Moje marzenie. Rozdział 9

Zielony citroen skręcił z głównej szosy i wjechał w utwardzoną drogę biegnącą między polem, obsianym zielonym o tej porze roku zbożem, a młodym sadem. Po przejechaniu jakichś dwustu metrów zatrzymał się.  
     Kaśka spojrzała na mapę, którą zabrała z domu. Wszystko się zgadzało. Wyjęła z torebki zdjęcia i wysiadła. Uderzył ją upał i świergot skowronków zawieszonych nad jej głową jak srebrne dzwoneczki. Spojrzała w górę osłaniając oczy od słońca. Wydało jej się, że widzi jeden ciemny punkt na tle błękitnego nieba. Pewnie wtedy też tak świergotały, pomyślała i podniosła pierwsze ze zdjęć na wysokość oczu. Widoczna z tego miejsca wieża kościoła była ciemniejsza i przesłaniały ją częściowo drzewa, ale kształt się zgadzał. Rozejrzała się. Zboże było jeszcze niewysokie, a jabłonie posadzono widocznie kilka lat temu, stwierdziła, oceniając pobieżnie ich wiek. Cofnęła się do samochodu, by po chwili wrócić z aparatem fotograficznym. Zrobiła kilka ujęć, żałując, że nie ma z nią Artura, albo Piotra. Rozłożyła na masce mapę, żeby poszukać w okolicy rzeczki. Niestety nie znalazła niczego takiego. Chociaż, może...? Była jakaś niebieska plamka po drugiej stronie wsi. Może to, co uznała za rzeczkę było po prostu niewielkim stawem używanym przez miejscowych do letniego wypoczynku? Mogła to sprawdzić w drodze powrotnej. Wsiadła do samochodu, czując jakiś niepokój. Kilka głębokich oddechów załatwiło sprawę. Mogła jechać.
- Przepraszam bardzo – podeszła do starszej kobiety plewiącej grządki w jednym z niewielkich, otoczonych drewnianym płotkiem, ogródków – poszukuję księdza rodziny księdza Andrzeja Kowalskiego. Czy pani może ich zna? - spytała z nadzieja w głosie.
     Kobieta wyprostowała się i osłoniła oczy dłonią. Jej szaroniebieskie oczy idealnie pasowały do opalonej, pooranej zmarszczkami twarzy.
- Panienka to chyba nietutejsza? - zagaiła – ksiądz Andrzej... owszem, znam, ale on od trzech lat jest we Włoszech. Zresztą, już od dawna tu nie mieszka – odparła, po czym jakby nigdy nic, schyliła się i wróciła do poprzedniego zajęcia.
- A jego rodzina? - nie dawała za wygraną Kaśka.
- Oni już nie żyją – kobieta przyjrzała jej się uważnie – Pani Dorota zmarła rok temu. To znaczy matka księdza. Jest pochowana tam – wskazała ręką wznoszącą się nad domami wieżę kościoła – zapyta panienka kościelnego, to pokaże gdzie – odwróciła się i ruszyła w stronę domu.
- Dziękuję! – rzuciła do pleców kobiety. Rozmowna to ona nie jest, pomyślała, ale przynajmniej udzieliła informacji. Postanowiła przejechać samochodem, bo pozostawianie go na krzywym chodniku wydało jej się niezbyt rozsądne. Zaparkowała na równie krzywym placyku przed kościołem. Cmentarz znajdował się na tyłach, oddzielony od kościoła płotem z betonowych elementów. Wysiadła, rozglądając się ciekawie, a potem podeszła do dużych drewnianych drzwi świątyni. Mosiężna klamka poruszyła się pod naciskiem, ale drzwi nie puściły. Kaśka obeszła cały budynek, ale drzwi do zakrystii tez były zamknięte. Nie pozostało jej nic innego, jak skierować kroki do ładnego murowanego domu z czerwoną dachówką i szeroko otwartymi oknami. Już miała podejść do drzwi, kiedy usłyszała chrzęst jaki wydają kamyk, kiedy ktoś po nich stąpa. Zatrzymała się.
- Księdza nie ma – chudy mężczyzna w kraciastej koszuli i zbyt luźnych ciemnych spodniach ściągniętych paskiem stał na żwirowej dróżce prowadzącej za dom – proszę przyjść po południu.
- Ale ja nie szukam księdza, tylko kościelnego – starała się uśmiechnąć.
- To ja – mężczyzna wyprostował się – o co chodzi? - ton jego głosu nieco złagodniał.
- Szukam grobu pani Doroty Kowalskiej, a właściwie, Leszka Kowalskiego – poprawiła się.
- A tak, są tu pochowani – pokiwał głową – trzeba obejść z drugiej strony, bo furta na cmentarz się zacięła – od głównego wejścia na prawo i to będzie... - wzniósł oczy, licząc w myślach – szósty rząd. Taki nowy grób z ciemnego kamienia, a Lech obok, z żoną, taki szary grób ze zdjęciami – wyjaśnił osłupiałej Kaśce.  
- Z żoną – powtórzyła, jakby nie do końca zrozumiała.
- Ano tak – pokiwał głową – trafi pani na pewno.
- Tak, tak, dziękuję – odwróciła się szybko. Jaka żona? O co tu chodzi?
     Ruszyła przed siebie szybkim krokiem. Jej niepokój się wzmógł. Biegła aż do samej bramy, zwalniając dopiero po jej przekroczeniu. Weszła między groby z bijącym sercem. Jak to możliwe, że zmarła mu matka, a on nie przyjechał na jej pogrzeb? Albo przyjechał, ale nie chciał się z nimi spotkać. A może spotkał się z Marianną? Skąd mogła to wiedzieć? Odszukała grób z ciemnego kamienia. - Dorota Kowalska, ur. 1921, zmarła 30 czerwca 1992 – przeczytała. Miała 71 lat i umarła rok temu. Przyjechał na pogrzeb, spotkał się z mamą, a ona wyjechała w sierpniu, dedukowała. Zawsze im pomagał, więc tym razem też... Odwróciła się w poszukiwaniu grobu Lecha Kowalskiego – Jest! Urodzony w 1923, zmarł w kwietniu 1970... Coo??? Miałby 47 lat jak się urodziłam? - usiadła z wrażenia na brzegu pomnika. - Nie rozumiem... Maria Kowalska, ur. 1924, zmarła w lutym 1970 - czytała dalej - Przeżył żonę o trzy miesiące! Cholera jasna! - zakryła twarz dłońmi. O co tu chodziło? - Zaraz, mama miała romans z dużo starszym i żonatym facetem... dlatego ukrywała jego tożsamość! Ale dlaczego mnie nie uznał? Przecież jego żona już nie żyła! To ksiądz Andrzej potwierdził... zaraz! - czuła się coraz bardziej zagubiona – przecież mama mówiła, że Leszek był bratem Andrzeja, a on był jego wujem! Czy on naprawdę zginął w wypadku? A może gnębiły go wyrzuty sumienia? Nie, nie mógł sam się zabić, bo by go nie pochowali razem z innymi – odrzuciła tę myśl natychmiast – Ale to mógł być powód, dla którego Dorota Kowalska nie chciała jej widzieć. Romans! Ale dlaczego nie ożenił się z mamą? Przecież owdowiał. A może naprawdę miał wypadek i nie zdążył? - kolejne pytania kłębiły jej się pod czaszką. - Dlaczego mnie nie chciałeś? - utkwiła oczy w fotografii mężczyzny o pociągłej twarzy – Dlaczego nikt z Twojej rodziny mnie nie chce? Nawet ksiądz Andrzej! - dwie ogromne łzy zakręciły jej się w oczach i popłynęły po policzkach - Komu ja jestem potrzebna? - mała wylękniona dziewczynka z głębi jej duszy stała przed szarym niemym kamieniem. Jechała do tego miejsca pełna nadziei, a odnalazła tylko kolejny ból i cierpienie. Łzy kapały na szarą powierzchnię, tworząc ciemniejsze kropki, spijane natychmiast przez słoneczne promienie. Gdyby tak słońce potrafiło wysączyć z jej duszy żal... Otarła oczy wierzchem dłoni i pociągnęła nosem. Gdzieś w torbie miała chusteczki. Sięgnęła tam i natknęła się na znicze, które kupiła przed wyjazdem. Zupełnie o nich zapomniała. Spojrzała ponownie na zdjęcie Leszka. Trudno powiedzieć, czy była do niego podobna, do Doroty raczej nie. Nagle coś się poruszyło za jej placami i aż podskoczyła z wrażenia.
- Znalazła pani – rozpoznała głos kościelnego. Przyglądał się ze zdziwieniem jej zapłakanej twarzy.
- Wzruszyłam się – wybąkała – Ksiądz Andrzej tyle pomógł mojej rodzinie – brnęła dalej widząc, że kiwa głową ze zrozumieniem. Nagle coś ją oświeciło – Mieli dzieci? - wskazała głową na pomnik Leszka i jego żony.
- Nie, skąd! - kościelny zrobił krok do przodu – czemu pani pyta?
- Bo te groby są takie zadbane – odparła przytomnie – a przecież wiem, że ksiądz wyjechał do Włoch.
- No tak – twarz mu się rozjaśniła – wszystko księdzu zostawił i dom i stolarnię, a on to sprzedał. Ten po matce zostawił, ale jest wynajęty. Pewnie pieniądze na biednych daje albo na kościół... - umilkł i tylko strzepywał jakieś niewidoczne źdźbła z ciemnego kamienia – zostawił mi pieniądze na kwiaty i znicze... ale my i tak byśmy dbali – powiedział gorliwie – ciężko miał z tą matką, ale też kochał ją bardzo. Miesiąc cały tu siedział jak umierała, bo do Włoch nie chciała jechać, choć prosił.  
     Mówił dalej, ale Kaśka nie była w stanie go słuchać. Czuła ucisk w gardle. Cały miesiąc był o kilkadziesiąt kilometrów od niej i nawet nie zadzwonił. Jej serce przepełniała gorycz.  
- Taka to cała rodzina nieszczęśliwa – westchnął kościelny – Andrzej tu nawet nie leży, tylko taki ma napis – wskazał na grób Doroty.
- Co pan powiedział? - odwróciła się do niego, kiedy dotarły do niej słowa – przepraszam, ale się zamyśliłam.
- Ano mówiłem, że ojciec księdza się utopił w Wiśle i ciała nie znaleziono – odsłonił wiązankę sztucznych kwiatów i pokazał wykuty w kamieniu napis, że Andrzej Kowalski zginął      tragicznie w 1954 roku – Dorota na niego czekała i czekała... dziecko miała małe... do szkoły jeszcze nie chodził.
- Dziękuję panu – wyciągnęła dłoń do kościelnego – jakby pan był tak miły i zapalił ode mnie te znicze – podała mu szklane naczynka wypełnione stearyną i nakryte ozdobnymi pokrywkami z metalu – zapomniałam zapałek – skłamała. Potrzebowała powietrza, oddechu...  
- Ja gdzieś mam... - kościelny zaczął obmacywać kieszenie – ale ładne. U nas takich nie ma.
- To proszę to za mnie zrobić – wycofywała się spomiędzy grobów – bardzo proszę. Jakoś mi słabo na tym słońcu – odwróciła się i pospiesznie wyszła z cmentarza. Jak to możliwe, że jej matka zakochała się w kimś takim? W prawie pięćdziesięcioletnim stolarzu? A przecież mówiła, że studiował! Wszystko to kłamstwo! Kłamstwo!  
     Wsiadła do samochodu i ruszyła z piskiem opon. Zawróciła na placyku i wjechała na drogę o mało nie najeżdżając kury, która z przeraźliwym gdakaniem umknęła na pobocze. Zwolniła. Nie miała zamiaru się zabić.  
- Kłamstwo! - powtarzała jak mantrę - Całe moje życie to jedno wielkie kłamstwo!  
     Świat przed nią co chwila tracił ostrość, więc ocierała dłonią łzy i jechała dalej. Dopiero, kiedy we wstecznym lusterku nie zobaczyła już wieży kościoła, zwolniła. Wjechała w las i skręciła w pierwszą dróżkę w bok. Zatrzymała samochód i ruszyła przed siebie piechotą, wciąż pochlipując.  
- Mamie Artura też nie pasuję – myślała zrozpaczona – ale dlaczego miałabym pasować, skoro nawet rodzony ojciec mnie nie chciał?! - Nagle zauważyła samotną brzozę o gładkiej białej korze. Objęła ją i przytuliła policzek do chłodnego pnia. Jej plecami wstrząsnął szloch, potem drugi i w końcu rozpłakała się na dobre.  
---
     Słońce przeglądało się w przyciemnianych oknach banku. Artur uniósł głowę i spojrzał na swoje odbicie. Trzydniowy zarost i niewyspane oczy, ale pełne blasku i nadziei. Zrobił to! Nikt z jego rodziny ani przyjaciół nie odważyłby się na takie posunięcie, a on to zrobił. Odetchnął głęboko. Przed chwilą pożegnał się z chłopakami i ochroną, a teraz miał "czas wolny”. Musiał tylko poczekać. Ruszył do samochodu zaparkowanego od trzech dni przed bankiem. Do Kaśki, czy do domu? Nie widział jej prawie tydzień, ale w takim stanie nie miał zamiaru jej się pokazywać. Ruszył do domu, żeby wziąć prysznic i przebrać się w czyste ubranie. Na szczęście na miejscu nie zastał nikogo z domowników. Rodzice w pracy, a Młody na zajęciach, pomyślał. On jeden, według nich, nic nie robił. Z mokrą głową i boso, ale za to odświeżony, wszedł do kuchni w poszukiwaniu czegoś na późne śniadanie. W lodówce znalazł schabowego, pewnie pozostałość z poprzedniego dnia i słoik kiszonych ogórków. Zignorował masło, kiełbasę i żółty ser, za to ukroił sobie kromkę chleba i położył na niej mięso. Odrywał duże kęsy, przegryzając je kiszonymi ogórkami. Dochodziła pierwsza, więc Kaśka mogła jeszcze nie wrócić z zajęć. Postanowił podjechać na uczelnię, żeby się zorientować w planie Juwenaliów. Zajęło mu to ponad godzinę i w końcu doszedł do wniosku, że pojedzie odebrać dziewczynę z zajęć. Po drodze zatrzymał się jeszcze, żeby kupić jej kwiaty. Nigdy tego nie robił, ale teraz odczuł potrzebę wynagrodzenia jej dni, które spędzili osobno.
     Stojąc na dole w holu Artur miał doskonały widok na szerokie schody, zakręcające pod kątem. Wychodzący studenci musieli po nich przejść, więc miał pewność, że zauważy Kaśkę, zanim ona zobaczy jego. Mijające go dziewczyny zerkały zaciekawione na bajecznie kolorowy bukiet frezji, który trzymał w dłoni. Kwiaciarki podsuwały mu najróżniejsze kwiaty, ale kiedy poczuł zapach tych niewielkich kielichów zgromadzonych na jasnozielonych łodyżkach, wiedział, że ma to, czego szukał. Za każdym razem, gdy się zbliżał do Kaśki, odurzał go jej zapach. Cokolwiek to było, przyciągało go i wabiło, jak nic innego. Podświadomie szukał dla niej również czegoś pachnącego. Gdzieś na górze rozległo się skrzypnięcie drzwi, a po chwili korytarz wypełnił gwar wychodzących z sali studentów. Artur nadal stał oparty o ścianę, ale uniósł głowę i wytężył wzrok. Po chwili dostrzegł znajomą sylwetkę. Miała na sobie krótką spódniczkę, odsłaniającą nogi i pantofle na obcasie. Zatrzymała się na szczycie schodów i odwróciła gwałtownie, jakby ktoś, lub coś przykuło jej uwagę. Szybkim krokiem podszedł do niej wysoki ciemnowłosy chłopak i zaczął coś mówić, na co ona potakiwała skinieniami głowy. Raz po raz dotykał jej ramienia, włosów, nachylał się do ucha, jakby... cholera! Podrywał ją! Artur z trudem powstrzymał się, od podejścia o schodów. Czekał cierpliwie i doczekał się. Kaska ruszyła w dół pierwsza, ale chłopak nie dawał za wygraną, wciąż trzymając się blisko niej. Nagle zauważyła Artura i jej twarz rozjaśnił promienny uśmiech. Prawie zbiegła z ostatnich schodów. Wyszedł jej na spotkanie, unosząc kwiaty.  
- To dla mnie? - jej oczy zalśniły jak dwa prawdziwe bursztyny, kiedy przenikają je promienie słońca.
- A jak myślisz? - uniósł jeden z kącików ust w delikatnym uśmiechu.
     Ujęła kwiaty w dłonie i wciągnęła do płuc zapach, a po chwili miał jej ramiona na szyi. Przygarniając ją do siebie, rzucił krótkie spojrzenie w kierunku chłopaka, z którym przed chwilą rozmawiała. Mijał ich z kwaśną miną, co tylko utwierdziło Artura, jakie mógł mieć intencje. - Tak się stęskniłam – usłyszał aksamitny szept tuż przy uchu.
- Właśnie widziałem – odparł z lekką groźbą w głosie.
- Hej, o co chodzi? - odsunęła się gwałtownie i spojrzała mu w oczy.
- Podrywał Cię – stwierdził, mrużąc oczy.
- Maniek? - obróciła głowę, ale chłopak już zniknął za ciężkimi drewnianymi drzwiami – Chyba żartujesz? To kolega!
- Kotku, wiem, kiedy facet podrywa, a kiedy nie – uniósł jedną brew – On Cię podrywał.
- No to kiepsko, bo ja się nie zorientowałam – sprawiała wrażenie szczerze zdziwionej – Wobec powyższego, nie masz powodów do zazdrości.
- Nie jestem zazdrosny – OK, może trochę? - Po prostu nie lubię, jak ktoś wyciąga łapy po to, co moje – przetrącę mu paluchy, jak jeszcze raz spróbuje!  
- Jestem Twoja? - głos jej zadrżał.
- Jesteś – wzruszył ramionami. Czyja niby miała być?  
- Mówiłam Ci, że jesteś kochany? - wyszeptała i wtuliła się w niego jak dziecko. Zwykle w takich chwilach okazywał zniecierpliwienie, ale tym razem w jej reakcji było coś chwytającego za serce. Otoczył ją ramieniem i pocałował w czubek głowy. Znów poczuł znajomy zapach. Wpędzi mnie do grobu, pomyślał, uśmiechając się do siebie.
     Przez całą drogę Kaśka zachwycała się kwiatami, tak że Artur obiecał sobie, że częściej będzie jej robił takie niespodzianki.
- Na co masz ochotę? - kiedy znaleźli się w mieszkaniu, Kaśka zlustrowała lodówkę – mam zrazy i sos z mięsa i suszonych grzybów. Kaszę gryczana zrobię raz dwa.
- Poproszę zraz – wyszczerzył zęby w uśmiechu – a potem z raz albo dwa...
- Chyba Cię uduszę! – zarumieniła się lekko – Jesteś zmęczony – przyjrzała mu się uważnie, gładząc dłonią jego świeżo ogolony policzek – chcesz się położyć?
- Po obiedzie się położymy – usiadł na kanapie, zerkając, jak Kaśka kręci się po kuchni – mało spałem, ale załatwiłem ważną sprawę – ziewnął.
- Powiesz mi, jaką? - spytała, nie odwracając się od kuchenki.
- Jeszcze nie, ale przyjdzie czas... - ziewnął znowu.
     Skupiła się na gotowaniu, zastanawiając się, co też załatwiał przez ten tydzień. Nie miała ochoty dzielić się z nim swoimi odkryciami. Kto wie, jak by zareagował? Z drugiej strony, przy nim czuła się bezpieczna i kochana. Czy on jej kiedyś powiedział, że ją kocha? Chyba nie... Nie. Jednak użył kilka razy określenia: kochanie i powiedział, że należy do niego. Chciała do niego należeć, o Boże, jak bardzo tego chciała!  
- Artur... - zaczęła, ale umilkła natychmiast. Artur odchylił głowę na zagłówek kanapy, zsuwając się nieco w dół, wyciągnął nogi i... zasnął. Dopiero teraz widać było, że ma podkrążone oczy i zapadnięte policzki, jakby nie spał co najmniej dwie noce z rzędu. Przekręciła kurki gazu na zero i przemknęła cicho do swojego pokoju. Przyniosła poduszkę i cienki welurowy koc, którego używała czasem zamiast kołdry.  
- Połóż się – delikatnym, ale zdecydowanym ruchem pociągnęła śpiącego na poduszkę. Posłusznie wykonał polecenie, podciągając nogi na kanapę. Rozluźniła sznurowadła i ściągnęła mu buty i bawełniane skarpetki. Widok bosych męskich stóp wydał jej się bardzo seksowny, zwłaszcza, w połączeniu z postrzępionymi zakończeniami nogawek dżinsów. Kiedy nakrywała go kocem, zamruczał cicho i bezwiednie przyciągnął jej dłoń do klatki piersiowej. Ostrożnie pogładziła niesforne kosmyki jego jasnych włosów. Poczuła dziwną tkliwość na widok tego silnego, niezależnego mężczyzny śpiącego jak dziecko na jej poduszce w różyczki. Spróbowała wyobrazić sobie, jak wyglądał w dzieciństwie. Musiał być ślicznym dzieckiem z tym chmurnym spojrzeniem szarych oczu... Mały wojownik, pomyślała i uśmiechnęła się do swoich myśli. Wyobraźnia podsunęła jej inny obraz: A jak mogłyby wyglądać ich dzieci? Przeraziła się. Wstrząsnęła głową, jakby w obawie, że Artur jakimś sposobem odczyta jej myśli. Po chwili jednak obraz powrócił jak bumerang. Broniła się przed nim, ale on nie dawał jej spokoju. Dopiero się poznaliśmy, tłumaczyła sobie, biorę tabletki! Mały chłopiec spał spokojnie, oddychając miarowo.
---
- Zasnąłem – w głosie Artura pobrzmiewało zdziwienie – długo spałem? - przeciągnął się i usiadł, rozglądając się po pokoju nieco przymglonym wzrokiem.
     Kaśka wstała od stołu, odkładając na blat książkę, którą czytała – jakieś trzy godziny, ale za to jak kamień – uśmiechnęła się – naprawdę byłeś skonany. Głodny?
- Jak wilk! - spojrzał na swoje stopy, a potem na trampki – rozebrałaś mnie? - zajrzał pod koc – nie, tylko buty – odpowiedział sam sobie.
- Byłoby Ci niewygodnie – usiadła obok niego – masz ładne stopy. Wcześniej tego nie zauważyłam.
- Ja? - poruszył palcami u nóg – Mnie się bardziej podobają Twoje – schylił się i po chwili położył sobie obie jej stopy na kolanach – a nad stopami są kostki, a dalej łydki i uda, a wyżej... - odchylił spódniczkę – ooo! - dotknął delikatnej koronki majtek – tak chodzisz na zajęcia?  
- A jak mam chodzić? - zachichotała – w barchanach?
     Artur jednym kocim skokiem znalazł się nad nią, wciskając ją w miękką gąbkę kanapy. Poszukał jej ust, jednocześnie chwytając dłonią za włosy i odginając głowę do tyłu. Rozchylił wargami jej usta i wepchnął język, biorąc je w posiadanie. Ten gwałtowny pocałunek wywołał w niej falę pożądania. Po chwili Artur zaczął poruszać językiem w przód i w tył, jakby pieprzył jej usta czymś zupełnie innym. Sięgał głęboko, zmuszając ją do poddania się jego woli. Czuła falę ciepła narastającą gdzieś w dole brzucha i spływającą niżej i niżej. Jęknęła cicho, potem jeszcze raz. Artur unieruchomił jej głowę, a drugą ręką sięgnął do piersi. Chciała mu przypomnieć, że był głodny, ale jakoś jej to umknęło, kiedy poczuła silną dłoń zaciskającą się na jej wrażliwym ciele. Logiczne myśli ustąpiły miejsca silniejszym, bardziej prymitywnym instynktom. Rozłożyła uda i oplotła go nogami, przyciskając się biodrami do jego szybko twardniejącego członka. Ocierała się o szorstkie dżinsy kroczem, tracąc nad sobą kontrolę. Tymczasem Artur porzucił jej usta, przenosząc się niżej. Kąsał jej wyprężoną szyję, obojczyk, ramię... Poczuła jego dłoń pod plecami i po chwili zapięcie stanika puściło, pozwalając obrzmiałym spragnionym piersiom wydostać się na wolność. Podwinął jej koszulkę i stanik i pochłonął ustami brodawkę. - O tak! - krzyknęła chrapliwie, wypychając biodra do przodu.  
     Artur wsunął pomiędzy ich ciała dłoń i odszukał łechtaczkę. Potarł ją delikatnie przez cienką koronkę, wprawiając Kaśkę w drżenie. Bez ostrzeżenia wsunął palec w jej wilgotną szparkę i sięgnął najgłębiej jak się dało. Przeciągły jęk zabrzmiał z mocą w jego uszach, sprawiając, że jądra przycisnęły mu się do ciała jeszcze mocniej. Poruszał palcem w przód i w tył, podczas gdy Kaśka z pasją wychodziła mu na spotkanie. Ależ była napalona, chyba równie mocno, jak on. Czyżby to był właściwy moment? Sięgnął do drugiej piersi, by po chwili usłyszeć krzyk rozkoszy. O tak, dzisiaj mógł z nią zrobić wszystko. - Kotku, zaniosę Cię do sypialni – wychrypiał jej do ucha, a nie słysząc sprzeciwu wstał i wziął ją na ręce. Oplotła go ramionami i spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem. Podniecenie zawładnęło jej umysłem bez reszty – Co mogę Ci zrobić? - spytał niskim seksownym głosem, stawiając ją ostrożnie obok łóżka.
- Wszystko – wyszeptała, niezdolna do jakiejkolwiek reakcji, poza odczuwaniem jego cudownego dotyku.
- Grzeczna dziewczynka – ściągnął jej koszulkę i stanik. Po chwili pozbył się także swojej.- klęknij na brzegu łóżka – poprosił, zsuwając jej koronkowe majtki – ależ jesteś wilgotna, kocie. Nie mogę się doczekać, żeby w Ciebie wejść.
     Wykonała polecenie, nie zastanawiając się ani chwili. Pragnęła go w sobie równie mocno, a może jeszcze bardziej. Jego aksamitny głos rozpalał jej zmysły. Te trzy godziny, kiedy usiłowała się skupić na czytaniu, mając go w zasięgu wzroku, sprawiły, że teraz nie chciała czekać już ani minuty. Dżinsy i bokserki upadły na podłogę i po chwili Artur zaczął masować jej obrzmiały srom twardą główką członka. Odgłosy, które wydawała burzyły w nim krew i przynaglały do akcji, ale on miał swój plan – kiedy będziesz już bardzo blisko, dasz mi znać, dobrze? - wyszeptał, a kiedy upewnił się, że zrozumiała, czego od niej chciał, wbił się w nią, zanurzając się w rozkosznych doznaniach. Pierwszy raz czuł ją bez lateksowej bariery i było to oszałamiające uczucie. Artur wycofał się powoli i fala wilgoci spłynęła po jej udach. Znów się zanurzył, a ona krzyczała z rozkoszy. Jeśli miał wytrzymać do końca, musiał zmienić strategię. Sięgnął ręką do przodu, między jej nogi i odszukał łechtaczkę. Opuszkami palców zgarnął odrobinę wilgoci i dopasował okrężne ruchy do rytmu z jakim ją posuwał. Teraz już jęczała bez przerwy. W końcu jęki przeszły w urywane stęknięcia i Artur zdał sobie sprawę, że doprowadził ją do krawędzi. Wysunął się powoli.
- Nie, błagam! - Kaśka wypchnęła biodra w jego kierunku, szukając spełnienia – jeszcze...  
- Już, kochanie, już – przesunął wrażliwą główką po jej szparce od dołu do góry i wyżej – powiedziałaś "wszystko”... - Poczuła, że napiera delikatnie na jej odbyt, nie przerywając drażnienia łechtaczki. Jak przez mgłę docierał do niej jego spokojny władczy ton – Rozluźnij się – zawahała się, czując coraz mocniejszy nacisk – rozluźnij się, kocie – ciepła dłoń objęła jej pośladek – nie bój się, będę delikatny.  
     Wierzyła mu, chciała mu wierzyć, choć wewnątrz narastał w niej bunt. Rozluźniła mięśnie na tyle, na ile zdołała. Nacisk zmienił się w dziwne rozpieranie, a potem... - Auuu! - jęknęła boleśnie.
- Zaraz przestanie – gładził delikatnie jej plecy – jesteś taka ciasna, ale wilgotna. Nic Ci nie będzie – wycofał się odrobinę i znów naparł. Poczuła falę gorąca i jej ciało pokryło się potem. Zacisnęła powieki i odruchowo cofnęła biodra, ale Artur trzymał ją mocno - Zaraz będzie Ci dobrze - wsunął palec w jej wilgotną cipkę. Ból ustępował powoli innym doznaniom. Stopniowo przyzwyczajała się do tego dziwnego wypełnienia, jakie odczuwała. Wreszcie poddała się jego niespiesznym posuwistym ruchom - Mmmm, uwielbiam Twój tyłeczek – wymruczał gardłowo. Wciąż pieścił jej szparkę i łechtaczkę, więc nie wiedziała w końcu co odczuwa mocniej, a co słabiej, czy ból to ból, czy tylko jej strach przed nieznanym. Fale gorąca uderzały ją raz po raz, przybliżając powoli do orgazmu. Słyszała, jak Artur stęknął cicho, jakby to, co robił wymagało od niego nadludzkiego wysiłku, jak oddech mu przyspieszył i stał się bardziej chrapliwy. Strużki potu spływały jej po skroniach i między piersiami, które kołysały się w rytm pchnięć. Zatracała się powoli w ogarniającej ją nicości. Otworzyła oczy, ale nadal nic nie widziała. Nie docierały do niej żadne zbędne bodźce. Liczyli się tylko oni dwoje, złączeni bólem i rozkoszą jednocześnie. Jej ruchy stały się powolne, jakby ugrzęzła w płynnym miodzie, oddech jej się rwał. W końcu jęknęła przeciągle, czując, że coś w jej wnętrzu pęka... rozpada się... łokcie same jej się ugięły pod naporem jakiejś niewidzialnej siły i opadła bezwładnie na kołdrę. W tej samej chwili dotarł do niej gardłowy stłumiony krzyk Artura. Zapadała się w ciemność.  
     Nie wiedział, jak długo stał za nią, obejmując jej śliskie od potu plecy. W końcu znalazł w sobie dość siły, by ostrożnie się z niej wysunąć. Odwrócił ją przodem do siebie, ale jej ciało było jak pozbawione woli. Ułożył ją na łóżku, przytrzymał za kark i pocałował powoli i zmysłowo. Otoczył ramionami drżące z wysiłku i niedawnego orgazmu ciało. Tulił do siebie i głaskał czule. Zafundowała mu ekstazę, jakiej chyba jeszcze nie zaznał. Sposób w jaki mu się poddała i czerpała rozkosz z nowego doznania, wprawiły go w euforię.  
- Dlaczego tak? - wyszeptała nagle spuchniętymi od pocałunków wargami.
- Bardzo to lubię – odparł równie cicho – było mi tak dobrze, jak nigdy. I z nikim... - dodał po chwili. Wtuliła się w niego mocniej, nic nie mówiąc – Spójrz na mnie – starał się delikatnie odchylić jej głowę.
- M-m – pokręciła głową i przywarła do niego, chowając się przed jego wzrokiem.  
- Nie musimy tego robić, jeśli Ci się nie podoba – powiedział powoli. Uścisk jakby zelżał, ale wciąż ukrywała przed nim twarz – To pierwszy raz, prawda? Jeśli za jakiś czas będziesz gotowa spróbować, to dobrze, ale jeśli nie...
     Nagle sama odchyliła głowę i spojrzała mu w oczy. Były ogromne i pełne... łez?  
- Boże, Kaśka! – przeraziła go myśl, że mógł jej zrobić krzywdę. Nie przyszło mu to do głowy. Nie broniła się – Kochanie! - nie mógł znieść jej spojrzenia. Przyciągnął ją do siebie – Nie musisz się na nic zgadzać ze względu na mnie. Nie chcę, żebyś to robiła, rozumiesz? Ja to lubię, ale jak będę czuł, że Ty nie, to nie będzie mi to sprawiało przyjemności... Nie płacz, proszę.
     Widział łzy w niejednych oczach, kiedy mówił, że to koniec, ale nie robiło to na nim wielkiego wrażenia. Przecież mogła mu powiedzieć, mogła się nie zgodzić, myślał gorączkowo
- Nie było tak źle, ale... - wyszeptała, połykając łzy – Sama nie wiem... nie chciałam, ale potem było dobrze, tylko... to było jakoś wbrew sobie... Może kiedyś...
- Nie chciałem Cię skrzywdzić – przerwał jej.
- Nie skrzywdziłeś! – odparła szybko – Po prostu... Artur, ja tak bardzo chcę żebyś był szczęśliwy, że zgodziłabym się nawet... nawet... - zabrakło jej słów. Zresztą broda drżała jej tak, że nie była w stanie mówić.
     Nagle dotarło do niego, że on czuł dokładnie to samo. Ostatnie decyzje podjął pod jej wpływem, choć ona nie miała o tym pojęcia. Nawet gdyby miał sam sobie zadać ból, dla niej byłby gotów. Nie potrafiłby powiedzieć, kiedy to się stało, ale... - Kocham Cię – wyszeptał – Kocham Cię, kocie i jestem szczęśliwy.  
- Ja też Cię kocham. Najbardziej na świecie – teraz już nawet nie próbowała powstrzymać łez – To nie krzywda, tylko się przestraszyłam. Przysięgam – podniosła na niego oczy. Choć wciąż wilgotne, nie było w nich żalu. Uśmiechnęła się do niego blado – Naprawdę, czasami możemy się tak kochać... Ale nie teraz – dodała szybko na widok jego miny.  
- Ale mnie przestraszyłaś – pokręcił głową – To moja wina. Powinienem dać Ci czas do namysłu. Nie zmienia to faktu, że jak czegoś nie chcesz, to masz mi to powiedzieć! - pogroził jej palcem – Dasz radę wstać? Trzeba coś zjeść.  
- Zaraz odgrzeję obiad, tylko muszę się ubrać – wciąż miała na sobie tylko kusą spódniczkę.
- Jak dla mnie, to może być w takim stroju – błysnął w uśmiechu zębami.
     Kaśka usiadła i syknęła cicho. Czuła się dziwnie, jakby wciąż miała coś wewnątrz.
- Cholera, miałem taką maść, ale została u Adama w mieszkaniu – stwierdził skonsternowany – zresztą, pewnie się przeterminowała.
- Mam coś w szafce w łazience – westchnęła, po czym roześmiała się, widząc jego strapioną minę – dobrze, że nie chcesz na przykład smagać mnie batem.
     Uniósł jedną brew i oblizał się lubieżnie.
- Żartujesz – wykrztusiła.
– Aż tak źle ze mną nie jest - roześmiał się – Chociaż, mały pejczyk...? - udał, że się zastanawia - Żartowałem – dodał szybko, widząc, że oczy Kaśki robią się okrągłe – wystarczy mi to – uniósł dłoń – Chociaż, z Tobą wszystko mi się podoba – przyznał.  
- To może ja powinnam kupić pejczyk? - spytała z lekką kpiną w głosie – Nie wiem tylko, czy potrafiłabym się zdobyć na sprawienie Ci bólu? - dodała, otulając się szlafrokiem.
     Powitał jej żarty z uśmiechem ulgi, ale po chwili spoważniał - Największy ból sprawiają mi Twoje łzy – powiedział powoli.  
     Stali tak naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem. Dlaczego miała wrażenie, że ten drobny "incydent” zmienił tak wiele? Nigdy szczere wyznanie tego, co czuła nie przyniosło jej niczego dobrego. Aż do tej chwili. Ale przecież ich znajomość była możliwa dzięki temu, że udawała kogoś innego, kogoś, kim nie była... dziś odsłoniła się bardziej, niż kiedykolwiek i... nic się nie stało! Nic? Stało się wszystko. Wyznał jej miłość! Facet z jej marzeń powiedział, że ją kocha! Ją, nikomu niepotrzebną Kasię...
- Hej, kocie – podszedł blisko i uniósł jej brodę w górę – dziwnie na mnie patrzysz.  
- Bo dziwnie się czuję – przełknęła głośno ślinę – właśnie mi powiedziałeś... - przygryzła dolną wargę i spuściła wzrok.
- Wiem, co powiedziałem – dotknął kciukiem jej pełnych, wciąż jeszcze obrzmiałych od pocałunków warg. Przyglądał się przez chwilę jej złocistej cerze z delikatnym rumieńcem, jedwabistym włosom prawie sięgającym ramion. Była śliczna, zwłaszcza w tym momencie, odrobinę nieśmiała, ze spuszczonymi oczami, przysłoniętymi firanką rzęs. Ale przecież nie o to chodziło, nie o urodę, ale o coś znacznie ważniejszego, o coś, co czuł, choć nie mógł tego zobaczyć – zaczarowałaś mnie – spojrzał w górę i pokręcił głową – Nie wiem, jak i kiedy, ale to zrobiłaś. A ja, głupi myślałem, że to ja tu rządzę.
- Dość, bo zaraz znów zacznę płakać – Kaśka spojrzała mu w oczy i obdarzyła go promiennym uśmiechem – dam Ci jeść.

Roksana76

opublikowała opowiadanie w kategorii erotyka, użyła 6007 słów i 32963 znaków.

3 komentarze

 
  • Użytkownik Zachwycona

    Fantastycznie, dzięki Tobie uwierzyłam w miłość. Dziękuję.

    5 paź 2014

  • Użytkownik kasia

    Swietne!;-) chce sie ciągle wiecej i wiecej;-)

    2 paź 2014

  • Użytkownik kromka

    super  :smile:  czekam na wiecej :)

    2 paź 2014