Deszcz cz 12

Kiedy weszedłem do kuchni razem z moją ukochaną Japonką, zastaliśmy tam już resztę domowników.
– Część śpiochy – zaszczebiotała Chloe na nasz widok.
– Ćwiczyliśmy i rozmawialiśmy. Nie śpimy już od dawna – odparłem.
– Przecież wiem, tatku. Masz poczucie humoru na poziomie Koi – popatrzyła na śliczną Japonkę – Bez obrazy, kochanie – skierowała te słowa do mojej pierwszej kochanki.
Ta tylko kiwnęła głową.
Ros klepnęła mnie mocno w ramię.
– Cześć Euri. Zaraz wychodzimy.
Aisha tylko rzucała mi spojrzenia.  
– Jak spałaś, kochanie? – zapytałem Aishy.
Wyraźnie się ucieszyła z tego słowa.
– Dobrze Euri. Jest super, jak ręką odjął. Super. Wolna i szczęśliwa, jak ptak
Może i Chloe wiedziała, chociaż chyba Egipcjanka jej nie powiedziała.
Przez resztę śniadania moja córka jakby mnie ignorowała. To znaczy odpowiadał kiedy pytałem, ale była jakaś inna. Po godziny później zostałem. Zostawiły kartkę napisaną po japońsku.
– Jikin inaini tochaku shimasu.
– Aha– powiedziałem do siebie.
Nie widziałem Chloe. Poszła z nimi? Zamierzałem zajrzeć do ich pokoju, to znaczy jej i Aishy, kiedy otworzyła drzwi.
Miała śliczną cieniutką sukienkę z jedwabiu. Ciemnomalinowa kreacja, leżała idealnie na jej ciele.
– Oczywiście nie będzie z tego nic – zacząłem na występie.
Nie próbowała dłużej udawać.                                                                                                   – Wybacz. I tak nie zrozumiesz dlaczego. Aisha chciała i to nie jeden raz. Kocham ją i ona kocha mnie. Na życie. Nie mam innej odpowiedzi niż poprzednio. Jesteś jedyną osobą na ziemi, z którą to mogę i chcę zrobić. Zrozumiałam swój błąd. Nie chcesz, bo nie wiesz tego co ja. A ja wiem, ale nie mogę tego powiedzieć. Wiem, że się dowiesz. Gdyby stało się wcześniej, byłabym szczęśliwa.                                                                                                                        – A tak nie jesteś? Wiem, że oboje opłakujemy w duchu Dianę. Ty jako córka, ja jako mąż. Chloe, ja ci wybaczyłem kłamstwo, podobnie jak i Aishy. Nie masz więcej sekretów? 
– Wiesz, ze mam ten najważniejszy, ale nie mogę powiedzieć. Na moją miłość do Diany, w niczym więcej cię nie oszukałam.  
– Ja też nie dotrzymałem przyrzeczenia. Najpierw chciałem tylko Koi, potem dałem przyrzeczenie, że z nikim tego nie zrobię i zrobiłem z Aishą, mimo że wszystkie mnie przekonywał, że powinienem z tobą. Gdyby nie to, co już wiem, zrobiłbym to z tobą.  
– Widocznie tak musiało być – Trochę mnie zdziwiła, bo myślałem, że zareaguje żywiołowo i powie, że szkoda, że już wiem, ale nic z tych rzeczy się nie stało. 
– Naprawdę nie możesz mi powiedzieć? 
– Myślisz, żebym nie chciała? Nie mogę.  
– Posłuchaj Chloe. Może nie powinienem o tym mówić, ale w sumie chciałbym przestać drążyć. Roz powiedział, że nie znaleziono ciała Diany. 
 – Mam swoje przeczucie, ale jest nieracjonalne. Wiem, że nie ma jej w niebie. Nie może być w piekle. Z tego co mówiła Rozalinda, a mówiła, bo ją pytałam, jej ludzie mieli dojścia do danych. Być może Hajze położył ładunki dopiero gdy wszedł, kiedy my wszyscy byliśmy sparaliżowani. Inaczej musiałby sam ustawić zapalniki, bo Remi z pewnością nie byłby do tego zdolny. Hajze nie mógł ryzykować, musiał to kontrolować. Znaleziono ubrania mamy i na rozerwanych ubraniach było DNA mamy. Ciało Remiego było zmasakrowane, lecz znaleźli jeszcze bardziej rozwalone ciało, więc sądzili, że to Diany. Nie było zgodności DNA z jej ubraniami. Z tego co mówiła Rozalinda, fachowcy od pirotechniki i bomb uważają, że były dwa wybuchy. Być może tym sterował ten, kto ciebie uratował, byś cierpiał. Nie znaleziono ciała mamy, ale uznano, że było tam ciało kobiety. Uznali, że to mogła być mama lub ja. 
 – Ona umarła na moich oczach, to wiem – poczułem, że jest mi przykro. 
 – Nie wiem, ja wierzę, że ona żyje. 
Czas musiał naprawdę biec szybko.                                                                                        Weszły dziewczyny. Podeszła do mnie Aisha
– Dziękuję, jak na razie działa, wiem, że już mówiłam rano – rzekła kiedy już siedzieliśmy na kanapie
Potrzebowałem zmiany tematu. Chloe się usunęła jakby czuła, że Aisha będzie chciała ze mną rozmawiać.
– To dobrze. Dlaczego ktoś inny nie mógł tego zrobić? Mówię o tym drugim?
– Bo tylko ty mogłeś. Pomyśl i uwierz. Twoje życie. Gdyby Joseph Parker cię nie odrzucił, nie pokochałbyś Koi. Gdyby nie pozwoliła ci odejść, nigdy nie miałbyś Diany, a potem Chloe. Gdyby nie ty, może nadal bym była bardzo nieszczęśliwą muzułmanką. Być może tylko ja mogłam uratować twoją córkę. A teraz, po tym wszystkim uwierz wreszcie, że mnie nie mógłby pomóc nikt inny, tylko ty : Tengoku kara no tenshi. (Jesteś aniołem z nieba)
Widocznie Koi jej powiedziała i zapamiętała. Nadal w to nie wierzyłem do końca.
– To było trudne, mam nadzieję, że to najcięższe moje doświadczenie, jakim mnie obdarzył los. Zmieniłem nieco temat, chociaż dalej dotyczył tamtego wczoraj.  
– Nie polubiłaś tego, mam nadzieję?
– O nie! Nigdy więcej! Jeszcze raz dziękuje. Uratowałeś mnie.
To mi wiele nie pomogło, ale wiedziałem, że dam radę. Tylko że złamałem słowo. Ale jeżeli to naprawdę miało jej pomóc, nie żałowałem. Byłem tylko słabym człowiekiem, z pewnością nie aniołem z nieba.
    Rozalinda pracowała więcej niż ja i Koi w celu przygotowania akcji. Całość miała się zacząć od porwania Melvilla w taki sposób, żeby nikt się nie domyślił. Na szczęście jego samego, nikt nie pilnował. Czasami odwoził go jeden z ochrony lorda Essexa, ale w większości wypadków wracała sam swoim samochodem. Obserwowaliśmy go przez kilka dni, żeby poznać jego zwyczaje. Żeby zminimalizować czas, Rosalinda wynajęła VAN bez szyb, jaki często używają firmy renowacyjne. Melvill był domatorem, ale czasem wychodził pochodzić. W końcu spędzał długie godziny z Essexem. Czekaliśmy na niego. Poszło dziecinnie łatwo, zanim zdołał pisnąć słowo, już był uśpiony. Mieliśmy nadzieję, że w ciągu pół godziny nikt do niego nie zadzwoni. Ubezpieczali nas ludzie Paula, a w wynajętym aucie byliśmy we dwoje, ja i Rozalinda. Koi została z dziewczynami. Oczywiście nadal kilkoro ludzi miało na oku dom, w którym mieszkaliśmy. Melvill był do mnie podobny, chociaż, Rozalinda nie omieszkała stwierdzić, że jednak ja jestem bardziej przystojny.
– Nie wiem, czy stary się nie pozna – rzekłem.
– Fakt. Zdecydowałam się, na nowe osiągnięcie techniki, maskę komputerową.
Uśmiechnęła się i wyjęła maskę z torby.
– Załóż, ciekawe jak zareaguje kiedy zobaczy siebie.
– A co z głosem?
– O tym też pomyślałam, jak się ocknie i zacznie mówić, komputer zrobi korektę i dostaniesz modulator. Zobaczymy, może ma podobny głos, ale nie sądzę. – Nawet jak patrzyła.... och. Co do Brazylijki nie miałem pewności czy bardziej mnie pragnie, czy kocha. Wyglądało na to pierwsze. Z pewnością marzyła o drugim razie.  
Spojrzałem na nią. Do teraz sądziłem, że maski i podstawianie głosów to tylko tricki z Niemożliwej misji z Tomem Cruise. Rozalinda miała lepsze rozeznanie niż ja w tych sprawach.
– Mielibyśmy wielkiego farta, gdyby tak się stało.
Facet odzyskiwał świadomość.
– Co jest? Gdzie jestem? Dlaczego?
Rosalinda stała nad nim z pistoletem.
– Bądź cicho i posłuchaj. Wiemy, kim jesteś i co robisz. Z powodu tego, że krzywdzisz dzieci, powinnam cię zabić. Masz szczęście, że żadnego nie zabiłeś. Zadam ci jedno pytanie. Co się z tobą stanie kiedy bioniczna noga lorda Essexa już nie będzie potrzebowała wózka?
– Kim jesteście?
– Odpowiadaj dokładnie na pytania, a wówczas się dowiesz wszystkiego.
– Podziękują mi i zapłacą należność.
– Czyli ile?
– Obiecali sto dwadzieścia tysięcy funtów.
– Lord Essex to porządny gość?
– Bardzo porządny i uczciwy.
– Melvill, nie umiesz kłamać. Widzisz te wykresy, mówią, że łżesz jak żona przyłapana na zdradzie.
– Nie przepadam za kobietami.
– Wiemy, za kim przepadasz. Powiesz prawdę albo ci odstrzelę jaja, co ty na to?
Zaczął się trząść ze strachu.
– Nie róbcie mi krzywdy. Lord Essex to demon. Drań, skończony łotr. Szubrawiec.
Rozalinada spojrzała na wykres.
– Teraz mówisz prawdę. Pomyśl, bo głupi nie jesteś, sądzisz, że dostaniesz sto dwadzieścia tysięcy?  
– Obiecali.
– A co powiesz na to, że dostaniesz kulkę i wylądujesz w ługu?
– Nie zrobią tego, zabezpieczyłem się na taką ewentualność.
– O tak? Zostanie wysłany pendrive z twoim wyznaniem? Oj Melvill, sądziłam, że masz więcej oleju w głowie. Zabija cię i to jest pewniejsze niż, że jutro wstanie słońce.
– Nie mam wyboru, nie miałem od początku.
– Uratujemy ci tyłek, ale stawiamy warunek. Więcej nie tkniesz chłopców bez ich zgody.  
– Skoro on wygląda jak ja, to czegoś chcecie w zamian? – Patrzył na mnie i pewnie nie mógł uwierzyć, że istnieje ktoś tak do niego podobny.  
– Bardzo domyślny chłopiec.
Pokiwała z zadowoleniem głową.
– Głos ma nieco wyższy, modulator nie ma problemu, gotowe.
Brazylijka wręczyła mi mały płaski kawałek silikonu.
– Załóż na szyję i coś powiedz – zwróciła się do mnie.
Zrobiłem tak i rzekłem.
– I co myślisz Florentyno? – brzmiałem jak Melvill.
– Super, musimy tylko zminimalizować, bo będzie to przyklejone na twojej szyi z przodu.  
– Cześć Melvill, mam na imię Steve i od teraz będę tobą. Co dokładnie robi ta maszyna? Mów wolno i opisowo. Będziesz żył i będziemy cię chronić, a za kilka dni wyjedziesz daleko i dostaniesz dwa razy tyle forsy. Jeżeli jednak jedna rzecz okaże się fałszywa, wiesz, co się stanie, prawda?
– Jaka mam gwarancję, że to prawda co mówicie?
– Nie masz żadnej, ale my nie mamy powodu kłamać. Mów.
– Noga się przyjęła. Nie wiem, czy macie pojęcie o medycynie. Stary Essex, ma wysokie ciśnienie. Noga jest przewidziana na skoki ciśnienia, ale kiedy jest długo wysokie, czasem zaczyna szwankować. Wówczas muszę mu dać coś na zbicie ciśnienia.
– Ale skoro tam jesteś, to znaczy, że tylko ty wiesz coś, co inni nie. Lek na obniżenie ciśnienia mogłaby mu dać zwykła pielęgniarka.  
– Maszyna jest unikalna. Ktoś bez znajomości obsługi mógłby go zabić, a staruch nie chce umrzeć. Początkowo miałem problemy, teraz tylko reguluję do pozycji ,,normal". Czasami muszę podnieść nieznacznie prąd i wibracje.  
– Co się stanie, jeżeli maszyna jest zbyt daleko od Essexa?
– Nic, o ile wszystko jest w normie. Właśnie oddalam ją coraz bardziej. Za tydzień nie będzie jej potrzebował.
– Z pewnością. – Rozalinada się uśmiechnęła. – Wiesz co Steve, on jest taki podobny, nie wierzę, że jednak tam, również.  
– Mogłaś mu zdjąć spodnie, kiedy był nieprzytomny.  
– Czego właściwie chcecie? O co chodzi z moimi spodniami. Przecież nie chodzi wam o to, by mnie uratować?
– Chcemy zamontować tam kamerę i filmować życie Essexa, a najbardziej nas interesują obrady w zamku. Chcemy puścić to na YouTube.
– Zwariowaliście? Znajda was i zabiją. Usuną film jak najszybciej i tak.  
– Mamy technologie, że nie uda im się tak szybko. A miliony obejrzą. To nie będzie tak normalnie. Sam zobaczysz.
– To, co będzie ze mną?
– Będziesz ze mną, a Steve zaopiekuje się Essexem. Czy maszyna czasem musi przejść przegląd techniczny?
– Raz na tydzień. Robię to u niego, jednak raz musiałem zabrać ją do domu.
– Co wówczas było z Essexem?
– Musiał leżeć, a sztuczna noga była odłączona.  
– Znaczy?
– Nie czuł jej.
– Możesz to zrobić jutro? – zapytała Rozalinda.
– Pojutrze mają ważną uroczystość. To bardzo dziwni ludzie. Robią tam okropne rzeczy. Czczą Molocha i krzywdzą dzieci.
– Ty też krzywdzisz.
– Nie zabijam i nie stosuje analnego sexu. Lubię pieszczoty oralne. Natomiast tam... Jak to puścicie na internet, ludzie nie uwierzą, a oni będą szukać was aż znajdą. Mają wszystkich w kieszeni. Prezydentów, premierów, wojsko. Wszystkich.
– Zobaczymy. Dobrze, ufamy ci. Przyprowadzisz maszynę na przegląd. Steve będzie mieszkał u ciebie do tego czasu.  
Poczułem się dziwnie. Czyżby Rozalinda naprawdę mu ufała? Facet nie był głupi.
– I kiedy zrobię przegląd, Steve wróci z maszyną, zamiast mnie?
– Dokładnie. Czy on ci ufa?
– W sensie nogi, tak. To lord, on nie znosi kogoś, kto jest bez tytułu. Nawet tam, ale oczywiście nic mu nie robią, bo to ich człowiek. Niby go szanują, a prawdę mówiąc, czekają, aż wykorkuje. Chodzą słuchy, że wypadek oni spowodowali.
– Dobrze, to chyba wszystko. Czyli mamy do siebie zaufanie. My ci ratujemy tyłek, a ty nic nie wiesz. To miłej nocy. Steve z tobą idzie.  
Tego nie wiedziałem, ale zastosowałem się do rozkazu.
– Powiem im, nie martw się – powiedziała do mnie.
Wyszedłem z Melvillem.
– Nie jesteś Steve, prawda?
Facet był rozbrajający.
– Co jest w tej walizce? – zapytał.
– Kamera i drugie śniadanie. Mam dość wyszukaną dietę.  
Zapowiadało się ciekawie. Bombę mieliśmy od wczoraj. Osiemnaście kiloton, czyli trochę mocniejsza niż ta, która spadła na Hiroszimę. Rozalinda obiecała załatwić helikopter. Miał przelecieć o dziewiątej. Bomba miała wybuchnąć dziesięć minut później. Cały łańcuch zdarzeń musiał się powieść. Zamontowanie, wyjazd, ustawienie timera i najtrudniejsze, wyjście z zamku. Rozalinda musiała zdobyć hasło i wejść do środka. Niestety bez broni. Miała mieć dwa sztylety w obcasach. Zastanawiałem się jak Koi, Chloe i Aisha przyjmą moją nieobecność, a szczególnie kiedy się dowiedzą, gdzie jestem. Jutro miały lecieć do Japonii z Koi. Tak zdecydowaliśmy. Oczywiście przed wyjściem Rozalinda pożegnałem się z nimi, ale sądziłem, że z nią wrócę. Weszliśmy z Melvillem do jego domu.  
– Możesz zdjąć maskę? – poprosił.
Pomyślałem chwilkę i zrobiłem to. On patrzył na mnie i jego twarz zbladła.
– Mam pamięć wzrokową. Oficjalnie nie żyjesz. Zaraz sobie przypomnę. Coś było z tobą... Pracowałeś dla rządu. Nie... Sprzedaż domów... Sprzedaż ziemi za granicą. Twoja rodzina i ty zginęliście podczas wybuchu domu. Współczuję.  
– Masz dobrą pamięć. Potrzebuje plany tej maszyny, chciałbym również byś mi opowiedział o Essexsie. Wszystko, co mi pomoże.
– Nie rozmawia ze mną, tylko wydaje polecenia. Wówczas mówię: tak lordzie, oczywiście lordzie. To megaloman i impertynent. Chętnie bym go udusił własnymi rękami. Często mi wspomina o swojej wnuczce Nancy. Ma kota Teofila i pewnie to jedyna istota, którą lubi.
– A Nancy?
– Sądzi, że jej przepisze majątek, bo kotu nie może.
– A coś wie o tobie?
– To, że znam się na rzeczy. Polecił mnie jemu profesor lord Keneth Kimberland z Oxfordu. Jesteście pewni, że by mnie zabili?
– Z całą pewnością. Czy oni wszyscy są tacy?
– Jacy?
– Źli.
Melvill się roześmiał.
– Oni uważają, że są dobrzy. Dla równych sobie. Ludzie nie są dla nich ludźmi. Oni uważają resztę za bydło, a niektórych uważają za pod ludzi, którzy powinni służyć. Za małą opłatą. Sądziłem, że mi zapłacą.  
– Znam podobnych osobników, wierz mi.  
– Słuchaj Steve – popatrzył na mnie – wiem, że masz inaczej na imię. Ty wyglądasz na dobrego człowieka. Naprawdę sądzisz, że tym coś zmienicie, jak puścicie na YouTube czy na Facebooku ten film?
– Tak sądzimy, że nasz akcja przyniesie dobro.
I w tym momencie pomyślałem, że być może zginą również niewinni ludzie. Musiałem się upewnić.
– To święto, to ważna dla nich rzecz? Pozwalają komukolwiek uczestniczyć z nimi?
– Nie wiem. Zajmuje się starym od kilku miesięcy. Mówił, że nikt kto nie jest z nich, tam nie może wejść. Ci, co ich strzegą, muszą być na zewnątrz.  
– Na dworzu?
– Nie, w zewnętrznych pomieszczeniach.
Ryzykowaliśmy wiele, a ja chyba najwięcej. Chociaż miałem przeczucie, że naukowiec nie jest aż tak zły. Oczywiście mogłem się mylić i wówczas by mnie zdradził, ale czułem się podwójnie zabezpieczony. Po pierwsze musiał brać pod uwagę, że możemy go zabić. Druga sprawa wydawała się ważniejsza, chyba uwierzył, że naprawdę go uratujemy. Robił wrażenie, że wdepnął w zły interes i chciałby się z niego wycofać. Postanowiłem jutro, kiedy będzie u lorda, porozmawiać z Rozalindą, jak zrobić, żeby wyprowadzić ludzi, którzy nie byli winni. Czy miałem szansę wyjść podczas jego nieobecności? Nie musiałem spać, ale musiałem mu zaufać. Zanim zasnęliśmy, postanowiłem się zabezpieczyć. Pokazał mi pokój gościnny. Nie miałem wiele ze sobą, jak tylko cieniutką linkę. Zawiązałem ją na klamce, a drugi koniec na małym palcu lewej dłoni. Na zewnątrz mieli mnie ubezpieczać ludzie Paula. Sześć osób, mieli warty po dwie godziny. Nocowali w dwóch autach typu VAN, bez okien. Oczywiście mógł być policyjny patrol w nocy, ale Melvill mieszkał w małej uliczce i szansa na to była niewielka. Przed snem pomyślałem o Dianie, Chloe i Koi.  
Obudziłem się rano. Zegar wskazywał za piętnaście szósta. Cała sytuacja wyglądała komicznie. Zastraszyliśmy faceta, a po półgodzinnej rozmowie, chyba mi zaufał.  
Co sprawiało, że dorosły człowiek lubił dzieci? Z informacji Rozalindy, Melvill lubił dorastających chłopców w wieku trzynaście, czternaście lat. Jak ich zdobywał? Rozalinda mówiła, że robił to z nimi, nie wspominała, że gwałcił. Musiał to robić wcześniej, a jednak nikt nie zgłosił niczego policji. Być może informacje o nim też były przesadzone. Nie chciałem o tym rozmawiać. Przyszedłem do kuchni i czekałem. Przyszedł o szóstej.– Pewnie się obawiałeś czy cię nie zdradzę, co? Nawet o tym nie myślałem. Wierze, że mi pomożecie.
– Tak. Widzę, że współpracujesz. Przyjedziesz dopiero wieczorem i pewnie nie sam.
– Z pewnością będzie ze mną dwóch goryli.  
– Będą nocować?
– Nie, tylko pilnować.  
Popatrzył na mnie.  
– Może nie poznają, że to nie ja. Czy warto ci ryzykować życie dla sprawy? Może ja sam zrobię dla was film?
Zaskoczył mnie. Widziałem od początku, że jest gotowy współpracować, ale aż do tego stopnia?
– To ryzykowne. Ty nie jesteś aniołem, ale gdyby coś odkryli – pokręciłem głową.
– W takim razie ja będę ci życzył powodzenia.
Miałem nie pytać, ale mnie korciło. Czułem, że nie jest taki zły, jednak chciałem wiedzieć jak to jest z tym co było złe.
– Jak zdobywasz kochanków? Nie gwałcisz ich?
– Oczywiście dla prawa jestem pedofilem. Od czasu jak zajmuje się Esexem nie miałem kontaktu, z braku czasu. Lubię młodych chłopców, ale takich, którzy to akceptują. Sam jestem czysty i szukam takich. Czujesz do mnie obrzydzenie?
– Sądziłem, że jesteś gorszy.
– Wiem, że to nienaturalne, ale nie chce z tym walczyć. Kiedy się ocknąłem, po uśpieniu, sądziłem, że jesteście z policji.  
Popatrzył na mnie.  
– Zostawię ci klucze. Mam drugą parę.
Facet naprawdę mnie zaskakiwał.
– Nie zawiedź – odrzekłem spokojnie.
Poszedł bez słów do garażu i po chwili odjechał. Nie chciałem dzwonić z jego domu. Zostawił mi klucze i kod alarmu. Lepiej być nie mogło.
Wyszedłem z domu i podszedłem do wozu z ochroną. Oczywiście wyszedłem bez maski. Melvill nie miał kamer ani w środku, ani na zewnątrz domu.
– Coś nie tak, Euri? – zapytał facet.  
Wszedłem do vana, zanim to zrobiłem, upewniłem się, że nikt mnie nie obserwuje.
– Wszystko dobrze. Facet nam ufa. Muszę rozmawiać z Rozalindą, to pilne.
– Pewnie jeszcze śpi – odrzekł około czterdziestoletni facet.  
– Pojadę do domu. Przejdę się i wezmę taksówkę. Obserwujcie dom.
Nie tak sobie to wyobrażałem, ale cieszyłem się, że idzie dobrze. Po godzinie wszedłem do domu. Otworzyła Rozalinda.
– Dzwonił Daniel, to ten, co z tobą rozmawiał. Co się stało?
– Melvill zostawił mi klucze. Muszę wrócić przed szóstą, a on wróci około dziewiątej z obstawą. Być może się powiedzie. Chodzi tylko o jedną sprawę. Czy da się uratować innych? Być może nie są winni śmierci.
– Pracują dla ostatnich łotrów.
– Widzisz, rozmawiałem z Melvillem. Oczywiście nie popieram tego co robi, ale on ich nie gwałci. Podrywa młodych chłopców, którzy mają skłonności homoseksualne. Dał mi odczuć, że wplatał się w zły interes i odczułem, że ufa nam, że go z tego wyciągniemy. Nie mogę się zgodzić, aby zginęli ludzie, którzy nie zabili nikogo. Nie jestem terrorystą jak mój ojciec. Ty i ja byliśmy na tym samym wózku. Może oni też potrzebują szansy. W czasie tych ich uroczystości w sali zostają tylko wybrani, czyli te najgorsze bestie. Melvill twierdzi, że oni sami nie uważają się za złych.  
– To co, powiesz reszcie, że jest bomba i żeby zwiewali?
– Może dam radę zostawić wózek przy Esexsie i wyjść. Zdetonuję ładunek.
– Tak, ale jak wyprowadzisz innych?
– Jeżeli nie zdołam tego zrobić, odwołamy akcję.
Rozalinada popatrzyła na mnie z miłością.
– Euri, trudno cię nie kochać. Poza tym jesteś taki pociągający.

Do salonu weszły Koi, moja córka i Aisha. Oczywiście wszystkie po kolei mnie mocno i ciepło przytuliły.
– Lecimy do Japonii, jak wiesz. Obiecaj mi, że nic ci się nie stanie, tato.
– Postaram się, skarbie.
Pocałowała mnie w policzek i oczywiście coś szepnęła.
– Kocham cię i nigdy nie przestanę.  
– Ja ciebie też, wiesz o tym. Jak tylko wszystko się uda, przylecę do was.
– A Rozalinda? – zapytała Aisha.
– To będzie od niej zależało – spojrzałem na nią.
– Zobaczymy – odrzekła Brazylijka.
Nie lubiłem pożegnań. Tak naprawdę chciałem być z nimi, ale musieliśmy coś zrobić. Oczywiście nadal stałem przy swoim, że jeżeli nie znajdę rozwiązania jak wyprowadzić innych, odwołamy akcję. Wydawało się, że Rozalinda przyjęła to bez słowa.  
Za godzinę trójka bliskich mi osób pojechała na lotnisko. Miałem nadzieję, że je wszystkie zobaczę za kilka dni.
– Euri, rozumiem twoją decyzję, mam nadzieję, że coś wymyślisz – odezwała się Roz.
– Nie wiem. Wiem, że to źli ludzie i gdybyśmy zabili jednego, inni powzięliby wyjątkowe środki ostrożności i uruchomili wszystkie służby, ale wiesz, że inaczej nie mogę.
– Wiem. Zrobię ci coś do jedzenia i będziesz musiał jechać. Nie spodziewałam się takiego zaangażowania po Melvillu.
– I ja też nie.
Usiadłem na kanapie i próbowałem się zrelaksować, ale nie bardzo to szło. Tylko w takich warunkach mogła mi przyjść mądra myśl. Rozalinda zrobiła pyszne spaghetti z sosem pomidorowym, jarzynami i pieczarkami. Oczywiście dała pieprz i czerwoną paprykę, bo jako mieszkanka Brazylii lubiła ostre przyprawy, ja już próbowałem jej kuchnie i mi dość odpowiadała. Jedliśmy razem.
– Bardzo dziękuję, pyszności – podziękowałem.
Pomyślałem krótko o Aishy. Wyglądało, że nie powiedziała o naszym bliskim kontakcie ani Chloe, ani nikomu.
– To już jedź. Chłopcy nadal pozostają na posterunku. Wynajęli dom, prawie naprzeciwko rezydencji Melvilla, bo przecież nie mogli cały czas tkwić w vanach.
– Bardzo rozsądna myśl.
Pocałowałem ją krótko w policzek i wyszedłem. Czułem, że za mną patrzy. Dziwiłem się, że Paul nie wykazywał najmniejszej zazdrości. Tak bardzo chciałem, żeby byli razem, ale na razie czułem, że Rozalinda mnie zbyt mocno kocha, by mogła być z kimś innym. 
   Dojechałem do domu Melvilla za czterdzieści minut. Około ósmej ukryłem się w skrytce w szafie, bo taką mi polecił. Trzymałem pistolet w pogotowiu. Za pół godziny dało się słyszeć rozmowy. Na szczęście ochrona lorda Essexa szybko się ulotniła. Usłyszałem kroki.
– Steve, możesz wyjść.
Wyszedłem. Udało się wszystko dobrze.
– Pokażę ci wózek – rzekł Melvill.
Faktycznie, maszyna wspomagająca prace nogi starego lorda, raczej przypominała duży komputer na kółkach. Cztery kółeczka i mnóstwo przycisków i wskaźników. Częściowo elektronicznych, częściowo ze wskazówkami.
– Zastanawiam się, gdzie wsadzimy twoją walizeczkę, nie chcę się wtrącać, ale gdzie chcesz umieścić kamerę?
– Prawdopodobnie z przodu. Ma szerokokątny obiektyw i bardzo dużą rozdzielczość.
Melvill popatrzył na mnie wnikliwie.
– Steve. Porwaliście mnie i uśpiliście, potem dałem chyba ci odczuć, że jestem całkowicie współpracujący. Zaufałem ci i dałem klucze, ale ty nie jesteś ze mną szczery.
– Co masz na myśli, Melvill? – poczułem nieprzyjemne mrowienie na plecach.
– To nie jest kamera – odrzekł spokojnie.
– A co myślisz, że to jest?
– Bomba, tylko nie wiem jaka. Nie dynamit i nie Syntex D4, bo nie zrobiłby dość szkody...
Zachowywał się bardzo spokojnie, inaczej prawdopodobnie wyjąłbym pistolet. Zdecydowałem się powiedzieć mu prawdę.
– To jest bomba atomowa o sile rażenia, osiemnaście kiloton trotylu.
Pokiwał tylko głową.
– Twoja firma też pewnie nie sprzedawała ziemi. Ten zamach, bo pewnie tak było, spowodowali ludzie z twojej branży?
Skoro opowiedziałem mu najważniejsze, mogłem mu powiedzieć więcej.
– Byłem przedstawicielem największej zorganizowanej kryminalnej organizacji, ale właśni ci ludzie, których zamierzam zabić, są najgorszymi na ziemi.  
– Wszyscy zginą w promieniu stu metrów. Ściany zamku niewiele im pomogą.
– Chcę zabić te bestie, bo są odpowiedzialni za śmierć i cierpienie setek tysięcy, może milionów ludzi, jednak nie chcę, żeby zginęli inni wraz z nimi, niewinni.

Sapphire77

opublikował opowiadanie w kategorii dramat i thrillery, użył 4492 słów i 25902 znaków, zaktualizował 26 mar o 19:42.

Dodaj komentarz