Czarownica część 7

     Od rozmowy dotyczącej łowcy minął dzień. Lucyfera z nami już nie było. Wrócił do siebie. Mój gość leżał w salonie, a ja byłam w stajni zająć się trochę koniem. Wymyłam go i zabrałam się za czesanie grzywy i ogona. Byłam w trakcie zaplatania na ogonie kłosa, gdy do stajni wszedł łowca. W dalszym ciągu kulał na jedną nogę.
- Ładnie to tak pałętać się komuś po domu? Chociaż ty od początku naszej znajomości lubiłeś się szwendać. - zaśmiałam się.
- Wiesz, jednak siedzenie kolejnych godzin samemu, w ciszy, wpatrując się w sufit, nie jest przyjemne. Albo przynajmniej ciekawe.
- To słucham, co cię w takim razie ciekawi?
- Nie powiem, ale ty ogólnie jesteś ciekawą osobowością. Nie patrz tak na mnie. Wczoraj wykopałaś wszelkie możliwe informacje na mój temat, o których nawet ja nie miałem pojęcia. Powiedziałabyś coś o sobie.
- Ehhh... Co chcesz wiedzieć?
- Ile ty masz tak właściwie lat?
- Powiedzmy, że pamiętam złoty wiek piratów i to ci wystarczy. 
- Ale skoro to pamiętasz, to już wtedy musiałaś mieć ileś lat? 
- Boże, chłopie, daj ty mi spokój z tym. - jego wzrok pokazywał, że będzie dalej drążył temat. - około pięciuset.
- Z całym szacunkiem, ale jakim cudem udało ci się przetrwać pięć wieków?
- Jak miałeś sam wczoraj okazję zobaczyć, mam po swojej stronie diabła i wiele mistycznych stworzeń. 
- Czyli te pułapki, to, że moi ludzie giną tu, to wszystko to twoja wina. 
- Niby dobrze łączysz kropki, ale jednak nie do końca. Owszem to ja poprosiłam o pomoc w powstrzymaniu was, ale więcej z tym wspólnego nie mam.
- Tak czy inaczej przez ciebie giną moi ludzie!
- A przez waszą głupią organizację poginęli wszyscy moi pobratymcy. Dalej będziemy wyliczać? Śmiało, możesz mi wykrzyczeć w twarz, co tylko zechcesz i iść sobie. Ja cię tu już nie trzymam. Gorączka ci minęła. Możesz iść i wracać do tych swoich braci tylko pamiętaj, z kim chcesz zadzierać i co ci mówiłam. Twoi ludzie przestaną ginąć, kiedy przestaniecie polować na domniemaną wiedźmę. Bądź nie wchodźcie do lasu.
- Może już oszalałem. Może mi coś podałaś przez sen, ale jestem przekonany, że mimo naszej przeszłości, nas jako łowców i was jako ofiar, nie warto robić sobie z ciebie wielkiego wroga. 
- Czy ja dobrze słyszę? Jak te słowa przeszły przez gardło szefa Rady? 
- Wiem, że to brzmi dziwnie, ale dowiedziałem się, że nie ma co zadzierać czy to z tobą, czy z twoimi znajomymi. Mam nadzieję, że poprzesz moją decyzję.
- Ja może i bym ją poparła, ale nie oszukujmy się gdy wrócisz do siebie po twojej domniemanej śmierci i wystrzelisz im z takim tekstem, to pomyślą, że naćpałam cię czymś i kazałam takie brednie przekazać.
- Masz moje słowo, że odwołam poszukiwania.
- Co cię wzięło na zakopanie toporu wojennego?
- Ciężko to przyznać, ale ty nie jesteś zła, tak jak uważałem na początku. Jednak gdyby nie ty byłbym najprawdopodobniej już zimnym trupem. 
- Idź do salonu, ja zaraz przyjdę. - powiedziałam, wiążąc zapleciony ogon. 
           Rip dostosował się do mojego polecenia i wszedł, a ja w pierwszej kolejności udałam się do swojej sypialni po telefon i dopiero z urządzeniem zeszłam do salonu. Mężczyzna stał przodem do okna, obserwując widok za szkła. Podeszłam do niego w czasie gdy on się odwrócił w moją stronę. Podałam mu telefon.
- Masz. Obstawiam, że ta wasza rada ma jakiś kontakt telefoniczny a jeśli nie ona to masz tam jakiegoś dobrego znajomego. Zadzwoń do niego i powiedz, że jesteś żywy i niech przyjdzie po ciebie.
- Przecież mogę sam wrócić.
- Yhym. Byłeś ranny i chory. Dalej kulejesz. Możesz mówić o mnie, co chcesz, ale nie wypuszczę cię tak do lasu. Jak już cię poskładałam, to mógłbyś to, chociaż uszanować. - odwróciłam się i zostawiłam go samego. 
         Skierowałam się do kuchni. Nalałam do czajnika wodę, postawiłam ją, by się zagotowała, a w międzyczasie wyjęłam dwa kubki i wsypałam do nich liście hibiskusa z kilkoma suszonymi malinami i jagodami. Po chwili załamała susz wrzątkiem, wzięłam naczynia i wróciłam do Ripa, który skończył rozmawiać. Usiadłam w fotelu, a on na kanapie naprzeciwko. Postawiłam na stoliku przed nami kubki i przysunęłam jeden w jego stronę.
- Masz, napij się. I co? Przyjedzie ktoś po ciebie? 
- Tak, do godziny ma ktoś po mnie podjechać.

     ********

       Dała mi telefon i kazała do kogoś zadzwonić. Moim pierwszym wyborem był Emil, jeden ze starszych członków Rady, który od dawna był mi jak członek rodziny. Szybko wpisałem numer i zadzwoniłem. Po czterech sygnałach w końcu odebrał.
- Kto tam? - rozbrzmiał jego zachrypnięty głos.
- Emil? To ja, Rip.
- Chłopcze, ty jesteś żywy! - słychać było jego szczęście.
- Tak, jak słyszysz, żyję. Taka jedna dziewczyna mi pomogła i dzwonię z jej telefonu. Mam prośbę do ciebie.
- Jaką?
- Dałbyś radę mnie od niej odebrać, nie chce mnie puścić samego i kazała po kogoś zadzwonić.
- Powiedz, gdzie jesteś, a ja przyjadę.
- W domku na obrzeżach lasu. Taki trochę w głąb z wydeptaną ścieżką. Kojarzysz może?
- Tak, tak. Będę gdzieś za godzinę.
- Dzięki i do zobaczenia.
      Siedziałem przy tym kubku parującej herbaty i zastanawiałem się, jak to doszło, że jestem w domu wiedźmy sam, bezbronny, pijąc herbatę i czuję się bezpiecznie. Wiem, że gdybym nie przyszedł tu sam, to nigdy bym się nie znalazł w tej sytuacji, ale też nie mogę powiedzieć, że mi się to nie podoba. Byłem tak pogrążony w swoich myślach, a ona to uszanowała i nie zadawała zbędnych pytań. Wstała jedynie gdy rozbrzmiał odgłos pukania do drzwi.

    ********
             Wstałam by otworzyć drzwi, zostawiając zamyślonego człowieka samego w salonie. Otworzyłam i moim oczom ukazał się starszy, siwy mężczyzna, mógł mieć koło 60 lat. 
- Dzień dobry, domyślam się, że pan przyjechał po Ripa?
- Dzień dobry, owszem, ja po chłopaka. - wskazałam mu, by wszedł za mną i zaprowadziłam go do salonu. Rip spojrzał w naszą stronę, wstał i pokuśtykał do przybyłego.
- Dziękuję panience, że się nim zajęłaś. Znając życie, znowu głupota wzięła za wygraną zdrowemu rozsądkowi. 
- A żeby pan wiedział. - zaśmiałam się. Odprowadziła ich do wyjścia, pożegnałam łowcę i udałam się do swojej biblioteki. Od razu po wejściu, za mną zmaterializował się Lucyfer.
- I co teraz? - spytał.
- Teraz, mój drogi, czekamy na rozwój wydarzeń.

Dodaj komentarz