– Miałem kilku wrogów i pewnie jeszcze kilku zostało.
– To musieli być dziwni ludzie, z pewnością bardzo źli.
– A ten stary, jak mu tam, jest aniołem?
– Lord Jeffrey Essex–Cumberton. Aniołem nie jest, przynajmniej z nieba, ale z pewnością mu się spodobasz.
– A jak załatwisz mi wejściówkę?
– Mam dojścia. Jest pewien doktor Melvill Ortingen, jest specjalistą od elektroniki i biotechniki i jest fanem transhumanizmu. Oto on.
Rozalinda pokazała mi fotografię.
– Nie wiedziałem, że mam sobowtóra.
– Nie jest pewnie wszędzie identyczny – uśmiech pokrył jej, teraz już całkiem ładną buzię.
Posłałem jej długie spojrzenie. Zrobiła minę niewiniątka.
– Euri, zdjęcie podretuszowano. Czyli można i ciebie tak ucharakteryzować.
– Co dalej z tym Melvillem?
– Niektórzy wiedzą o niejakim Euri Parkerze i słuch niesie, że zginął. Sprawdzano Melvila kilka razy.
– Co go skłoni do współpracy z nami?
Rozalinda wyjęła pistolet.
– To mały śliski drań, coś jak Morgan. Też lubi dzieci.
– Tak jak ja?
– Przeciwnie.
– Rozumiem. Tylko co będzie, jak mnie zaproszą do stołu na ucztę z niewiniątek.
– Poświęcisz się dla dobrej sprawy.
– Chyba żartujesz Roz – spojrzałem na nią ostro.
– Teraz nie. Szansa na to jest mała. Dodają pewnie rozweselające przyprawy, a technik musi być w pełni sprawny.
– Musisz podać mi bardzo dokładny plan.
– Oczywiście, że to zrobię.
Odniosłem wrażenie, że Rozalinda próbuje mnie poderwać. W tym jednoznacznym znaczeniu.
– Przestań – powiedziałem poważnie.
– Dobrze, Euri. Mam usprawiedliwienie mojego zachowania, ale nie wiem, czy zrozumiesz.
Reszta patrzyła na nas.
– Tato to się nazywa burza hormonów, wiem, o co chodzi.
– Dziwne, że ja takowej nie mam – rzekłem nieco niezadowolony.
Ku mojemu zdziwieniu Chloe wzięła mnie za rękę i poprowadziła do drugiego pokoju.
– Powinno jej zaraz przejść. Wyznała mi, że brak jej zwykłych antystresowych terapii, a teraz jest narażona na podwójny atak.
– Nie rozumiem.
– Działamy na nią. Każda z osobna i wszystkie razem, a ty podobno jeszcze więcej niż my wszystkie razem. Coś takiego miałam wtedy, ale u mnie zawsze uczucia górowały.
– Wówczas jakoś nie widziałem uczucia, za to coś innego.
– Popełniłam błąd. Powinnam ci wyjawić źródło, a nie pokazywać efekty.
– No już dobrze, kochanie. Nie stało się wówczas, i nie stało się teraz.
– Ja chciałam trzy lata wcześniej.
– Chloe, miałaś dwanaście lat. Jak?
– Koi też miała dwanaście.
– Dobrze, wracamy. Dziękuję za informację.
– Już zrozumiałam, ale dalej jestem zaborcza. Coś jak pies ogrodnika. Sama nie weźmie i innemu nie da. Widzisz, zmieniło się, ale czynię staranie, by być zwykłą córką.
– Chloe, proszę!
– Wybacz. Podziwiam Koi, a Aishę rozumiem. Więc musisz wybaczyć i Rozalindzie. Sądzisz, że jak im to ogłosisz, że nici z kochania się z tobą, to tak nagle im przejdzie?
– Nie muszę jej niczego wybaczać. Uratowała Koi, nigdy jej tego nie zapomnę i nie ma rzeczy, której bym dla niej nie zrobił. A czy im przejdzie, czy nie to już nic na to nie poradzę. Ja już nie mam z tym problemu.
– Tatku, ona nie chce, byś się odwdzięczał. Ona pragnie, byś ją potraktował z miłością.
– Czy ja jestem darem dla wszystkich? Kocham was wszystkie. Co nie znaczy, że mam z wami spać. Zrozumiałem i dla mnie sprawa skończona.
– Pewnie tak. Kiedyś mama mi to powiedziała, chyba miałam czternaście. Oczywiście nie wiedziałam, że ona wie, co ja czuję.
– Chloe. Wciąż o tym wspominasz. Przestań. Zostaw przeszłość.
Wróciliśmy do salonu.
– Co tak długo – zapytała Rozalinda.
– Tłumaczyłam tatusiowi twoje postępowanie, on nie jest kobiet i nie rozumie pewnych spraw.
Dziwne to zabrzmiało. Zawsze się rozumiałem z Koi. W większości rozmów nie miałem najmniejszych kłopotów rozumieć się z Diana, dlaczego miałbym nie rozumieć Rozalindy?
– Sądzę, że Euri jest bardzo specjalny, i nawet gdyby się postarał, zrozumiałby nas, jako ród kobiecy – rzekła Brazylijka.
– Wygląda na to, że Euri rozumie wszystkich, tylko nie mnie – szepnęła Aisha, a kiedy dostrzegła spojrzenia innych, zarumieniła się na buzi.
Musiałem zareagować.
– Dlaczego tak sądzisz?
– Raczej czuję.
Poczułem się dziwnie. Zrozumiałem, o ile dobrze to odczułem.
– Czy jej chodzi o to? – skierowałem pytanie do Koi.
– Dokładnie.
– Czy to naturalne? – zapytałem z kolei Rozalindę.
– Nie zwróciłeś uwagi, że wszystkie tracimy głowę i nie tylko w twoim towarzystwie?
– Niezupełnie – odrzekłem szczerze.
– W sumie najmniej widać to po Koi, ale pewnie zawdzięcza to temu treningowi w klasztorze.
– Prawdopodobnie – odrzekła.
– Wygląda na to, że jutro pójdziemy znowu coś popatrzeć w sklepach i zostawimy Aishę z naszym rodzynkiem.
– A to dlaczego? – zapytałem zdziwiony.
– Musisz jej wytłumaczyć, że ją również rozumiesz – uśmiechnęła się Rozalinda.
Spojrzałem na Koi.
– Wytłumaczę ci istotę sprawy.
Czułem się nieco wyłączony. Rozalinda tłumaczyła Koi istotne drobiazgi odnośnie planowanej akcji. Ona przekonywała, że wszystko się powiedzie, ja natomiast zastanawiałem się, czy rzeczywiście Lord Essex nie pozna różnicy. Wtrąciłem tę uwagę.
– Nie rozumiesz albo lepiej nie czujesz, jak ci ludzie myślą. Oni nie traktują nas jako równych. Dlatego jeżeli cię dobrze ucharakteryzujemy, ten stary gad niczego nie odkryje. On będzie cię widział, jako niewolnika. Wie, że jest już za stary, by coś móc, ale ponieważ jeszcze coś widzi, zechce nasycić swoje oczy twoim widokiem. A z powodu jego pozycji, nikt nie śmie dotknąć jego wózka.
– A kto nim się zajmuje teraz? – zapytałem przytomnie.
– Melvill Ortingen, oczywiście.
– On tam nocuje?
– O nie. Ten rodzaj niewolników śpi w swoich domach. Jest tam od ósmej rano do dziewiątej wieczór. Essex mu dobrze płaci. Czego nie wie Melvill to tego, że kiedy jego bioniczna noga się przyjmie, Melvill nie będzie już potrzebny.
– Zwolnią go?
– Euri! Oni są gorsi niż Syndykat. Zabiją go, tak płacą swoim sługusom.
– To ratujemy mu życie.
– To jest właśnie główny punkt planu. Ten fachowiec jest na tyle mądry, że to zrozumie i przede wszystkim, uwierzy. Tylko oczywiście nie ujawnimy, że jest pedofilem. Niech sądzi, że nie wiemy.
Na dłuższą chwilę uciekłem we wspomnienia. Brakowało mi Diany. Wiedziałem, że nie wróci, ale bardzo tego chciałem. Żal mi było syna. Nadal nie chciałem uwierzyć, że był zły. Wierzyłem, że mógłbym go zmienić.
Wyłapywałem pojedyncze słowa Rodrigues. Ona z pewnością wiedziała, że nie słucham, ale miała do mnie zaufanie, że kiedy będzie czas, sprawię się dobrze. Ani przez sekundę nie zapominałem, że uratowała moją Koi, a przez to i mnie, bo z pewnością Czarna śmierć by mnie zabiła. Ten fakt mnie mobilizował do treningu. Zostało mi wiele z lat kiedy ćwiczyłem z Koi, ale jak się chce być dobrym, trzeba ciągle ćwiczyć. Ponoć istniał samuraj, który stoczył ponad siedemset pojedynków. W późniejszych latach inni szukali go, tylko żeby z nim walczyć, bo był niepokonany. I wszyscy ginęli. Musiał być naprawdę dobry. Pewnie on pokonałby Tomine Saro.
Po wykładzie i pouczeniach Rozalindy poszliśmy z Koi trenować. Szło nam nieźle. Nasze rany się goiły. Czułem, że moja siła wraca. Brakowało mi jeszcze kilka kilogramów do mojej normalnej wagi sprzed trzech lat. Kobiety dbały o mnie, więc w ciągu trzech tygodni liczyłem na to, że dojdę do kondycji przed tym okropnym czasem.
W końcu zbliżył się wieczór. Chloe spędzała czas z Rozalindą i Aishą, a ja z Koi. Koło jedenastej znalazłem się na materacu z moją miłością.
Zacząłem robić starania, ale delikatnie mnie od tego odwiodła.
– Musisz być wypoczęty.
– To nie zbiera mi sił. Chcę być z tobą blisko.
– Mówiła ci, że poczekam.
– Och, dobrze. O co chodzi z Aishą? Dlaczego sądzi, że was rozumiem, a jej nie.
– Ona sądzi, że byłeś z każdą z nas blisko, a z nią nie.
– Byłem z tobą, zanim poznałem Dianę. Z Rozalindą byłem ze specjalnego powodu. Jak wiesz, nie jestem facetem, dla którego seks jest ważny, sama wiesz, że jest dla mnie na ostatnim miejscu. Nie czułaś, że z Chloe do niczego nie doszło?
– Nie? Robiła wrażenie spełnionej.
– Właśnie dlatego. Powiedziałem jej, że z żadną z was się nie ożenię.
– Och.
– Oszukałem, z tobą wezmę ślub. Ale musiałem to wszystko odciąć jak mieczem.
– Przed chwilą chciałeś mnie.
– I nadal chcę. Wiem jedno, że z Chloe już nigdy do tego nie dojdzie. Ona jest moją córką, wyszła z moich lędźwi. Możesz mówić mi do końca życia, że jestem aniołem z nieba i że mógłbym, ale ja to widzę inaczej. Kocham ją i jak będzie trzeba, oddam za nią życie, ale ojciec nie powinien spać z córką.
Koi patrzyła na mnie uważnie.
– Masz rację, ale gdybyś inaczej uważał, też bym się z tobą zgodziła.
– Czyli nie masz swojego zdania.
– Kocham cię, to dlatego.
– Ja też cię kocham, ale nie rozumiem. Czy ja jestem dla ciebie nadrzędnym prawem, jak bóg?
– Tak.
Poczułem się dziwnie, prawdopodobnie nawet Diana tak nie sądziła. Koi widocznie miała dar odgadywania myśli.
– Z pewnością Diana też taka była.
– Nigdy mi tego nie powiedziała, ale faktycznie nie była nigdy zła i zawsze ze mną się zgadzała.
– Bo cię kochała jak ja. Cieszę się z twojej decyzji. Może twoja córka i Aisha znajdą kogoś.
– Raczej nie, natomiast będzie szansa, że ktoś znajdzie je. Myślę, że żaden dobry ojciec nie chce, by jego córka była lesbijką.
– Wiesz Euri ja sądzę, że Chloe nie jest lesbijką, podobnie jak i Aisha. To dla nich była ucieczka, a potem stało się przyzwyczajeniem. Nie zrozum tego źle, ale Chloe chciała ciebie, a potem natychmiast by zmieniła nastawienie. To samo z Aishą.
– Być może, ale nie jestem tą właściwą osobą. Wiesz Koi, zapomnieliśmy, że jesteśmy wojownikami. Musimy jak najszybciej sobie to przypomnieć.
– Tak, kochany. W ten sposób uda się akcja. Już o tym myślałam. Widzę już, jak wniesiemy bombę, problem jest w tym, by ją zdetonować i wyjść z zamku, a drugi opuścić teren. Roz mówiła, że znajduje się on na terenie wojskowym.
– Tak, ale jest droga, którą przyjeżdżają goście i nigdy ich nikt nie sprawdza.
– Ale jak wybuchnie bomba, to może się to zmienić.
– Z pewnością są śmigłowce. To zwykła jednostka piechoty, zanim wyprowadzą broń, będziemy daleko.
– Pójdziemy do Roz, zapytać?
– Dobrze Koi, założę coś.
Koi włożyła szlafrok, a ja spodnie i koszulę.
Popatrzyła na mnie.
– Obawiałeś się pójść w samym szlafroku?
– Nie o to chodzi. Facet nigdy nie powinien zapominać, że jest facetem. Ten pokój traktuje jak sypialnię małżeńską i dlatego chodzę tak przy tobie. Ty natomiast nigdy nie chodzisz przy mnie nago.
Uśmiechnęła się uroczo.
– Chciałbyś.
– Lepiej chodźmy już do Roz. –
Wiedziałem, że ta odzywka nie pasowała ani do Japonki, ani mieszkanki klasztoru buddyjskiego. Gdyby teraz stanęła przede mną nago, pewnie nie poszlibyśmy do Brazylijki.
Koi zapukała.
– Może śpi – szepnęła.
Po chwili drzwi się otworzyły. Nawet nie była ubrana do spania.
– Hej, wejdźcie – wskazała ręka pokój.
Dostrzegłemm broń na poduszce.
– Śpisz z pistoletem? – zapytałem.
– Przyzwyczajenie. Paul jest blisko.
– Kim jest Paul? – zapytała Koi.
– Moja prawa ręka.
– Kocha cię
Brazylijka popatrzyła na nią uważnie.
– Widziałaś go? Skąd wiesz?
– Jestem Shinobi non mono, widzę więcej niż inni. Dziwię się, że Tomine Saro cię nie widziała, bo ja tak.
– Coś takiego? A skąd wiesz, że mnie kocha?
– To czuję.
– Być może masz rację. Próbuję nie dopuszczać tej myśli. Jedyny facet, który mnie interesuje to Euri. Przyszliście, bo?
– Nie w tym celu – rzekłem.
– A szkoda, w takim razie czym mogę jeszcze służyć.
– Chcieliśmy porozmawiać o szczegółach. Czy jest tam lądowisko dla helikopterów?
Dostrzegłem błysk w jej oczach.
– To da się zrobić. Powinnam pomyśleć, jak odkryją wybuch, mogą zablokować drogę.
– Ten, kto tam dowodzi, powinien się ucieszyć.
– Myślę, że nie tylko on. Pewnie będzie wiał. Zabijemy wielu, ale inni zostaną i zaczną szukać winnych. Sądzę, że pułkownik załatwi nam śmigłowiec.
– Musimy to zgrać czasowo. Pozostaje kwestia, jak wyjdziemy, żeby nie zginąć.
– Będę musiał poprosić moich chłopaków. Da się zrobić.
– Wejdą do środka?
– Nie chciałabym. Ale na zewnątrz będą pomocni. Głupio by było zdetonować bombę i zginąć, zanim wybuchnie.
– Musimy zrobić to i wyjść, zanim ktokolwiek coś odkryje.
– Staruch się nie kapnie?
– Przygotujesz mu coś na zrelaksowanie. Starzy ludzie czasem robią drzemki. Od czasu jak ma protezę, ogranicza pobudzające środki.
Rozalinda posmutniała.
– Co się stało.
– Wygląda na to, że zostanę w środku.
Podszedłem do niej i ją mocno objąłem.
– Musi być jakiś mechanizm, nieelektroniczny.
– Chcesz zamontować lont, albo zastosować budzik – uśmiechnęła się bardzo ciekawie.
– Mam człowieka, który zrobił podróbkę miecza. Ma zdolności pirotechniczne, coś wymyśli.
I wówczas przyszła mi genialna myśl.
– Wiem, kto zdetonuje bombę.
– Kto? – Koi i Rozalinda popatrzyły na mnie zaciekawione.
– Lord Essex–Cumberton.
– Chyba żartujesz, Euri – twarz Rozalindy nie pozostawiała złudzeń, że sądzi, iż to dobry żart.
– Wcale nie. Oddale się i kiedy będzie mnie potrzebował, zadzwoni. Musi mieć coś.
– Planuję podmienić Melvilla dzień wcześniej, może nam powie, jak się porozumiewa se starym.
– Będziemy mieli mało czasu, ale zawsze coś.
Wstaliśmy i chcieliśmy wyjść.
– Cieszę się, że jesteście ze mną – rzekła.
Podszedłem do niej i pocałowałem ją w usta, ale krótko.
– A to za co? – zdziwiła się.
– Za Koi.
Popatrzyła na mnie.
– Nie wiem, co się stało, ale zmieniłeś się i jesteś jeszcze bardziej pociągający.
Koi widocznie nie chciała, by powiedziała coś więcej i też ją pocałowała.
– Dlaczego? – teraz Roz już była kompletnie zdziwiona.
– To za uratowanie życia.
– Nie musiałaś.
– Chciałam. Euri jutro wam wszystkim coś ogłosi. Wiem, o co chodzi i podjęłam decyzję.
– Chcecie wziąć ślub przed akcją?
– Raczej po a ogłoszenie będzie dotyczyć czegoś innego.
Wzięła mnie za rękę i wyszliśmy. Nic nie rozumiałem i musiałem zapytać.
Zrobiłem to kiedy weszliśmy do naszego pokoju.
– O co chodzi Koi?
– Nie wiesz?
– Nie.
Uśmiechnęła się ślicznie.
– Stado wilków jest idealne zorganizowane, nawet wielkie korporacje, te dobre, uczą się od naukowców badających zachowania wilków w celu podniesienia maksymalnych zysków zarówno dla siebie jak i i swoich pracowników.
– Tak...
– Otóż szefem stada jest Basior. Nazywa się go wilkiem alfa. Natomiast jego partnerka, Wadera jest wilczycą alfą. Oboje pełnią kluczową rolę w stadzie. Czasem się zdarzy, że samiec alfa jest ranny, wówczas ona pełni jego rolę i swoją.
Zrozumiałem.
– Nie jestem ranny.
– Wiem, ale dla dobra stada, muszę się poświęcić.
– Musisz?
– Powinnam i chcę. Pewnie zwróciłeś na coś uwagę.
Docierało do mnie powoli.
– Tylko ty jesteś hetero.
– Dobry wniosek i jednocześnie fałszywy. One wszystkie są, tylko sytuacje, życiowe doświadczenie i inne okoliczności sprawiły, że tak nie jest. W zupełności rozumiem i popieram twoją decyzję, ale jestem odpowiedzialna za stado. Mamy tu być razem miesiąc do akcji.
– Koi, Rozalinda kocha swojego zastępcę, ty mnie. Chloe z pewnością kogoś pozna podobnie Aisha.
– Pamiętasz siebie w ciągu trzech lat? Nie żyłeś, ale coś nie dało ci umrzeć. Zaufaj mi, że wiem, co robię.
Uderzyła mnie oczywista prawda.
– Ty nie robisz tego dla siebie, tylko dla dobra stada.
– Dokładnie. Chodzi tylko o to czy ty to akceptujesz.
– Potrzebujesz mojego przyzwolenia?
– Oczywiście wiem, jakie jest twoje zdanie i odczucie, ale tak.
– Masz moja zgodę Wadero – rzekłem.
– Wiedziałam. Teraz śpijmy, a od jutro trening. Musimy być w najlepszej kondycji.
– Dobrze, kochanie. Musi się nam udać. Mam tylko jedną wątpliwość i zarazem pytanie. Jeżeli Melvill nam pomoże, a pewnie tak, co z nim zrobimy potem?
– Darujemy mu życie inaczej bylibyśmy tak samo źli jak tamci.
– Ale on nie jest dobrym człowiekiem.
Popatrzyła na mnie wnikliwie.
– Ale może się takim stać, prawda?
Zrozumiałem. Koi była naprawdę miłością. Tylko dobro i prawda może zmienić człowieka, a widocznie Melvill nim był, przynajmniej w oczach Koi. Odszedłem w objęcia snu.
Dodaj komentarz