Gdy człowiek się starzeje, wiele rzeczy nie ma już dla niego znaczenia. Ewentualnie starsze osoby nie chcą być same. Tego nigdy nie zrozumiem. Mieszkam sama od bardzo dawna. Z dala od wszystkich i całego tego miejskiego zgiełku. Gdy się urodziłam takie miejsca jak Los Angeles, Nowy Jork czy chociażby Paryż nikomu się nie śniły. Wprawdzie z moich czasów już nikt nie żyje, ale cóż zrobić. Urodziłam się tylko pięćset lat temu.
Może was zastanawiać jakim cudem żyję od pięciu wieków, otóż sprawa jest bardzo prosta, jestem czarownicą. W tych czasach wiele ludzi powiedziałoby, że jestem zamkniętą w sobie i skrytą dziewczyną, ale prawda jest trochę bardziej przerażająca. Jeszcze z dwieście lat temu chodziły o mnie miejscowe legendy, wiecie coś na zasadzie slendermana. Ale ludzie szybko zapominają o legendach. Szczerze to nie wiem, czy dobrze, czy nie.
Mam paru znajomych, którzy raz na kilkadziesiąt lat mnie odwiedzają. Jeden z nich podarował mi kota i konia, by nie było mi samej smutno. Oba zwierzaki są czarne z nienaturalnie czerwonymi ślepiami. Pasują mi do włosów. Czasami z braku zajęć, wychodzę w nocy, by przejechać się na koniu. Niedaleko mnie znajduje się stary, zapomniany, zakazany cmentarz, na którym chowano spalone na stosie czarownice oraz innych posądzonych o czary i tego typu rzeczy. Dziś przyszła pora by odwiedzić swych przodków.
Założyłam długą, czarną suknię z gorsetem wiązanym z przodu. Do tego sięgający ziemi płaszcz z kapturem pod kolor reszty ubrań. Zeszłam do stajni, tam przygotowałam konia do jazdy. Wkrótce wyruszyliśmy. Czarni jak noc. Jedynie oczy zwierzęcia wyróżniały się z wszechobecnego mroku.
Dotarcie na cmentarz z mojego domu przy spokojniej jeździe zajmuje około godzinę. Przed bramą wejściową, zeszłam z Aresa, chwyciłam za jego wodze i poprowadziłam do centralnego punktu. Znajdował się tam ścięty krzyż z tablicą upamiętniającą historię. Po obu jej stronach ustawione były stosy. Na tych właśnie stosach ginęli kiedyś wszyscy posądzeni o magię. Stałam tam chwilę w ciszy, by uczcić ich pamięć.
Ktoś wszedł na cmentarz. Niekiedy przychodziły tu dzieciaki, by zaznać dreszczyku emocji. Lecz po krokach przybysza wynikało, że jest to ktoś starszy. Zdziwiłam się gdy postać stanęła parę kroków za mną.
- Przepraszam, że przeszkadzam panience. Nie sądziłem, że ktoś tu przychodzi, szczególnie po tym jak ktoś rozpowiedział, że widuje się tu ducha. Sam w to nie wierzę. Pracuję tu już od pięciu lat i nigdy owego widma nie widziałem.
- Wie pan może skąd takie plotki wśród mieszkańców?
- Dziecko ty moje, ktoś przyszedł pewnie nieźle podpity, zobaczył cień i stąd plotki. A ludzie w to wierzą. Co ambitniejsi dokopują się do starych legend miejskich i rozpowiadają, że to stary cmentarz czarownic. Ale to tylko legendy, każde miasto musi takie mieć.
- Niech pan zapamięta sobie, że w każdej legendzie jest ziarnko prawdy. - odwróciłam się do niego przodem. Rzeczywiście był to starszy mężczyzna. Skoro tu pracuje, to musi być konserwatorem. Pewnie tylko dzięki niemu to miejsce nie zostało jeszcze ruiną. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- A panienka to skąd się urwała?
- Z legend, przeszłości co kto woli. - zagwizdałam na konia. Po chwili podszedł, a ja wsiadłam na jego grzbiet. Starszy mężczyzna spojrzał na zwierzę z przerażeniem. Zanim wyjechałam ze cmentarza rzuciłam jeszcze:
- Spoczywajcie w pokoju bracia i siostry. - zostawiłam miejsce i mężczyznę za sobą. Droga do domu była spokojna.
~~~~~~~~~~~~~~
Kobieta ze cmentarza wydawałam się dziwna i przerażająca. Nigdy wcześniej jej tu nie widziałem. Musiałem przekazać informacje Radzie Spraw Nadprzyrodzonych. Budynek rady leży w centrum naszego miasteczka. Wszedłem do środka i podszedłem do recepcji.
- W czym mogę pomóc?
- Ja w sprawie starego cmentarza, którego mam doglądać.
- Zapraszam do drugiego pokoju po lewej stronie.
~~~~~~~~~~~~~~
Prawie usypiałem, gdy zadzwonił mój telefon. Dzwoniła, Julliett, recepcjonistka.
- Tak, co tym razem?
- Jakiś starszy pan ma do ciebie sprawę. Za chwilę tam będzie.
- Okej.
Do drzwi zapukał wcześniej zapowiedziany gość. Był to mężczyzna wybrany przeze mnie do pilnowania i dbania o miejsce pochówku wiedźm. Przy okazji informuje nas o podejrzanych zdarzeniach z tamtego miejsca. Wskazałem mu, by usiadła na krześle.
- Co pana do mnie sprowadza?
- Byłem na cmentarzu. Spotkałem tam kobietę. Młodą. Wiem, że nie brzmi to dziwnie, bo w końcu często młodzi tam przychodzą, ale... Była ubrana dość nietypowo jak na nasze czasy.
- Nietypowo, czyli jak? Może pan opisać?
- Była cała na czarno. Miała bardzo długą suknię. Na to miała narzuconą jakby pelerynę albo sweter z kapturem i rozszerzanymi rękawami ku dołowi. Ale najstraszniejszy był koń.
- Koń? - zapytałem ze zdziwieniem.
- Tak, był z nią koń. Również czarny o ognistych czerwonych ślepiach. Wyglądał jakby przybyła na nasz świat z samiuśkich piekieł. Gdy opuszczała teren powiedziała jedno zdanie.
- Pamięta pan jakie?
- Tych słów się nie da zapomnieć. "Spoczywajcie w pokoju moi bracia i siostry."
Dziadek wyszedł z mojego biura, zostawiają mnie sam na sam z moimi myślami. Sądziłem, że Rada pozbyła się wszystkich powiązanych z czarami. A tu proszę. Z opisu mężczyzny wynika, że mógł spotkać czarownicę, ale to niemożliwe. Pewnie to tylko jakaś wariatka zafascynowana magią, średniowieczem i okultyzmem. Tak sobie wmawiam. Gdzieś z tyłu głowy mam myśl, aby zebrać innych i przejść się na ten cmentarz.
Zebranie grupy składającej się z pięciu mężczyzn zajęło dosłownie krótką chwilę. Ruszyliśmy do miejsca, które już dawno powinno zostać zrównane z ziemią.
- Szefie, czego szukamy?
- Nie wiem, Lucas. Wszystkiego albo czegokolwiek. - powiedziałem. Miejsce to nie było jakoś imponujące. Można by rzec, że było wręcz odpychające. Stosy, na których straszliwą śmierć poniosło wielu i ich groby wokół. I ta cisza. Była na swój sposób niepokojąca.
- Rip, ślady kopyt się liczą? - zawołam do mnie jeden z chłopaków. Podszedłem do niego. Ślady prowadzą w głąb lasu. Daje nam to poszlakę, że w lesie lub jego okolicy ktoś mieszka. Ewentualnie mogą być to ślady jakiejś zbłąkanej duszyczki, która napatoczyła się tu przypadkiem. Ale trzymajmy się wersji staruszka. A ślady pasują do jego zeznań, czyli oznacza to jedno.
- Chłopcy, mamy chyba wiedźmę w miasteczku. - oznajmiłem. Jakiś ptak przeleciał mi nad głową i usiadł na szczycie jednego ze stosów. Był to kruk albo wrona z nienaturalnymi, czerwonymi ślepiami, który po chwili z powrotem wzbił się w powietrze, wydając głośny krzyk. Wróciliśmy do budynku Rady by obmyśleć co dalej. Czekają nas długie i ciężkie dni.
~~~~~~~~~~~~
Był ranek, gdy wypuściłam kota i konia na dwór. Nie ma potrzeby, by siedziały zamknięte, gdyż i tak nie uciekną. Za kilka godzin mam mieć w końcu rozmowę z moim przyjacielem. To od niego dostałam Aresa i Maze. By zabić jakoś, czas wzięłam się za czytanie jednej ze starych ksiąg. Byłam w połowie cieńszej lektury, gdy pewna osoba, a raczej jej hologram, pojawiła się przede mną.
- Luci, miło cię widzieć.
- Ciebie również, Cathrino. Widzę, że nic się nie zmieniłaś od naszego ostatniego spotkania.
- Dobrze słyszeć, że przez ostatnie dwadzieścia lat się nie zestarzałam. - zaśmiałam się. - A jak się sprawy mają w twoim królestwie? Ostatnio nie było tam za ciekawie.
- Jest dobrze. Z pomocą niektórych magów i czarownic mamy oko na tę garstkę z was, która jeszcze żyje. Demony wymyślają nowe sposoby na karanie grzeszników. Ci wyżej postawieni i niektórzy Bożkowie szukają sposobów na członków Rady, by wam nie zagrażali.
- Ostatnio spotkałam ich informatora. Potrafisz sobie wyobrazić, że pilnują nasz cmentarz? Ta, niedorzeczne. My na ich teren nie wchodzimy.
- Jeśli powiedział o tym Radzie...
- Wiem, muszę uważać. - przewróciłam oczami.
- Zdaję sobie sprawę, że śmieszy cię to ale nie powinno. - ku mojemu zdziwieniu rozległo się pukanie do drzwi. Spojrzałam na Lucyfera.
- Ktoś wie, że tu mieszkasz?
- I w tym właśnie tkwi problem, że nie.
Lucyfer zniknął, a ja podeszłam do drzwi. Otworzyłam je. Przede mną ukazała się grupka mężczyzn w wieku od 25 do max. 40 lat. Ubrani byli w takie same stroje, czyli najprawdopodobniej są członkami Rady, a to może tylko spowodować same problemy.
- Mogę w czymś pomóc? - spytałam.
- Jeśli mogę prosić, panią, o odpowiedzenie na kilka pytań, byłoby miło.
- Słucham zatem.
- Widziała pani może młodą kobietę ubraną całą na czarno, jadącą na karym koniu?
- Nie, bardzo mi przykro, ale dopiero wczoraj przyjechałam tu na urlop.
- Jeśli jednak by coś pani zauważyła, bardzo proszę o kontakt. - wręczył mi coś na wzór wizytówki.
- A coś się stało?
- Nie. Niech pani nie zaprząta sobie głowy podczas wolnego. Dowiedzenia i udanego wypoczynku życzę. - uśmiechnął się do mnie.
- Dziękuję. - odpowiedziałam i odwzajemniłam uśmiech.
2 komentarze
emeryt
@Aleksa, ciekawie piszesz, tylko te literówki, mogłabyś się podciągnąć. Byłoby przyjemniej czytać. Przesyłam najserdeczniejsze pozdrowienia dużo zdrówka i aby do prawdziwej wiosny.
AnonimS
Fajny pomysł. Planujesz kontynuację?
Aleksa
@AnonimS jeśli będzie to raczej nieprędko