Moje marzenie. Rozdział 19

Moje marzenie. Rozdział 19Osiedlowy sklep spożywczy mieścił się w niskim blaszanym budynku z mnóstwem wiecznie zakurzonych okien. Pamiętał jeszcze czasy Gierka, kiedy przed Bożym Narodzeniem można było kupić zielone niedojrzałe banany i kwaśne kubańskie pomarańcze. Potem z jego półek zniknęło wszystko i tylko od czasu do czasu, na wieść, że coś "rzucili” przed sklepem ustawiała się długa kolejka. Kaśka doskonale pamiętała tamte czasy. Zwykle przychodziła z mamą wieczorem i nie do głównego wejścia, tylko z tyłu do drzwi dla personelu. Kierowniczka sklepu podawała im siatkę, wymieniała kwotę, płaciły, a w domu dowiadywały się, co kupiły. Zawsze się zastanawiała, jak to jest, że zwykle było tam to, czego potrzebowały. Myślała, że mama dzwoni do kierowniczki z pracy i jakoś się umawia, ale prawda była taka, że mama brała to, co akurat było. Tylko, że wtedy nikt nie kupował niczego na konkretną potrawę. Po prostu gotowała to, co miała w domu. Potem wszystko zaczęło się zmieniać. Kaśka nie potrafiłaby w tej chwili powiedzieć, kiedy znów na półkach pojawiły się produkty. Daleko im było do paryskich supermarketów, ale mogła kupić mięso, mąkę czy banany... Wracała normalność.
     Tym razem postanowiła sama ugotować obiad i w związku z tym potrzebowała składników. I tak musiała sobie zorganizować jakieś zajęcie na czas, kiedy Artur tłumaczył dokumenty dla Krzysztofa. Doskonale zdawała sobie sprawę, dlaczego to robił, ale i tak złościł ją fakt, że przejawiał taki entuzjazm. Przed wyjściem przekartkowała książkę z przepisami i przyszły jej do głowy pomidory nadziewane mięsem i posypane ostrym żółtym serem. Podane z chrupiącymi bułeczkami mogły spokojnie konkurować z pieczonym mięsem pani Szmyt. Jakaś kolorowa surówka w stylu tych, które jadła w Paryżu... Oblizała się na samą myśl. Zapełnienie koszyka nie zajęło jej wiele czasu. Stanęła w kolejce do kasy. Była chyba najmłodszą osobą w sklepie, nie biorąc pod uwagę dzieci i ekspedientek. Wraz z nastaniem wakacji mieszkający w okolicy studenci rozjechali się do domów, a uczniowie siedzieli pewnie nad wodą albo na koloniach.  
     Wychodząc ze sklepu spojrzała na zegarek. Dochodziła jedenasta, więc miała sporo czasu. Skręciła między bloki w kierunku szarego budynku przychodni lekarskiej. Skoro nadal nie miała miesiączki, nie wiedziała, kiedy ma zacząć łykać tabletki, a poza tym wolała ustalić przed wyjazdem, czy te wahania hormonów to coś poważnego, czy nie.
     Za kontuarem z szybą siedziała kobieta około czterdziestki ze znudzoną miną i mocno utlenionymi na blond włosami. Ciemne odrosty z pojedynczymi siwymi włosami odcinały się od skóry jak opaska. Biały fartuch założony na gołe ciało opinał ją dość mocno, uwidaczniając koronkowy stanik na szerokich ramiączkach. Wachlowała się szarą kopertą z wypisanym flamastrem imieniem i nazwiskiem pacjenta.
- Słucham? - zwróciła się do Kaśki opryskliwym tonem.
- Dzień dobry, chciałabym się dowiedzieć, kiedy mogłabym przyjść do ginekologa – starała się by jej głos zabrzmiał pewnie i spokojnie. Zawsze czuła się nieswojo, pytając o ginekologa. Zawsze? Była tu raptem dwa razy: po pierwsze tabletki i po przedłużenie recepty.
- Dzisiaj można – odparła kobieta, świdrując Kaśkę wzrokiem – Jest jedna pacjentka, ale pewnie zaraz wyjdzie.
- Dzisiaj wolałabym nie... - zaczęła. Doktor pewnie będzie chciał ją zbadać, a po porannych igraszkach nie czuła się komfortowo.
- Jutro doktor jest w szpitalu – przerwała jej kobieta dość nieuprzejmie – Potem idzie na urlop na dwa tygodnie.  
- A ktoś go będzie zastępował? - spytała z nadzieją, czując, że jeśli chce sprawę załatwić szybko, to musi to zrobić dzisiaj.
- Wakacje są – kobieta spojrzała na Kaśkę tak, jakby rozmawiała z kimś niespełna rozumu – Z nagłymi sprawami można iść do sąsiedniego rejonu, tylko kartę trzeba u nas wyciągnąć – stwierdziła i znów zaczęła się wachlować.
- To proszę mi wyciągnąć kartę. Pójdę dziś – odparła zrezygnowana. Z drugiej strony, ma to swoje zalety, pomyślała, w końcu w Paryżu trzeba by potem płacić za wizytę i to pewnie niemało. Usiadła w poczekalni, kładąc reklamówkę z zakupami i kartę na krzesełku obok i wyciągnęła z torebki mały kalendarzyk i długopis. Zaczęła liczyć dni i zaznaczać te z tabletkami i te bez. Ledwie skończyła, kiedy drzwi się otworzyły i z gabinetu wyszła kobieta z pokaźnym brzuchem.  
- Proszę! - rozległo się zza jej pleców.
     Kaśka westchnęła ciężko i wstała. Minęła kobietę i zatrzymała się w drzwiach. Pamiętała doskonale rozkład sprzętów: biurko na wprost drzwi, po prawej parawan, a za nim okropny żelazny fotel. Stanęła niezdecydowana. Doktor przerwał pisanie i podniósł głowę. Przyglądał się przez chwilę, jakby szukał czegoś w pamięci.
- Dzień dobry – Kaśka zamknęła za sobą drzwi i ruszyła w stronę krzesła, które doktor wskazał jej bez słowa. Dopisał coś jeszcze, po czym złożył kilka kartek i wsunął je do szarej koperty, identycznej jak ta, którą wręczyła Kaśce pani w rejestracji – Przepraszam, panie doktorze, ale mam pewien problem... - zaczęła siadając na samym brzeżku krzesła.
- Taak? - doktor spojrzał na kartę, która mu podała i obdarzył ją ciepłym uśmiechem. Opowiedziała w skrócie historię z przerwą w tabletkach i wyciągnęła kalendarzyk, w którym pozaznaczała daty. Doktor obejrzał go i potarł dłonią czoło – proszę zaznaczyć daty stosunków bez zabezpieczenia – polecił.  
     Lekko drżącą dłonią dopisała kilka kółeczek wokół dat. Czuła, że policzki zaczynają ja piec, kiedy z kółeczek ułożył się równiutki łańcuszek.  
- Musimy się zbadać – doktor pokiwał głową – Test testem, ale sprawdzić nie zawadzi. Chociaż ciąża jest tu mało prawdopodobna... - wskazał Kaśce parawan  
- Panie doktorze, ja nie do końca jestem przygotowana na badanie – zaczęła niepewnie - bo właściwie to przyszłam się tylko dowiedzieć, ale pani w rejestracji powiedziała, ze pana nie będzie...
- Słuchaj dziecko, jeśli mam Ci powiedzieć, czy możesz wziąć następne opakowanie, czy nie, to muszę sprawdzić, czy na pewno nie jesteś w ciąży. Miesiączki nie masz, więc o co chodzi?
- No, o to, że my... - wykręcała palce, czując, że jeszcze bardziej się czerwieni.
- Ach to – uśmiechnął się wyrozumiale – to mi nie przeszkadza. No, jazda!
     Wstała ociągając się.  
- A mama dalej prowadzi aptekę? - spytał nagle, kiedy Kaśka sadowiła się już na fotelu.
- Jest we Włoszech, ale dalej jest współwłaścicielką – odparła odruchowo, po czym zaczerwieniła się aż po cebulki włosów. I jeszcze na dodatek znajomy mamy, pomyślała z desperacją.  
- Zobaczmy, co się dzieje – cały czas mówił spokojnie, jakby dla niego to było cos najzwyklejszego w świecie i Kaśka poczuła, że stres jakoś jej odpuścił.
     Badanie nie było przyjemne, ale na szczęście krótkie i bez metalowego wziernika, którego Kaśka szczerze nienawidziła. W pewnej chwili doktor nacisnął jej dół brzucha, trzymając jednocześnie palce w pochwie. Syknęła cicho.
- No dobrze... - zsunął rękawiczkę i skubiąc palcami dolną wargę ruszył w stronę biurka – można się ubrać – dodał nie odwracając się.
- To znaczy, że mogę zacząć brać tabletki? - spytała zza parawanu.
- Właśnie się zastanawiam, jak to zrobić... jutro jestem w klinice... - zastanawiał się głośno.
     Kaśka zamarła. Co zrobić? Cholera jasna! Szybko naciągnęła majtki i wyszła zza parawanu.
- Co się dzieje? - spytała przez ściśnięte gardło.
- Na razie nic. Spokojnie – doktor poruszył dłońmi tak, jakby chciał jej nakazać, by zwolniła – musimy zrobić jeszcze jedno badanie. Wydaje się, że macica jest powiększona i tkliwa. To może być ciąża, ale niekoniecznie – mówił bardzo spokojnie – Przyjdziesz jutro do mnie, do kliniki. Pobierzemy krew i zrobię USG, tylko musisz mieć pełny pęcherz...
- O, Boże! - jęknęła i zakryła dłonią usta – Czy to znaczy, że jestem w ciąży?  
- Nic na to nie wskazuje, ale nie mamy pewności. To mogą być zaburzenia hormonalne... ale może być też coś innego – dodał ostrożnie – Trzeba sprawdzić.  
- Coś innego? - nagle uświadomiła sobie, co do niej mówił – Panie doktorze, co to znaczy?
- Jutro o 10.00 w klinice. To proszę dać pani Jadzi, to nasza oddziałowa. Będzie wiedziała, co ma zrobić – wręczył zszokowanej Kaśce niewielką karteczkę z nabazgranym jej imieniem i nazwiskiem, i dwoma niewyraźnymi linijkami tekstu – Może trzeba będzie na mnie trochę poczekać.  
- Panie doktorze... - zaczęła błagalnym tonem.
- Nic się nie dzieje – starał się ją uspokoić – To tylko badania. I proszę pozdrowić przy okazji mamę. Byliśmy kiedyś sąsiadami – mrugnął do Kaśki.  
     Wyszła z gabinetu na miękkich nogach. "Coś innego” kołatało jej się po głowie jak pszczoła, która wpada do domu i nie może zrozumieć, że przeźroczysta bariera szyby, w którą uderza raz po raz, jest niepokonana. "Coś innego”! A wydawało jej się, że ciąża jest dramatem. Nie, pomyślała, nie dam się zwariować. To są zaburzenia hormonalne, a to powiększenie, to po prostu... wynik seksu. Tak! Dzisiaj zero pukania i wszystko wróci do normy, postanowiła. Przyspieszyła kroku, chcąc jak najszybciej zająć się gotowaniem.
- Jestem! - krzyknęła w stronę swojego pokoju i przemknęła się do kuchni.
- Co tak długo? - Artur oparł się o futrynę drzwi.
- Długo? - udała zdziwienie – nie zauważyłam. Może dlatego, że byłam w trzech sklepach?
- Co będzie na obiad? - spytał, zerkając na kuchenny blat, który Kaśka zapełniała zakupami.
- Niespodzianka – wypchnęła go z kuchni – Nie przeszkadzaj! – fuknęła gniewnie i rzuciła się gorączkowo do przygotowywania obiadu.  
     Artur wrócił do swojego tłumaczenia i wyszedł z pokoju dopiero, kiedy Kaśka stwierdziła, że wszystko jest gotowe. Niby wszystko było w porządku, ale odniósł wrażenie, że jest na niego zła. Była dziwnie milcząca, a kiedy próbował ją zaczepiać, reagowała nerwowo. Dał spokój.  
- Słuchaj, muszę jutro skoczyć do domu i przepisać to na komputerze – zaczął, kiedy kończyli jeść.
- O której? - w jej głosie słychać było napięcie.
- Nie wiem. Może przed południem – odparł marszcząc brwi.
- Przed dziesiątą muszę być w szpitalu klinicznym... - rzuciła, odgarniając grzywkę nerwowym ruchem. Boję się, boje się, boję się, łkała w myślach.
- Coś się stało? - przyglądał jej się badawczo.
- Co? Nie... – odparła z roztargnieniem – Po prostu mam tam sprawę do załatwienia przed wyjazdem – Boże, tak bym chciała, żebyś tam ze mną był.
- Ale...? - uniósł brwi. Gdzieś z daleka dobiegał go sygnał alarmowy.
- Nie, nie! Nic takiego – sięgnęła po szklankę z wodą – Praktyki wakacyjne – skłamała.
- OK. To podrzucę Cię i pojadę do starszych. Tylko nie wiem, ile mi to zajmie... - zawahał się.
- Nieważne – machnęła ręką – Sama wrócę.
     Po obiedzie Kaśka postanowiła pozmywać, mimo, że Artur proponował pomoc. Potem prała, prasowała, porządkowała jakieś dokumenty, aż wreszcie zmęczona stwierdziła, że nie da rady nic jeść i musi się położyć.  
     Jedząc kolację Artur słuchał szumu prysznica, hałasu spadających co chwila plastikowych butelek z szamponem, czy płynem i przekleństw Kaśki. Była zła, to pewne, ale o co?  
- Dobranoc! - usłyszał z przedpokoju.  
- Dobranoc – rzucił.
     Siedział jeszcze przez chwilę bez ruchu. Co ją ugryzło? Albo się dowiem, albo mnie szlag trafi, postanowił i wstał gwałtownie. Szybki prysznic, rzut oka do faceta w lustrze i... Miał niezawodny sposób na babskie humory.  
     Kaśka leżała w łóżku twarzą do ściany, zwinięta w kłębek. Spodziewał się, że będzie czytała książkę, tymczasem ona nawet nie zapaliła lampki. Cały dzień go unikała, ale teraz nie miała dokąd uciec. Wsunął się pod kołdrę i przywarł do jej ciepłych pleców i...
Miała na sobie majtki! Cholera, zupełnie o tym zapomniał. Do tej pory, jak laska miała okres, to po prostu się nie spotykali. Zastanowił się, czy Kaśka kiedykolwiek powiedziała mu, że to właśnie te dni? Nie! Mówiła, że nie ma czasu i mieli kilka dni przerwy... No tak, ale teraz mieszkali razem. Całkiem go skołowała.
- Skarbie – szepnął i delikatnie odsunął dłonią włosy z jej karku. Pocałował pachnącą miękką skórę, muskał ją ustami, pieścił oddechem i językiem – Pomasuje Ci plecy, chcesz?  
- Nie – burknęła, ale nie odsunęła się od niego.
- Będzie przyjemnie, zobaczysz – kusił ciepłym, niskim głosem, sunąc opuszkami palców wzdłuż kręgosłupa - Napracowałaś się przez cały dzień – całował jej ramię, by po chwili wrócić do karku i łopatki – Kocham Cię.  
     Odpowiedziało mu głębokie westchnienie.  
- Wiem, co Cię złości – ugryzł ją lekko – Siedzę nad tym, bo naprawdę chcę to przetłumaczyć. Potrafię to zrobić lepiej niż on, a poza tym zarobię parę złotych – znów przesunął palcami wzdłuż jej pleców – Nie chcę na wszystko brać kasy od Ciebie. Uwiera mnie to... zrozum... Poza tym i tak nie mam nic do roboty – wypuścił głośno powietrze z płuc – No, chyba, ze Krzysiek mi zaproponuje posadę – zażartował.
- Imponuje Ci, co? - spytała z irytacją. Wolałaby rozmawiać o czymś zupełnie innym. Wolałaby? Nie!
- Pewnie, że tak – przyznał – Facet jest niesamowity! Sam to wszystko zorganizował!
- Sam? - uderzyła go kpina w jej głosie – A nie zastanawiałeś się, jakim cudem to zrobił? Pomyśl tylko, zaczynał w 1985... no, może 86. Pamiętasz, jak wtedy było? - zawiesiła głos.
     Nie odpowiedział. Krzysztof twierdził, że pojechał do Chin na praktyki, a potem zaczął przywozić stamtąd firany, nici i inne duperele...  
- Jego ciotka pracowała w naszej ambasadzie w Pekinie. Miała paszport dyplomatyczny i jemu załatwiła taki sam – ciągnęła, nie doczekawszy się odpowiedzi – Dlatego mógł sobie jeździć w tę i z powrotem z całym towarem – prychnęła – Dalej tak Ci imponuje? - spytała – Może teraz przestaniesz wreszcie opowiadać, jak bardzo ciąży Ci moja pomoc?
- Skarbie, nie denerwuj się – zaczął ugodowo. Nie miało sensu z nią dyskutować – A propos "nie ciążyć” - dodał wesoło i przesunął palcami po jej pośladku wzdłuż koronki majtek. Miał wrażenie, że przeszył ją dreszcz – Może dzisiaj po prostu Cię pogłaskam przed snem, żebyś się odprężyła?  
     Kaśka skuliła się w sobie i mruknęła coś nieartykułowanego. Artur przyjął to za dobrą monetę i powrócił do pieszczot. Westchnęła i rozluźniła mięśnie, ale nadal leżała odwrócona. Nie chciała by widział w jej oczach łzy.
---     
     Kaśka szła po wytartych kamiennych schodach szpitalnej klatki najwolniej jak się dało. Im była bliżej wejścia do kliniki ginekologii, tym bardziej się bała. Dopiero teraz pożałowała, że poprzedniego wieczoru nie zdobyła się na szczerość wobec Artura. A była już tak blisko! Gdyby nie to fatalne zestawienie słów! On nawet przez chwile nie brał pod uwagę, że mogłaby być w ciąży, pomyślała z goryczą. Zaraz jednak przyszło jej do głowy, że przecież nie dała mu cienia szansy. Skąd miał wiedzieć, co się dzieje?  
     Stanęła przed wysokimi przeszklonymi drzwiami i nacisnęła dzwonek. Po chwili rozległ się stukot szybkich kroków i w uchylonych drzwiach ukazała się rumiana twarz z bystrymi ciemnymi oczami – Słucham? - ostry ale uprzejmy ton natychmiast ją otrzeźwił.
- Dzień dobry. Mam to oddać pani Jadwidze, oddziałowej – zaczęła i wyciągnęła przed siebie dłoń z karteczką.
     Spojrzenie pielęgniarki, która jej otworzyła złagodniało, kiedy spojrzała na kartkę.
- Można wejść – spojrzała wymownie na obute w sandałki stopy Kaśki – ale powinna pani mieć ochraniacze na buty.  
- To ja zejdę na dół i kupię – miała ochotę rzucić się do ucieczki.
- Nie – roześmiała się dziewczyna – Przecież na dworze jest czysto – poprowadziła Kaśkę słabo oświetlonym korytarzem do dyżurki pielęgniarskiej. Po drodze mijały sale zastawione łóżkami na których siedziały lub leżały kobiety w różnym wieku. Zawsze ginekologia kojarzyła jej się z ciążą, tymczasem nie zauważyła żadnej kobiety z brzuchem. Nie miała jednak czasu, by się nad tym zastanawiać, bo dziewczyna wprowadziła ją do niewielkiego pomieszczenia wyłożonego zielonymi kafelkami i wskazała taboret obok pomalowanego na biało biurka - Pani Jadziu, ta dziewczyna od doktora! - zawołala w stronę wysokiej postawnej kobiety stojącej obok szklanej szafy pełnej pudełek z lekami i jakimiś medycznymi urządzeniami.
- Powierz krew na co tam doktor napisał i daj na cito do laboratorium – poleciła rzucając Kaśce przelotne spojrzenie.
     Wszystko odbyło się dość sprawnie, po czym dziewczyna kazała jej przejść na koniec korytarza, gdzie przy oknie ustawiono ogromną donicę z podsychającą palmą. Usiadła posłusznie na jednym z trzech obdrapanych krzeseł. Siedziała tak bezmyślnie gapiąc się na poszarzałą firanę w oknie. Docierały do niej odgłosy kroków, przyciszonych rozmów, szczęk talerzy i inne dziwne stukania. Od czasu do czasu któraś z pielęgniarek głośno wywoływała jakieś nazwisko, albo przekazywała koleżankom jakieś krótkie polecenia. Podskakiwała wtedy z wrażenia ale po chwili znów popadała w coś w rodzaju letargu.  
- Nowicka! - nagle usłyszała swoje nazwisko i zerwała się na równe nogi – Proszę tu podejść! - Zza kontuaru oddzielającego dyżurkę od korytarza wyglądała oddziałowa. Zniecierpliwienie w jej głosie zmusiło Kaśkę do poruszenia się. Podeszła niepewnym krokiem do wołającej ja kobiety. Wyglądała trochę jak sarna wpatrująca się ogromnymi, pełnymi zdumienia oczami w nadjeżdżający samochód – Musi pani zejść na radiologię. Doktor tam przyjdzie za jakieś pięć minut. Wie pani gdzie to jest?  
- Tak – wykrztusiła – miałam tu w laboratorium zajęcia...     
- O proszę! – oddziałowa rozchmurzyła się nieco – To proszę iść, żeby doktor nie czekał.
     Podziękowała słabym głosem i przeszła przez korytarz starając się nie zaglądać do sal. Złośliwa podświadomość ukazywała jej obraz własnej osoby leżącej na jednym z łóżek. Gdy już prawie dochodziła do drzwi, te nagle otworzyły się i ujrzała przeraźliwie bladą młodą kobietę na łóżku popychanym przez dwie pielęgniarki. Musiała być tuż po operacji, bo miała podłączoną kroplówkę i pojękiwała cicho przy każdym szarpnięciu łóżka, choć wyglądała na uśpioną.    
     Sama nie wiedziała jak znalazła się na radiologii. Czuła, ze jeszcze chwila i ucieknie z tego miejsca.  
- No, jest moja pacjentka – spokojny głos doktora dotarł do niej jakby z opóźnieniem – raz dwa, bo mamy mało czasu – ponaglił ją i wskazał leżankę obok czegoś co przypominało duży komputer z małym monitorem – Pęcherz pełny? - spytał, a gdy kiwnęła głową usiadł na obrotowym krześle przy urządzeniu – Proszę odsłonić brzuch. Niżej.
- Panie doktorze... – zaczęła, ale uciszył ją i zaczął jeździć po brzuchu mokrą głowicą, wpatrując się usilnie w ekran. Zerkała również na monitor, ale widziała tylko szare przemieszczające się plamy. Czuła, że gdzieś w środku cała dygocze.
     Całe badanie trwało może z dziesięć minut, po czym doktor poprosił z sąsiedniego pokoju swojego kolegę - Co myślisz? - spytał i przesunął głowicą kilka razy po jej brzuchu. Tamten przyglądał się przez chwilę – Albo ciąża, albo mięśniak – wzruszył ramionami – G tu widać! - skwitował w końcu.
- Dzięki – doktor nie wyglądał na zachwyconego – Proszę – podał Kaśce kawałek czegoś podobnego do papieru toaletowego – No to wygląda na to, że jednak zrobiliście sobie dziecko – uśmiechnął się do niej – Zaraz zadzwonimy do laboratorium.  
- To znaczy, że jednak jestem w ciąży? - spytała, czując, że robi jej się słabo – O, cholera!  
- Biorąc pod uwagę, że podejrzewałem coś znacznie gorszego... - zawiesił głos – zaraz się upewnimy – dodał i podszedł do biurka, na którym stał aparat telefoniczny.
---
     Wchodziła do domu jakby szła na ścięcie. Drzwi wejściowe nie były zamknięte, co mogło oznaczać tylko jedno. Zawiesiła torebkę na wieszaku i ruszyła do swojego pokoju.
- Artur, muszę Ci coś powiedzieć – zaczęła niepewnie – właściwie, to już od wczoraj próbuję...
- Taak?- uniósł głowę znad papierów.
- Jestem w ciąży – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. Wyrzuciła to z siebie i poczuła ulgę.
- O, kurwa! - Artur wyprostował się i zaniemówił.
- Artur! - prawie krzyknęła. Spodziewała się, że będzie to dla niego szok, ale nie sądziła, że tak zareaguje – Dla mnie też to było zaskoczeniem, ale stało się – rozłożyła ręce.
- Ale jak? Kiedy? - wstał z miejsca i wbił w nią twarde spojrzenie – Myślałem, że masz okres. Możesz mi to jakoś wyjaśnić?
- Jak się rozstaliśmy, to zapomniałam o tabletkach... no, na kilka dni. Potem chciałam zacząć na nowo, ale nie wiedziałam jak i po prostu zaczęłam je łykać tak, jakbym je normalnie brała – zwiesiła głowę – Jak się kochaliśmy wtedy na obozie, to myślałam, że jest bezpiecznie...
- Cholera! - Artur potarł twarz dłońmi – Wiesz na pewno?
- Na pewno. Zrobiłam test i był ujemny... ale poszłam do lekarza... – głos jej drżał, ona też zaczęła drżeć – Artur, przepraszam. Wzięłam całe opakowanie i czekałam na okres, myślałam, że jestem zabezpieczona... Boże, nie zrobiłam tego specjalnie! Nie złość się – Przecież wiedziała, że się nie ucieszy, ale nie sądziła, że aż tak źle to przyjmie.  
- Kaśka, nie mówię, że zrobiłaś to specjalnie, ale wiesz, jaką mam sytuację – uniósł głowę i zajrzał jej w oczy – Nie jestem zły, tylko... cholera! - Odwrócił się i ruszył do drzwi.
- Artur, zaczekaj! - ruszyła za nim, ale zatrzymała się w przedpokoju, kiedy bez słowa wyszedł z mieszkania. Wróciła do pokoju i usiadła na brzegu łóżka ukrywając twarz w dłoniach..  
     Artur zbiegł po schodach i ruszył przed siebie. Wzburzenie nie pozwalało mu trzeźwo myśleć. Klął w duchu na swoją bezsilność wobec tego, co się stało. Ciąża! Jeszcze tylko tego brakowało! Jak to się mogło stać? Przecież nie była idiotką. Specjalnie też tego nie zrobiła... Cholera!  
     Szedł, a właściwie prawie biegł, aż do chwili, gdy nie wiadomo skąd tuż przed nim pojawiło się drzewo i kamienny murek. Zatrzymał się gwałtownie, nie wiedząc, co ma dalej zrobić. Szedł bez celu, po to by iść, by ochłonąć.  
- Miau – zza drzewa dobiegło ciche miauknięcie i po chwili spory bury kot wyszedł bez pośpiechu zza drzewa i wskoczył na murek, nie zawracając na Artura najmniejszej uwagi.  
- Psik! - rzucił odruchowo w jego kierunku. Ten jednak odwrócił tylko głowę w jego stronę i wbił w niego urażone spojrzenie bursztynowych oczu. Artur poczuł się nieswojo – Czego chcesz? - spytał i rozejrzał się szybko dokoła – Gadam z kotem – uświadomił sobie na głos. Kot wciąż się w niego wpatrywał. Artur zrobił krok w przód, ale kot się nie poruszył – Idź sobie – stanął tuż obok murka. Wydało mu się, że kot czuje się tu panem sytuacji, a on najzwyczajniej w świecie mu przeszkadza – A to siedź! - już miał odejść, kiedy gdzieś z góry dobiegł go cichy śmiech. Podniósł głowę. Na najniższym balkonie stała mała dziewczynka, mogła mieć najwyżej pięć lat.  
- Gadasz z kotką – powiedziała poważnym tonem – Ona jest dziewczyną i jest u siebie.  
- No dobra, niech Ci będzie. To Twój kot? Kotka? - poprawił się.
- Tak, nazywa się Hrabina – na dźwięk imienia kotka podniosła głowę i spojrzała na dziewczynkę, po czym znów utkwiła oczy w Arturze. Wyciągnął do niej rękę – Uważaj! - krzyknęła cicho dziewczynka – Ona nie lubi obcych, a poza tym psiknąłeś na nią.
- Przepraszam – No nie! Odbiło mi. Najpierw kot, teraz dziecko. Spojrzał w oczy kotki. Przypominały mozaikę z bursztynu. Piękną mozaikę... - zaryzykuję – stwierdził i delikatnie, opuszkami palców dotknął grzbietu kotki. Zmrużyła oczy i wygięła się lekko. Zaskoczyło go, jak miękkie i jedwabiste miała futerko. Coś mu przypominało. Podobnie jak jej oczy.
- Lubi Cię – w głosie dziewczynki słychać było zdziwienie – podrap ją po łebku albo pod bródką.  
     Artur wykonał polecenie dziewczynki, a kotka zamruczała przyjaźnie. Nagle przypomniał sobie, dlaczego się tu znalazł. Cofnął rękę. Kotka wstała i posłała mu obrażone spojrzenie, po czym ruszyła w kierunku balkonu nerwowo poruszając na boki ogonem. Stał i patrzył jak idzie do końca murka i jednym płynnym skokiem bez wysiłku wskakuje na balkon, a następnie nie zaszczycając go już uwagą, wchodzi do mieszkania.
- Ma Cię dość – westchnęła mała – Jest kapryśna, jak to kobieta – rozłożyła ręce.  
     Roześmiał się, słysząc z ust dziecka takie słowa. Gniew mu minął, za to pojawiło się poczucie winy - Muszę iść – powiedział powoli – Zostawiłem w domu swojego kota i chyba jest mu smutno.
- Nie martw się, koty lubią czasem pobyć same – stwierdziła ze znawstwem – ale tylko wtedy, kiedy same chcą. Po prostu go przeproś. Jak pozwoli się pogłaskać, to znaczy, że Ci wybaczył.
     
     Dźwięk naciskanej klamki i otwieranych drzwi był cichy, ale Kaśka usłyszała je natychmiast - Jesteś – jej oczy wypełniły się łzami, choć bardzo starała się nad sobą panować – Przepraszam – wyszeptała.
- Za co? - nagle zdał sobie sprawę, jak bardzo musi być w tej chwili nieszczęśliwa – Chodź tutaj – rozłożył ramiona, a po chwili przyciągnął ją do siebie – Nie płacz, głuptasie! To nie jest powód do płaczu, tylko do radości.  
- Ale Ty się nie cieszysz - pociągnęła nosem – No, ja też się nie cieszyłam, jak się dowiedziałam – przyznała – ale, co mam zrobić? Przecież to nasze dziecko! - łzy popłynęły jej po policzkach.
- Nasze dziecko... – powtórzył powoli, jakby chciał się oswoić z tą myślą – Mały Szmyt – uśmiechnął się kącikiem ust.
- Albo mała – otarła łzy wierzchem dłoni – na razie nie wiadomo. Doktor powiedział, że jesteśmy wyjątkowo zdolni, jak udało nam się zrobić dziecko w takich warunkach – dodała ponuro.
- Opowiadałaś mu, jak się kochaliśmy? - spytał skonsternowany.
- No, nie ze szczegółami, ale dla ginekologa to jest ważne: kiedy? jak często? Zawsze o to pyta – przełknęła głośno ślinę. Na samo wspomnienie poczuła się nieswojo – To jest okropne, że trzeba się tak ze wszystkiego wyspowiadać – przyznała.  
     Nie mógł się nie roześmiać. Objął Kaśkę mocniej i przytulił do siebie. Mimo ogarniającego go niepokoju, czuł coś w rodzaju dumy. Źle się stało, ale nie mieli już na to wpływu.  
- Niepotrzebnie władowałaś pieniądze w te akcje – pokręcił głową z dezaprobatą – No i z Paryżem też będzie problem – dodał.
- To najlepszy dowód, że tego nie zaplanowałam – odchyliła się i ujęła jego twarz w dłonie – Spokojnie. Na razie nic nie będzie widać i mogę pracować. Jakoś sobie poradzimy.  
- Będę musiał poprosić o pomoc rodziców – ta myśl chyba najbardziej go uwierała.  
- Nie mów im na razie, co? - utkwiła w nim błagalne spojrzenie – Twoja mama i tak mnie nie lubi, a teraz to już w ogóle!
- Kocie, przecież w końcu będę musiał im powiedzieć. Zostaną dziadkami – westchnął – A mamą się nie przejmuj. Po prostu ciężko jej się pogodzić z tym, że nie jest już najważniejszą kobietą w moim życiu. Przejdzie jej, zobaczysz!  
- Ale na razie nie mów, dobrze? Chciałabym najpierw powiedzieć mojej mamie – wyprostowała się – Chciałabym pojechać do niej do Rzymu – spojrzała na niego błagalnie.  
     Zastanowił się nad jej prośbą. To kosztowało, ale z drugiej strony, czy mógł jej odmówić? Właśnie zapłaciła ratę jego kredytu, choć w obecnej sytuacji, powinna raczej liczyć się z każdym groszem – No dobrze, ale pojedziemy samochodem – powiedział powoli.
- Kocham Cię! - objęła go za szyję.
- To dobrze, bo chyba powinniśmy omówić jeszcze jedną sprawę – przełknął głośno ślinę. Nagle poczuł, że zaschło mu w gardle – wiem, że oczekujesz ode mnie teraz konkretnej deklaracji, ale... - zawahał się – uważam, że ślub nie będzie dobrym pomysłem – powiedział powoli – oczywiście, to jest moje dziecko i ja je uznaję – dodał szybko - ale małżeństwo to poważna sprawa, a ja mam długi.
- Artur, jeśli to jedyny powód... - zaczęła, ale widząc jego minę, zmieniła zdanie – Słuchaj, ja wcale tego nie oczekuję – skłamała - Sama chowałam się bez ojca i jakoś mnie to nie zabiło – Czuła, że coś się w niej załamuje.  
- Kocie, będę przy Tobie przez cały czas, dam mu nazwisko, albo jej... - spojrzał w bok. Nie mógł znieść jej wzroku, bólu, jaki miała w oczach – Chodzi tylko o to, żeby Ciebie nie obciążać, gdyby...
- Cicho, nic już nie mów – wyszeptała połykając łzy – Będzie dobrze. Najważniejsze, że wróciłeś.
- Myślałaś, że odejdę? Że się przestraszę? - jego szare oczy zalśniły jak płynne srebro.
- Nie! - odparła szybko – Ale... Artur, tak strasznie się bałam – wybuchnęła płaczem – Siedziałam w tym szpitalu i czekałam... a doktor nie przychodził... a wcześniej powiedział, że to chyba nie ciąża, tylko coś gorszego! - łkała – I pomyślałam, że mogę nigdy nie mieć dzieci, a wtedy Ty... - głos uwiązł jej w gardle.
- Chryste, Kaśka! - chwycił ją za ramiona – Dlaczego mi nie powiedziałaś? - wpatrywał się w jej zapłakaną twarz – Siedziałaś tam sama? Przecież mogłem pojechać z Tobą. Powinienem tam z Tobą być!
- Nie wiedziałam jak Ci powiedzieć i nie miałam pojęcia, co – przyznała słabym głosem. Stała taka biedna i skulona, ocierając mokre policzki wierzchem dłoni – Bałam się!
- Bałaś się mnie? Kocie mój kochany! – objął ją i przytulił mocno – Nigdy się mnie nie bój. Nigdy! - czuł, że coś dławi go w gardle. Myśl, że bała się jego reakcji, wydała mu się niedorzeczna. A jednak... Pokręcił głową z niedowierzaniem – Posłuchaj – jego głos brzmiał ciepło i miękko – Od dzisiaj mówisz mi, jeśli się czegoś boisz, albo dzieje się coś niedobrego, OK? - zajrzał jej w oczy. Kiwnęła głową kilka razy i wtuliła się w jego szyję.
     Artur oparł brodę o jej głowę. Była w tej chwili taka bezbronna, zdana na niego... - Wiesz co? - nagle dotarło do niego, czego się obawiała – Daj mi trochę czasu, jakoś to załatwię.

Roksana76

opublikowała opowiadanie w kategorii erotyka, użyła 5695 słów i 31444 znaków.

5 komentarzy

 
  • Użytkownik mońka

    Kiedy następna?:-D

    7 gru 2014

  • Użytkownik mm109

    Super :D
    Tak trzymać ! :)

    4 gru 2014

  • Użytkownik Mssk

    Piękne, jak zwykle... ;) Niespodziewanie, ale pięknie :)

    2 gru 2014

  • Użytkownik XYZ

    O MÓJ BOŻE słodko słodko słodko :) kocham twoje opowiadanie ;) i muszę ci powiedzieć że z każdym rozdziałem coraz bardziej zaskakujesz :) jestem z ciebie dumna

    1 gru 2014

  • Użytkownik Olaa

    Cudowne <3

    1 gru 2014