Tylko Ty. Rozdział 3

Wykreślam kolejne dni, pozostałe do przyjazdu Adama. Tyle ich jeszcze zostało… Dobrze, że ten weekend musimy wszyscy poświęcić na naukę. Wojtek nie przyjedzie, więc mogę zostać w pokoju. Dwa razy przeniosłam się do mieszkania Adama na sobotę i niedzielę, ale to było okropne. Bez niego jest takie puste. Nie zmieniam pościeli, żeby mieć znajomy zapach na poduszce. Prawie wywietrzała, ale mam jeszcze schowaną koszulkę, którą Adam zostawił w szufladzie. Zamknęłam ją w foliowej torebce. Czy to już obsesja? Wariactwo? Psychiatria jest dopiero na szóstym roku, więc nie wiem… Za tydzień mam iść z Arturem do Justyny i Maćka. Powinnam coś im kupić, ale nie mam pojęcia, co? Mogłam zapytać Adama, on by wiedział… On zawsze wie, co się podoba jego przyjaciołom i co u nich słychać… Artur chyba podobnie, tylko, gdzie go znaleźć?
     W sobotę rano zabieram zdjęcia z Berlina i jadę do Adama-fotografa. Umówiliśmy się na spotkanie w sprawie pracy. Brzmi to poważnie, ale tak naprawdę to chodzi mi o to, że Piotra nie ma, a ja będę potrzebowała kasy na bilet. Niby ją mam, ale przydałyby się dodatkowe fundusze. Mam trochę żal do Piotra, że tak mnie przetrzymał bez żadnych wieści. Na wszelki wypadek sprawdzam, czy w umowie, którą podpisaliśmy, nie ma czegoś o wyłączności, ale na szczęście nie… Anka przegląda jeszcze raz moje port-folio, jak zaczęliśmy nazywać katalog ze zdjęciami. Jest pod wrażeniem zdjęć w fabryce. Ja wolę te z Zoo, ale nie jestem obiektywna.  
     Wydaje mi się, ze tramwaj wlecze się niemiłosiernie. Pewnie tak nie jest, ale pogoda się zepsuła, a wtedy wszystko wydaje się gorsze, niż jest w rzeczywistości. Za oknem migają mi wystawy sklepów, kantorów i biur podróży. Jak to się wszystko zmienia! Na pierwszym roku był chyba tylko Orbis…  
"Margo. Model agency”. Przyglądam się szyldowi, póki nie znika mi z oczu. Może do nich zajrzeć? Nie, agencja to nie dla mnie. Muszę się uczyć, a oni tego nie zrozumieją… Nie dopasują mi godzin pracy do rozkładu zajęć. Wysiadam przed znajomym budynkiem. On się niewiele zmienił. Z zewnątrz nie przypomina studia fotograficznego.  
- Dobrze, że jesteś – Adam-fotograf wita mnie szerokim uśmiechem – mam wiadomości od Piotra.  
- Żyje – odczuwam ulgę. W jednej chwili wybaczam mu, że mi nie powiedział o wyjeździe – gdzie on jest? Wraca?
- Jeszcze nie, ale już niedługo… - dostaję składane krzesło i przystawiam je do niewielkiego stolika zarzuconego zdjęciami z polaroidu – prosił, żebym się Tobą trochę zajął… masz zdjęcia? – spogląda zaciekawiony na grubą kopertę, którą trzymam w dłoniach.
- Rychło w czas – burczę, ale cieszę się, że Piotr się odezwał – powinnam wybrać kilka do port-polio, ale nie mogę się zdecydować. Może Ty mi pomożesz?
- Jasne – przekłada zdjęcia, oglądając je z zaciekawieniem. Odkłada dwa. Na jednym stoję w jednoczęściowym kostiumie na tle jakiejś maszyny, na drugim stoję tyłem w samych majtkach. Moje plecy wyglądają na umięśnione, choć wcale takie nie są – te dwa są najlepsze, ale właściwie, wszystkie są dobre – mówi z zazdrością.
     Ta baba była okropna, ale zdjęcia zrobiła mi fantastyczne.  
- Słuchaj, jak tu jechałam, zauważyłam taką agencję, "Margo”. Wiesz coś o niej? – nie będę się wygłupiała z podchodami. Najwyżej mi nie odpowie.
- Założyła ją była modelka, Gośka. Ma głowę do interesów. Całe szczęście, bo fotografowanie jej nie szło – przygląda mi się przez chwilę – Chcesz się zgłosić do agencji? Myślałem, że jesteś bardzo zajęta…
- Trochę jestem – wzruszam ramionami – tak tylko zapytałam… potrzebuję kasy…
- Jeśli tam pójdziesz… – zawiesza głos, jakby się wahał, w końcu macha ręką – uważaj na szczegóły w umowie. Nie mówię, że chcą Cię oszukać, ale uważaj.
     Jest naprawdę w porządku, że mi to mówi. Przecież nie znamy się tak dobrze, jak z Piotrem… Z drugiej strony, ta Gośka musiała mu podpaść, skoro mnie ostrzega.  
- Słuchaj… - wpada mi nagle do głowy pomysł na kartkę urodzinową dla Adama – mógłbyś mi zrobić zdjęcie dla moje go chłopaka? Zapłacę Ci oczywiście…  
- Nie wygłupiaj się - patrzy na mnie z politowaniem – zaraz zaczynam, ale zrobię pięć minut przerwy i cyknę Ci ładną fotkę, tylko się trochę umaluj. Na pojutrze będą.
     Posyłam mu buziaka i lecę do pokoju na zapleczu. Mijam po drodze zaskoczoną moim widokiem dziewczynę w kusej spódniczce. Pewnie modelka… Wpadam wprost na moją znajomą "Raszplę”. Witamy się, jak dobre znajome. Nie ma fryzjera, więc spryskuje mi włosy wodą i skręca w ciasny węzełek nad karkiem. Makijaż jest szybki i delikatny… do dwóch, trzech ujęć. Mówię jej o Adamie i pomyśle na kartkę urodzinową.
- Masz ładną bieliznę – pyta.
- Czarną, koronkową – odchylam spodnie.
- To ściągaj te gacie i załóż to – podaje mi obszerny kremowy sweter, zrobiony luźnym splotem – stanik… zobaczymy – przygląda się delikatnej koronce – może zostać.
     Idę boso i cichutko staję za Adamem-fotografem. Przez jakiś czas przyglądam się, jak pracuje z modelką. Ciężko im idzie, bo nie mogą się dogadać. Mam wrażenie, że ona go nie słucha.
- Już jesteś – zauważa mnie w końcu – przerwa! – woła do dziewczyny w kusym stroju – albo nie – dodaje po chwili – weź sobie krzesło i patrz, jak pracujemy – poleca.
     Ustawiam się przed obiektywem, mniej więcej w tym samym miejscu, gdzie stała przed chwilą modelka. W tle muzyka… chyba ta nowa płyta Annie Lennox… tak, słyszę "Why”. Mam mało czasu, więc staram się szybko nastroić…
- Co chcesz mu pokazać? – Adam-fotograf staje za aparatem.
Co chcę pokazać Adamowi? Że go kocham… Rozplatam włosy i przeczesuję palcami, luźne sploty opadają na moje nagie ramię. Siadam bokiem, wyciągam przed siebie stopy, opieram się na łokciach… Tęsknię za Tobą, tęsknię tak, że aż mnie boli… biorę głęboki wdech… patrzę w bok, do obiektywu…
- Zmiana – zrobił dwa zdjęcia.
     Wstaję. Chcę, żeby było widać moje nogi… staję bokiem, uginam kolana i odrywam pięty… napinam mięśnie pośladków i łydek… wyciągam w górę rękę… jakbym rzuciła przed chwilą piłką do kosza… pochylam głowę w geście rezygnacji… już dłużej nie mam siły… słyszę klik migawki.  
- Zmiana! Daj coś sexi!
     Klękam przodem do aparatu… ściągam sweter i zostaję tylko w bieliźnie… jestem panterą, ale ni różową… przecież będzie mnie oglądał tylko mój ukochany… pochylam się do przodu, jakbym się skradała… koniuszkiem języka sięgam do kącika ust… patrzę wprost w obiektyw… Chcę się kochać… z Tobą…
- Wow! – Adam- fotograf prostuje się – masz to w poniedziałek na portierni – cieszy się jak dziecko, więc było dobrze.  
- Strasznie Ci dziękuję - Całuję go w policzek. Dziewczyna siedząca na krześle przygląda mi się okrągłymi oczami. Zaskoczyłam ją?
     Adam zatrzymuje sobie dwa z moich zdjęć zrobionych w Berlinie i obiecuje, że jak tylko pojawi się coś ciekawego dla mnie, to się odezwie. Zostawiam mu nowy numer telefonu do akademika i na wszelki wypadek do Pani Mai, zaznaczając, że tam, bywam tylko w niektóre weekendy.  
     Po powrocie do akademika, natychmiast dzwonię do Julii z wiadomościami o Piotrze.  
- Dzięki – w jej głosie słyszę ulgę – już się trochę zaczynaliśmy martwić. Michael miał nawet wyrzuty sumienia, że poznał Piotra z tymi dziennikarzami. Jeden z nich studiował z Giannim, a potem przeniósł się na dziennikarstwo…  
     Słyszę, jak Julka woła do Michaela, że z Piotrem wszystko w porządku. Po chwili wraca do rozmowy. Gadamy chwilę o pobycie w domu, a potem tłumaczę, jak mają dojechać do mieszkania Adama.
- Czyli to się nazywa Wola Justowska? – upewnia się Julia – jak do Zoo?
- Tak, dokładnie – kiwam głową, jakby mogła mnie zobaczyć – już się nie mogę doczekać.
     Wracam do pokoju najwolniej jak się da. Nienawidzę mikrobiologii! Uczenie się na pamięć o tych wszystkich bakteriach jest dla mnie bezsensowne. Skoro i tak wszyscy podkreślają, że powinno się robić antybiogram, żeby sprawdzić odporność bakterii na antybiotyk, to, po co dawać coś w ciemno? Chociaż, może to ma jakiś sens?  
     Już na korytarzu dociera do mnie zapach obiadu. Jestem głodna jak wilk! Dopiero teraz czuję, że burczy mi w brzuchu. Z zadowoleniem odkrywam, że to z naszego pokoju. Wpadliśmy na pomysł, żeby postawić na szafce w przedsionku, który służy nam za prowizoryczną kuchnię, dwie elektryczne płytki. Możemy teraz gotować proste potrawy u siebie, a nie w kuchni na piętrze. Tam idziemy tylko wtedy, jak potrzeba nam dodatkowego palnika. Na szczęście zdarza się to rzadko, bo nikt tej ogólnej kuchni nie lubi. Jest zawsze brudna! Dwa razy, na początku, wyczyściłyśmy ją porządnie, ale po powrocie z weekendu, zastałyśmy ją wypapraną wszelkimi rodzajami sosów i bigosów, i dałyśmy sobie spokój.  
- O, jesteś! – Anka wita mnie szerokim uśmiechem – dzisiaj ja gotuję! – z dumą pokazuje mi rdzawo-czerwony sos, w którym pływają kawałeczki mięsa, fasola "jaś” i podsmażona kiełbasa.
- Co to jest? Pachnie tak, że od schodów nie myślę o niczym innym, tylko o jedzeniu! – zaglądam do garnka i wącham sos, naprawdę zapach ma obłędny. Chyba jest ostry, bo kręci mnie w nosie.
- Fasolka po bretońsku, ale z przyprawami, które mój wujek przywiózł z Brazylii albo z Chile. Już nie pamiętam, bo wszystko wymieszałam, ale wiem, którą się dodaje do jakich potraw.
     Anka miesza jeszcze kiszoną kapustę, marchewkę i jabłko utarte na wiórki i posypuje je rodzynkami. Ciekawie gotuje, ale już zdążyłyśmy się z Olką zorientować, że to talent kulinarny. Radek zjadłby wszystko, co popadnie, więc on się nie liczy. Zwolniłyśmy go z dyżurów w kuchni, po tym, jak ugotował nam kwaśnicę. Za to wspaniale robi zakupy!  
- Zrobiłabym jeszcze ciasto –Ania wzdycha ciężko – ale nasz piekarnik nie działa, a piętro niżej, trzeba by cały czas siedzieć i pilnować, bo zanim się dopiecze, to komuś się przyda! W zeszłym tygodniu dziewczynom z góry zniknęła cała blacha faszerowanych pieczarek…
- Takie są niestety zwyczaje w akademiku – przewracam oczami – to jest ta nieprzyjemna strona mieszkania w anonimowej zbiorowości ludzkiej – śmieję się na widok jej miny – Przecież, nie mówię, że tak powinno być, ale po prostu trzeba się z tym pogodzić – zastanawiam się chwilę – jak chcesz, to posiedzę w kuchni i popilnuję.  
     W sumie, to już się przyzwyczaiłam do nauki w dziwnych miejscach. Nie potrzebuję ciszy, czy swojego łóżka, jak niektórzy. Kawałek ciasta do kawy, to by było coś! Ostatnio, jak nocowałam w mieszkaniu Adama, pani Maja przyniosła mi kawał sernika. Trochę mi osłodził samotność…  
- Naprawdę? – Anka obdarza mnie szerokim uśmiechem – to mieszaj fasolkę, a ja przygotuję cisto!
     Przyglądam się, jak moja współmieszkanka odmierza szklanką ilość mąki i cukru. Mogłaby startować w konkursie robienia ciasta na czas. Nie mija więcej, jak 10 minut, a ona ukręca w misce kakaową masę. Chyba postanowiła zrobić "murzynka”? Ostatnio, jak robiłyśmy go we dwie z Julią, to zajęło nam to przynajmniej z pół godziny… Julia kazała mi ukręcać jajka z cukrem na parze… Okazuje się, że można wszystko po prostu wymieszać w misce.
- Robiłaś to już wcześniej? – przyglądam się podejrzliwie półpłynnej masie w kolorze kawy z mlekiem.
- Pewnie! – prycha, jak obrażony kot – myślisz, że posadziłabym Cię na godzinę do pilnowania eksperymentu?
     Wylewa ciasto do foremki, a ja idę włączyć piekarnik. Kiedy wracam, wydaje mi się, że na schodach słyszę znajomy głos… Justyna? Wychylam się przez barierkę. Justyna! Z nieba mi spadła.
- Cześć! – zbiegam szybko na niższe piętro – co Ty tu robisz?  
- O, Ola! Cześć – Justyna wita mnie uśmiechem – jestem u koleżanki, uczymy się… Będziesz u nas za tydzień? Artur mówił, że przyjdziecie razem.
- Tak zaproponował, a Adam nie ma nic przeciwko… - dlaczego ja się tłumaczę?
- Super! Strasznie się cieszę, że Cię widzę. Ten czas tak zaiwania! – kręci głową – co u Adama?  
- Pracuje, pisze, dzwoni i opowiada o życiu w Stanach… - wydymam usta.
- Nie martw się – opiera mi dłoń na ramieniu – wróci… Wiesz, że my postanowiliśmy wyjechać na rok do Stanów?  
- Kiedy? – jestem trochę zaskoczona.
- Zaraz po sesji letniej. Chcemy trochę popracować – uśmiecha się – skończymy mieszkanko.
- A właśnie, skoro jesteśmy przy mieszkanku… chciałabym coś Wam kupić, tylko nie wiem, co.
- Daj spokój – obrusza się – przynieście butelkę wina i wystarczy. Chociaż na kieliszki nie licz, bo to nie jest artykuł pierwszej potrzeby.  
     Żegnamy się i lecę na górę, bo fasolka nie będzie czekać, zwłaszcza przy Radku. Przynajmniej wiem, co mam kupić: kieliszki do wina. Sześć, czy dwanaście? Zobaczymy ceny, potem się zdecyduję. Gdyby Artur się odezwał wcześniej, moglibyśmy kupić je na spółę, wtedy, dwanaście… Nie, sama kupię dwanaście, od nas obojga, mnie i Adama.  
     Obiad jest ostry. Przyprawiła tę fasolkę jak diabli! Zjadam jednak całą porcję, bo z każdym kęsem, coraz bardziej mi smakuje. Przegryzam chlebem i surówką. Jak się nazywa ta przyprawa? Niesamowita jest!
- To "harrisa” – Ania przynosi mały słoiczek z czerwonym proszkiem – myślę, że głównie to papryka, ale jeszcze czegoś dodali, bo jest bardziej aromatyczna… - odkręca słoiczek i ostrożnie podsuwa mi pod nos – tylko nie wciągaj mocno, bo oszalejesz! Ja raz tak zrobiłam i płakałam ze trzy godziny.
- Skąd Ty to masz? Ten Twój wujek, to niezły podróżnik!  
- Od dawna tak jeździ? – Radek zagląda do pudełka z przyprawami, gdzie obok torebeczek i słoiczków z kolorowymi proszkami, ląduje "harrisa” – dają mu wizy?
- Znają się dobrze, że wujkiem Wojtka, który pracuje w jakichś "służbach”. On jest w stanie wszystko załatwić – wzdycha Ania - Taka "czarna owca” w rodzinie, ale przydatna…
- Daj spokój – Ola od razu łapie sens jej słów – przecież Wojtek nie wybierał sobie rodziny. Poza tym, sama widzisz, że taka osoba się przydaje, w razie czego.
- No tak… - Ania trze czoło zakłopotana – ale jak wybuchła ta afera z teczkami współpracowników SB, to odwiedzało go sporo osób… - robi minę, jakby coś paskudnie zaśmierdziało.
- Myślisz, że on był współpracownikiem? – pytam, mając nadzieję, że zaprzeczy, chociaż, tak naprawdę, to nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Chciałabym tylko, żeby nie czuła się źle z tego powodu.  
- Niee – Anka uśmiecha się smutno – on był w SB, a teraz nadal pracuje w MSW.
     No, tego to się raczej nie spodziewałam, a sądząc po minach pozostałych, to oni też nie. Ola przygląda się przez chwilę Ance, a potem przenosi wzrok na mnie.  
- Ania, to on ma dostęp do tych teczek? – chyba wiem, co ona kombinuje…
     Ania kiwa głową. Chyba jest zaskoczona, że się nie oburzyliśmy. A co by to zmieniło? Poza tym, to przecież nie jej wina… albo Wojtka.
- Słuchaj, a gdybym chciała się dowiedzieć czegoś o jakiejś osobie, albo o jakimś dokumencie? – czuję, że serce mi przyspiesza.
- No, nie wiem… - zastanawia się chwilę – myślę, że gdybym go poprosiła… pewnie chciałby za to pieniędzy… ale może… wydaje mi się, że dałoby radę. Najwyżej powie, że nie. Nie muszę mu mówić, kto mnie prosi… – przygląda mi się badawczo – Powiesz mi, o co chodzi?
     Zabieramy foremkę z ciastem i schodzimy do kuchni. Zamykam drzwi i cicho opowiadam jej to, co wiem o ojcu Adama i jego przyjacielu, czy nieprzyjacielu, Karolu. Ola już to wszystko wie, a nie bardzo chcę opowiadać przy Radku… część wie, ale nie wszystko. Zresztą, im mniej osób wie o problemach Adama, tym lepiej. On bardzo chroni swoją prywatność… Mam wrażenie, że cała ich rodzina ma na tym punkcie jakąś obsesję. Ance też opowiadam o tym, tylko dlatego, że być może będzie mi mogła pomóc…
- Wiesz, co? – mówi po dłuższym zastanowieniu – wydaje mi się, że większość Waszych problemów wynika z tego, że Adam jest taki skryty. Z drugiej strony, trudno mu się dziwić… Tato Wojtka czasem opowiada o pracy swojego brata. Mówię Ci, obłęd!  
- Oczywiście nie muszę Ci mówić, że to informacje tylko dla Ciebie?
     Patrzy na mnie z politowaniem. Jasne, że wie, o co chodzi. Mam szczęście, że spotykam takich ludzi jak Ola czy Anka, Radek też jest OK. I pomyśleć, że jak tu jechałam, myślałam, że jestem skazana na Ewkę i Roberta… Kraków jest naprawdę moim miejscem na Ziemi, choć żadne z moich przyjaciół nie jest z Krakowa. Dzielę się tym spostrzeżeniem z Anią, co natychmiast sprawia, że na jej twarzy pojawiają się wesołe dołeczki. Uwielbiam, jak się śmieje. To jest zaraźliwe!  
- To Wasze ciasto? - aż podskakujemy na dźwięk tego głosu. Nie słyszałyśmy, żeby ktoś wszedł.
     W drzwiach stoi chłopak, którego znam z widzenia, ale nie jest ani z naszego piętra, ani z tego.
- Owszem, a co, potrzebny Ci piekarnik? – Anka przygląda mu się podejrzliwie. Chyba wiem, o czym myśli.  
- Nie… - jego głos nie brzmi zbyt pewnie.
     Kiedy się wycofuje, obie spoglądamy na siebie. Ciasto pachnie czekoladą. Gdybyśmy je zostawiły, już by go nie było!
- Najchętniej poszłabym teraz do Rady Mieszkańców – Anka aż się trzęsie – co za dupek! Widziałaś jak się gapił na naszego "murzynka”. Założę się, że te pieczarki to jego sprawka.  
- Nic nie zrobisz – staram się ją uspokoić – musiałabyś go złapać na gorącym uczynku. Możemy najwyżej ostrzec dziewczyny, żeby miały na niego oko… może w końcu ktoś go przyłapie?
     Wyjmujemy ostrożnie blaszkę i czekamy chwilę, żeby ostygła.  
- Ania, myślisz, że da się coś załatwić z tym wujkiem? – tak bym chciała pomóc Adamowi… Nie powiedziałam jej o Bogdanie. O tym wie tylko Ola i Adam, i mam nadzieję, że tak zostanie.
- Będziemy się widzieć na święta, to z nim pogadam. On mnie lubi i moje ciasta też – Anka mruga do mnie z uśmiechem – coś wykombinuję, nie martw się.  
     Siadam wreszcie do "mikrobów” z Olą i Radkiem. Dobrze, że nie muszę się dziś przeprowadzać, bo razem idzie nam znacznie szybciej. Nienawidzę pamięciówki, ale ich obecność mnie mobilizuje. Z utęsknieniem czekam na telefon, ale on nie dzwoni… Wreszcie około jedenastej, idę pod prysznic. Najwyżej wyskoczę w szlafroku. Nasłuchuję cały czas, ale na próżno. Sześć godzin do tyłu, to, która tam jest godzina? Około wpół do szóstej… już nie zadzwoni… Kładę się spać po dwunastej. Pierwszy raz Adam nie zadzwonił do mnie w sobotę. Pewnie coś mu wypadło… Zadzwoni jutro. Jestem zawiedziona, mimo, że bardzo się staram tak tego nie odbierać. Jednak ten, kto zostaje, ma gorzej… Ciekawe, czy ja mogłabym zadzwonić do niego? Muszę poprosić o numer…  
     Śpię niespokojnie, ale tłumaczę sobie, że to stres przed kolokwium. Pierwszy raz mam wrażenie, że nie jestem w stanie określić, ile umiem. Ja chyba naprawdę mam wątpliwości, czy wybrałam dobre studia.  
- Hej, o czym tak myślisz? – Ania dolewa sobie herbaty i smaruje dżemem kolejna kanapkę – mało zjadłaś. Źle się czujesz?
- Nie – krzywię się – mam kryzys. Trochę inaczej sobie wyobrażałam swoją przyszłą pracę. Jak zaczęłam zajęcia w klinice, to trochę mnie otrzeźwiło.
     Anka nic nie mówi, tylko zamyślona opiera brodę na pięści. Patrzymy na siebie w milczeniu.  
- Trochę szkoda rezygnować na trzecim roku, zwłaszcza jak się ma takie dobre stopnie – mówi w końcu – przecież nie musisz być potem lekarzem. Stoma też Ci nie leży, co?  
     Kręcę głową. Tato byłby przeszczęśliwy, ale ja chyba nie…
- Nie ma o czym gadać – wzdycham – mam dziś zły humor, bo Adam wczoraj nie zadzwonił. Jak dzisiaj pogadamy, to mi przejdzie.
     Jednak nie doczekałam się telefonu również w niedzielę i to naprawdę mnie wytrąciło z równowagi. Mam nadzieję, że nic mu się nie stało? Z niepokojem kładę się spać około pierwszej. Gdyby nie to, że rano mamy to przeklęte kolokwium, to pewnie poczekałabym dłużej. Tylko, czy to by coś zmieniło? Przecież słychać telefon, a ja mam lekki sen…
     Mam szczęście, bo asystenci rozsadzają nas tak, że obok mam Rafała, a naprzeciwko, Radka. Okazuje się, że jednak coś mi w głowie zostało, ale na wszelki wypadek sprawdzam odpowiedzi z chłopakami. Najwięcej zyskuje na tym Rafał, ale i ja znajduję jeden błąd. Po godzinie, wychodzimy na przerwę. Oczywiście wszyscy jesteśmy strasznie pobudzeni i gadamy o pytaniach. Tuż przed końcem przerwy zagląda do nas starościna roku, żeby nam powiedzieć o odwołanym wykładzie z patofizjologii. Postanawiam wykorzystać ten czas na "wycieczkę” do Orbisu. Muszę się wreszcie dowiedzieć, ile dokładnie powinnam mieć pieniędzy, gdybym chciała polecieć do Stanów.
- Bilet do Nowego Yorku z jedną przesiadką, to będzie około tysiąc dolarów… - pani z Orbisu jest bardzo miła, ale to, co mówi, już zdecydowanie mniej mi się podoba – z dwoma przesiadkami… podobnie.  
     Liczyłam, że osiemset dolarów wystarczy, a przecież trzeba mieć jeszcze pieniądze na wizę i coś na początek. Ciekawe, ile mogłabym tam zarobić w trzy miesiące? Zakładając, że od razu miałabym pracę, ale Adam chyba by mi pomógł? Jezu! Tysiąc dolarów?! Skąd oni mają takie pieniądze? Łatwo się mówi o materializmie, jak człowieka stać! Wracam na popołudniowe zajęcia. Idę w strugach deszczu. Dobrze, że zabrałam parasol. Jedynym plusem mojej wizyty jest wiadomość, że można lecieć z Krakowa, a nie tylko z Warszawy, jak myślałam. Czuję się, jak "zbity pies”. To też jedno z powiedzonek taty. Nawet nie myślałam, że tak łatwo je przyswoiłam… Wydaje mi się, że na skrzyżowaniu widzę znajomy samochód. Nie sposób go pomylić… a już zapomniałam o istnieniu Bogdana. Na szczęście pod parasolem trudno kogokolwiek rozpoznać. Zresztą, i tak by się pewnie nie zatrzymał… mam nadzieję! Muszę pogadać z Arturem o klubie, skoro Julia chce tam iść…
     Przechodzę obok knajpki, w której byliśmy z Adamem na pierwszej randce. Ile to już czasu minęło? Dwa lata! Jedliśmy lody… powiedział, ze smakuję truskawkami, kiedy się całowaliśmy… robi mi się jakoś tak ciepło koło serca… i deszcz jakby mniej padał… Przystaję i zaglądam do wnętrza przez okno… siedzi kilka osób. Musimy tu przyjść jeszcze raz! Musimy zrobić tyle rzeczy…  
     Popołudniowe zajęcia ciągną się niemiłosiernie. Nie mogę się skupić na nazwach leków ziołowych. Wciąż mam przed oczami obraz ciemnych roześmianych oczu… oblizał się koniuszkiem języka… mmm… on też smakuje tak dobrze…  
     Wracam do akademika z poczuciem absolutnej pustki w głowie. To dziwne, bo Ola tak opisywała swoje "zakochanie”. Ja funkcjonowałam zupełnie inaczej, normalnie… Czyżbym się zakochała dopiero teraz? Niemożliwe! Kocham Adama od samego początku! Kochałam go nawet wtedy, kiedy mi się wydawało, że nie…  
- Zejdź na ziemię! – Ola trącą mnie ramieniem – może kupimy parę rzodkiewek? – wskazuje babulkę z koszykiem, przycupniętą koło przystanku.
     Kupujemy trzy pęczki. Nie są drogie, a to pewnie ostatnie rzodkiewki, jakie udało się wyhodować przed zimą. Potem już tylko warzywa ze szklarni, smakujące "niczym”.  
Na obiad szykujemy pospiesznie sadzone jajka. Poniedziałek jest masakryczny! Gdyby nie kanapki, to ciężko byłoby przeżyć. Dobrze, że Anka miała na dziesiątą i wstawiła do łóżka garnek z kaszą gryczaną. Idę myć sałatę i rzodkiewki, kiedy słyszę telefon. Serce mi zamiera… idę niepewnym krokiem, to musi być do mnie. Dopadam słuchawki bez tchu…  
-Akademik… - zaczynam.
- Ola? – znajomy głos sprawia, że mam "stan przedzawałowy” – nareszcie!
- Nie dzwoniłeś w weekend… - głos więźnie mi w gardle, ale staram się, żeby to nie brzmiało jak wyrzut.
- Kochanie, przepraszam – jaki ma miły głos – rodzice zorganizowali wypad nad Wielki Kanion. Naprawdę nie było skąd zadzwonić, a wczoraj wróciliśmy późno – w tle słyszę głosy i hałas, jakby był w barze.
- Ach, to masz tam też mamę? Przyjechała… - jak to dobrze, że nic mu nie jest! - Gdzie jesteś?
- Jeszcze w pracy. Mam przerwę – prawie widzę jak się do mnie uśmiecha – nie chciałem czekać do wieczora. Po prostu musiałem Cię usłyszeć…
     Mam w brzuchu motyle, a w oczach łzy… Myślał o mnie!  
- Przechodziłam obok tej kawiarenki, gdzie jedliśmy lody… - szepczę.
- Jak wrócę, to chyba Cię wysmaruję tymi lodami… - głos mu się robi niższy. Wyobraźnia podsuwa mi wersję zdecydowanie dla dorosłych - Nie mogę za długo gadać, bo to publiczny telefon, ale powiedz mi szybko, jak się czujesz? Pewnie jest już zimno? Wszystko OK.? – słyszę w jego głosie troskę. Uwielbiam to!
- Tak, wszystko w porządku. Kupię Justynie i Maćkowi kieliszki do wina… Jak myślisz?
- Dobry pomysł, ale wiesz co? – zawiesza głos, jakby się wahał – oni mają zamiar wyjechać na rok do pracy…  
- Spotkałam Justynę i coś mi mówiła… - o co mu chodzi?
- Może lepiej dać im kasę? – Adam pozwala mi się przez chwilę zastanowić – włóż jakiś 30-40 dolarów do koperty i narysuj samolocik… Jak wrócę, to Ci oddam… Jak myślisz?  
     Sporo, ale jak się ma takie wydatki, to dobre i to. Oni muszą kupić dwa bilety, dwie wizy…  
- Ola, jesteś tam?  
- Jestem… Masz rację, pieniądze bardziej im się przydadzą – zgadzam się z Adamem – lecą do Ciebie? To znaczy, spotkają się z Twoim tatą?
- Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy, ale pewnie tak. Przecież będą szukali pracy, nie? – rzuca to wesoło, jakby mimochodem – Kocham Cię – mówi nagle, a mnie przeszywa dreszcz, jakby mnie dotknął… bardziej niż dotknął…  
- Ja też Cię kocham – szepczę – bardzo…
- Zadzwonię do Ciebie w niedzielę, to mi opowiesz o imprezie…
Jak to jest, że po jednym krótkim telefonie świat wydaje mi się radośniejszy i pełen słońca, choć jest wieczór? Nawet to, że przede mną niełatwy tydzień na uczelni, wydaje mi się znośne, a przecież przed chwilą uważałam, że to dopust boży! No cóż, trzeba jakoś przeżyć te kilka dni. W sobotę idziemy z Arturem na parapetówkę… moja pierwsza impreza od wakacji. Nawet nie zauważyłam…

Roksana76

opublikowała opowiadanie w kategorii erotyka, użyła 4746 słów i 27069 znaków.

9 komentarzy

 
  • Użytkownik licealistka

    na jakim blogu? :(

    10 maj 2014

  • Użytkownik Roksana76

    Dzięki! No, to specjalnie dla Was dzisiaj dłuższy kawałek. Na blogu już jest, ale tu pewnie trzeba będzie chwilę poczekać. Pozdrawiam  :kiss:

    10 maj 2014

  • Użytkownik meliska

    czekamy na nastepna czesc, uwielbiam te opowiadanie! uwielbiam, uwielbiam!

    10 maj 2014

  • Użytkownik Tuśka

    Cudoooowne <3

    10 maj 2014

  • Użytkownik mnia

    Świetne jesteś najlepsza kocham to opowiadanie :*

    10 maj 2014

  • Użytkownik Miśka

    Kiedy następna część? ;)

    9 maj 2014

  • Użytkownik lula

    świetne:)

    9 maj 2014

  • Użytkownik czytelniczka

    jak zwykle świetnie :)

    9 maj 2014

  • Użytkownik anulka

    Bardzo mi się podoba, na pewno mniej erotyki w tej serii, ale pięknie pokazujesz emocje, tęsknotę, prawdziwą miłość. Super, super, super

    9 maj 2014