Tylko Ty. Rozdział 16

Kolejna Wielkanoc za mną. Uff! Jestem wykończona. Jak to powiedziała Olka? Asertywność: zero! Jak nie ma Julki, czuję się jak rycerz, któremu w zbroi ktoś ukradł część osłaniającą tyłek. Każdy może mu nakopać. Przebój tych świąt: Czy Ola się zaręczy? Dlaczego jeszcze nie? Czy przypadkiem jej związek nie jest tymczasowy? Itd. Mój przebój: Czy dostanę wizę? Tuż przed świętami złożyła wniosek Justyna, Maciek i reszta ich towarzystwa. Mają dostać odpowiedź za dwa- trzy tygodnie, ale oni prosili o turystyczną.
- Ola, wracasz z nami? - Olka nachyla się, żeby nie było widać, że gadamy.
- Uhm – kiwam nieznacznie głową – może przyszły zdjęcia?
     Miałam taki pomysł, żeby podskoczyć do akademika prosto z pociągu, ale torbę miałam ciężką, jak nieszczęście, a potem, jak dotarłam do mieszkania, to już mi się nie chciało ruszać. Jaka błoga cisza, po tym harmiderze, który panował u nas w domu. Ciekawe, dlaczego wujek Olek nigdy nie organizuje świąt, tylko zawsze jest u nas? Pewnie cioci nie chce się stać nad garami...
- Idziesz? - Olka szturcha mnie w bok i dopiero wtedy się orientuję, że to koniec zajęć.
- Radek, masz notatki? - zerkam na mizerne owoce mojej pracy – nie mogę się pozbierać po tych świętach – wzdycham.
- To dla mnie też skseruj – Olka mruga szybko powiekami – myślałam, że zasnę z otwartymi oczami. Kiedy Adam wraca?  
- Dzisiaj, ale późno – spokojnie zdążę do akademika i jeszcze zrobię jakieś małe zakupy – mają przyjechać do nas razem z babcią na kolację, bo przecież nie było jej dwa tygodnie w domu i ma pustą lodówkę.
- Wow, to się postaraj – Ola szczerzy do mnie zęby.
- Spoko! – z nonszalancją zarzucam torbę na ramię – Przywiozłam pół torby żarcia. Same dobre rzeczy: pasztet, kiełbaska, szyneczka... - wyliczam.
- A ogórki? - Radek aż się oblizuje.
- Ogórki też – rzucam mu zaczepne spojrzenie - tak, że jak byście mieli ochotę wpaść do nas na wódkę, to jestem przygotowana.  
     Idziemy piechotą, żeby chociaż trochę się nacieszyć ostatnimi promieniami słońca. Radek trzyma się blisko mnie, więc przypuszczam, że ma jakąś sprawę.
- Ola – zaczepia mnie w końcu – podobno Adam myślał, że... no wiesz... Ty i Artur.  
- Mhm, ale mu wyjaśniłam, że nie – uśmiecham się pod nosem.
- Ty, on naprawdę chciał tak po prostu się z tym pogodzić? - chyba nie mieści mu się to w głowie – Nie miał żalu?
- Pewnie miał... - wzruszam ramionami – ale chciał się z tym pogodzić – przyznaję.
- Kurde, jak mi Olka powiedziała, to nie chciałem wierzyć – kręci głową – poważna sprawa.
- Mam nadzieję – prycham.
     Gadamy tak, aż do samych drzwi. Na portierni jest niezły rozgardiasz, bo sporo osób odbiera pocztę i wiadomości po świętach. Trudno, trzeba poczekać. Stajemy z Olką z boku, a Radek toruje sobie drogę do okienka. Po chwili wraca do nas z plikiem kopert.
- Są zdjęcia! - od razu zauważam grubą kopertę z pieczątką Piotra.
- Zobacz to! – Radek podsuwa mi pod nos podłużną kopertę z amerykańską flagą – chyba ją musisz wykupić.
- O matko! - wpatruję się, jak urzeczona w małe literki układające się w moje nazwisko – jak dostałam wizę, to naprawdę zapraszam do nas na wódkę, ale tak do rana!
- Masz to jak w banku – Radek oddaje mi list, a ja natychmiast go otwieram.
- Czwartek – sprawdzam datę wyznaczonego spotkania – Mam odebrać paszport w czwartek, w przyszłym tygodniu. Jak ja przeżyję ten tydzień?
- A to co? - Olka obraca w rękach czerwoną podłużną kopertę zaadresowaną do Anki – nie ma nadawcy – wącha ją i jeszcze raz ogląda.
- Pokaż – zabieram jej list – może to od nieśmiałego wielbiciela?
- No dobra, idziemy – Radek zagarnia nas swoimi szerokimi ramionami – oddasz jej, jak wróci. Głodny jestem! - dodaje i popycha nas do windy.
- Widziałaś tego gościa? - Olka próbuje mi pomóc przy otwieraniu koperty ze zdjęciami.
- Jakiego gościa? - nikogo nie zauważyłam, albo raczej nie wyłowiłam z tłumu ludzi, bo wracało nas z zajęć całe stado.
- No, tego przy parapecie. Gapił się na nas – Olka sięga do wnętrza rozerwanej koperty i wyciąga dwie następne.
- Nie zwróciłam uwagi... – mówię z roztargnieniem – Zostaw to, bo te są dla Kaśki – zabieram jej jedną z kopert – Otwórz moje – podaję jej tę z napisem "Ola”.
- Odgrzejemy pierogi. Ola wstaw maszynkę – Olka rozsiada się w pokoju ze zdjęciami – Ale fajne! Jak to zrobiliście?  
     Zerkam na zdjęcie, które odwraca w moim kierunku. Faktycznie wyglądamy, jakbyśmy były w dżungli. Piotr tak opracował zdjęcia, że różnice między tłem i roślinami prawie całkiem się zatarły.  
- Zdziwiłabyś się – chichoczę – kawałek fototapety i doniczki.
     Zanim udaje nam się odgrzać pierogi, wraca Anka, więc jemy razem.  
- Dobrze mieć pokój tylko dla siebie – wzdycha – ale tych wspólnych obiadów to mi brakuje.
- Ja mogę zjadać Twoją porcję – łaskawie ofiaruje się Radek – dałyście jej list od wielbiciela? - pyta.
     Kurde, zapomniałam! Cały czas leży w mojej torbie. Wyciągam czerwoną kopertę i oddaję adresatce.  
- Co to jest? - Anka ogląda list podejrzliwie, a potem ostrożnie go otwiera - "Proszę wybaczyć mi śmiałość, ale chcę wyrazić mój zachwyt, a nie mam odwagi do pani podejść. Cichy wielbiciel” - czyta na głos, a potem zagląda do koperty – To jakiś kawał! - prycha.
- Chyba tak – oglądam kartkę i kopertę, ale nic więcej tam nie ma.
- Ty, a może to ten facet, co tak się gapił? - Radek przygląda się Ance – nikt Cię nie zaczepiał na dole?
- Nie – Anka patrzy na nas, jak na wariatów – nikogo nie było, tylko ludzie z mojej grupy.
- Może nie zwróciłaś uwagi? - Olka włącza się do dyskusji – Taki dobrze zbudowany, krótko obcięty, w ciemnej kurtce...
     Anka kręci głową, a potem wywala list do kosza. Chyba najlepsze, co można zrobić z takim śmieciem.
- No dobra, kochani, ja się zwijam – wstaję i zbieram zdjęcia – Zadzwonię jeszcze do Kaśki, że mam dla niej zdjęcia i lecę po zakupy.
- Pójdę z Tobą – Radek zabiera z szafki butelki po piwie i wkłada je do reklamówki – Kobiety, poproszę o listę i kasę.
     Schodzimy razem na dół. W holu nie ma nikogo, poza portierką. Kaśki nie ma w domu, więc przekazuję jej mamie, że mam dla niej zdjęcia i czekam na telefon u siebie, czyli w mieszkaniu. Wychodzimy razem z Radkiem, przekomarzając się i przepychając, choć musi to śmiesznie wyglądać, bo jak ja mogę przepchnąć takiego kolosa?  
- Ty, wydaje mi się, że ten facet, o którym mówiła Ola siedział w samochodzie przed akademikiem – komunikuje mi Radek, kiedy wchodzimy do "blaszaka”, czyli naszego supermarketu, jak go czasem szumnie nazywamy – Zwróć uwagę, czy pod sklepem będzie zielony polonez.  
- Zielony polonez pod osiedlowym sklepem – mówię z kpiną – tylko jeden? Radek, puknij się w głowę.
     Oczywiście, rozglądam się, jak wychodzimy, ale przed sklepem stoi z pięć polonezów, każdy w innym kolorze. Robię sobie z Radka żarty aż do przystanku, gdzie mnie odprowadza i mimo moich protestów, czeka aż do przyjazdu autobusu.  
- Uważaj na siebie – rzuca, zanim drzwi się zamykają. Ma chyba paranoję.
     Na dwa przystanki przed moim, wsiada pani Maja z koszykiem pełnym zieleniny. Przysiada się do mnie i zaczyna mi opowiadać, jakie kupiła sadzonki. Nie mam pretensji, że powiedziała Adamowi o Arturze, tylko zastanawiam się, jakim sposobem go zobaczyła.
- Chętnie bym pani pomogła to sadzić, ale mam dziś gości na kolacji – mówię, kiedy idziemy razem do furtki - Adam wraca z Niemiec i przyjedzie tu razem z babcią.
     Każda z nas idzie do swojej części domu. Gdy tylko zamykają się za mną drzwi, biorę się ostro do roboty. Co ja bym dała za to, żeby móc wiedzieć, gdzie oni teraz są? Słyszałam o telefonach, które można mieć przy sobie, albo w samochodzie. Mogłabym zadzwonić do Adama i po prostu zapytać. Układam pasztet na półmisku obok plasterków kiełbasy, kiedy słyszę ruch przy drzwiach. Wychodzę dokładnie w chwili, kiedy babcia Kasia staje w holu, przed wejściem. Na mój widok rozpościera szeroko ręce. Witamy się serdecznie, jak babcia z wnuczką. Uwielbiam ją!
- A ja? - Adam zostawia dwie torby na podłodze i po chwili przechodzę z jednych ramion w drugie – Ale się stęskniłem!
- Mam nadzieję! – przytulam się do niego z całej siły – Tyle mam Ci do powiedzenia – od naszej rozmowy przed świętami minęły cztery dni, a mnie się wydaje, że wieki. Zarzucam mu ręce na szyję, a Adam przywiera do mnie spragnionymi ustami, aż do zawrotu głowy. Nasze języki też się ze sobą witają w szaleńczym tańcu.  
- Mmm, ale dobrze smakujesz – mruczy do moich ust.
- Posmakujesz wieczorem – szepczę, bo czuję na sobie wzrok babci Kasi – chodźcie na kolację.
     Nie pamiętam, kiedy ostatnio dostałam tyle pochwał i to od tak wymagającego gremium.  
- Gdzie Ty zdobyłaś taką sałatę? - babcia ogląda delikatne listki, na których poukładałam wędliny.
- Pani Maja zdradziła mi adres pewnego warzywniaka, a właściwie ogrodu z maleńkim straganem. Właściciele mają inspekty z sałatą i rzodkiewką, a w maju mają pierwsze truskawki – uśmiecham się – wiecie co? Zostawię Was na chwilę, bo obiecałam, że zobaczę nowe grządki, a zaraz będzie ciemno – wstaję od stołu.
- To ja idę z Tobą – babcia bierze mnie pod rękę i idziemy do drzwi, odprowadzane rozbawionym spojrzeniem Adama.
     Zastajemy panią Maję w ogródku, pochyloną nad sadzonkami. Nie wiem, co ona widzi o tej porze, bo właściwie już zmierzcha.
- To pani jeszcze przy robocie? - babcia Kasia wita się z nią, jak z dobrą znajomą.
- Ano tak, – pani Maja odgina się do tyłu i prostuje plecy – ale teraz to z przyjemnością się sadzi. Ciepło i spokój – zerka na mnie z uśmiechem – sąsiedztwo mam wreszcie dobre. Tak myślałam, żeby tu koło tarasu zrobić kawałek trawnika, to może byśmy jaką ławeczkę wystawili albo stolik i krzesełka? To dziecko – wskazuje na mnie głową – tylko się uczy i uczy, a wiecznie w zamknięciu. A i Adam się ustatkował, to może chciałby czasem posiedzieć w ogrodzie?  
- Oj, żeby to były prorocze słowa – na twarzy babci Kasi pojawia się szeroki uśmiech – bardzo bym była zadowolona, żeby on się tak naprawdę już ustatkował.
- Babciu... - czuję, że się rumienię. Ja już mam swoje "żyli długo i szczęśliwie”, ale wiem doskonale o czym mówi.
- Dobrze, dobrze – pani Maja opiera ręce na biodrach, uważając, żeby nie pobrudzić się ziemią – to pewnie by pani chciała jakiego prawnusia?  
- A pewnie! - babcia kładzie mi rękę na ramieniu, widząc, że mam ochotę protestować – może nie od razu, ale przecież Adam nie musi tak wszystkiego wiedzieć – dodaje półgłosem – Opowiadałam Ci, jak to z nami było...
- Dobry wieczór – Adam przerywa tę kłopotliwą dla mnie rozmowę – co to za konszachty? Obgadujecie mnie?
- Ty to myślisz, że cały świat kręci się wokół Ciebie! - babcia żegna się z panią Mają – No, dzieci, czas do domu.
- Pojadę z Wami – uśmiecham się do Adama – muszę zobaczyć samochód!
- To chodź najpierw ze mną, bo musimy wyjąć jedną rzecz z bagażnika – Adam ogarnia mnie ramieniem.      
     Idziemy wszyscy razem przed dom, gdzie Adam zaparkował granatowe BMW swojej mamy, a właściwie to już swoje. Otwiera bagażnik i moim oczom ukazuje się mała pralka automatyczna!  
- Zlikwidowaliśmy mieszkanie w Dusseldorfie i pomyślałem, że to nam się przyda – Adam ostrożnie stawia biały słupek w bagażniku – Pomożesz mi to wyjąć? Nie jest ciężka, ale nieporęczna – tłumaczy się.
- Daj spokój, jasne, że Ci pomogę – jestem przyzwyczajona do takich prac.  
     To się naprawdę dzieje, myślę z zachwytem, urządzamy mieszkanie. Będę mogła uprać wszystko, jak w prawdziwym domu i mogę kopić suszarkę i postawić ją na podwórku. Pomyślał o tym, że będziemy tego potrzebować... Och, Adam, kocham Cię za to!  
- Dawniej, to się dziewczynie przywoziło mniejsze pudełeczko i z czymś błyszczącym w środku – babcia Kasia kręci nosem.
- Coś błyszczącego już dostałam – poruszam nadgarstkiem, gdzie połyskuje bransoletka, którą Adam dał mi na połowinkach – a pralka jest naprawdę fantastycznym pomysłem! - nie potrafię ukryć podniecenia.  
     Zostawiamy pralkę w korytarzu, bo i tak dziś jej nie podłączymy. Zabieram torbę z zakupami, które zrobiłam dla babci i możemy jechać.  
     Samochód jest obłędny! Jeździłam nim już, jak byliśmy w Niemczech, ale teraz to co innego. Rozsiadam się na tylnej kanapie. Ile miejsca!  
- Chyba Cię poproszę, żebyś mnie podrzucił kiedyś na zajęcia – gładzę dłonią gładką skórę siedzenia.  
- Mogę nawet jutro, bo muszę pojechać do profesora – Adam uśmiecha się do mnie ze wstecznego lusterka – w maju obrona i mogę zacząć szukać pracy.
- Stresuję się bardziej, niż swoim egzaminem – wzdycham – a jeszcze po drodze muszę jakoś przetrwać wizytę w ambasadzie.
- Dostałaś wezwanie? I dopiero teraz mówisz? - Adam i babcia wydają się równie zaaferowani – Na kiedy?
- Na czwartek za tydzień. Musiało dotrzeć tuż przed moim wyjazdem i leżało na portierni, albo na poczcie – W sumie, to dobrze, że nie dostałam tego przed świętami, bo nie mogłabym myśleć o niczym innym – Oby tylko pozytywnie – aż mi skóra cierpnie, jak pomyślę, że mogłoby być inaczej.
- Na pewno tak – Adam jest tak zadowolony, jakbym tę wizę już miała w kieszeni – to pojedziemy rano do Warszawy, odbierzemy wizę i załatwione!
     Jego optymizm jest zaraźliwy. Przez resztę podróży gadamy już tylko o Stanach. Dopiero w drodze powrotnej, kiedy zostajemy sami, Adam mówi mi, że naprawdę mnie odwiezie, bo musi ostatecznie rozmówić się z Bogdanem. Po tym, jak dowiedzieliśmy się, że papiery zniknęły, przestał wierzyć w dobre intencje swojego wspólnika.  
- Czyli sprzedasz Klub temu drugiemu? - upewniam się.
- Tak, chyba, że Bogdan zapłaci mi w tym tygodniu gotówką – Adam wydaje się spokojny, ale nie wierzę, żeby tak bez emocji rozstał się z tym miejscem. No, ale nie ma sposobu, żeby przejąć cały klub, a dalsza spółka z Bogdanem nie wchodzi w grę.  
- To nie na moją głowę – wzdycham – Dobrze, że już jesteś – gładzę jego udo – denerwowałam się.
- Martwiłaś się o mnie? - uśmiecha się jednym kącikiem – Muszę Ci to wynagrodzić.
- A nie jesteś zmęczony? - droczę się.
- Tyle siły jeszcze mam... - parkuje samochód na chodniku przed domem.
     Nachylam się do niego, opierając się na jego udzie i delikatnie muskam ustami szorstki policzek. Łapie zębami moją dolną wargę i po chwili sięga językiem w głąb. Nie spodziewałam się takiego ataku i muszę zaczerpnąć powietrza. Silna dłoń zdecydowanym ruchem wsuwa się pod moje włosy i przytrzymuje mi kark. Sunę ręką w górę i napotykam twarde wybrzuszenie spodni. Och, aż tak się stęsknił? Gładzę opuszkami palców dżins tuż obok suwaka. Głęboki niski pomruk sprawia, że mam ochotę go dosiąść. Nagle dociera do mnie, że przecież siedzimy w samochodzie, zaparkowanym w ciemnej uliczce. A może by tak...? Sięgam do rozporka, ale druga dłoń natychmiast mnie powstrzymuje.
- Nie? - dyszę do jego ust.
- Dzisiaj nie, bo muszę się umyć – oddycha z trudem – ale nie martw się, jakoś wykorzystamy tę furę – błyska do mnie zębami – ruszmy się, bo zaraz pękną mi spodnie.
- Mam na to lekarstwo – chochoczę.
     Biegniemy do naszego gniazdka i po krótkiej szamotaninie z ubraniami, lądujemy pod prysznicem.  
- Stań grzecznie, to Cię umyję – nabieram żelu na dłonie i opieram je o klatkę Adama – uwielbiam, kiedy mnie myjesz, więc dzisiaj chcę, żebyś Ty się tak poczuł.  
- Tam też mnie umyjesz? - zerka wymownie w dół.
- Tam też – podchodzę bliżej i ocieram się o jego namydloną skórę – odwróć się, teraz plecy.
     Wykonuje posłusznie moje polecenia, a ja czerpię z tej zabawy chyba tyle samo przyjemności, co on. Przywieram podbrzuszem do jego pośladków i sięgam rękami do przodu.
- Ałła, uważaj mała – opiera się o płytki i pochyla głowę, a ja czuję, że to ostrzeżenie działa na moją szparkę, jak delikatna pieszczota. Przesuwam powoli dłonią po twardym wzwodzie, wyczuwam wszystkie żyłki i nierówności, a potem sięgam w dół, do delikatnej miękkiej moszny, ale... jądra przycisnęły mu się do ciała. Rany, ale tempo!  
- Idziemy do łóżka – zarządzam – dzisiaj mam ochotę Cię dosiąść.
- Nie poznaję Cię dziewczyno – odwraca się i sięga do moich piersi.
- Uwaga! - odsuwam się – nie zamocz mi włosów.
     Posłusznie zabiera ręce, ale widzę, że miałby ochotę na więcej. To mnie podkręca tak, że myję się szybciej, niż zwykle.  
- Widzę, że ostro zabierasz się do rzeczy – czeka na mnie w gotowości.
- Lubię czasem odmianę – napieram na niego, zmuszając, by się oparł o łóżko – zajmij się mną, bo mam na myśli coś extra i nie wiem, czy długo wytrzymasz...
     Zachwyt, jaki widzę w jego oczach, sprawia, że kolana się pode mną uginają. Adam sadza mnie na łóżku, apotem popycha lekko i klęka między moimi kolanami.
- Co Ci to przypomina? - dociera do mnie niski chropowaty głos, a gorący oddech aż parzy, kiedy zbliża głowę do mojego wzgórka. Zrobił tak, kiedy kochaliśmy się pierwszy raz. Na samą myśl zaczynam drzeć na całym ciele – Maleńka, jeszcze Cię nie dotknąłem – koniuszkiem języka drażni mój mały wrażliwy guziczek – co wymyśliłaś?  
- Nies-po-dzianka – jęczę – och!
- Niespodzianka och? - unosi głowę, a miejsce języka zajmują jego kciuki – nie znam takiej pozycji – uśmiecha się filuternie i dmucha na moja obnażoną łechtaczkę.  
     Krótki urywany krzyk wyrywa mi się z gardła i padam na łóżko, wyginając się w łuk. Dociera do mnie cichy śmiech, a po chwili Adam wpija się we mnie, ssąc i gryząc delikatnie moje wrażliwe miejsce. Jęczę i dyszę na przemian, zaciskam palce na kołdrze. Czuję, jak wsuwa we mnie palce bez najmniejszego wysiłku. Och... jestem blisko... teraz moja kolej. Unoszę się na łokciach i podciągam w górę.
- Połóż się – dyszę.
     Adam z ociąganiem wykonuje moje polecenie, lubi dominować, ale chęć poznania niespodzianki przeważa. Klękam nad nim tyłem, tak, że ma widok na mój tyłek. Chwytam sterczący członek dłonią i powoli się na niego opuszczam. Dociera do mnie głębokie westchnienie. Rozsiadam się wygodnie, a po chwili unoszę w górę.
- O kurde, Ola – stęka z wysiłkiem – ja tak długo nie wytrzymam.
- Dlatego chciałam, żebyś się mną zajął – śmieję się i przyspieszam. Czuję go inaczej, jakby z tyłu... och, jak dziwnie... jak dobrze... Pochylam się lekko do przodu i opieram na jego kolanach.
- Mam taką ochotę Cię dotknąć... - chrapliwy głos dociera do mnie, jakby w zwolnionym tempie.
- To mnie dotknij – wypinam się mocniej, nie zwalniając tempa.  
     Adam opiera dłonie na moich pośladkach, jakby chciał poczuć rytm, a potem powoli sunie palcami do mojego odbytu. Nie boję się... nie przeszkadza mi to. Jestem tym zaskoczona. Palec delikatnie mnie uciska... rozluźniam się... wchodzi we mnie. Uff! Jestem blisko, czuję, że zbliżam się do szczytu... och! Urywany jęk dociera do mnie w chwili, gdy czuję w sobie pulsowanie i pokój wokół mnie zaczyna wirować. Podam naprzód, opierając się policzkiem o twarde kolano. Wciąż czuję się wypełniona... podwójnie. Zaskakująco przyjemne. Ogarnia mnie błogie uczucie rozleniwienia. Leżymy tak kilka minut, odpoczywając.  
- Kochanie, chodź do mnie – Adam siada i powoli przyciąga mnie do siebie. Wysuwa się ze mnie, a wtedy przywieram do niego, obejmując nogami jego udo – Dobrze?
- Bardzo... - mruczę.
- Piękna niespodzianka – gładzi moje plecy palcami – Co się stało, że mi pozwoliłaś?
- Chyba poczułam się pewniej... - mówię powoli – i bezpiecznie. Wcześniej ciągle się czegoś obawiałam... Teraz jest inaczej.  
- To dobrze, że tak jest – uśmiecha się do mnie – babcia suszyła mi głowę przez całą drogę. Przeszkadza jej, że Twoi rodzice nie wiedzą, że mieszkamy razem. Nie wiedzą, prawda? - zagląda mi w oczy.
- Nie – wzdycham – i na razie im nie powiem, a babcią się nie przejmuj. Mnie też zagadywała, ale już wie, że na razie nie ma mowy o... no wiesz – pzeciez nie powiem mu, że mnie namawiała na małe oszustwo z ciążą.  
- O rany! - Adam otwiera szeroko oczy – aż tak? I co Ty na to?
- Że na razie mieszkamy tak nieoficjalnie – przytulam policzek do miejsca, gdzie słychać bicie serca. Albo jeszcze się nie uspokoiło, albo przyspieszyło teraz.
- Cholera, Ola, ona ma trochę racji – przełyka głośno ślinę – a jak Twoi rodzice się zorientują? Chyba powinienem coś z tym zrobić – znów słyszę w jego głosie niepewność.
- Posłuchaj – unoszę głowę i patrzę mu prosto w oczy – nie chcę, żebyś podejmował taką decyzję pod presją. Jeśli to nastąpi, to chcę mieć pewność, że robisz to z własnej nieprzymuszonej woli. Czy coś Ci to przypomina?
- Tak – mówi poważnym tonem – i możesz mieć pewność, że tak będzie – unosi moją brodę i całuje mnie w usta - Ładny z Ciebie kociak – dodaje z uśmiechem – A teraz śpij, bo rano nie będzie lekko.
---
     Trzy dni minęły nam nie wiadomo kiedy. Olka miała rację z tym wspólnym mieszkaniem. Powoli ustalamy nasze rytuały i bawimy się przy tym świetnie. W piątek po zajęciach mamy iść całą paczką na piwo, więc ustalamy, że Adam ma na mnie czekać, ale zajęcia kończą się jakiś kwadrans przed czasem, więc to ja muszę czekać na niego. W sumie, to dobrze, bo Anki jeszcze nie ma, a my możemy chwilę pogadać z Olką i Radkiem. Umawiamy się na sobotę do Klubu Jazzowego. Ma przyjść Kaśka z Arturem i jeszcze parę osób. Zrobimy coś w rodzaju nieoficjalnego pożegnania. To ma być niespodzianka dla Adama.
- Ty, czy to nie ten facet był u nas w akademiku? - Olka szturcha Radka łokciem.
     Odwracam się dyskretnie, ale gość chyba się zorientował, że o nim mówimy, bo spuścił głowę tak, że nie jestem pewna.  
- Przyglądał nam się. Może to jakiś zboczeniec? - Olka się najeża, a mnie tym razem udaje mi się przyjrzeć facetowi i dochodzę do wniosku, że ona ma rację.
- Spoko – Radek prostuje się i wykręca z trzaskiem nadgarstki – nie zbliży się do Was.  
     Obecność Radka nas uspokaja, a po chwili w drzwiach pojawia się Adam, więc już całkiem pewnym krokiem idziemy do pobliskiej knajpki, gdzie zgromadziła się już spora grupka znajomych. Całkiem dobrze nam idzie, kiedy pada hasło, żeby przenieść się gdzieś, gdzie można potańczyć. Cała ferajna dzieli się na dwa obozy, bo część chce zostać, a część iść. My raczej jesteśmy nastawieni na pozostanie, zwłaszcza, że planujemy imprezę na następny dzień.  
- Wyjdźmy stąd na chwilę i ustalmy coś – wykrzykuję do Adama i Olki, bo wszyscy strasznie się drą.  
     Adam idzie przodem, trzymając mnie za rękę i toruje nam drogę do wyjścia. Może na ulicy uda nam się spokojnie porozmawiać? Gdy tylko stajemy na chodniku, naprzeciw wejścia zatrzymuje się gwałtownie zielony polonez i wyskakuje z niego dwóch osiłków.  
- Do tyłu! - Radek chwyta mnie za ramiona i zanim udaje nam się zorientować, co się dzieje, wciąga mnie do lokalu. Widzę jeszcze, jak jeden z facetów zbliża się z uniesioną pięścią do Adama, ale ten wykonuje szybki ruch w kierunku szyi tamtego i facet staje w miejscu. Adam natychmiast wpada do knajpki. Bez zastanowienia całą czwórką zagłębiamy się w tłum studentów.
- Co to było? - dopiero teraz dociera do mnie, co się stało. Czuję, że mam mokre plecy.
- Dzięki – Adam klepie Radka po ramieniu, rozglądając się uważnie, ale po chwili odwraca się do nas – Nie ma ich, chyba nie odważyli się wejść. Skąd wiedziałeś?
- Jeden z tych facetów był w akademiku i dzisiaj na uczelni, a ten samochód widziałem ze trzy razy pod naszym blokiem – bierze głęboki wdech – Co mu zrobiłeś?
- Zatrzymałem mu oddech – Adam krzywi się lekko – taki szybki cios w kość gnykową. Pokażę Ci kiedyś, bo to się czasem przydaje.
- Jesteście jak dzieci! - wściekam się - gadacie o jakichś ciosach, zamiast się zastanowić czego chcieli.
- Obawiam się, że wiem – Adam nagle blednie – Zabiję sukinsyna – cedzi przez zęby.
- O czym Ty mówisz? - wpatrujemy się w niego całą trójką.
- Podejrzewam, że Bogdan nie zebrał gotówki. Mówię serio, on jest zdolny do czegoś takiego – znów się rozgląda po najbliższych twarzach.
- Bzdura! - Olka kręci głową – to po co wystawaliby pod akademikiem i zakładem...? Zaraz, oni szukali Ciebie! - celuje palcem w moją pierś.
- Właśnie dlatego ukręcę mu jaja – Adam mówi to w taki sposób, że aż zaczynam się bać, że gotów to naprawdę zrobić.
- Posłuchaj – kładę mu dłonie na ramionach – Może lepiej z nim porozmawiać spokojnie, zanim coś naprawdę mu zrobisz?
- Najpierw odwiozę Cię do domu – bierze mnie za rękę – musimy tylko jakoś się stąd wymknąć.
- Mowy nie ma! - ściskam kurczowo jego dłoń – Nie zostanę sama w domu. Pani Mai nie ma do niedzieli.
- Akademik jest prawie pusty, wszyscy na imprezach – Olka wygląda na zmartwioną.
- Jedziemy do Klubu – proponuję – tam nie odważy się niczego nam zrobić.  
     Widzę, że Adam się waha, ale to chyba jedyne sensowne rozwiązanie.  
- Dobra – mówi w końcu – tylko zadzwonię i sprawdzę, czy Artur jest w domu. Przydałby się w klubie.  
     Wychodzimy w samym środku dużej grupy, która chce iść tańczyć. Ustaliliśmy z Radkiem, że będzie się starał zwrócić na siebie uwagę, abyśmy mogli się odłączyć przy postoju taksówek. Potem też mają dojechać do Klubu. Wszystko idzie "jak z płatka”. Wysiadamy przed klubem i przez nikogo nie zaczepiani, schodzimy na dół. Okazuje się, że Bogdana nie ma, ale ma się pojawić za jakieś pół godziny. Bierzemy po drinku i siadamy przy stoliku najbliżej baru. Adam zerka co jakiś czas na zegarek.  
- Naprawdę myślisz, że to on? - nie mogę uwierzyć – Ale dlaczego ja?  
- Bo on doskonale wie, że wtedy mnie ma – Adam bawi się szklanką, ale nie pije – Nie rozumiem tylko, dlaczego nie podesłał ich do mieszkania, tylko do akademika?
- Może nie wiedział, że z Tobą mieszkam?- zastanawiam się głośno – poza tym w mieszkaniu zawsze jesteśmy razem.
- Nie odwracaj się – Adam pochyla się do mnie – przyszli za nami. Jeden jest już przy barze, a drugi przy drzwiach – bierze mnie za rękę i całuje ją z roztargnieniem – zaraz przewrócę szklankę i pójdę do baru po ścierkę, albo podejdzie tu Bolek. Pójdziesz do biura Bogdana, zamkniesz drzwi na klucz i wyjdziesz stamtąd przez okno. Jak będziesz na podwórku, wejdziesz do klatki schodowej na wprost, potem na pierwsze piętro i w dół z drugiej strony. Przejdziesz przez ulicę i poczekasz na mnie w bramie, OK?
- A Ty? Co chcesz zrobić? - czuję, że ogarnia mnie panika.
- Przyjdę po Ciebie w ciągu pół godziny. Jeśli nie, to jedź do babci i zadzwoń na policję – uśmiecha się do mnie.
- Nie zgadzam się – próbuję protestować, ale Adam już trąca szklankę łokciem.
     Wszystko dzieje się, jakbym była w kinie. Bolek podchodzi do nas ze ścierką, Adam udaje, że go przeprasza i pokazuje na mnie, mówiąc Bolkowi, co się dzieje, i że mam mnie zabrać do biura. Idę z Bolkiem, zerkając na Adama, który podchodzi do baru. Robi się zamieszanie. Facet przy barze nie spuszcza mnie z oka, ale Adam strzepuje ścierkę tak, że tamten na chwilę zajmuje się swoimi spodniami. Zamykam się w biurze i czuję, że zaraz zemdleję. A może lepiej od razu zadzwonić na policję? Ale Adam kazał mi iść. Nie dosięgnę do okna, bo jest prawie pod sufitem. Przyciągam biurko pod ścianę i teraz bez problemu dostaję się do klamki. Podwórko jest ciemne i puste, śmierdzi moczem i stęchlizną. Przymykam okienko i cicho przechodzę do klatki, a dalej tak, jak mi kazał Adam. Stoję w bramie, schowana w cieniu i zerkam nerwowo na zegarek. Ulica, a właściwie uliczka jest mało uczęszczana, bo naliczyłam tylko osiem osób przez dwadzieścia minut. A może ja się schowałam w niewłaściwej bramie? Wyglądam ostrożnie, ale rozlegają się ciche kroki, więc cofam się w cień.  
- Ola, kochanie – znajomy głos sprawia, że oddycham z ulgą.
- Jesteś nareszcie – wczepiam się w Adama, ale po chwili cofam się i przyglądam mu się uważnie.  
- Spokojnie, nie biłem się – uśmiecha się do mnie – spadamy stąd.  
     Idziemy szybko, starając się nie robić hałasu. Oboje wiemy, że lepiej będzie, jeśli znajdziemy się wśród ludzi. Właśnie mam zapytać, co będzie, jeśli czekają na nas pod domem, kiedy słyszę za plecami silnik poloneza. Adam chyba też, bo nagle pociąga mnie za rękę i biegnie do wylotu ulicy.  
     Nie mamy szans. Znowu czuję się, jakbym patrzyła z boku na to, co się dzieje. Samochód zatrzymuje się obok nas, ale tym razem wysiada trzech ludzi.
- Chcemy porozmawiać – jeden z nich idzie w moim kierunku, więc Adam natychmiast zagradza mu drogę, chowając mnie za swoimi plecami.
- Rozmawiajmy – mówi spokojnym tonem, ale ja czuję, że cały drży.  
- Nie tutaj i nie z Tobą – stara się mówić do mnie - Musimy się przejechać.
- Nigdzie nie pojadę – wyduszam z siebie i nagle wzbiera we mnie złość – Pali się! - wrzeszczę na całe gardło. Kiedyś wujek Olek mówił mi, że właśnie tak trzeba krzyczeć, bo jak wołasz "pomocy” to nikt się nie zainteresuje, a ognia boją się wszyscy.
- Pali się! - Adam dołącza do mnie.  
     Faceci na chwilę stają jak wryci, więc Adam jeszcze próbuje rozpaczliwie znaleźć jakieś wyjście, ale wtedy trzech facetów dopada do nas i wpychają nas do samochodu. Mamy pecha, bo wygląda na to, że mieszkania są dopiero na drugiej i trzeciej kondygnacji i nikt nas nie usłyszał.  
- Spryciarze – jeden z facetów siada obok nas – niepotrzebnie się szarpiecie.
     Nie jedziemy daleko, najwyżej trzy przecznice, w kierunku Rynku. Rozglądam się na wypadek, gdybym miała okazję im zwiać. Zatrzymujemy się pod jedną z szarych kamienic i facet siedzący z przodu otwiera drzwi od strony Adama, próbując go wyciągnąć, a drugi ciągnie mnie w przeciwną stronę. W końcu po długiej szamotaninie udaje im się nas rozdzielić. Ostatnia rzecz, jaką widzę w słabym świetle latarni to Adam szamoczący się z dwoma napastnikami. Potem mój oprawca wciąga mnie do klatki schodowej. Wyrywam się i szarpię, ale to na nic.
- Ałła, złamiesz mi rękę! – próbuję się wyzwolić z uścisku.
- Nie wyrywaj się – syczy – to Ci nic nie zrobię.
- Akurat – próbuję zobaczyć, co się dzieje z Adamem, ale w korytarzu jest ciemno, a z dołu słychać tylko sapanie i odgłosy szarpaniny. Żadnych krzyków. Nie wiem czy to dobrze, czy źle? – Adam! – wołam, rozpaczliwie próbując się wyrwać.
- Zamknij się – facet wpycha mnie chyba do jakiegoś mieszkania, bo nagle czuję pod stopami dywan i wydaje mi się, że przeszliśmy przez drzwi – chcemy tylko porozmawiać.
     Nagle zapala się światło i muszę na moment zacisnąć powieki. Kiedy je otwieram, okazuje się, że stoję w pustym przedpokoju o obdrapanych ścianach w wypłowiałym brudnożółtym kolorze. Nie mam czasu, żeby się rozejrzeć, bo mój porywacz otwiera jedne z trzech drzwi i wprowadza, a właściwie prawie wrzuca mnie do pokoju. Ledwie udaje mi się złapać równowagę, kiedy orientuję się, że w fotelu w rogu pokoju siedzi starszy mężczyzna w szarym garniturze. Nie znam go, ale wiem na pewno, ze go nie lubię!
- Czego pan od nas chce? – rzucam gniewne pytanie, nie zważając, że ogromny facet nadal stoi obok mnie.
- Dziewczynę mamy, chłopaka przyprowadzą za chwilę – mówi nie zważając na moje słowa i porusza głową, jakby chciał nastawić sobie kręgi na właściwe miejsca. Trochę się ze mną uszarpał, myślę z satysfakcją.
- Dziękuję – mężczyzna z fotela mówi cichym spokojnym głosem. Gdyby nie okoliczności, mogłabym nawet powiedzieć, że miłym – Może najpierw "Dobry wieczór”? – zwraca się do mnie.
- Nie przyszłam tu z własnej woli i nie życzę panu dobrego wieczoru – cedzę przez zęby. Czuję, że łydki zaczynają mi drżeć. Facet obok mnie wykonuje gest, jakby chciał mnie uderzyć, więc kulę się w sobie, ale nie wykonuję żadnego ruchu.
- Powiedziałem "dziękuję” – starszy mężczyzna nadal mówi spokojnie, ale w jego tonie jest coś takiego, że facet obok mnie spuszcza głowę i bez słowa wychodzi. Odwracam się, próbując dojrzeć, czy w przedpokoju jest Adam – proszę siadać – To chyba do mnie? Odwracam się w stronę, z której dobiega głos. Mężczyzna w fotelu wskazuje na krzesło z miękkim siedzeniem, ustawione naprzeciw niego. Jeśli chcę się stąd wydostać, muszę z nim porozmawiać. Nadal nie wiem, czego chce.  
- Ostrzegam pana, że jestem z prawniczej rodziny – staram się mówić pewnie – jest taka niepisana zasada, że dzieci prawników i policjantów lepiej nie ruszać, bo to Wam nie ujdzie na sucho – mam w środku galaretę, ale on tego nie może wiedzieć.  
- Proszę, proszę… - nie daje się zbić z tropu – A skąd wiesz, że my nie jesteśmy z policji? – przygląda mi się badawczo.
- Ten typ, który mnie tu przywlókł, nie chciał pokazać legitymacji – mówię coraz swobodniej – poza tym, gdybyście byli z policji, to nie porywalibyście nas z ulicy! Policja tak nie robi! – teraz może nie, ale wujek Olek różnie o nich mówił – Coście zrobili z moim chłopakiem? – nagle dopada mnie strach. Nie o siebie, ale o Adama.  
- Bardziej się martwisz o niego, niż o siebie? – wciąż mi się przygląda. Zaczyna mnie to irytować!
- Czy po to tu jestem? – staram się, żeby mój głos brzmiał kpiąco - Żeby odpowiedzieć, o kogo się bardziej martwię?
- Nie, ale myślałem, że najpierw się trochę poznamy – wykonuje ruch, jakby chciał wstać.  
     O nie, tylko nie to! Wciskam się w oparcie krzesła.
- Proszę mnie nie dotykać! – ostatkiem sił opanowuję drżenie nóg.
- Nie mam zamiaru – zapada się ponownie w fotel – Dla kogo pracujesz?
- Ja? – nie rozumiem pytania – dla nikogo.
- Nie kłam! – nie podnosi głosu, ale mimo to brzmi groźnie – Dla kogo zbierasz informacje?  
     Przetrawiam jego pytanie i nagle mnie olśniewa! On chce wiedzieć, dlaczego pytałam o tatę Adama i o Karola! On naprawdę może być z policji albo z innych służb. Ten wujek Wojtka mu powiedział…
- Zadałem pytanie – tym razem ton jest inny, bardziej zimny.
- Dla nikogo nie pracuję. No owszem, pracuję jako modelka, ale pewnie nie o to pan pyta – staram się zyskać na czasie. Przyznać się, czy nie? On nie szukał Adama, tylko mnie. Co może mi zrobić? Wszystko! Mój rozsądek bezlitośnie podpowiada mi możliwe opcje. Wszystkie przyprawiają mnie o mdłości.
- Doskonale wiesz, o co pytam – w jego głosie pobrzmiewa zniecierpliwienie – zapytam jeszcze tylko raz, a potem zawołam tego, kto Cię tu przyprowadził – Dla kogo zbierasz informacje?
- Dla siebie – odpowiadam zgodnie z prawdą – Skoro chce pan rozmawiać ze mną, to po co Wam mój chłopak? Niech mu nie robią krzywdy.
- Stefan! – zdaje się, że moja odpowiedź się nie spodobała, bo w drzwiach pojawia się mój oprawca.
- I co? – czuję, że serce podchodzi mi do gardła – Potrzebuje pan "goryla”, żeby uderzyć dziewczynę?
- Złamcie chłopakowi palec, tylko tak, żeby słyszała – mówi spokojnym, beznamiętnym tonem, a mnie włosy stają dęba.
- Nie! – wołam i zrywam się z krzesła – proszę – dodaję już ciszej – wszystko panu powiem, tylko proszę mu nic nie łamać.
- Zaczekaj - mówi do Stefana i kieruje wzrok na mnie – słucham.
- Czy mogę zobaczyć Adama? To znaczy mojego chłopaka? – pytam cicho. Teraz naprawdę się o niego boję. Oni nie żartują! – Wszystko powiem – dodaję szybko.
- Nic mu nie jest, prawda? – mężczyzna podnosi wzrok na Stefana.
- Jeszcze nie – odpowiada tamten.
- Ale potem nas wypuścicie? – upewniam się.
- Zobaczymy, co mi powiesz – wykonuje głową ruch, na widok którego Stefan wychodzi – No więc?
- Kiedyś jeden facet zaproponował mi pewne dokumenty…
- Jaki facet? Konkretnie – upomina mnie.
- Właściciel Klubu Jazzowego, powiedział, że w zamian za odsprzedanie udziałów w klubie po dobrej cenie, da mi te dokumenty. One dotyczyły Henryka Karskiego i jakiegoś Karola - zastanawiam się, co mam mówić dalej – powiedziałam, że muszę je najpierw zobaczyć…
- Ach tak, Karski dał Ci pieniądze na cichy udział w klubie. Sprytne, bardzo sprytne – kręci głową – tylko, że takich dokumentów nie ma.
- Nieprawda! Są, bo je widziałam – moje słowa robią na nim wrażenie – pokazał mi ksero i obiecał oryginał, ale mi go nie dał.
- Gdzie jest to ksero? – przygląda mi się badawczo – Masz je?
- Nie i nie wiem, gdzie ono jest. Pewnie ma je Bogdan, to znaczy właściciel… Ja nie mam żadnych udziałów w tym klubie – zapewniam gorliwie – Czy już mogę zobaczyć Adama? Proszę. Powiedziałam wszystko – Czuję, że zaraz zacznę płakać.
- Kim jest dla Ciebie Karski? – pyta nagle.
- Nikim – odpowiadam natychmiast – Ja pana Karskiego nie widziałam na oczy. Naprawdę.
     Starszy pan patrzy na mnie tak, jakby chciał prześwietlić. Czuję, że ważą się nasze losy, więc kulę się w sobie i w myślach błagam, żeby to wystarczyło. Skoro on ma coś do Henryka Karskiego, to lepiej, żeby nie wiedział, że Adam…  
- Stefan! – aż podskakuję na dźwięk jego głosu, choć nie krzyczy – daj tu chłopaka.
- Boże, proszę – już nawet nie staram się panować nad sobą – nie róbcie mu krzywdy, błagam. On nic nie wiedział… to ja sama… - czuję, że łzy płyną mi po policzkach – ja naprawdę nic więcej nie wiem… te kartki wyglądały na prawdziwe, ale ja je tylko przeczytałam w sklepie… nie dostałam ich… - szlocham.
- Ola… - na dźwięk głosu Adama, zrywam się i nie zważając na trzymających go dwóch drabów, wczepiam się w niego z całej siły – Maleńka, nic Ci nie jest? – szepcze. Potrząsam głową, bo nie jestem w stanie wydobyć z siebie słowa. Dopiero teraz orientuję się, że ma oderwany rękaw od koszuli, a na jego strzępach widać ciemnoczerwone plamki. Unoszę głowę i ze zgrozą odkrywam obrzękniętą wargę, pokrytą zakrzepłą krwią. Zerkam z nienawiścią na stojącego bliżej faceta. Ma podbite oko. Dobrze mu tak! Nagle czuję, że ktoś ciągnie mnie za ramię. To drugi facet próbuje nas rozdzielić. Otaczam Adama rękami i wtulam się w niego rozpaczliwie. Ma wykręcone do tyłu ramiona, więc nie może mi pomóc.  
- Zostawcie ich – zimny głos sprawia, że facet się odsuwa, a po chwili Adam przygarnia mnie do siebie, jakby osłaniając swoim ciałem.
- Kochanie – tuli mnie do piersi – już dobrze.  
– No, taaak, mogłem się tego spodziewać – Głos mężczyzny brzmi inaczej, kiedy do nas mówi, jakby cieplej – Jak ojciec – dodaje.
     O Boże, odkrył, że Adam jest synem Henryka, myślę z przerażeniem. Nie ma sensu się wypierać. Nagle dociera do mnie, że to może być ten Karol!
- Zostawcie nas – to chyba do drabów, bo słyszę szuranie ich butów - Musimy porozmawiać – to do nas? Boję się nawet spojrzeć w stronę mówiącego - Tylko my dwaj – dodaje.
- Nie ma mowy – Adama przytula mnie z cichym stęknięciem. Chyba bolą go żebra. Musiał nieźle oberwać, powinniśmy pojechać do szpitala… - Ola zostaje ze mną.
- Nic jej nie zrobią, naprawdę – czy on nas próbuje uspokoić? Nie wierzę mu!
- Adam, on chciał, żeby Ci złamali palec – wyduszam z siebie - boję się.
- Spokojnie, nic Wam nie grozi – odwracam głowę w stronę fotela i widzę, że mężczyzna w szarym garniturze wstał i przygląda się Adamowi z uwagą – Gdybyśmy chcieli naprawdę Was skrzywdzić, to dawno byśmy to zrobili.
     Jakoś mnie to nie uspakaja, ale Adama chyba tak. Unosi dłonią moją brodę i całuje mnie delikatnie w usta.  
- Zostaw nas na chwilę, dobrze? – patrzy mi w oczy – Znam go i wiem, że mówi prawdę – prostuje się i spogląda na naszego gospodarza, jeśli tak można go nazwać – Proszę puścić Olę do domu. O ile dobrze się orientuję, to jesteśmy blisko Rynku.
- Nigdzie nie pójdę bez Ciebie – potrząsam głową. W tym problem, że ja też już wiem, kto to jest! – Poczekam za drzwiami - Już wolę towarzystwo tych neandertalczyków… chociaż… mogłabym zawiadomić prawdziwą policję, albo zadzwonić po Artura i Młodego… i chłopaków z akademika. Zerkam na Adama niepewnie.
- Jeszcze nam tu ściągnie na głowę pół akademika – facet jakby czytał w moich myślach – niech poczeka.
     Podchodzę niepewnie do drzwi i odwracam się, żeby się upewnić, że nie pozwolą mi zostać, ale Adam kiwa mi uspokajająco głową. Na korytarzu draby witają mnie ponurymi minami. Staję pod ścianą niedaleko drzwi. Czuję, że nie dam rady utrzymać się na nogach, więc powoli sunę plecami po ścianie i wreszcie siadam na podłodze z podwiniętymi nogami. Jestem tak roztrzęsiona, że nawet gruba warstwa kurzu na oblezionych z farby podłogowych deskach, nie robi na mnie wrażenia. Drab, nazywany Stefanem, patrzy na mnie przez chwilę, po czym przynosi mi z jednego z pozostałych pokoi metalowe krzesło z parcianym siedzeniem.
- Dziękuję – mam sucho w gardle, ale staram się mówić spokojnie.
- Jak się zorientowaliście? - pyta po chwili półgłosem – tam w klubie?
- Adam, mój chłopak, się zorientował – stwierdzam nie bez satysfakcji - poznał faceta przy barze.
- Boksuje? - pyta mnie nagle facet z podbitym okiem, obmacując jednocześnie prawy łuk żebrowy. Adam musiał go walnąć w wątrobę.
- Chyba nie – zastanawiam się, ale o ile dobrze wiem, to chodzi na tenis i chyba na siłownię?
- Szybki jest – mówi z czymś w rodzaju uznania i choć wcale tego nie chcę, czuję trochę sympatii do tego gościa.
     Siedzimy tak chyba z pół godziny, a może i dłużej? Emocje w końcu opadają i czuję się zmęczona i senna. Zza drzwi nie dobiegają żadne odgłosy. Wreszcie ktoś naciska klamkę i w drzwiach pojawia się Adam. Wstaję z trudem, bo mam wrażenie, że moje mięśnie stężały.
- Przykro mi, że zostałaś w to wmieszana, młoda damo – starszy pan wysuwa się z pokoju tuż za Adamem. Opiera się na czarnej lasce ze srebrną rączką, której wcześniej nie widziałam – na przyszłość uważaj kogo i o co pytasz – ostrzega – A Tobie dziękuję – zwraca się do Adama i podaje mu rękę – szkoda, że Henryk nie zobaczy Twojego dyplomu, ale to trochę potrwa.  
     Adam potrząsa jego dłoń i bez słowa bierze mnie za rękę. Mijamy trzech osiłków i schodzimy po schodach. Musimy to robić ostrożnie, bo nie ma światła. Kiedy wychodzimy na ulicę, oddycham wreszcie z ulgą.
- Adam, musimy pojechać do szpitala – przypominam sobie o jego żebrach – możesz mieć złamane żebra.
- Nic mi nie jest – mówi zmęczonym głosem – jedźmy do domu.
- Proszę, nie odgrywaj bohatera – przytulam się do jego ramienia – wargę też trzeba opatrzeć.
- Ty mnie opatrzysz – pociąga mnie za sobą, ale widząc mój opór, zatrzymuje się i odwraca do mnie przodem – jeśli chcesz, to pojadę jutro zrobić zdjęcie, ale dzisiaj jedźmy już do domu. Jestem tylko potłuczony, nie chcieli mnie zabić.
- To był Karol? - właściwie nie wiem, po co pytam. Jestem pewna, że tak.
- Tak – Adam wzdycha, jakby z ulgą – wiesz, że być może rozwiązaliśmy... to znaczy, Ty rozwiązałaś największy problem mojego życia? Albo Karol jest graczem pokerowym, albo naprawdę nie miał świadomości, ile wyrządził krzywd moim rodzicom. Tak, czy inaczej, dałem mu telefon do ojca. Mam nadzieję, że sobie pewne sprawy wyjaśnią.
- To znaczy, że będzie mógł tu przyjechać? - aż boję się pomyśleć, że to może być prawda.
- Nie od razu, ale chyba tak – Adam przytula mnie do siebie – ale najpierw my polecimy do niego. Zobaczysz, wszystko nam się uda.  
- Wiesz co? Nie mów tak, bo jak ostatnio powiedziałam, że czuje się bezpieczna, to trzech facetów zgarnęło nas z ulicy – płaczę i śmieję się równocześnie. Stres potrafi doprowadzić człowieka do kompletnego rozstroju nerwowego. Ale na szczęście, ten najgorszy minął, a te, które nas czekają, wydają mi się teraz takie zwykłe i nieważne.      
 

Roksana76

opublikowała opowiadanie w kategorii erotyka, użyła 8083 słów i 45314 znaków.

7 komentarzy

 
  • czytelniczka

    To opowiadanie jest mistrzowskie a Ola i Adam są cudownie i tacy naturalni ;) pby tak dalej żyli szczęśliwie, czekam na kolejną część  ;)

    11 cze 2014

  • Roksana76

    Wrzucam coś dla odprężenia. Powinno niedługo być :bravo:

    11 cze 2014

  • Sylwia.

    Strasznie wciagajacy fragment! nie moglam sie oderwac ani na chwilke..

    11 cze 2014

  • missWiki

    Fajnie, że pojawiają się "chwile grozy" :) lubię takie klimaty:P czekam na kolejną część z niecierpliwością;)

    11 cze 2014

  • gość..

    Cudoooowne..;) Tyle emocji w tym opowiadaniu!! Świetne!! ;)

    11 cze 2014

  • Meggi

    Kocham to opowiadanie! Jest najlepsze! Mam nadzieje , ze Adas sie w koncu oswiadczy:)

    11 cze 2014

  • Roksana76

    Przepraszam za długi czas oczekiwania, ale za to ta część jest długa, a następna jeszcze dziś wieczorem :smile:

    11 cze 2014