Deszcz cz 4

Ahmed mi bardzo pomógł i Fatima również. Obawiali się o mnie, bo nie wiedzieli, czy ktoś nie będzie chciał mi zrobić krzywdy. Parę razy była policja, ale nigdy nie mieli nakazu i nie szukali. Być może słusznie im nie ufaliśmy.

– Być może. Ja też żyłem jak uciekinier. W sumie się nie bałem. W moim zrozumieniu straciłem was i nie chciałem żyć. Zaraz po wybuchu domu, ktoś mnie wywiózł i zostawił broń, bym się zabił. Strzelałem do siebie dwa razy, ale pistolet zawiódł, a kiedy rzuciłem go na ziemię, wystrzelił.

– Och, coś ty chciał najlepszego zrobić! – przywarła do mnie całym ciałem.

– Widocznie musiałem żyć.

– Tak – pocałowała mnie krótko w policzek i usiadła na fotelu.

– Zaraz zacznę coś robić do jedzenia. Ta Koi jest taka miła.

– Tak, uosobienie dobra. Nigdy ci nie mówiłem, ale nie zdołałem powiedzieć twojej mamie, jak bardzo ją kochałem.

Chloe otarła łzę.

– Tak mi jej brak. To przez twojego brata, on namówił Remiego.

– Nie wiem. Remi nie był dobry. Ciężko mi się z tym pogodzić. Nie mi oceniać, który z nich był gorszy. Ale jest jeszcze ktoś.

– Kto? – zobaczyłem zaciekawienie, ale i niepewność w jej oczach.

– Nie wiem. Ten ktoś wyniósł mnie ze zniszczonego domu. Nie wiem, kim jest i dlaczego to robi, ale jest moim wrogiem. Sądziłem, o ja nieszczęsny, że najgorsze co mnie może czekać, to śmierć. Nie sądziłem, że stracę żone i syna. Oczywiście myślałem, że i ciebie straciłem.

– Wiesz co tatku... Może nie powinnam o tym teraz mówić. Pamiętasz, że chciałam...

– Tak.

– Nie myślę o mężczyznach, jestem szczęśliwa z Aishą, ale być może masz rację. Może kiedyś będę z mężczyzną i ona też. Jakkolwiek będziemy w miłości, do końca życia. To pewne.

– Miłość jest zawsze dobra.

Do salonu weszła Rozalinda.

– Jak się czujesz, Euri?

– Dobrze.

– Rana ci nie dokucza.

–Tak, ale przeżyję.

– Koi?

– Śpi. Myślę, że będzie dobrze.

– Zjemy coś. Musicie się wzmocnić, będę was potrzebować.

– Do czego?

– Jak to do czego? Musimy zniszczyć gniazdo węża. Chcę wysadzić kwaterę główną Syndykatu.

– Jak chcesz to zrobić? Mówiłaś o tym wczoraj. Pilnują. VAN z Syntexem zrobi szkody, ale nie nadruszy podziemi.

– Mam lepszy pomysł. Zaniosę bombę atomową.

– To absurdalne, Rozalindo.

– Wcale nie.

– Chcesz ją zanieść i uciec?

– Nie. Chcę to zabrać ze sobą i zdetonować. Zabiję wszystkich. Mają zebrania i czasem są prawie wszyscy. Ponad sto dwadzieścia osób. Same rekiny finansjery światowej, te niewidoczne.

– Nie chcę, byś ginęła. Zabijesz ich, przyjdą inni.

– Przynajmniej ich osłabię.

– Nie chcę, byś ginęła. – powtórzyłem.

Podeszła do mnie blisko.

– Zabiłam wielu ludzi, nie zawsze winnych. Nie jestem dobra.

Popatrzyłem na nią.

– Mylisz się. Twoja śmierć bardzo mnie zasmuci. Koi też by tego nie chciała.

– Czego bym nie chciała? – właśnie pokazała się w salonie.

– Powiem ci później. Jak się czujesz?

– Nie tak źle. Przez jakiś czas nie będę najlepsza w mieczu. A przypuszczam, że możemy mieć kłopoty za jakiś czas. Uważam, że powinniśmy jak najszybciej polecieć wszyscy do Japonii. Tam będziemy najbardziej bezpieczni.

– Sama powiedziałaś, że chodzi im o miecz. Może go odeślę...

– Euri, ale chcę mieć cię blisko. Nie chcę cię już tracić drugi raz.

– A co z nami? – zapytała Chloe.

– Polecimy wszyscy. Yakuza nam załatwi ochronę.

– Mają aż takie możliwości?

–Tak. Poznałam osobiście ich szefa.

– Kenichi Shinoda?

– Tak. Wyobraź sobie, że jedna z ich głównych organizacji znajduje się w Nagano.

W końcu do kuchni przyszła Aisha, ponieważ nie przerywając rozmowy, przenieśliśmy się do kuchni.

– Witajcie. Wszyscy spali dobrze?

– Ja świetnie – odezwała się Rozalinda.

– Ja również – powiedziała ciszej Koi.

Wyszedłem i usiadłem w salonie, bo nie chciałem im przeszkadzać. Zacząłem myśleć, jak skontaktować się najszybciej z George i Camillą. Ze słów Brazylijki wynikało, że wie, gdzie są. Zbierałem myśli. Teraz kiedy wiedziałem, że chociaż córka żyje, o tę odrobinkę moje serce mniej cierpiało. W końcu mój ból nie przywróci ich do życia, ale tak działa ludzka psychika. Nadal nie chciałem do końca przyjąć, że mój syn był zły. I nawet próbowałem tłumaczyć sobie, że Hajze zdradził ze strachu. Cóż, nie żyli i nie mogłem o tym z nimi porozmawiać. Przeszła mi również krótka myśl o zamiarze Rodrigez. Wydawało mi się, że nie powodowała nią zemsta. Chciałem dokładniej wiedzieć, dlaczego chce to zrobić. Pomyślałem również, że podobnie jak ja pomyślała o atomie. I przy okazji, ponieważ miałem szansę się dowiedzieć, zamierzałem ją poprosić o dokładne opowiedzenie, jak miały się sprawy sprzed trzech lat. Być może dlatego pragnąłem tych informacji, żeby mieć powód do wybielenia winy mojego brata. Po jakimś czasie kobiety zaczęły przynosić jedzenie do salonu. Po raz pierwszy od przeszło trzech lat poczułem się, jakbym z powrotem miał rodzinę. Ponieważ odebrałem to nieco emocjonalnie, zakręciła mi się łza. Akurat stało się to w momencie kiedy Chloe usiadła blisko i zauważyła, że mam mokry policzek. Nie potrzebowała tłumaczenia, zrozumiała.

– Znowu jesteśmy razem, ojcze.

Spojrzałem w śliczną buzię. Chyba nigdy tak mnie jeszcze, nie nazwała.

– Właśnie to pomyślałem. Czy wybaczysz mi, że zaniedbywałem was, kochanie?

Objęła mnie i położyła głowę na ramieniu.

– Nie mam ci, czego wybaczać, kochałeś nas w sercu i pewnie nadal kochasz zarówno mamę jak i Remiego.

– Tak, kochanie. Nie chcę przyjąć, że Remi chciał nas zabić, tylko by móc zostać gangsterem. A co do Hajze, sądzę, że zrobił to ze strachu.

Dostrzegłem kątem oka Rozalindę, stała tuż obok.

– Opowiesz mi wszystko, dobrze? – zwróciłem się do niej.

– Jasne, tylko nie przy śniadaniu. Od czasu jak tu z nimi jestem, poczułam chęć mieć rodzinę, tylko kto by zechciał być z taka osoba jak ja?

– Znowu zaczynasz – odezwała się Aisha – rozmawiałaś już o tym ze mną. Wiem, że mogłabym być twoją córką, ale jestem już dorosła i chyba wyjaśniłam ci mój i wszystkich normalnie myślących ludzi, punkt widzenia. Nie jesteś potworem. Miałaś ciężkie życie, ale masz w środku dobro. Nie zabijasz z przyjemności. A ostatnio tylko w samoobronie i dla sprawiedliwości.

– Dobra, nie gadajmy o tym przy jedzeniu. Chociaż niech ten czas będzie całkiem miły, w końcu mamy powód do radości. Odzyskaliśmy z powrotem kogoś, kogo wszyscy tu obecni bez wyjątku kochają.

Kiedy to usłyszałem, poczułem ciepło na sercu, ale oczywiście moje poczucie sprawiedliwości nie mogło milczeć i od razu postawiło mi pytanie, czy i Aisha jest taką osobą. Czy ja miałem do niej uczucie? Oczywiście. Poprzednio zaakceptowałem ją jako przyjaciela i partnera mojej córki, a od chwili kiedy dowiedziałem się, że uratowała Chloe, miałem dla niej dozgonna wdzięczność. Widocznie ona wyczuła, że mogę mieć wątpliwości i chciała je jak najszybciej rozwiać.

– Trudno nie kochać Euri – powiedziała.

Spojrzałem na nią.

– Dziękuję. Ale chyba nie zasługuję na wasze uczucie.

Poczułem, że Chloe mocniej uścisnęła mi dłoń.

– Nie mów tak, tato. Wszyscy poza tobą wiemy, że jesteś aniołem z nieba, a ty uparcie się obwiniasz, szukasz w sobie wady i nie chcesz tego przyjąć, że jesteś dobry.

Milczałem.

– Jemy czy nie? – zapytała Rozalinda – chyba nie po to robiliśmy te dobre rzeczy, żeby stały i stygły.

– To smacznego powiedziała Chloe.

– Itada kimasu – powiedziała Koi.

– A jak to będzie po brazylijsku? – zapytałem

– Bon appetit, podobnie jak po włosku i francusku.

– A po arabsku? – zapytała Rosalinda.

– Atamana lak wajabat shahiha – odrzekła Aisha.

– Strasznie długo, to coś konkretnego oznacza – rzekła Koi – w moim języku Itadakimasu oznacza: Z pokorą przyjmuje ten posiłek, a w dokładnym znaczeniu: Przyjmuję życie zwierząt i roślin dla mojego życia.

– Bardzo ładnie i głębokie znaczenie. W naszym języku znaczy, to tylko miej przyjemność jedzenia. A jak to brzmi po baskijsku, o ile pamiętasz, Euri?

– Pewnie, że pamiętam. On egin. To znaczy mniej więcej, że życzymy komuś dobrego profitu, benefitu, żeby mu się dobrze działo.

Zaczęliśmy jeść. Kobiety zrobiły lekkie śniadanie, chyba każda trochę dorzuciła ze swojej kultury. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że jestem jedynym mężczyzną w tym towarzystwie. Drugi wniosek był jeszcze ciekawszy. Wszystkie te kobiety w pewien sposób mnie kochały. Dwie z nich były moimi kochankami. Dwie następne chciały. Ja ze swojej strony kochałem Koi, inaczej Chloe, jeszcze inaczej Rozalindę a jeszcze inaczej Aishę. Powinienem być z tego dumny i szczęśliwy, ale tylko czułem się dobrze. I kiedy omiotłem je wszystkie spojrzeniem, chyba w tej samej chwili one odebrały moje myśli. Na szczęście żadna z nich niczego nie powiedziała. Pomyślałem o Georgu i Camille i w tamtym wypadku musiałem przyznać, że George musiał mieć do mnie bardzo pozytywne uczucie, a Camilla z pewnością również i nie dlatego, że ją uzdrowiłem. W końcu dostałem ten dar za darmo i byłoby zbrodnią go nie używać.

Po śniadaniu chciałem pomóc zmywać, ale oczywiście mi nie pozwoliły. Również nakazały Koi się oszczędzać. Rozalinda otworzyła telewizor. Jak mogliśmy się spodziewać było głośno o tym co się wydarzyło ubiegłej nocy. W wiadomościach podano, że nastąpił atak uznanych za legendę wojowników ninja.

Sapphire77

opublikował opowiadanie w kategorii dramat i miłosne, użył 1729 słów i 9864 znaków.

Dodaj komentarz