Mała POWRÓT (tajemnica) część 3.

Żyje...  
     Żyje!  
     On żyje!  
     Moja radość, moje wytchnienie i to co tak długo dusiłam, w tym martwym od bólu sercu, to co dawało nadzieje... Teraz nadzieja wygrała! Boże, jak bardzo się cieszę! Jak wielką radość mi sprawiasz...  
     Dziś zmienia wszystko...
     Dziś jest nową jutrznią i nowym początkiem!  
     Początkiem kiedy mam pewność, że jutro będzie lepsze bo część mego serca jest gdzieś tam... Nawet jeśli nie wróci do mojej piersi – Żyje!  
     Wróciłam do domu... Tym razem droga była długa i pełna myśli. Patrzyłam na kartkę zapisaną przez Malinę... Patrzyłam na jego słowa, jego podpis... Patrzyłam na delikatne plamki na papierze... Czułam wolność.  
-Janka! - Krzyknął ktoś za moimi plecami. - Janka! Śniło mi się... Śniło!  
     Zobaczyłam zapłakaną Nastię.  
     Była cała w czerni... Jakby w żałobie.  
-Widziałam go... Coś się musiało stać! Boże, a jeśli on... Boże... - Łzy płynęły po policzkach. - To moje dziecko... Nie mogę stracić drugiego syna...  
     Co?!  
     O czym ona mówi?
     Nigdy o tym nie wspomniała... Nigdy nie mówiła, że miała dwójkę dzieci...  
-Janinko... Ty coś wiesz! Powiedz mi. Muszę wiedzieć... - Błagała. - czy on... ?  
-Nie! Nastia, on żyje! - Mój głos przepełniony był szczęściem. - On żyje! Ja to wiem!  
     Spojrzała na mnie niepewnie, ale po chwili też się uśmiechnęła.  
-Naprawdę? - Spytała z nadzieją.  
-Naprawdę.  
     Rzuciła mi się na szyję, przytuliłam ją a ona mnie. Mężczyzna, który wypełnia nasze serca jest gdzieś tam, ale wciąż na tej ziemi. Tylko to się liczyło.  
     Stałyśmy tak bardzo długo...  
     Nie wiem ile czasu minęło, ale miałam wrażenie jakby zatrzymał się i nie chciał ruszyć.  
     Choć wtedy jeszcze nie wiedziałam, że gdy jesteśmy szczęśliwi to trwa to znacznie krócej niż cały nasz czas gdy jesteśmy smutni i poranieni.  
-Widziałaś go? Jest tu? - Pytała pośpiesznie zapłakana matka.  
-Dostałam list... On żyje, nie musisz się już o nic martwić! Napisał, że wróci... Pozostało nam czekać. - Szeptałam.  
     Pocałowała mój policzek mówiąc:
-Moja córko.  
     Pozostało mi teraz zadać jej to trudne pytanie. Spytać kim był ten drugi syn, o którym wspomniała... Bałam się wymierzyć ten cios. Takie wspomnienie zawsze boli.  
     Musiałam to dobrze przemyśleć.  
     Ona była mi jak matka, ciężko patrzeć na te łzy...  
-Przyjdź do nas na kolacje. - Powiedziałam spokojnie.  
     Skinęła głową.  
     Mieszkała na wsi, niedaleko miasteczka. Ja, rzadko ją odwiedzałam, zazwyczaj to ona przyjeżdżała.  
-O siódmej? - Spytała.  
     Zgodziłam się.  
     Każda poszła w swoją stronę, jeszcze kilka razy zerkając w tył.  
     Byłam tą kobietą, której wojna zabrała wszystko co najcenniejsze. Rodzinę, dom, ukochanego... Wszystko co miało jakąś wartość. Pozostał mi tylko syn, którego nie oddam nikomu. Ale byłam też jedną z tych kobiet, która nie poddała się, walczyła do samego końca.  
     Czy zaznałam spokój?  
     Czy odnalazłam to o co walczyłam?  
     Nasze życie to same pytania, bo przecież świat jest nieskończenie wielki.  
-Gdzie byłaś? - Spytał Marek gdy tylko stanęłam w drzwiach domu.  
     Jego twarz była niemalże biała ze strachu.  
     Nie mogłam mu wcześniej powiedzieć o kontakcie z Gruszczowem. Zapewne od razu by się sprzeciwił.  
-Porozmawiajmy  w ogrodzie zimowym. - Rzuciłam i ruszyłam w dobrą stronę.  
     Korytarz domu był jasny. Światło wpadało przez duże okiennice, oświetlając obrazy na ścianach. Większość z nich przedstawiała rodzinę Marka, ale trzy z nich były wyjątkowe. Mój ojciec. Mama. Kasia. Mąż w prezencie ślubnym przywiózł mi wszystko to co odnalazł w zgliszczach mojego byłego domu. Zaledwie jedna fotografia, choć nadpalona, ale udało się odtworzyć ich twarze. Tak wielki to było dla mnie szczęście...  
     Ustałam twarzą do okna. Nie chciałam patrzeć na jego twarz.  
-Spotkałam się z Romanem Gruszczowem. - Powiedziałam.  
-Kto to jest? - Zaczął. - Janka, dlaczego mi nie powiedziałaś? Przecież mogło się...
-Znalazł go... - Gwałtownie się odwróciłam. - On żyje. Rozumiesz? Żyje!  
     Uśmiechnęłam się do siebie.  
     Twarz Marka stała się chłodna... Nie dziwiłam się.  
-Przepraszam, wiem, że się o mnie bałeś... Ale gdy chodzi o niego... Gdy chodzi o niego albo o Antka nie myślę racjonalnie. Ale byłam bezpieczna... Gruszowowi można ufać. Jestem tego pewna.  
     Westchnął.  
     W oczach miał ból.  
-Cieszę się. - Skłamał.
-Marek nie udawaj przede mną! Znam cię już trzy lata... Jesteś częścią mojego życia, zawsze będziesz...  
     Podszedł bliżej, aż poczułam jego zapach.  
-Kocham cię... - Wyszeptał. - Pamiętaj o tym... Nie ważne co zrobisz zawsze będę stał blisko. Będę strzec ciebie i Antka. Nigdy się od was nie odwrócę.  
     Jego postawa mogłaby być przykładną dla wielu mężczyzn.  
-Dziękuję. - Powiedziałam cicho.
     Przytulił mnie.  
     Pierwszy raz... Pierwszy raz w życiu, odwzajemniłam jego uścisk.  
     Nigdy nie było między nami miłości cielesnej... Nigdy nie było nic poza tą miłością, którą on mnie darzył a ja nie mogłam jej odwzajemniać.  
     Wypuścił mnie z objęć...  
     Wyszedł.  
     Nie zatrzymywałam go. Wiem, że go zraniłam, lecz każda prawda jest lepsza od kłamstw. Po za tym nigdy go nie okłamywałam. Nie miałam sekretów, nie chciałam tego... Traktowałam męża jak przyjaciela.  
     Po tej rozmowie, czułam potrzebę by zobaczyć synka. Bawił się w swoim pokoju.  
-Kochanie... - Powiedziałam cicho.  
     Spojrzał znad zabawek.  
-Pobawisz się ze mną? - Miał słodki i miękki głos.  
     Przysiedliśmy na podłodze.  
     Przede mną leżały trzy zabawki żołnierzyków.  
-W co się bawisz? - Spytałam.  
-W wojnę.  
     To co odpowiedział bardzo mnie zaskoczyło...
     Wręcz zamarłam.  
-Chodź synku... - Szepnęłam. - Usiądź mi na kolanach.  
     Westchnęłam.  
-Wojna to nie zabawa, wiesz... To coś bardzo brzydkiego.  
-Dlaczego jest wojna? - Spojrzał na mnie z dołu.  
-Bo pewni bardzo źli ludzie chcieli zdobyć nowe miasta dla swoich mieszkańców. Dlatego zabierają nasze domy by inni mogli w nich mieszkać.  
     Zamyślił się.  
-A nie powinniśmy pomagać innym?  
-Powinniśmy synku, ale nie w tym przypadku. Za parę lat gdy będziesz większy zrozumiesz to bardzo dobrze.  
     Skinął małą główką.  
-Przyjdzie dziś do nas na kolację babcia Nastia.  
     Spojrzał z uśmiechem.  
-Mamo, bo babcia to twoja mama tak?
     Ciekawość trzylatka zawsze mnie zaskakiwała.  
     Ciemne włosy opadły mu na oczy. Wyglądał tak uroczo... To całe moje szczęście kryje się pod tą rozczochraną fryzurą.
-Nie synku...  
-Ale mama taty to babcia Nina... - Powiedział z zawodem, że jego dedukcja się nie powiodła.
-Wiesz, babcia Nastia zawsze będzie twoją babcią nie ważne kogo mamą jest. Kiedyś ci wszystko wytłumaczę słoneczko.
     Wyjrzał za okno.  
     Widoczna ciekawość po tacie.  
-Muszę teraz coś zrobić, zobaczymy się później. - Dałam mu powolnego buziaka.  
     W tym domu zawsze było tak pusto. Zdecydowanie za duża powierzchnia na taką ilość osób.  Marek większość czasu spędzał w swoim gabinecie. Ja rzadko miałam chęć przechadzać się tymi korytarzami, jedynie do pokoju syna zaglądałam regularnie. Antek często biegał w tę i z powrotem, z góry na dół, ale ostatnio stał się o wiele spokojniejszym dzieckiem. Myślę, że najlepiej z nas ten dom znała Helenka. Zwiedziła każdy zakamarek i kąt. Zajrzała w miejsca, o których ja nie miałam pojęcia.  
     Nie uważałam tego budynku za dom...  
     Nie czułam się tutaj tak jak czuć się powinnam.  
     Weszłam do swojej sypialni. Siwa kobiecina właśnie ścierała kurz.  
-Już kończę proszę panią. - Powiedziała.  
-Nie śpiesz się, nie przeszkadzasz mi.  
     Uśmiechnęła się.
-Stało się coś dobrego? - spytała.  
-Skąd ta myśl? - Zmarszczyłam brwi.  
-Wygląda pani na szczęśliwą. To wielka radość, rzadko taką panią widuje.  
     Przyglądała się mi z błyskiem w oku.  
-Szczęście wypełnia moje serce, ale jednocześnie tyle bólu. Boję się, że niedługo ta radość zniknie i pozostanie to co zawsze... Połamane i porwane kawałeczki, niczym posypane lustro.  
     Podeszła bliżej.  
     Siwe włosy opadały na uszy, w których nosiła małe perłowe kolczyki.  
-Nie smuć się dziecko. Nawet jeśli jutro ma być źle, dziś musisz wykorzystać to co dobre. Uśmiech na twojej twarzy jest lekiem na moje rany...  
     Helena również nie miała prostego życia. W zeszłym roku straciła męża i córkę. Widziała jak umierają... Patrzyła na krew, wypływającą  z ich ran. Nie mogłam sobie nawet wyobrazić jej bólu. Myślę, żę mój nie dorównywał jej...W prawdzie ta kobieta dała mi tyle nadziei, zawsze gdy się łamałam potrafiła powiedzieć coś co stawiało mnie na nogi. Zasługi w moim sercu ma nie do zliczenia. Nie wyobrażam sobie, żebym mogła ją stracić. Łączyła nas pewna więź. Obie byłyśmy zranione i zagubione.  
-Nasz świat nie ma sensu... Po co to wszystko? Po co ta wojna, nienawiść? Dlaczego tyle ludzi musi zginąć by znaleźli nić porozumienia?! - Mówiłam.  
     Znałam odpowiedzi na te pytania.  
     Od trzech lat dość skrupulatnie śledziłam politykę.  
     Dzięki temu wiedziałam gdzie toczą się najostrzejsze boje i mogłam błagać by nie było tam Janka.  
     Czasami siadałam w fotelu i myślałam dlaczego tak naprawdę go kocham? Po co ta miłość? Dlaczego ona jest... Przecież nie daje mi szczęścia a tylko i wyłącznie ból.  
     Po co kochamy?  
     Po co człowiek nauczony jest uczuć?  
     Żeby cierpieć...  
     Innymi razy wychodziłam do ogrodu i siedząc na trawie, delikatnie muskałam dłonią jej źdźbła. Czułam wtedy jego włosy. Były tak samo miękkie. Gdy zamykałam oczy wiatr przynosił mi jego zapach i miałam wrażenie jakby otulał mnie swoim ciałem. Zatapiałam się w tej chwili, ale za każdym razem wychodziłam z tego nieco słabsza.  
-Gdy byłam mała często lubiłam patrzeć na ptaki. Są one tak bezbronne, a z drugiej strony silne i zawzięte. Nie zdajemy sobie sprawy ile mają w sobie siły. Zawsze są gotowe... Czujne. Wiedzą kiedy odlecieć by wyjść z każdej sytuacji bez szwanku... Skąd to wiedzą? Wyczuwają zagrożenie niczym deszcz? Marzyłam wtedy by być takim ptakiem. Marzyłam by odlecieć tak jak one... Gdy żyjemy w ruinach marzymy o pałacu... gdy żyjemy w pałacu wracamy do tych ruin.  
     Ciepłą dłonią musnęła mój policzek.  
-Pamiętaj, że masz w sobie siłę tego ptaka. Masz w sobie dużo dużo więcej niż ci się wydaje... Wystarczy, że uniesiesz głowę i przestaniesz patrzeć w przeszłość.  
-Nie mam już siły... Jestem tym wszystkim zmęczona. Pragnęłam wiedzieć czy on żyje. - Zamilkłam na moment. - Myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi gdy zobaczyłam ten list, ale teraz... Tak strasznie się boję. Boże... Helenko nie wiem co robić... Nie wiem jak mu pomóc! Jak to wszystko poukładać! A jak wróci? Co wtedy? Co z Markiem? Co z Antkiem?  
-Ciii... - Uspokoiła mnie. - Na pewno wszystko się ułoży. Znajdziesz złoty środek.  
     Nie czułam się z tym pewnie.  
     Nie czułam, że to wszystko będzie tak pięknie.  
     Miałam wrażenie jakby to dopiero był początek. Początek piekła, które muszę przejść.  
     Helenka po pewnym czasie wyszła. Zostałam sama. Sama ze swoją ciszą... Nie potrafiłam siedzieć bezczynnie. Musiałam zrobić coś z rękami bo same wyrywały się... Nie wiem po co. Nie wiem do czego.  
     Kiedy schodziłam na kolacje, nie byłam sobą. Miałam wrażenie jakby świat wkoło płynął. Wciąż się poruszał a ja mimo kroków stałam w miejscu.  
-Janka? Wszystko w porządku? - Spytał Marek stojący u szczytu schodów.  
     Skinęłam głową.  
     Spojrzałam na drzwi, Nastia właśnie zdejmowała płaszcz.  
-Dobry wieczór kochanie. - Ucałowała w czoło Antosia.  
-Dobry wieczór babciu. Poczytasz mi? - Podał jej książeczkę.  
     Roześmiała się.  
-Jeśli zjesz całą kolacje, to mogę ci czytać całą noc. - Wyszeptała na tyle głośno, że doskonale słyszałam.  
     Słyszałam, ale słowa nie trafiały do mnie.  
     Były jakąś niewiadomą... Nie wiem co się ze mną działo.  
-Chodźmy. - Powiedział Marek.  
     Patrzyłam... Nie wiedziałam.  
     Słuchałam... Nie słyszałam.  
     Nie byłam nawet w stanie myśleć. Nie pamiętam z tej prawie nic...
-Janka?! - Dotarł do mnie głos Nastii.  
-Tak? - Spojrzałam na nią jakby wyrwana ze snu.  
     Uśmiechnęła się.
-Mówiłam, że powinnaś położyć się spać bo nie wyglądasz zbyt dobrze.  
-To był męczący dzień.  
-Kochanie, nie powinnaś się przemęczać.
-Powtarzam jej to codziennie. - Poparł ją Marek.  
     Udałam uśmiech.  
     Nie chciałam by się martwili.  
-Mamo, nie chcę żebyś była taka zmęczona. - Antoś miał smutny głos. Raniło mnie to.  
     Wtedy wszystko czułam mocniej.  
     Odbierałam to mocniej.  
-Ja położę cię spać. Przecież ci obiecałam. - Zwróciła się do niego babcia.  
     Całą tą rozmowę o moim zmęczeniu przerwał niespodziewany hałas.  
     Walenie do drzwi.  
     Przez moją głowę przemknęły najgorsze myśli...  
-Pani Janko. - Usłyszałam za plecami głos Helenki. - Przyszedł pan Chruszczow.  
     Zamarłam.  
     Nie byłam w stanie się odwrócić.  
     Co do jasnej cholery? Coś musiało się stać, że przyszedł o tej porze.  
     Marek rzucił mi zdenerwowane spojrzenie. Nastia rozmową uspokajała Antosia, po chwili wstali i ruszyli w stronę schodów.  
-Niech wejdzie. - Powiedziałam do służki.  
     Przewracałam oczami wciąż czując na sobie czyjś wzrok.
-Janka... Co on tu robi? - Spytał mój małżonek.  
-Nie wiem... - Wyszeptałam.  
     Czułam jakby zaraz miało nastąpić największe nieszczęście. Jakbym zaraz miała stracić serce... Część mojego życia.  
-Nie powinienem państwa niepokoić tak późno, ale sytuacja tego wymaga. - Zaczął zdenerwowany.  
     Jego koszula nie była już idealnie biała a płaszcz nie leżał tak doskonale. Ubranie były całe potargane i brudne.  
     Wstałam gwałtownie nie spuszczając z niego wzroku.  
-Mamy kłopoty... Niemcy dopadli naszych. Co najmniej połowa została zabrana do Warszawy na Pawiak... Część nie żyje...  
-Co my możemy zrobić? - Przerwał mu Marek.  
     Robiło mi się słabo...
     Nie mogłam złapać oddechu.  
-Potrzebujemy pieniędzy na broń... Potrzebujemy pieniędzy, żeby ich wyciągnąć. Jeśli tam zostaną nie przeżyją.  
     Proszę...  
     Nie...  
     On... On nie może tam być.  
-Czy... - Wyszeptałam.
-Nie wiem... - Powiedział. - Do tego miasta zbliżają się oddziały, Niemcy chcą zniszczyć cały nasz dorobek, dziwne, że jeszcze nie dokonali tu bombardowania... Nie jesteście już tutaj bezpieczni, ale jeśli teraz bez powodu wyjedziecie będzie to zbyt podejrzane.
-Co mamy robić? - Spytałam.  
     Zamilkł na moment...  
-Zrobicie dokładnie to co powiem. - Powiedział surowo.  
     Była to bardzo długa noc...
     Pełna łez i niepewności.  
     Bałam się... Znowu się bałam.  
     Dlaczego to się dzieje? Dlaczego...

Rosseved

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2731 słów i 14834 znaków. Tagi: #mała #Miłość #Wojna #1939 #Życie #Uczucia #Smutek #Śmierć

Dodaj komentarz