Deszcz cz 1

Deszcz częśc druga ,,Niebo jest na ziemi".                                
                                                    
                                                               Ten dzień.

Nigdy nie zapominamy jazdy na rowerze. Podobnie nie można przestać pamiętać długoletniego treningu drogo miecza, aikido, strzelania i wszystkich innych sztuk nauki zabijania i walki. Jednak brak treningu ma znaczenie. Po jakiś czasie traci się szybkość i dokładność.  
Dostrzegłem strach na twarzy Maxa.
– Kto to jest?
– Ninja.
– Co! Co ty gadasz!
– Najlepiej uciekaj na górę. Wejdźcie pod łóżka, żona i dzieci, o ile zdołacie. Im chodzi o mnie, a z pewnością o miecz.
Usłyszałem charakterystyczny dźwięk lecących gwiazdek szuriken. W ułamku sekundy się stałem znowu wojownikiem. Odczułem również, że okres kary minął, a nadszedł czas zemsty. Nie wiedziałem kto i jak wiedział, gdzie jestem, ale to pozostawało drugorzędne. Czy nadal śmierć będzie się ode mnie odwracać? Podobno najtrudniejszą sztuką jest przestać się jej obawiać. A ja już przecież umarłem, a w zasadzie nadal nie żyłem. Czy zatem taka osoba może pozbawiać życia? Z pewnością.
Zwykły śmiertelnik by jeszcze nic nie dostrzegł. Ulubiona ich pora na atak, to noc. A najlepiej w czasie deszczu. Bo dźwięk kropel nie zezwala na całkowite używanie słuchu. A noc ogranicza widzenie. Ale nie moje. Mistrz Kenzi–Omura nauczył mnie i Koi walki bez używania oczu. Dlatego urwałem ciemny rękaw koszuli i zawiązałem oczy. Po chwili moja percepcja się zmieniła. Widziałem wewnętrznymi oczami. Deszcz przecież był moim sprzymierzeńcem od urodzenia. Pojawiło się ich trzech. Widziałem ich w wibracjach. Po chwili nie żyli. Mogłem precyzyjnie określić, co ostrze starego miecza przecięło. Jednak nie traciłem czasu. Było ich więcej, znacznie więcej. Automatycznie uchylałem głowę, by nie zostać trafiony gwiazdką. Mieli nie tylko miecze, ale i zakrzywione sierpy na łańcuchach, słyszałem ich potępieńczy jęk w strugach deszczu. Jedno ostrze przypominające kształtem sierp, rozciął moją skórę na lewym ramieniu. Nigdy bym do tego nie dopuścił gdyby trenował. Szybkie boczne cięcie i dwie głowy spadły, słyszałem fontanny krwi sikające z ich drgających korpusów. Strzała? Czyli mieli łuki? Przedziałem trzy w locie. Zanim łucznik zdołał wypuścić następne, już klinga mojego miecza rozcięła jego tors i szyję. Poczułem ich wielu. Zdjąłem błyskawicznie opaskę. Otaczało mnie siedmiu. Sądzili, że tak ilość starczy? Nie wiem, kto ich trenował, ale nie byli to najlepsi zbóje. Po minucie zabiłem sześciu, a jeden opuści ten plan życia, za kilka chwil. Padł strzał. Poczułem bolesną ranę w pobliżu obojczyka.
– Za chwilę zginiesz Euri – san.
Hitaro? To jego głos.
– Zawsze pozostaniesz baka – rzekłem.
Widziałem, że mierzy powoli. Padł strzał, ale ja nadal żyłem, natomiast Hitaro odchodził. Może widział mnie jeszcze jednym okiem, bo drugiego już nie miał. Mózg mógł to zarejestrować.
Słyszałem walkę. Ktoś mi definitywnie pomagał. Wsłuchałem się. To mogła być tylko jedna istota. Czy ona zabiła Hitaro? Moja Koi. Po chwili, w mieszaninie ostatnich jęków, zabitych przez nią, usłyszałem idealne cięcie.  
– Pozwól mi, Koi. To moja walka.
– Nie, Amo – sam. Jesteś ranny. Nie dasz jej rady.  
Czyli nie myliłem się. Po chwili zobaczyłem drobną postać Czarnej śmierci.
– Zabije najpierw ciebie, ty nędzna szmato, a potem twojego kochanka.
Tomine Saro zdjęła maskę. W tym miejscu odległe latarnie rzucały wystarczającą ilość światła, bym mógł ja zobaczyć. Nie maiła chyba pięciu stóp. i ważyła pewnie mniej niż sto funtów. Drobna, ale szybka. Bardz,o bardzo szybka. Czy Koi podoła? Zaczęła się walka. Już po chwili wiedziałem, że Tomine jest szybsza. Rozcięła rękaw czarnego kimona mojej byłej kochanki, na wysokości ramienia. Na szczęście lewego.
– Zginiesz, szmato – syczała Czarna śmierć.
Koi zmieniła położenie miecza. Dla laika wydawało się, że w tej pozycji nie da się wyprowadzić cięcia. Obie z pewnością miały podobny poziom wyszkolenia. Dano mi oglądać dwie mistrzynie. W normalnych warunkach podziwiałbym mistrzowskie cięcia, teraz jednak nie miałem do czynienia z zawodami, a nastawienie uczuciowe do obu przeciwniczek różniło się znacznie. Nie czułem nienawiści do Tomine Saro. Była samurajem i jednocześnie wojownikiem ninja a poprawniej shinobi-non-mono. To, że klęła, nie stanowiło różnicy. Drobna postać była z całą pewnością najlepszym szermierzem katany, jakiego kiedykolwiek miałem okazje oglądać. O twarzy dziecka. Widziałem dokładnie jej postać. Czarny, obcisły kostium wszystko podkreślał i niczego nie zasłaniał. Czarna śmierć nazywana została z powodu niezwykle czarnych włosów, ale także bardzo brązowych, niemal czarnych tęczówek. Widziałem ją raz w dziennym oświetleniu i miałem okazję spojrzeć jej w oczy. Wówczas, wiele lat temu widziałem tam kpinę, delikatnego uśmiechu, a cała twarz podkreślała to, że Tomine doskonale sobie zdawała sprawę ze swojego mistrzostwa. Rozmawiałem o niej kiedyś z moim mistrzem i pytałem, kto ją uczył. Kenzi-Omura opowiedział mi, że jej mistrz pochodzący z klanu Ote, posiadł niesamowite zdolności, ale oddal się ciemnej mocy. Tomine napawała go dumę, lecz niedługo, ponieważ któregoś dnia zabiła go w zwykłym sparingu. Zaraz potem posiekała prawie dwa tuziny reszty adeptów czarnej ninja i spaliła ich dojo. Przez jakiś czas nikt jej nie widział i w końcu Kitaro jakoś na nią trafił. Ponoć chciała go zabić na samym początku ich znajomości, ale zmieniła zdanie. Sam Kitaro ostrzył sobie apetyt na drobną i dość ładną Japonkę, ale nigdy nawet nie spróbował. Cóż, pewnie pamiętał pierwszą lekcję. Szkoda, że nie potraktował mnie z równym szacunkiem. Baka. Tomine miała teraz buty, ale nie tradycyjne, jakie noszą shinobi tylko prawdopodobnie sportowe obuwie do wspinania po górach, z gładką powierzchnią podeszwy ze specjalnej gumy. Co dziwne, Koi miała identyczne, tylko innej firmy. Te spostrzeżenia i myśli trwały mniej niż pół sekundy. Wiedziałem, co za technikę stosuje Koi. Tej trudnej sztuki nauczył nas mistrz Kenzi. Widocznie Tomine nie znała tej techniki, bo po dwóch uderzeniach otrzymała cios w policzek. Normalny widz pewnie niewiele by widział, a już z pewnością szybkich jak błyskawice ciosów. W walce mistrza i zwykłego szermierza rzadko ma się do czynienia ze szczękiem uderzeń obu broni, jednak teraz dwóch najwyższej klasy asów szermierki walczyło nie o zwycięstwo tylko o życie. Oczywiście dobry samuraj lub tej samej klasy shinobi nie myśli o śmierci podczas walki. Ja natomiast poczułem po tym skrzyżowaniu katan obawę o moja Koi.
– Suko, nie jesteś ,taka zła jak myślałam.
Tomine Saro w mig pojęła, na czym polega sekret. Gdyby nie zaadoptowała tej techniki, pewnie by szybko zginęła. Koi miała prawdziwe kłopoty. Z pewnością nie dałbym rady Tomine. Nie w tej kondycji. Czy w ogóle byłbym zdolny ją pokonać? Czy moja Koi podoła?
Zbliżały się do siebie powoli. Każdy ich krok zdawał się wymierzony, a palce stóp jakby badały nieco mokre podłoże. Deszcz nieco ustał, za to wiatr zaczął smagać, poruszając ich długie włosy, spięte w końskie ogony. Moja dawna i wciąż aktualna miłość nieznacznie zmieniła kąt nadgarstka. Czułem, że zbliża się decydująca chwila. Walki na miecze samurajskie różniły się znacznie od potyczek w średniowieczu czy nawet później, na terenach Europy i Azji. Niejednokrotnie walczący wydawali okrzyki i używali siły. Oczywiście nie zawsze, bo walce na jakąkolwiek broń białą najbardziej istotna jest szybkość i wyczucie przeciwnika. Słabi samurajowie atakowali pierwsi z krzykiem, natomiast mistrz nigdy tego nie robił. Mistrz nigdy nie atakował pierwszy. Teraz ktoś musiał, ponieważ obie kobiety bezdyskusyjnie zasługiwały na miano doskonałego szermierza. Koi uderzyła idealnie. Tomine powinna zginąć, ale świetne cięcie Koi tylko rozcięło jej skórę na torsie. Niestety i Tomine Saro uderzyła doskonale. Ostrze jej miecza przecięło okolice nadgarstka mojej miłości i jej miecz upadł na ziemie.  
– Widzisz, mówiłam ci, że zginiesz. – Tym razem nie wyczułem nawet złości, raczej szacunek.
Koi miała małe szanse. W końcu Kenzi-Omura uczył nas i tego. Tylko że podłoże było mokre, a Koi ranna. Powinna skoczyć, zrobić przewrót i chwycić miecz lewą dłonią. Ja bym tak zrobił.
– Pożegnaj się ze swoim alfonsem, szmato. – No cóż, Saro widocznie wyczerpała szacunek, jakim darzyła Koi Osaka, wypowiadając ostatnie zdanie.
Dobrze wychowana to Tomine nie była. Musiałem patrzyć. Trudno. Będę walczył i pewnie przegram, a osłabi mnie świadomość, że moja Koi zginęła. Dobre pozostawało to, że będziemy tam razem. Ja, moja rodzina i Koi, którą nadal kochałem.
Widocznie ktoś chciał inaczej. W Tego z góry nie za bardzo wierzyłem. Czarna śmierć uderzyła doskonale, ale w połowie czasu jej cięcia padł strzał, potem drugi i trzeci. Koi uchyliła korpus i tylko cześć jej włosów spadła na ziemię zamiast jej głowy. Dostrzegłem zdziwienie na ładnej twarzy Japonki.
– To nie jest w porządku – zdołała wyszeptać.
Upadła nieżywa z otwartymi oczami. Z mroku wyłoniła się postać.
– Zasłużyłam na drugi raz? – zapytała Rozalinda.
– Co tu robisz? – zapytałem zdziwiony.
– Ratuje ci dupsko, twojej ukochanej, również. Nadal lubię dziewczyny. Jeżeli chcesz Koi, to możesz mi podziękować w naturze.
Cała Rozalinda. Ucieszyłem się oczywiście, że ją widzę żywą
Podeszła bliżej. Musiała przejść operację plastyczną. Dostrzegła mój wzrok.  
– Pobiedziłeś wówczas, że jestem nie taka brzydka, to chyba teraz nie powiesz inaczej. 
Musiała to zrobić. Zastosował najlepszą metodę, by już nie być poszukiwaną.
– Podobno zginęłaś?
– Jak widzisz, nie. Wszystko ci opowiem. Ale mamy coś dla ciebie, co powinno poprawić ci humor.
Owszem byłem zmęczony i osłabiony, a dodatkowo ranny, lecz chyba moja dedukcja nie ucierpiała. Powiedziała, mamy” Czyżby to miało znaczyć, że poznała Koi już wcześniej i działają razem?
Na odpowiedzi musiałem nieco poczekać. Nie naciskałem, cierpliwość zawsze stanowiła moją mocną stronę. Poza kilkoma razami z rodziną. 
– Co możesz mieć, wiesz, że to, co kochałem, zginęło.
– Chodźcie, zanim policja się zjawi, muszę was opatrzyć. – Brazylijka nie traciła zimnej krwi i chyba humoru również
Podszedłem do Koi i wziąłem ją pod rękę
– Dziękuję, Koi – powiedziałem.
– Nie ma za co. Wszystko ci opowiem.
– Co tak się guzdracie. Ruszać tyłki – powiedziała Rozalinda.  
Doszliśmy do samochodu. Dostrzegłem czarny Jaguar.  
– To mój?
– Skąd! Z twoich cacek nic nie zostało. Może stare Lambo się da poskładać, ale wątpię. Kilkadziesiąt ton betonu robi swoje – uśmiechnęła się ślicznie.
Usiadłem ciężko na tylnym siedzeniu, a Koi oparła głowę o moje ramie.
– To jakieś dwadzieścia minut drogi. I nie zaśnijcie.  
Ruszyła ostro.  

Wiedziałem, ze Max nie puści pary. Prawdopodobnie policja wszystko zatuszuje. W końcu ninja to bajki. Co mogło skłonić Hitaru do tego posunięcia? Jedyną rozsądna odpowiedź nasuwała się sama. Nie zapomniał zniewagi i pewnie ktoś go sfinansował, by mógł się odegrać, a co do podstaw ataku był fakt, że jeden z najbardziej wartościowych mieczy opuścił ziemię Japonii. A może mieli tak dobry wywiad, że odkryli moją chęć sprzedaży, co stanowiło już dla nich kompletną hańbę.  
– Jak się czujesz Koi – zapytałem.
– Dobrze, nic mi nie grozi, ale nie mogę się pogodzić, że mnie pokonała.
– Bywa. Nie popełnisz hara-kiri, prawda?
– Nie Euri– san. 
– Wolisz tak, czy Ame– san?
– Jak powrócisz do Japonii, to będę cię tak nazywać. Przykro mi z powodu Diany i Remiego.
– Najbardziej bolało mnie, co zrobił Remi. Nawet jeżeli Hajze go namówił. Dlaczego to zrobił?
– Wiem, że cię zaboli prawda, ale ci powiem. Niektórzy ludzie mają w sobie zło od urodzenia.
– Nie mogę tego przyjąć – powiedziałem ze smutkiem.
– Powiedziałam, co czuję, a Kensi - Omura, potwierdził.
– Jak mnie znalazłaś?
Spojrzała mi prosto w oczy.  
– Przyjechałam zaraz po tym wszystkim, ale nie chciałam cię szukać. Widzisz, ja uwierzyłam mistrzowi. On wiedział, że się spotkamy.
– Odpokutowałem za moje grzechy. Nadal nie wiem, czy chcę żyć.
– Nawet ze mną?
Poczułem dziwny prąd w środku ciała.
– Kocham cię nadal, tak samo. Chciałabyś?
– Zawsze chciałam.
– Moje serce wciąż płacze, Koi– san.
– Dam ci całą miłość by przestało.
– Dziękuję.
– Zostaw coś dla mnie, ślicznotko. W końcu, dzięki mnie, żyjesz - wtrąciła się Rozalinda.
– O tym też mówił mój mistrz.
– Jest w porządku?
– Ma ponad osiemdziesiąt lat.
– Aha. Dobra. Mamy parę spraw do załatwienia. Najpierw was poskładam, potem mi się odwdzięczycie, a później zobaczymy.
– Wiecie kto zabił Hajze? Mam wrażenie, że ta sama osoba zabiła facetów, którzy obserwowali mój dom.
– Tego nikt nie wie. Prawdopodobnie on cię uratował. Ale nie zrobił tego z miłości. Wręcz przeciwnie. Nie wiemy nic. Jest jeden ślad, ale urywa się w przeszłości.
– Co to za ślad, Rozalindo?
– Nie chcesz wiedzieć. Joseph Parker.
– Co takiego? On nie żyje.
– Nie powiedziałam, że to on. Stwierdziłam, że się z tym łączy. To już tu. Aha, nazywam się teraz Florentyna Cerpia.  
– Ładne imię – rzekła Koi.
– Nie brzydkie. W domu sobie wyjaśnimy pewne rzeczy.
Koi spojrzała na mnie.
– Euri – san czy ty z nią...
– To właśnie musimy wyjaśnić – odezwała się Rozalinda, a teraz Florentyna.
– Skąd wiesz, Koi?
– Czuję między wami więź.
– O! Tak można?- zdziwiła się Brazylijka.
– Jak widać. I jest coś dziwnego. Tu gdzieś blisko jest jeszcze ktoś, z kim masz tę sama więź.
Poczułem się dziwnie.
– Mylisz się, Koi.  
Samochód wjechał do garażu.  
– Euri, jak się czujesz? - zapytała Rodrigues.
– Nie tak źle, a dlaczego?
– Bo czeka cię niezły kop emocjonalny.
– Euri, czy ona zawsze jest taka?
– Tak, ale to dobra dusza.
– To wiem. A właściwie widzę. Masz cudowna złotą aurę. Ona ma złotą z czerwoną otoczką, jeszcze takiej nie widziałam.
– Co to oznacza?
– Gorąco – szepnęła Koi.
Weszliśmy do środka. Gdyby nie silne ramię, Koi z pewnością bym usiadł. W pokoju stały dwie młode kobiety: Aisha Al–as Ahmal i Chloe Parker.
– Tatusiu – szepnęła z łzami w oczach córka.
Po chwili całowała mnie po całej twarzy. Tuliła mnie mocno. Czułem ból, ale nie mogłem nic wyrzec z wrażenia.
– Później go utulisz, jest ranny.
– Chloe sądziłem, że nie żyjesz!
– Wszystkiego się dowiesz, tatusiu. Wszystkiego.  
Poczułem delikatny uścisk dłoni Koi.
– Euri, to jest ta osoba. – jej czoło pokryła lekka zmarszczka.
– Tak, to prawda. Nadal sądzisz, że jestem aniołem?
– Tak, Euri. Ale jeżeli zechcesz, wytłumaczysz.
– Tak.
– A zapomniałam was przedstawić – rzekła Florentyna.
– Koi Osaka, a to Chloe Parker i jej miłość Aisha Al–as Ahmal. Będę robić za pomoc medyczną, pierwsza idzie Koi. Wy sobie pogadajcie.  
Po chwili Koi zniknęła w drugim pokoju wraz ze swoją wybawczynią.  
– Może ja dam radę – rzekła Aisha – znam się trochę na udzielaniu pierwszej pomocy.  
Bez pytania zaczęła zdejmować mi porwaną koszulę.
– Boże jak ty schudłeś, tato.
– Trochę się zaniedbałem.
– Aisha cię opatrzy, a ja potem ogolę, chcesz?
– Aż tak źle wygadam? – próbowałem żartować.
– Dobrze. Niezłe z ciebie ciacho, Euri Parker.
– Chloe, przestań! Trochę szacunku.
– Przepraszam.
Pocałowała mnie w usta. Delikatnie.
Kula, którą dostałem w okolicę karku, przeszła na wylot. Bolało, ale nie żebym nie mógł wytrzymać. Miałem kilka nieznacznych nacięć, poza tym pozostałem bez innych ran. Cieszyłem się w duchu, że Chloe żyje, w końcu od trzech lat sądziłem, że ją straciłem. Nadal nie wiedziałem, jak się uratowała. To radosne uczucie całkowicie pokryło smutek, że zabiłem i to sporo osób. Z pewnością nie byłem potworem, skoro ich żałowałem.  
– Tatusiu, może powinieneś się umyć, nie pachniesz dobrze.
– Dzień wcześniej się myłem, zostałem do tego zmuszony. Chciałem wypić dobrą szkocką, potem postanowiłem sprzedać miecz, a dopiero, kiedy miałbym pewność, że oddałem w dobre ręce pieniądze, miałem umrzeć jak samuraj, który stracił honor.  
– No dobrze, ale już od tej chwili masz podwójny powód, aby żyć.
– Tak, córko. Nie zbiję się.
– W tym domu jest wanna, chcesz się umyć?
– Pomyślę.
– Brudas.
– Chloe, uprzedzam cię! Jestem wciąż twoim ojcem.
– Przepraszam.
Znowu pocałowała mnie w usta.
– Myślę, że powinnaś przestać.
– Co takiego mam przestać?– zapytała niewinnie.
– Całować mnie w usta.
– To z miłości. Dobrze już się poprawiam. Jeżeli jesteś na siłach, sam się umyj, jeżeli nie, pomożemy.
– Dam radę. Jest tu kabina?
– Oczywiście. Rozalinda płaci dwa tysiące futów za miesiąc. Potem cię ogolimy.
– Sam dam radę.
– Jesteś zmęczony. Pozwól nam, Aisha asystowała przy goleniu taty.
– No dobrze, idę się myć, ale najpierw zajrzę do Koi.
– W porządku.
Wstałem i poszedłem do drugiego pokoju. Rozalinda podniosła głowę.
– Już prawie kończę. Koi miała szczęście, że ta mała żmija nie przecięła jej żył.
– Rozalindo, nie powinnaś tak jej nazywać, była wielkim wojownikiem. - odezwała się Japonka.
– Pieprzysz. Wyzywała cię od szmat, a ty masz do niej szacunek?
– Skąd wiesz? Znasz japoński?
– Trochę. Myślisz, że ta kruszyna, by się tak wyrażała o tobie, gdybyś zginęła?
– Nie wiem. Może miała jakieś problemy.
– Jakieś? Chyba same. Od razu chciałam ją zabić, ale czekałam aż do końca. Nie wyglądasz na szczęśliwą z tego powodu, że cię uratowałam.
– Florentyno, być może znasz nasz język, ale nie rozumiesz mentalności wojowników bushido. Ona nie może pogodzić się z porażką – postanowiłem wrzucić swoje trzy grosze.
– Tak, aż taka głupia to nie jestem, żeby tego nie pojąć. Mnie zgwałcono z dwadzieścia razy. Pierwszy raz jak miałam mniej niż osiem lat. Niech spróbuje z tym się pogodzić.
Co dziwne, Rozalinda dalej zajmowała się jej ostatnią raną.  
– No już. Do wesela się zagoi.  
Pocałowała delikatnie usta Koi.
– Wiem, że lubisz kobiety, ale ja nie jestem zainteresowana.
– Nie rozumiesz nadal, Koi. Zraziłam się do mężczyzn. Poza tym miałam taką szkaradną gębę, że ty byś pewnie zabiła się własną pięścią, gdybyś tak wyglądała. Skoro nie jesteś zainteresowana, to ciężko ci będzie mi się odwdzięczyć.
– Chcesz czegoś za coś? To nie jest w porządku.
Rodriguez popatrzyła na mnie.
– Czy ona nie wie, że ja żartuję?
– Pewnie nie. Japończycy mają specyficzne poczucie humoru.
– Rozumiem.
Koi popatrzyła na mnie, a potem na Rozalindę.
– Ty nie żartujesz, ja czuję. Próbuję wejść w twoją percepcję...
– Wolałabym, żebyś weszła gdzie indziej. – roześmiała się Brazylijka.
– Jesteś okropna, ale masz dobrą duszę. Możesz podejść do mnie?
Brazylijka zrobiła dziwną minę, popatrzyła na mnie pytająco i podeszła do Koi.
– Nachyl się. – Czułem, a raczej wiedziałem co się teraz stanie, nie znaczy to, że nie odczułem również zdziwienia i to zanim do tego doszło.
Zrobiła to i zapytała.
– Chcesz mi coś powiedzieć na ucho? Sądziłam, że nie masz z Parkerem tajemnic.  
Ale ja czułem, co Koi chce zrobić. Ujęła twarz Brazylijki i pocałowała ja subtelnie, ale z pewnością nie w przyjacielski sposób. Trwały tak z minutę.
– O kurwa, to mnie zaskoczyłaś, ślicznotko.
– Sądziłam, że będzie gorzej. Co sądzisz, Euri – san, powinnam się z nią przespać?
Spojrzałem na nią zdziwiony.
– Koi – san, mnie pytasz?
– Tak.
– Nie wiem. Nie rozumiem.
– Czego nie rozumiesz. Jestem nadal twoja. Zechcesz, to zrobię, nie zechcesz, nie zrobię.
– To tak u was jest? – zdziwiła się Rodriguez.
– Nie zupełnie. Idę się myć, a wy to przedyskutujcie.
Wyszedłem lekko zdziwiony. Czułem się lekko zmęczony. Jakby stres z trzech lat nagle zaczął dawać o sobie znak. Córka i Aisha mnie obserwowały, ale czułem, że robią to z powodu zatroskania. Wszedłem do kabiny. Ciepła woda dała ulgę, ale i też nieco osłabiła. Nie zdołałem utrzymać równowagi i upadłem. Prawdopodobnie musiały to usłyszeć, bo po chwili obie znalazły się przy mnie.
Nawet nie zdążyłem poczuć się zawstydzony.  
– Wszystko dobrze, tato? – zapytała z troską Chloe.  
– Jestem słaby.
– Powinieneś poleżeć w wannie. Naleję ci wody i jak wejdziesz, to cię umyję. Tak ogólnie.
– Czy ja mogę pomagać? – zapytała Aisha.
– Będę się czuł niezbyt komfortowo, jak będziecie obie.
– To mogę to zrobić sama – odrzekła wcale nie zbita z tropu, Aisha.
– Ależ...
– Tato, pozwól jej. Ona to robi z czystego uczucia. Jak ją poznasz, to zrozumiesz. Skoro mówi myć to myśli myć. Ona jest dorosła, ale uczciwa jak dziecko. W końcu w Japonii gejsze służą. Myśl jak Japończyk.
– Spróbuję.  
Siedziałem na stołku okryty białym ręcznikiem. Chloe wyszła i po chwili usłyszałem, że woda zaczyna się lać do wanny.
– Wiesz Aisho jak to się stało, że Chloe żyje?
– Tak, panie Parker?
– Mów mi Euri, dobrze?
– Dobrze panie Euri.
– Euri, bez pan. Proszę.
– Dobrze.
– To powiesz?
– Mogę podczas mycia?
– Tak.  
Za dużo się działo. Walka, stres od trzech lat. I najważniejsze, że Chloe żyła.
Aisha stała i patrzyła na mnie.
– Coś nie tak?
– Nie, Euri. Patrzę na ciebie, bo jesteś powodem, z jakiego powstała Chloe. Kocham ją, więc kocham również ciebie. Kochałam Dianę i jest nadal w moim sercu. Próbowałam pokochać Remiego, ale odrzucał moją miłość.
– Tak, to chyba najbardziej przeżyłem.  
Weszła Chloe.  
– Woda gotowa. Opiekuj się nim, kochanie – Chloe usiadła na sofie, a ja, prowadzony pod rękę przez Aishe, szedłem do łazienki.
– Możesz się odwrócić? – poprosiłem.
– Oczywiście, Euri.  
Łazienkę wyłożono białymi kafelkami. Co kilka stóp wstawiono piękną, dekoracyjną ceramiczną płytkę. Mieszkanie miało swoją klasę. Prawdopodobnie cena za wynajem mogła być nawet wyższa. Zdjąłem ręcznik i wszedłem do wody. Piana pachniała zielonym jabłkiem. Zakrywała wszystko poza głową.

Sapphire77

opublikował opowiadanie w kategorii dramat i obyczajowe, użył 3972 słów i 22952 znaków, zaktualizował 13 mar o 23:18.

1 komentarz

 
  • Użytkownik Gazda

    Opłacało się czekać.  
    Zdarza się kilka literówek lub pomyłek co do osoby, ale ogólnie jest dobrze.
    Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy

    12 marca

  • Użytkownik Sapphire77

    @Gazda Dziękuję. system sprawdza, jak to możliwe? Pewnie wchodzą istniejące słowa :. Nie mam wersji płatnej bo kosztuje sporo. Tysiąc na rok. Miło, że nadal lubisz. Nie komentowałeś pierwszych 17 odcinków? Dodaję co dnia.Opowiadanie napisałem kilka lat temu.

    13 marca

  • Użytkownik Sapphire77

    @Gazda  Mam fajne opowiadanko. Dam namiar, ale masz profil prywatny. Jak chcesz napisz do mnie w wiadomosciach i ci odpiszè, a potem mozesz sie dalej ukrywac. Fantasy, przygoda, akcja, milosne. Tylko jedno opowiadanie na lol jest w takiej tematyce.

    15 marca