Czarownica część 5

 W domu czekał na mnie śpiący łowca i Lucyfer pochylający się nad nim. Jego obecność w moim domu robi się denerwująca. Spojrzał na mnie z głupawym uśmieszkiem malującym się na jego twarzy.
- Odezwij się tylko, a skończysz jako śmierdząca kałuża na podłodze.
- Oj Cathrino, czyżby ci serduszko zmiękło?
- Jeszcze jedno słowo. - spojrzałam na niego ze szczerym mordem w oczach.
- Dobra, dobra, bo ci zaraz żyłka pęknie. 
- Zamiast głupio komentować, pomóż mi go przenieść z podłogi na kanapę. 
               Położyliśmy śpiącego w salonie. Ruszyłam do swojego pokoju po jakąś miękką poduszkę i ciepły koc dla niego. Niech wie, że nie mam złych zamiarów. Jego odporność na niektóre czary mnie zaintrygowała. Przy okazji muszę to przedyskutować z Lucyferem. W pokoju chwyciłam potrzebne mi przedmioty i wróciłam do salonu. Lucek stał przed gościem, obserwując go uważnie. Podeszłam do nich. Podłożyłam łowcy poduszkę pod głowę, odkryłam kocem i wskazałam demonowi, by poszedł za mną do biblioteczki. Zamknęłam za nami drzwi i spojrzałam na niego.
- Wierzę, że miałeś odczynienia, z różnimy ludźmi bądź stworzeniami przez całe swoje długie życie. - skinął głową jako potwierdzenie moich słów. - Spotkałeś się z ludźmi odpornymi na część magii?
- Hmmm... Zdarzały się w historii takie przypadki. Są to bardzo rzadkie przypadki. Przez wszystkie wieki była ich jedynie garstka. 
- No dobrze, ale możesz powiedzieć mi coś konkretnego na jego, yyy to znaczy ich temat.
- Jedynie tyle, że najczęściej tacy ludzie pochodzą ze związków między człowiekiem a demonem bądź aniołem. Sama teraz rozumiesz, że jest ich naprawdę mało. 
- Zapowiada się interesującą znajomość. - powiedziałam pod nosem.
- Teraz ja mam dla ciebie parę wiadomości. Rana na nodze musi zostać wyleczona. Trzeba będzie wyjąć kule, bo dalej tam tkwi. Inną rzeczą jest jego wychłodzenie. Możesz spodziewać się, że dostanie jakiegoś przeziębienia lub czegoś w tym stylu. A i jeszcze jedna ważna informacja. Od tego chłopaka bije dziwna energia. Jakby jakaś starożytna siła. 
- Jest odporny na działanie zaklęć. Nie wszystkich. 
- O proszę. Jak się dowiedziałaś?
- Tak, że jak podeszłam do niego w lesie, to wszystko pamiętał.
- CO!?
- Pamiętał wszystko, co miało miejsce wcześniej. Każdy najmniejszy szczegół.
              Lucyfer już chciał dawać mi kolejny wywód, jaka to jestem nieodpowiedzialna, ale przerwały nam szmery dochodzące z salonu. Spojrzeliśmy na siebie i poszliśmy do naszego łowcy, który właśnie kuśtykał po korytarzu. 
- Przepraszam bardzo, ale masz w podskokach wracać na kanapę. - na dźwięk mojego głosu wyraźnie się przestraszył.
- O nie nie. Ja wracam do swoich i wrócę po ciebie. 
- Wysłuchałbyś jej, a nic złego by ci się nie stało. Nawet przeciwnie. W nodze masz ranę postrzałową, a w niej kule. Będziesz dalej się upierał na swoim, to kula będzie powodowała większy ból i większe obrażenia. 
- A ty kim niby jesteś? Albo nie, czekaj, zgadnę. Skoro ona jest wiedźmą, to ty będziesz pewnie jakimś wampirem lub Dopplerem.
- Nie zgadłeś i nawet nie próbuj. A teraz wracaj na kanapę. - Diabeł ledwie widocznie wykonał gest palcem, rzucając zaklęcie. Łowca ruszył automatycznie we wskazanym 
kierunku, ale po kilku krokach stanął.
- Co? Nie, ja nigdzie nie idę, chyba że do siebie. Rada zniszczy waszą dwójkę. Obiecuję wam to.
- Hmmm. Interesujący człowiek. - Powiedział diabeł i ruszył w stronę człowieka. Bez zastanowienia chwycił go i przerzucił sobie przez ramię bez większego wysiłku. Zaniósł rannego na kanapę i położył go na niej. Przez chwilę łowca nie wiedział, co się stało, ale jego bojowy nastrój szybko wrócił. Chciał się poderwać i odejść. Stojący nad nim Lucyfer mu nie pozwolił. 
           Podeszłam do sceny rozgrywającej się przede mną. Miałam w ręce apteczkę ze wszystkim, co potrzebne do zaopiekowania się nogą łowcy. Odłożyłam ją na stole kawowym i opuściłam pomieszczenie. W piwnicy trzymam eliksiry, zasuszone zioła, ważne księgi magiczne i inne tego typu rzeczy. Chwyciłam jedną fiolkę, z dziwnie wyglądającym, dymem w środku i wróciłam do reszty. Nachyliłam się nad leżącym, odkorkowałam buteleczkę i dmuchnęłam dymem w twarz łowcy. Ten opadł z sił, a po chwili usnął. Wzięliśmy się z Lucyferem za usunięcie kuli, zszycie i opatrzenie rany.

********
                   Obudziłem się znowu w tym samym miejscu. Leżałem w domku wiedźmy, w jej salonie na jej kanapie, okryty jej kocem. Nie miałem siły wstać. Ostatnie co pamiętam to dziwnie pachnący dym. Zrobiło mi się gorąco i zsunąłem z siebie koc. Na mojej nodze był gruby, solidnie wyglądający, opatrunek. Podziwiałem dzieło najpewniej czarownicy do momentu, aż przeszedł przez moje ciało zimny dreszcz. Ponownie otuliłem się ciepłym kocem. Przez kilka minut wpatrywałem się w sufit, prowadząc wojnę o otwarte oczy. W końcu moje powieki wygrały ten bój i usnąłem. 


********

               Tak jak Lucyfer przewidział, łowca dostał gorączki. Drobne wyziębienie wraz z utratą krwi spowodowało, że organizm członka Rady zareagował podwyższoną temperaturą. Przygotowałam sobie zioła, na herbatę dla niego oraz mikstury lecznicze mające na celu obniżyć gorączkę. Jeszcze tylko zabrać z łazienki zamoczoną ściereczkę na okład i dać mu czas na wyzdrowienie. Zaniosłam wszystko do salonu i postawiłam na stoliku. Łowca spojrzał na mnie mętnym wzrokiem.

- Masz gorączkę. Ostatnie wydarzenia zabrały swoje żniwo. - sięgnęłam po kubek z herbatą. - masz i wypij to. To tylko herbata ziołowa. Nic ci nie będzie. Następnie wypij to - podałam mu fiolkę z eliksirem. - to mikstura, która obniży twoją temperaturę i pomoże szybciej stanąć na nogi. - Wahał się. - Nie chcę cię zabić. Gdybym miała taki zamiar, już dawno byś nie żył albo dalej byś szwendał się po lesie, a teraz pij.

Dodaj komentarz