Tylko Ty. Rozdział 7

Weekend minął nam pracowicie i szybko. Zbyt szybko… Spędziłyśmy sobotnie przedpołudnie wkuwając histopatologię, potem był cudowny obiad u babci Kasi. Jeszcze mi ślinka cieknie na myśl o kaczce z jabłkami. Ola jest pod takim samym wrażeniem, jak ja. W ogóle poczułyśmy się rozpieszczane przez wszystkich. Pani Maja upiekła placek ze śliwkami - ósmy cud świata! I na koniec Artur odwiózł nas do akademika. Nawet brak telefonu od Adama zniosłam mężnie, przecież rozmawialiśmy w poniedziałek.  
     Po zajęciach nie wracam do siebie, tylko jadę do Margo, żeby ostatecznie uzgodnić wszystko przed sobotnią imprezą. Mogę już obejrzeć zgłoszone dziewczyny. Na zdjęciach wszystkie wyglądają na starsze, niż to wynika z podanej w karcie zgłoszeniowej daty urodzenia. Jedna zwraca moją uwagę. Jest w moim wieku i wydaje mi się znajoma, ale nie mam pojęcia gdzie mogłam ją widzieć. Ma krótką blond czuprynę, takie cięcie krótsze z tyłu, dłuższe z przodu. Ładna, ale nie lalkowata. Ciemne oczy patrzą odważnie w obiektyw, może nawet drapieżnie? Ma coś w sobie.  
- Co jest nagrodą? – zabawne, ale nie przyszło mi do głowy zapytać wcześniej.
- Profesjonalna sesja zdjęciowa i roczny kontrakt z nami – wylicza Margo – awans do Dziewczyny Roku i oczywiście jakieś nagrody rzeczowe, telewizor, czy coś tam – macha ręką.
- Czyli szukamy kogoś do agencji? – wciąż trzymam w ręce zdjęcie tej dziewczyny, Kaśki, jak wynika z karty.
- I tak, i nie – zerka na zdjęcie – kontrakt to nagroda dla dziewczyny, ale tez reklama dla nas, bo można ją dać do kalendarza sponsorów, jakieś plakaty reklamowe i podpisać "Dziewczyna Grudnia”. Ludzie to kupią – mruży oczy, kiedy na mnie patrzy – nieznanej twarzy nikt nie chce.
Kiwam głową ze zrozumieniem. Ten świat rządzi się swoimi prawami. Jak mi ciężko na studiach, to sobie to przepowiadam i od razu mi lżej. Oddaję zdjęcie. Trzeba ją najpierw zobaczyć na żywo. Pozostałe dziewczyny są ładne, ale właściwie, niczym się nie wyróżniają. Podobna fryzura, podobna poza.
- To ustalone? – Margo zatrzymuje mnie jeszcze na moment – będziesz jakiś pół godziny wcześniej, żeby porozmawiać z dziennikarzem. Kiwam głową, choć wcale nie mam na to ochoty. Trudno, już się zgodziłam.  
- Wiesz, gdzie jest ta sala? – upewnia się.
- Dokładnie nie, ale mam adres, a mój przyjaciel jest miejscowy – uspokajam ją.
- To w porządku. Na bankiet pojedziemy razem – żegna mnie wyjątkowo serdecznie. Może niepotrzebnie się do niej uprzedzam? Jak na razie, dba o mnie bardziej, niż ktokolwiek inny… może z wyjątkiem Moniki, ale to było tak dawno.
     Kiedy wychodzę z agencji, czeka mnie niespodzianka! Z nieba lecą ogromne płatki śniegu. Natychmiast topnieją, ale i tak wrażenie jest niesamowite. Jak mi się chce iść do Zoo, tylko, kto mnie tam przytuli, żeby mi ręce nie zmarzły? Nikłe światło latarń przypomina mi ilustracje z "Baśni” Andersena, a wirujące w powietrzu śnieżynki dopełniają obrazu. Niedługo święta, tylko patrzeć, jak w oknach pojawią się choinki. A potem nadejdzie Sylwester… Trzeba pomyśleć o sukience! Zupełnie zapomniałam, a przecież muszę wyglądać odlotowo, zabójczo, no, po prostu bosko! Tak, żeby wszystkim szczęki opadły. Wychodzę z windy pogrążona w myślach. Z daleka widzę Olę. Ciekawe, co robi na korytarzu o tej porze?  
- Chodź szybko, to Adam! – przywołuje mnie.
- Dzięki – biorę od niej słuchawkę – Cześć, jak dobrze, że zdążyłam… - cieszę się, jak dziecko.
- Gdzie Ty łazisz po nocy? – udaje zagniewanego – Co nowego?
- Och, cała masa nowości – kpię – nie wiem, od czego zacząć… Śnieg pada! Tak na serio, to dwie sprawy. Po pierwsze Artur wymyślił Sylwestra u Was w klubie. Pamiętasz, skąd mnie zabrałeś do kąpieli? – zniżam głos.  
- Trudno zapomnieć taką noc – mmm, uwielbiam ten niski tembr jego głosu – dobry pomysł, pójdziemy tam. Co dalej?
- Dalej… to chyba wiesz… - droczę się. Gardłowy pomruk sprawia, że tętno mi przyspiesza. O tak, oboje wiemy doskonale, co będzie dalej! Muszę się nacieszyć tym uczuciem, jakbym miała w ustach słodką czekoladkę – No, dobrze – wzdycham – teraz druga nowość, a właściwie nie taka znowu.
- Już się boję - mówi z rozbawieniem.  
- Niepotrzebnie. Byłam dziś w tej agencji Margo, żeby ustalić szczegóły… będę jurorem w konkursie "Dziewczyna Miesiąca” i mam reprezentować agencję – chwalę się, trochę… jak przyjemnie poczuć się docenianym – Margo prosiła mnie o wywiad do gazety. Mam tylko opowiedzieć o pracy za granicą, żeby zachęcić młode dziewczyny - dodaję szybko.
- Ola, uważaj w rozmowie z dziennikarzami – Adam poważnieje – nie mówię, że wszyscy są tacy, ale oni szukają sensacji… może w Polsce jeszcze nie tak, ale szybko się uczą.  
- Nie denerwuj się – mówię z lekceważeniem – mam opowiadać tylko o pracy.
- Pamiętaj, że to, co mu powiesz poza wywiadem, też może się znaleźć w gazecie.
- Będę pamiętać – śmieję się – no, to biedny Artur będzie pod obstrzałem, bo zaprosiłam go, jako osobę towarzyszącą - czekam na reakcję.
- Rozumiem – znów ten niski seksowny głos – mam się nie dziwić, jeśli przeczytam, że panna Jezierska bywa na salonach z przystojnym młodym człowiekiem, który następnie odwiózł ją w nieznanym kierunku.
- Uwielbiam, jak udajesz zazdrosnego! – chichoczę.
- Wcale nie udaję – mruczy – daj mi tylko powód, to Arturowi też spuszczę lanie!
- Zrobiłbyś to? – silę się na poważny ton.
- Tak na serio? – udaje, że się zastanawia – Niee. Przecież znam Was oboje – śmieje się wesoło – Ja też muszę Ci coś powiedzieć – mówi nagle bardzo poważnym tonem, a ja natychmiast sztywnieję – Mogę mieć problem z dodzwonieniem się do Ciebie, bo jadę do Meksyku.
- Co? – ale mnie zaskoczył – Do Meksyku? A tam jest bezpiecznie?
- Spokojnie. Nie będę się włóczył po bezdrożach, tylko lecę do Tijuana, do fabryki – uspokaja mnie – Jeszcze nie do końca ją uruchomili i mam brać udział w montażu dwóch linii produkcyjnych. To wyróżnienie - w jego głosie pobrzmiewa duma – wzięli pod uwagę niektóre moje poprawki w projekcie… i wysyłają mnie na swój koszt.
- O rany! Chyba powinnam Ci pogratulować? – udziela mi się jego entuzjazm - A długo tam będziesz?
- Stamtąd wrócę już do Polski.
- A święta? – nie mogę sobie wyobrazić, że spędzi je sam.
- Jeszcze nie wiem – waha się - albo ojciec przyjedzie, albo ja wrócę przez Nowy York… zobaczymy.
- To rzeczywiście nowość! – nie wiem, czy mam się cieszyć, czy martwić – to telefon do Ciebie na nic mi się nie przyda?
- Niezupełnie - waha się – chociaż trochę tak, ale może mi się uda zadzwonić? Nie martw się – dodaje wesoło – zdaj ładnie egzamin, to gdzieś pojedziemy na ferie! Co Ty na to?
- Właśnie zgłosiłam się do terminu zerowego – burczę.
- I za to Cię lubię, dziewczyno!
     Wracam do pokoju skonsternowana. Gdzie leży to cholerne Tijuana? Co prawda, nie jestem geograficzną ignorantką, ale moja wiedza na temat miast Meksyku ogranicza się do stolicy. Może dziewczyny znają kogoś z geografii albo z prawa? Oni powinni mieć atlas. Zerkam na zegarek… Nie! No, jestem nienormalna! Do biblioteki przecież nie pójdę o tej godzinie.
- Czekaj, Radek kogoś zna - Olka pociera czoło – Ja dziękuję! Jeszcze mu mało? Meksyk?  
- Widzisz, jak to trzeba uważać, o co się poprosi? – mówię z przekąsem – Pragnęłam podróży, no, to je dostałam! Tylko, że nie w moim wykonaniu i niekoniecznie tam, gdzie bym chciała.
- Nie przesadzaj – Anka, jak zwykle stara się znaleźć pozytywny aspekt – pomyśl o tych, co ich wywieźli na Syberię. Może też chcieli podróży, a trafili gorzej od Ciebie.
     Okropna jest! To poważna sprawa, ale weź człowieku i nie śmiej się z takiej logiki.  
- Na górze mieszkają chłopaki z geologii, oni maja atlasy, jakie chcesz – Radek od razu przechodzi do rzeczy – tylko musisz się przejść ze mną, bo to straszne "trzęsidupy” o te swoje mapy – krzywi się.
     Idziemy razem do schodów, bo nie ma sensu czekać na windę z powodu trzech pięter. Na siódmym dołącza do nas pokaźny karaluch, wspinający się po stopniach i kompletnie nieprzejęty naszą obecnością. Trochę mnie to zaskakuje, bo na naszym piętrze, karaluch to prawdziwa rzadkość!
- Ach, to – Radek przydeptuje go, wydobywając spod stopy nieprzyjemny chrzęst – tu mieszkają tylko chłopaki. Raczej nie wchodź do kuchni, bo się do czegoś przykleisz – stwierdza z obrzydzeniem.  
     Przyglądam my się z sympatią. To chyba najporządniejszy chłopak, jakiego znam. Oczywiście nie licząc Adama… i chyba Artura, ale oni mają tu rodziny, więc grają w trochę innej lidze. Nigdy nie mają "wczorajszych” koszulek. Nawet spoceni, pachną. Radek też, a przecież mieszka w akademiku i sam sobie pierze!  
- Ola - dotyka mojego ramienia, a ja aż podskakuję, zaskoczona. Zamyśliłam się - Czy, jak sprawdzimy ten Meksyk, to możemy chwile pogadać? Ale tak… gdzieś na boku?  
- Jasne - Kiwam głową. Chyba nawet wiem, o czym, albo raczej, o kim.
     Okazuje się, że chłopaki są naprawdę "w porządku”. Zdaje się, że Radek chciał skorzystać z okazji i wywabić mnie z pokoju. Oczywiście, nie mówimy im, dlaczego nas interesuje, gdzie leży Tijuana. Radek stwierdza, że chodzi o zakład i to im wystarcza. Ku mojemu zadowoleniu, ustalamy, że to tuż przy amerykańskiej granicy, obok San Diego. Na mapie wygląda, że to blisko. To Kalifornia! "Baywatch”? Mam nadzieję, że Adam będzie zajęty pracą. Czuję nieprzyjemne ukłucie zazdrości.
- Idziemy? – Radek odkłada atlas na tapczan.
- Koleżankę możesz u nas zostawić – jeden z chłopaków pręży muskuły. Ładnie zbudowany, trzeba przyznać, ale nie robi na mnie wrażenia.
- Dzięki, ale… przegrałam zakład, więc idę spłacać dług – uśmiecham się znacząco. A niech sobie pomarzą.
- A co musisz zrobić? – widzę, że zżera ich ciekawość.
- No, nie wiem, czy mogę powiedzieć? – zerkam na Radka, starając się za wszelką cenę zachować powagę.
- Sorry, chłopaki - kręci głową – to sprawy, o których dżentelmeni nie rozmawiają – znacząco unosi jedną brew.  
     Wychodzimy, czując, jak atmosfera w pokoju się zagęszcza. Kiedy tylko docieramy do klatki schodowej, wybucham śmiechem. Radek mi wtóruje. Jak dawno nie widziałam go tak roześmianego.  
- Chodź wyżej – wskazuję głową schody – tam nas nikt nie będzie szukał.
     W kuchni nie ma nikogo, więc rozsiadam się na parapecie, a Radek przysuwa sobie bliżej stolik i siada naprzeciw mnie. Prawie czuję jego napięcie…  
- Słuchaj - pociera czoło, jakby zbierał myśli – możesz mi coś więcej powiedzieć na temat tego Artura?
- Artura? – nie spodziewałam się takiego pytania – a co konkretnie chcesz wiedzieć?
- Właściwie, to bardziej chodzi mi o to… jak Ola z nim była… - mówi z trudem, nie patrząc na mnie – ale, jak nie chcesz, to nie - dodaje natychmiast.
- Ty myślisz, że Ola nadal coś do niego czuje? – nagle mnie oświeca, o co mu chodzi – Radek, co Ty? To nie ma nic do rzeczy!
- Nic już nie wiem – ukrywa twarz w dłoniach – wiem tylko, że od chwili, kiedy go spotkaliśmy, coś się zaczęło psuć. Nie z mojej strony! – unosi głowę i wpatruje się we mnie intensywnie – ale Ola jest taka inna.
- Słuchaj – staram się dobierać odpowiednie słowa – może trochę za wcześnie zamieszkaliście razem? – widzę, że nie bardzo rozumie, co chcę mu przekazać – Chodzi o to, że taka stabilizacja jest monotonna – nie chcę powiedzieć, że nudna – jesteście tacy młodzi - jakbym słyszała tatę.  
- Tak uważasz? – widzę w jego oczach coś, co sprawia, że serce mi się ściska.
- Ja nie… ja lubię stabilizację – kręcę się niespokojnie na moim parapecie – ale nie każda dziewczyna lubi… to znaczy, na początku związku… potem tak, bo można myśleć o rodzinie, dzieciach… Ale na początku, przydaje się trochę adrenaliny.
- Boże – pociera twarz dłońmi - Z wami wszystko jest takie skomplikowane! Nie możecie powiedzieć otwarcie?  
- No właśnie nie – gładzę delikatnie jego ramię. Wydaje mi się taki bezbronny, choć jest ode mnie znacznie większy i silniejszy – my zwykle oczekujemy, że się domyślicie. To taka gra.
- Ale Ola była szczęśliwa - w jego oczach jest tyle bólu i jednocześnie… ciepła.
- Tak, bo była pokiereszowana tym rozstaniem z Arturem… i nagle zjawiłeś się Ty, taki dobry, pełen miłości… Ona Cię kocha – mówię z przekonaniem – tylko nie bardzo potrafi to sobie uzmysłowić - jak ja dobrze to znam – Czasem trzeba za kimś zatęsknić, żeby zrozumieć, jak bardzo się go kocha.  
- Myślisz, że Ola by za mną tęskniła? – jakaś iskierka nadziei zapala się w tych dobrych szarych oczach.
- Myślę, że bardzo.
- I naprawdę uważasz, że Artur nie ma z tym nic wspólnego? – upewnia się.
- Jestem przekonana – pamiętam, jak rozmawiałyśmy na imprezie, jestem prawie pewna… prawie…
- No dobrze – wzdycha ciężko i wstaje – dobrze.  
     Nie wiem, czy mu pomogłam? Bardzo bym chciała. Oli też chciałabym pomóc, ale naprawdę nie wiem, jak! Mimo wszystko, mam poczucie, że zrobiłam coś dobrego. Skąd Radkowi przyszedł do głowy Artur? Ja niczego takiego nie zauważyłam. Tylko, że to akurat nie jest żaden wyznacznik, bo w tych sprawach, to ja zwykle zauważam wszystko ostatnia.  
---
- Jedziesz do domu? – przyglądam się pokaźnej torbie, którą Radek wystawia do przedpokoju – przecież mamy jutro zajęcia…
- Pomieszkam trochę u kolegów – mówi spokojnie, a mnie opada z wrażenia szczęka – jutro zabiorę resztę.  
Dostajemy z Anką po buziaku i zostajemy w przedpokoju same. Patrzymy na siebie oniemiałe, a po chwili wpadamy do pokoju Olki. Siedzi na tapczanie… na nasz widok wybucha płaczem.  
- Ola, rany boskie, co się stało? – staram się ją przytulić. Nie spodziewałam się, że Radek zrobi coś takiego!  
- To Twoja wina! – wybucha nagle – Coś Ty mu nagadała o Arturze? – krzyczy.
- Ja? O Arturze? – nic nie rozumiem – Ola, co Ty? Nic mu nie nagadałam… No, rozmawialiśmy… że nie lubisz nudy, że rozstanie z Arturem Cię rozbiło - Jezu! Powiedziałam, że tęskniłaby… Zakrywam usta dłonią – chciałam pomóc.
- Wiesz co? Dzięki za taką pomoc! – odwraca się ode mnie.
     Wstaję niepewnie, Anka wzdycha ciężko i wskazuje mi głowa drzwi, a sama przygarnia Olkę do siebie. Stoję jeszcze chwilę, ale Ola już się do mnie nie odzywa, tylko łka na ramieniu Anki. Wychodzę. To naprawdę moja wina? Przecież wcale nie mówiłam, żeby się wyprowadzał. Boże, on to chyba wziął dosłownie. Muszę mu to wytłumaczyć! Przecież nie o to mi chodziło.  
     Anka wraca po jakiejś godzinie i otwiera tapczan. Przyglądam się temu bezmyślnie.
- Pójdę dzisiaj spać do Oli – mówi wreszcie.
- Ania, Ty też uważasz, że to moja wina? – czuję, że zbiera mi się na płacz.
- Nie - przyznaje bez przekonania – ale lepiej, żeby nie była teraz sama – wzdycha – Przejdzie jej.
- Słuchaj, ja nie chciałam, żeby się wyprowadzał – mówię szybko – ja mu tylko tłumaczyłam, że może za szybko zamieszkali razem i Ola się tym zmęczyła. Ona sama mi to powiedziała! Jutro z nim pogadam.
- Tak to jest – kręci głową – jak się wsadzi palce między drzwi.
- Ale on mnie poprosił, żebym mu wyjaśniła - dlaczego ja się tłumaczę? Przecież nie zrobiłam nic złego!
     Znowu mam ciężką noc. Zastanawiam się, jak długo człowiek może wytrzymać śpiąc po dwie, trzy godziny na dobę? Zasypiam dopiero nad ranem i wstaję na zajęcia obolała, jakby mnie ktoś obił kijem. Jemy śniadanie w milczeniu i tak samo idziemy na zajęcia. Ku naszemu zdumieniu, okazuje się, że Radka nie ma. W przerwie podchodzę do asystentki, żeby się czegoś dowiedzieć.
- Poprosił o możliwość odrobienia zajęć z inną grupą - odpowiada mi obojętnym tonem.  
     Mam ochotę powiedzieć o tym Olce, ale na widok jej miny, rezygnuję. Jedyną pociecha jest dla mnie fakt, że tak bardzo się przejęła. To może oznaczać tylko jedno! A więc było warto. To nic, że się nie odzywa, jeszcze mi podziękuje. A jeśli nie? Nie chcę stracić takiej przyjaźni! Jedynym sensownym rozwiązaniem wydaje mi się rozmowa z Radkiem, ale on po prosty przepadł, jak kamień w wodę.  
     W piątek pakuję pospiesznie rzeczy i wynoszę się do mieszkania Adama. Nie wytrzymam dłużej widoku zapłakanej Olki, która posyła mi spojrzenia pełne wyrzutu i milczenia Ani. Wiem, że nie oskarża mnie otwarcie, ale też nie staje po mojej stronie. Trudno, chciałam dobrze. Chwilowo wszystkie inne problemy schodzą na dalszy plan. Zabieram ze sobą książki. Bez Radka ciężko będzie się przygotować do "zerówki”.  
     Sobota wlecze mi się niemiłosiernie. Przepytuję się na głos, żeby zabić panującą ciszę. Około drugiej zaczynam się powoli szykować do wyjścia. Dwie godziny to niezbyt dużo czasu, jeśli mam się zrobić na "bóstwo”. Jak by się teraz przydały kąśliwe uwagi Oli, albo zachwyty Anki… Brak mi ich przekomarzania… brak mi ich. Po prostu ICH!
     Około wpół do czwartej, Artur zastaje mnie w kompletnej rozsypce. Chcąc, nie chcąc opowiadam mu, co się stało. Omijam tylko skrzętnie temat ewentualnego jego udziału.
- Wiesz co? – mówi, po dłuższej chwili zastanowienia – to nie jest takie głupie.
- Co nie jest głupie? – nie potrafię ukryć irytacji.
- Olka lubi zmiany, lubi być zaskakiwana – stwierdza – może w waszych babskich sprawach nie, ale w układzie damsko-męskim, owszem. Radek może na tym wygrać.
- Żartujesz! – jestem trochę zszokowana tym, co słyszę – to znaczy, że dobrze zrobiłam?
- Tego nie wiem - pociera dłonią policzek – mówię tylko, że taka odmiana może jej się spodobać. Ona jest trochę niedojrzała do takiego poważnego związku…
- Zrobię Ci kawy, chcesz? – jakoś mi głupio tego słuchać. Przecież obgadujemy moją Olkę i to w kontekście ich układu. To nie fair!
- To ja zrobię, a Ty się ogarnij – przygląda się krytycznie mojemu połowicznemu makijażowi – Gadałem wczoraj z Adamem – woła do mnie z kuchni – mogę z Tobą nawet tańczyć!
- Nawet? – jestem pod wrażeniem – co za łaskawość! - chichoczę.
     Kończę make-up i cicho wyglądam zza futryny. Artur niespiesznie szykuje kawę. Dobrze wygląda, jak zawsze. Ciemne dżinsy, koszula i marynarka. Niby na luzie, ale elegancko. Ma na twarzy dwudniowy zarost, który dodaje mu uroku "niegrzecznego chłopca”. Nosi teraz trochę dłuższe włosy, jak Adam. Nawet zaczesuje je podobnie.  
- Nie skradaj się tak! – zauważa mnie nagle i gwałtownie odwraca się w moją stronę – nie lubię niespodzianek!
- To tak, jak ja – wchodzę do kuchni i sadowię się na stołku, opierając bose stopy o poprzeczkę między nóżkami – teraz lepiej? – odwracam twarz do światła lampy.
- Może być… - stwierdza – To Adam ma z Tobą problem, skoro nie lubisz być zaskakiwana – dodaje – Jak zniosłaś wieść o Meksyku?
- Fatalnie – przyznaję – Ale, Adam wydaje się taki szczęśliwy z tego powodu. Trochę mu zazdroszczę. Lubię podróże, a Meksyk to dla mnie jak lot na księżyc.  
- No tak – kiwa głową. Kawa zaczyna przyjemnie bulgotać. Radzi sobie całkiem nieźle z napełnieniem maleńkich filiżanek – On zawsze chciał zobaczyć Meksyk. Od czasu, jak ojciec zabrał go nad Zatokę Meksykańską. Tylko chyba nie do końca mu się udało, bo jest jakby po drugiej stronie, ale w Meksyku – dodaje i upija ostrożnie odrobinę gorącego płynu.
- On zawsze wie, czego chce i potrafi dążyć do celu – mówię w zadumie – Imponuje mi to. Ja taka nie jestem.
- Wiem – Artur uśmiecha się do mnie – dlatego tak świetnie się uzupełniacie. Adam myśli zadaniowo, a Ty potrafisz dać mu napęd do działania, nic przy tym nie tracąc ze swojej niezależności.
- Albo jesteś dobrym obserwatorem, albo rzeczywiście długo gadaliście - mógłby zostać naszym kronikarzem. Już zapomniałam, jaka ich łączy przyjaźń – Mówił mi, że udało mu się poprawić relacje z ojcem, nie wiedziałam, że byli pokłóceni.
- Nie byli – Artur patrzy na mnie z lekkim zaskoczeniem – po prostu Adam nie mógł się pogodzić z tym, że jego rodzice żyją osobno. Obwiniał ojca… No, ale teraz się to chyba naprostuje, skoro Baśka się przeprowadza?
- Naprawdę? – zaraz, Adam coś mówił, jak byliśmy w Niemczech – przecież ona nie lubi Stanów – przypominam sobie.
- Może zmieniła zdanie? – Artur zerka na zegarek – idziemy? Jak nie chcesz się spóźnić, to trzeba się zbierać.
     Artur idzie zamawiać taksówkę i słyszę, jak gawędzi z panią Mają, a ja zakładam buty. Do torby zabieram moje cudowne czarne sandałki na szpilce. I pomyśleć, że historia tych butów jest tak samo pogmatwana, jak nasza.
     Jedziemy do Nowej Huty. Rozglądam się po drodze ciekawie. Nigdy tu wcześniej nie byłam. Jest zupełnie inaczej niż w centrum, nie przypomina też okolic Zoo, ani miasteczka. Wygląda, jak większość polskich miast. Szare obdrapane bloki, balkony poprzetykane kolorowymi kawałkami plastiku albo linoleum, połamane ławki i place zabaw upstrzone dziwacznie powyginanymi rurkami, które mają uatrakcyjnić dzieciom zabawę. Nigdy nie lubiłam takich miejsc. Jak inaczej wygląda osiedle, na którym mieszka mama Adama. Niby też szare bloki, ale takie nieduże, z ładnymi balkonami. Zwykle barierki są ze lśniącej stali i przypominają relingi jachtów. Przypomina mi się, jak jedliśmy śniadanie na tarasie wychodzącym na niewielki park. Między drzewami biegali ludzie w kolorowych strojach sportowych, jakiś pan uczył synka jeździć na rowerze… tato uczył tak Kubę. Kuba… tęsknię za nim. Za każdym razem, gdy przyjadę, wydaje się większy.  
- Hej, strasznie jesteś zamyślona – Artur zagląda mi w twarz – co jest?
- Strasznie jestem samotna - wzdycham. Kurde, tylu mam bliskich, ale wszyscy są daleko, albo jak są blisko, to się poobrażali.  
- Chyba wiem, o czym mówisz - przygląda mi się jakoś dziwnie, a potem kiwa głową.
     Chyba nie wie… Ma tu rodziców i brata. No tak, ale Adam to jego najlepszy przyjaciel, z Młodym to nie to samo, co z Adamem… dziewczyny też nie ma.  
- Słuchaj, czy mogę Ci zadać bardzo osobiste pytanie? – jakiś nieartykułowany pomruk biorę za zgodę – Nie szukasz nowej dziewczyny?
     Nie odpowiada od razu, ale odwraca głowę i przez dłuższą chwilę śledzi drogę przed nami.  
- Chyba nie mam ochoty szukać – mówi w końcu – poczekam, aż sama się znajdzie.
     Mam ochotę powiedzieć, że to głupia strategia, ale taksówka się zatrzymuje. Sięgam po pieniądze. Artur oczywiście płaci za mnie. Jak to było? Misja: troszczę się o kobietę?
     Stoimy przed budynkiem teatru. Na razie wchodzą pojedyncze osoby, ale przecież jesteśmy przed czasem. Biorę Artura pod rękę i ostrożnie, żeby nie wpaść w kałużę, przemieszczamy się do wejścia. Przy szatni widzę Margo z jakimś gościem w okularach. Taki nieduży blondyn, wygląda dość sympatycznie. Ledwie zdążam zmienić buty, a już są przy nas. Okazuje się, że blondynek jest dziennikarzem, z którym mam porozmawiać. Zostawiam Artura pod opieką Margo i idziemy do niewielkiej kawiarenki, a właściwie lady z dwoma stoliczkami. Panuje tu względny spokój.
- Może opowie mi pani o swojej pracy – uśmiecha się mój rozmówca – a ja będę dopytywał w trakcie. Dyktafon chyba nie będzie przeszkadzał? – stawia na stoliczku niewielkie urządzenie.  
     Staram się sensownie i zwięźle opowiedzieć, jak spotkałam Piotra i jak wyjechałam do Włoch, a potem do pracy w Berlinie. Obecność dyktafonu zmusza mnie do dyscypliny. Zważam na to, co mówię i jak mówię. Blondynek dopytuje się o moje studia. Jest zaskoczony, że nie zdecydowałam się na urlop dziekański. Co mam mu powiedzieć, że bałam się zostać, bo mogłabym nie chcieć wracać do szarej rzeczywistości? Chce wiedzieć, czy żałuję tej decyzji.  
- Nie – odpowiadam zgodnie z prawdą – uważam, że dobrze zrobiłam. Chcę skończyć studia, a na karierę modelki jest za późno. Mam 22 lata, więc, nie ma o czym mówić.
- A nie szkoda pani zmarnowanej szansy? Gdyby zaczęła pani w wieku 16 lat, to kto wie, gdzie dziś by pani była? - drąży.  
- No właśnie – uśmiecham się pobłażliwie – jak miałam 16 lat, to kompletnie się nie nadawałam do takiego wyjazdu, a moja rodzina nie była nastawiona pozytywnie do mojej "kariery” – robię palcami "zajączki” – najlepiej by było mieć rozum dwudziestolatki w wieku szesnastu lat, albo mądrą osobę, która troszczyłaby się o mnie za granicą.
- Uważa pani, że taka praca jest niebezpieczna dla młodej dziewczyny? Albo inaczej, czy dla pani była niebezpieczna? – przygląda mi się uważnie.
     Chcesz sensacji? Mogłabym Ci opowiedzieć o Aleksie, albo o Nadii, ale… Co zrobiłby Adam? Uśmiecham się tajemniczo.
- Ja osobiście nie, ale moje koleżanki, owszem. Dlatego uważam, że dobra agencja to podstawa, zwłaszcza, gdy słabo zna się język i ma się niewielkie doświadczenie w branży.
- Czy ten przystojny człowiek, to narzeczony? – zerka na moje dłonie, pewnie szukając pierścionka.
- To kolega – uśmiecham się. Mam szczerą chęć powiedzieć mu, że mój ukochany Adam jest daleko, a ja umieram z tęsknoty - tylko kolega – powtarzam.
     Blondynek stara się jeszcze coś ze mnie wyciągnąć, ale się pilnuję. Kończymy wywiad i odprowadza mnie na salę. Ku mojemu zaskoczeniu, jest pełna ludzi! Kiedy oni weszli? Zerkam na zegarek i odkrywam, że przegadaliśmy prawie pół godziny. Margo usadza mnie w pierwszym rzędzie i poznaje ze sponsorami i pozostałymi "sędziami”. Najbardziej podoba mi się pani choreograf, kobieta około pięćdziesiątki, a szczupłej wysportowanej sylwetce i niemożliwie pomarszczonej skórze wokół oczu. Musi sporo palić, bo ma chropowaty, niski głos. Obok niej, gruby osobnik w drogim, ale i tak za ciasnym garniturze. Co jakiś czas przesuwa dłonią po lśniącej łysinie i błyska złotym zegarkiem. Dalej kolejny dobrze ubrany gość, około czterdziestki, ze szpakowatą czupryną. Podobno hurtownik butów. Margo wciąż do niego zagaduje, ale on sprawia wrażenie nieco znudzonego. Dalej Margo i ja. Tuż przed rozpoczęciem pojawia się jeszcze jedna kobieta. Zażywna jejmość z kruczoczarnym kokiem, ubrana w czarną połyskliwą suknię w maki. Wygląda zabawnie, bo waży ze sto kilogramów i suknia się na niej opina. Margo przedstawia ją, jako właścicielkę sieci sklepów. Ok., teraz rozumiem. Tylko, co ja tu robię?
     Punktualnie o piątej rozpoczyna się impreza. To właściwie koncert przerywany występami kabaretu lub wyjściami kandydatek w kolejnych strojach. Na początek długie suknie. Większość nie ma pojęcia, jak się poruszać na szpilkach… pani choreograf krzywi się niemiłosiernie i stawia zera przy najsłabszych. Moja kandydatka wypada na tym tle nieźle. Może nie czuje się pewnie, ale jest skoordynowana. Odwracam się i ukradkiem podglądam reakcję Artura. Siedzi tuż za mną i gdy tylko orientuje się, że patrzę, pochyla się do przodu.
- Podoba Ci się? – pytam szeptem.
- Pewnie. Nigdy nie byłem na czymś takim – stwierdza i uśmiecha się szeroko.
     Nie o to mi chodziło! Mam na razie jedną piątkę w rubryczce z imieniem Kasia. Jakiś trzyosobowy kabaret śpiewa zabawne piosenki. Dwóch facetów w okularach wykonuje satyryczne utwory, a trzeci akompaniuje im na klawiszach. Zerkam na kartkę Margo. Dała pięć punktów jakiejś dziewczynie o imieniu Dagmara, a mojej dwa. Dobre i to. Po występie kabaretu znów pojawiają się dziewczyny. Mają na sobie krótkie spódniczki i wykonują kilka tanecznych kroków. Nic wielkiego, ale i tak widać, która ma wyczucie rytmu, a która nie. Daję po trzy punkty Kasi i jeszcze jednej z dziewczyn. Ustalam, że Dagmara jest beznadziejna. Stawiam jej zero. Jeszcze kilka piosenek i przerwa. Potem mają być kostiumy kąpielowe i krótka rozmowa z kandydatkami na scenie.
     Idziemy razem z Arturem po coś do picia. Tam odnajduje mnie dziennikarz-blondynek i zaprasza za kulisy. Ale super! Mogę porozmawiać z dziewczynami. Może się dowiem, dlaczego ta Kasia wydaje mi się znajoma? Wchodzę do garderoby, gdzie już bryluje Margo. Na mój widok, natychmiast szeroko się uśmiecha. Przedstawia mnie, jako bóg wie, jaką sławę. Staram się to zbagatelizować, ale nie mam szans.
- Skąd ja Cię znam? – podchodzę do Kasi, która stoi jakby na uboczu. Nie mam czasu na podchody, bo przerwa się kończy.
- Nie wiem – mówi niechętnie, unikając mojego wzroku.
- Poczekaj… - jestem pewna, że ją widziałam. Gdzieś na uczelni? Na jakiejś imprezie? Na uczelni - studiujesz?
- Analitykę – mówi cicho.
- A widzisz! – cieszę się – Wiedziałam, że jesteśmy górą!  
- Nie sądzę… – szepcze i zerka w bok. Podążam za jej wzrokiem. Dagmara rozmawia ze szpakowatym gościem z Jury. To bardziej wygląda na jakieś fochy, niż rozmowę.  
- Co jest? –przyglądam jej się uważnie – tylko szybko, bo muszę zaraz wracać.
     Widzę w jej oczach wahanie. Zastanawia się, czy może mi zaufać, domyślam się. Jednak nie udaje mi się niczego więcej dowiedzieć. Zamieniam jeszcze po kilka słów z pozostałymi. Dwie osiemnastolatki chichoczą przez cały czas, ale są sympatyczne, wysoka szczupła dziewczyna klnie okropnie na za małe buty i rozciera obolałe stopy. Nie będzie jej łatwo. Generalnie dziewczyny są miłe. Nawet ta Dagmara zachowuje się dość uprzejmie, choć mam wrażenie, że kompletnie mnie nie słucha. Wracamy na salę. Po drodze Margo przekonuje jejmość z kokiem, żeby koniecznie dała szansę Dagmarze. Tuż przed wejściem na salę biorę ją pod rękę i odciągam na bok.  
- Margo, dlaczego ją faworyzujesz – nie potrafię ukryć irytacji - nie będziesz z niej miała pożytku. Jest zmanierowana! Ona nie potrafi współpracować z nami, a co dopiero z fotografem!
- Nie mam wyboru – mówi półgłosem, upewniając się, że nikt nas nie słyszy – to dziewczyna głównego sponsora. Musi wygrać.
- Chyba żartujesz! – patrzę na nią z niedowierzaniem - Jest beznadziejna, jak chcą ją przepchnąć? Zaraz, on ma ze czterdzieści lat, a ona dwadzieścia…
- No, to co? Ma kasę, to ma dziewczynę - wzrusza ramionami.
     Nie będę brała udziału w takiej farsie, buntuję się, ale na razie milczę. Muszę ochłonąć, żeby w gniewie nie powiedzieć za dużo. Z drugiej strony, szkoda mi tej Kaśki, może uda się coś dla niej ugrać?
- Muszę się przejść – zostawiam Margo nachmurzoną i wychodzę do holu, gdzie natykam się na Artura.  
- Wyglądasz na wkurzoną – czuję w głosie lekką kpinę.
- Bo jestem wkurzona! – Burczę – te całe wybory są ustawione!
- Tak myślałem… – kiwa głową – Jak zaczęli wymieniać członków Jury, to od razu pomyślałem, ze facet od budowy domów raczej się nie zna na laskach. Pewnie przyszedł coś załatwić.
- Bardziej ten od butów – prycham.
- Daj sobie spokój. Nic im nie zrobisz, tylko się uszarpiesz. To pewnie od początku tak było ustalone – bierze mnie za rękę – tego grubego pamiętam… - marszczy brwi – pracował w hucie. Taki cwaniaczek, tu cos skręcił, tam coś podwędził, a teraz zobacz, panisko!
     Nie możemy dłużej rozmawiać, bo rozlega się dzwonek. Wewnętrznie się buntuję, ale jestem sama… potwierdzają to moje obserwacje. Niezależnie od tego, jak wyglądają i co mówią kandydatki, punktacja jest stała. Dagmara oczywiście wygrywa, a kolejne miejsca nie mają znaczenia. Teraz czeka nas bankiet. Nie mam humoru, ale jest to poniekąd mój obowiązek, więc jedziemy do hotelu.
- Ola, bądź realistką… – Artur ogarnia mnie ramieniem i prowadzi do eleganckiej sali zastawionej stołami.  
Przy wejściu podaję kelnerowi nazwisko, a on sadza mnie przy stole razem z Margo, jej przyjacielem, "panem sponsorem od butów” i Dagmarą. Przyjaciel Margo jest szatynem z baaaardzo wysokim czołem i kucykiem, i ma na imię Paweł. Jestem zaskoczona, że facet o takim wyglądzie, w skórzanych rurkach i koszuli z mankietami na spinki ma takie zwyczajne imię, a nie np. Paul. Przy każdym stoliku siedzi jedna z dziewczyn, więc to, że przy naszym siedzi ta "wygrana”, jest pewnie zaszczytem. Dagmara zachowuje się jak kapryśna księżniczka. Przypomina mi się bajka o pannie "chcę to mieć”. Mam taką ochotę coś zrobić! Wiem, że nic już nie zmienię, ale chociaż pogram tej Małej na nerwach. Kątem oka widzę krótką blond fryzurkę dwa stoliki dalej.  
Cały bankiet to klasyczny dansing, więc między potrawami gra zespół z niezłą wokalistką. Artur jest wyraźnie ubawiony całą imprezą. Trochę mnie to irytuje, ale jest moim gościem… Czekam, aż zje spokojnie schabowego i proszę go do tańca.  
- To chyba ja powinienem Cię zaprosić pierwszy? – kącik ust drga mu lekko w drwiącym uśmiechu – nadal wkurzona?
- Jak cholera – cedzę przez zęby – najchętniej bym się stąd zerwała – aż się gotuję w środku.
- Słuchaj, co to za różnica? Nie ta, to inna… - odchyla się w tył i zagląda mi w oczy – Tam, gdzie są pieniądze, są też przekręty.
     Nie wiem, dlaczego, ale te słowa, wypowiedziane przez niego, sprawiają mi przykrość. Spodziewałam się, że podzieli moje oburzenie, że podpowie mi, co mogę zrobić, że… To nie Adam! Dociera do mnie, że oczekuję zbyt wiele. Przyzwyczaiłam się, że wystarczy jedno moje słowo, a mój ukochany zrobi wszystko, żeby mnie zadowolić, choć wcale o to nie proszę. Nawet nie zauważyłam, że tak jest. Tym boleśniej odczuwam pustkę u mego boku. Czy on też to czuje? Czy raczej pochłonęła go praca i zupełnie o mnie nie myśli?  
- Proszę o uśmiech – odruchowo spełniam polecenie i mocny flesz prawie mnie oślepia.  
     Obok nas tańczy Dagmara ze szpakowatym. Proszę cicho Artura, żeby z nią zatańczył. Kiedy milknie muzyka, uśmiecham się do szpakowatego i pytam, jak mu się podobała impreza. Zaczynamy rozmawiać… zaczyna się nowa piosenka… rozmawiamy… Dagmara się kręci… Artur ujmuje ją za rękę.
- Porozmawiajcie spokojnie – uśmiecha się do nas czarująco.
     O tak, Artur potrafi być naprawdę uroczy. Tańczę ze szpakowatym, a po dwóch tańcach proponuję, żebyśmy wypili drinka. Idziemy do baru.  
- Świetnie pan prowadzi – unoszę jedną brew.
- Z taką partnerką, to nie sztuka – odwdzięcza się – narzeczony nie będzie pani szukał? – podaje mi szklankę pełna kolorowego płynu i lodu.
- To nie jest mój narzeczony – uśmiecham się czarująco – nie sądzę żeby się niepokoił. W końcu jestem w doskonałym towarzystwie… – nie wiem, co we mnie wstąpiło?
- To może wolałaby pani kontynuować wieczór gdzie indziej? – od razu przechodzi do konkretów.
- Może…? – nawet Ci przez myśl nie przejdzie, gdzie chciałabym kontynuować ten wieczór, myślę ze złością, ale cały czas się uśmiecham – może powinniśmy najpierw przejść na "Ty”?
- Robert – szczerzy do mnie zęby.
- Aleksandra – jego imię też mi się nie podoba, myślę, nadal się uśmiechając.
     Kątem oka widzę Dagmarę, rozglądającą się za swoim "sponsorem”. Umyślnie nachylam się do jego ucha.
- Zdaje się, że to Ty jesteś tym poszukiwanym, a nie ja… – chichoczę. Ależ jestem okropna!
     To, co się dzieje potem, jest po prostu nie do opisania. Dagmara dostaje histerii na nasz widok. Słychać ją w najdalszych zakamarkach sali, więc cichutko się usuwam. Oczywiście dziennikarz i jego flesz idą w ruch, ale ja w tym czasie już spokojnie tańczę z Arturem.
- Wykorzystałaś mnie – patrzy na mnie z wyrzutem.
- A czujesz się wykorzystany? – przekrzywiam głowę i mrużę oczy.
- Chyba nie… - kącik ust drga mu lekko – Dopięłaś swego, co? Teraz już możesz tańczyć?
- A masz siłę żeby przetańczyć całą noc? - Chyba nie mam ochoty siadać przy tym stole. Uśmiecham się, zadowolona z siebie.  
     Artur dobrze tańczy, więc bawię się coraz lepiej. Czuję, że ktoś nas obserwuje. Krótka jasna czupryna miga mi między głowami tańczących ludzi. Muszę z nią porozmawiać. Nie chcę żeby myślała, że biorę udział w tej farsie. Powoli torujemy sobie drogę miedzy przytulonymi parami. Odnajdujemy Kasię przy stole. Chce wstać na nasz widok.
- Daj spokój – uśmiecham się do niej – posiedzimy z Tobą. Przecież wszyscy tańczą - przyglądam jej się uważnie. Jest naprawdę ładna – Przepraszam Cię, nie miałam pojęcia, że to było ustawione.
- Oczywiście – mówi bez przekonania, ale nie brzmi to też, jak wyrzut.
- Zorientowałam się przed przerwą, dlatego chciałam pogadać - moja rozmówczyni wyraźnie czuje się nieswojo w obecności Artura. Odwracam się do niego – załatwiłbyś jakieś picie bez procentów? – pytam błagalnym tonem.
     Mruga do mnie i wstaje, szukając kelnera.
- Jesteś dobra, szkoda, że nie wygrałaś – mówię, zbyt późno zdając sobie sprawę, że brzmi to trochę głupio. Nagle wpada mi do głowy pewna myśl - Dlaczego właściwie się zgłosiłaś? Chciałaś być modelką?
- Z tego, co wiem, to już trochę za późno na takie decyzje… sama nie wiem, byłoby fajnie, ale nie wiem, jak się za to zabrać – posyła mi uważne spojrzenie spod rzęs. Podoba mi się, dobrze wyszłoby na zdjęciu – miałam nadzieję na ten kontrakt z Margo.
- A nie możesz się do nich zgłosić bez konkursu? – przypominam sobie rozmowę z Kamą.
- Niby mogę, ale trzeba wpłacić sporo kasy na "dzień dobry”, a niczego nie gwarantują – wzdycha – Ty to co innego…
- Ja też zaczynałam za… no, może nie grosze, ale w porównaniu z obecnymi, to niskie stawki – prawda jest taka, że ostatnio w ogóle nie pracuję – zostaw mi jakiś telefon, albo adres. Jak uda mi się coś dla Ciebie znaleźć, to się odezwę.
     Jest w tej dziewczynie coś z buntowniczki. Ma w sobie jakąś pozytywną energię, która budzi moją sympatię. Przecież wcale jej nie znam, a tak bardzo chciałabym jej pomóc.  
- Bo Ty już tak masz – stwierdza filozoficznie Artur, kiedy jedziemy taksówką do mieszkania Adama – jesteś zbyt pozytywnie nastawiona do wszystkich nowopoznanych. Ludzie nie są dobrzy z natury.
- Nieprawda – upieram się – gdybym taka nie była, to z Tobą nie rozmawiałabym do dziś!
     Kręci tylko głową, ale nic już nie mówi. Kiedy taksówka zatrzymuje się przed furtką, całuję szorstki policzek i wysiadam. Zanim dochodzę do furtki, słyszę trzaśnięcie zamykanych drzwi, ale samochód nie odjeżdża. Zatrzymuje się…
- Mogę się tu przespać? – w głosie Artura jest wahanie – nie wziąłem klucza… pojadę do domu wrześnie rano - tłumaczy się?
- Rób, jak chcesz – macham ręką. Jestem skonana, marzę tylko o prysznicu i łóżku.
     Artur odprawia taksówkarza i idzie za mną.  
- Musisz sobie sam poradzić z pościelą – próbuję zapanować nad ziewaniem – ja idę pod prysznic.
     Gorąca woda trochę mnie rozluźnia. Nie zdawałam sobie sprawy, że mam tak napięte mięśnie. To dziwne, bo przecież regularnie ćwiczę i już nie pamiętam, kiedy miałam zakwasy, to musi być stres, przychodzi mi na myśl. Meksyk, Radek, Olka, Margo… wystarczyłoby dla trzech, a nie dla mnie jednej. Rozcieram obolały kark. Gdyby Adam był przy mnie, mogłabym poprosić, żeby mnie pomasował… prawie czuję jego dłoń… rozmarzam się… Rany! Przecież Artur czeka na łazienkę! Zakręcam szybko wodę i otulam się szlafrokiem. W ekspresowym tempie myję zęby.
- Już wychodzę! – wołam. Lepiej, żeby się akurat nie przebierał przy otwartych drzwiach.
     Artur leży na kołdrze w samych spodniach. Ramiona skrzyżował pod głową. Przyjemnie się na niego patrzy. Łapie moje spojrzenie i unosi głowę. Mięśnie brzucha formują się w równe "czekoladki”. To naprawdę ładny widok, ale ten drań doskonale to wie.
- Koniec wystawy – mówię ze śmiechem – Łazienka wolna!
     Padam na łóżko, jak kłoda. Szum prysznica działa na mnie usypiająco. Jakie to dziwne… jestem w mieszkaniu z przystojnym facetem i nic. Gdyby Adam tak leżał, już bym klęczała nad nim, mrucząc… a na Artura popatrzyłam… no, nie powiem, z przyjemnością, ale równie przyjemne było oglądanie chłopaków, z którymi pracowałam na planie zdjęciowym. Jak to możliwe, że to działa tak wybiórczo…? Oczy mi się kleją…
- Dobranoc – dociera do mnie, jak przez mgłę. Artur stoi w drzwiach, owinięty ręcznikiem.
- Dobranoc – mruczę. Jednak dobrze, że mam Adama, bo w tym ręczniku wygląda apetycznie.

Roksana76

opublikowała opowiadanie w kategorii erotyka, użyła 7219 słów i 41408 znaków.

10 komentarze

 
  • Roksana76

    Właśnie dodałam, ale trzeba chyba poczekać.

    17 maj 2014

  • zafascynowana

    Twoje opowiadania są niesamowite! Chyba Ola i Adam stali się częścią mojego życia bo wszystkie moje obowiązki poszły w las a ja w kółko czytam Twoje opowiadania :) życzę weny!

    17 maj 2014

  • Miśka

    Kiedy następne? :D Boskie! :*

    17 maj 2014

  • an

    Nie moge nadgonic ale czytam komentarze i nawet nie chce wiedziec co sie bedzie dzialo gdy preczytam ze Ola poszla do Artura albo Adam do kogos. Wpadne w szał chyba jakis xD

    16 maj 2014

  • elizabeth

    Niech adam już wróci będzie seksx wreszcie ! :3
    A tak na marginesie za**jebiscie dobrze piszesz :sex2:

    16 maj 2014

  • Tuśka

    Zdrada tu nie potrzebna. Aama nie ma przy Oli i wiadomo, że przystojny i samotny Artur kusi, ale ona tak kocha Adama i uważam, że zdrada jest bezcelowa. Chociaż jestem pewna, że cokolwiek napiszesz autorko, będę czytać z niewyobrażalnym napięciem i na pewno będzie to niesamowite.

    16 maj 2014

  • lula

    nie wierze ze nic  sie nie dzialo miedzy Olka a Arturem.....

    16 maj 2014

  • missWiki

    Boskieee:) chcę więcej i więcej:)

    16 maj 2014

  • Tuśka

    Więcej więcej więcej ! ;)

    16 maj 2014

  • czytelniczka

    przeczytałam już na blogu ale chyba zrobie to jeszcze raz ::*

    15 maj 2014