Mała cz. 4

Stałam pomiędzy dwoma mężczyznami. Ja mała, młoda i delikatna... Może kiedyś taka byłam. Teraz nie jestem już tą samą Janiną Borowską.
-Nie możesz walczyć! - Zaparł się Antek.
-To nie jest twoja decyzja. - Zablokowałam go.
Zmarszczył brwi.
-Kocham cię jak siostrę i nie chce cię stracić.
-I nie stracisz. Gdybyś był daleko ode mnie... Każdego dnia bym się o ciebie bała. - Łza spłynęła mi po policzku. - Widziałam poświęcenie i zdradę... Ból i szczęście... Strach i oddanie... Teraz wiem, że moje życie może kogoś uratować. Wiem, że nie jestem słaba...
-Mała... - Wyszeptał mój kuzyn.
-Dobrze... - Powiedział Malina opadając na krzesło.
Antek spojrzał na niego pytająco.
-Jeżeli kiedykolwiek coś jej się stanie możesz mnie zabić. Wiem, że ona sobie poradzi. Wierzę w to. - Dodał.
Zapadła cisza.
Była długa...
Nieprzerwana niczym.
Inni chłopcy wciąż znajdowali się za zamkniętymi drzwiami w innym pomieszczeniu. Po kilku minutach bezdźwięcznie Janek do nich dołączył. Zostałam sama z bratem...
-Czy coś między wami zaszło? - Spytał.
Parsknęłam.
-Co?! Nie...
-Drugi raz w życiu widzę Malinę popierającego jakąś kobietę...A poza tym...
-Nic nie zaszło. - Zaprzeczyłam po raz drugi.
-Patrzy na ciebie inaczej... - Dokończył nie zwracając uwagi na moje słowa.
Zawsze taki był. Kiedy chciał coś zrobić nie zwracał uwagi na to co działo się wokół. Szedł do celu mimo wszystko. Widać pozostało tak do teraz.
-Janka. Znam cię... Widzę, że nie jesteś wobec niego obojętna.
Otworzyłam usta by zacząć mówić.
-Nic nie mów... Janek jest dla mnie jak brat. Znam go od kiedy przyjechał do Roztrzynowa. Wtedy nie był tym samym człowiekiem co teraz. Pamiętaj o tym co teraz ci powiem. Jego uczucia są skryte na dnie, ale kiedy je okaże pilnuje ich jak własnego serca.
Wbiłam wzrok w ziemie, ale Antek dwoma palcami uniósł moją głowę.
-A więc witaj w oddziale. - Dodał spokojnie. - Jesteś moją siostrą i nigdy nie pozwolę, żeby coś ci się stało.
Kiedy weszliśmy do pokoju gdzie była reszta, chłopcy spojrzeli na mnie spod byka, ale po chwili rozpoznali we mnie dziewczynę ze stołówki i z ciepłymi uśmiechami przytulali mnie, machali lub podawali dłonie.
-Janka będzie z nami walczyć. Może potraktujecie to jak szaleństwo, ale...
-Witaj w oddziale Mała! - Powiedzieli wszyscy nie dając Antkowi dokończyć.
Młodzieniec roześmiał się cicho.
-Myślę, że nie musimy już szukać ci pseudonimu.
W mieście spędziliśmy trzy dni. Przez ten czas uczyłam się wszystkiego. Całe dnie, czasami nawet nocami. Antek i kilku innych chłopców zabrali mnie do lasu i nauczyli używać broni. Heniek czyli mandaryn pokazał mi wszystkie możliwe znaki konspiracyjne oraz nauczył szyfrować. Ani razu nie rozmawiałam z Maliną. Próbowałam wmówić sobie, że to co poczułam przez ten moment kiedy leżał nie przytomny, było złudzeniem, ale wciąż gdy o tym myślałam nacierało coraz mocniej.
-O czym myślisz? - Spytał Heniek, który siedział obok mnie przy ognisku trzymając w ręku menażkę wypełnioną zupą z czerwonej fasoli.
-O niczym...
-Każdy o czymś myśli, nawet kiedy wydaje mu się, że ma całkiem czysty umysł to wie, że w głowie wciąż jest coś innego. Cały czas supełki i zagmatwanie. Nie znałem żadnej osoby, która miała by puste myśli.
Mandaryn... Kiedy spoglądałam na niego, zawsze widziałam miłość, którą darzył Anię. Tak to właśnie on. Ten sam, który gdy siadał przy stoliku nie odrywał wzroku od mojej współpracownicy, a gdy tylko ona podchodziła zalewał się złotym uśmiechem i razem z nią jedną wygiętą, starą łyżeczką jadł cienką zupę. Wiele razy kiedy brakło dla nas porcji widziałam jak oddawał jej swój talerz. Byli tacy cudowni... Szczęśliwi... Idealni.
Wpatrując się w ogień wciąż widziałam za jego płomieniami Janka siedzącego naprzeciwko mnie.
-Porozmawiaj z nim. -Wyszeptał Heniek szturchając mnie łokciem.
-Nie mogę... On...
-Wiesz Mała, też się kiedyś bałem... Ale to nie był strach o to, że zginę czy zostaniemy napadnięci. To był strach, że Ania już nigdy nie spojrzy na mnie tymi swoimi pięknymi oczyma. Kochałem ją. Cały czas ją kocham, ale wiesz... Nigdy nie będę żałował ani chwili spędzonej przy niej. Nigdy nie będę żałował... No może tylko jedne chciałbym zmienić. Porozmawiał bym z nią pierwszego dnia gdy tylko ją zobaczyłem. Dzięki temu mielibyśmy więcej czasu na szczęście.... - Po ostatnich słowach wstał i odszedł w ciemność.
To co mówił musiało sprawić mu niesamowity ból. Musiał cierpieć, ale mimo wszystko chciał mi pomóc.
Siedziałam tak sama do czasu kiedy Antek zaszedł mnie od tyłu, szturchnął delikatnie i skinął w stronę lasu. Poszłam za nim.
-Coś jest nie tak... - Zaczął. - Nie oszukasz mnie...
To fakt.
Gdy wciąż milczałam zaczął mówić:
-Janek nie jest zwykłym chłopakiem. Przeżył więcej niż my wszyscy razem wzięci...
-Mówił mi. - Przerwałam mu.
Westchnął.
-Nie powiedział ci wszystkiego. Kiedy go poznałem był zagubiony, smutny, inny... Nigdy nie widziałem człowieka w takim stanie. Gdy wstąpił do oddziału, gdy zdobywał następne stopnie, gdy stawał się dowódcą, nigdy nie był szczęśliwy. Ale jednego dnia wszystko się zmieniło. Poznał młodą, ładną, miłą dziewczyną. Była naprawdę fantastyczna... I nie chodzi tu o jej długie blond loki, ale o serce i o miłość którą go obdarzyła. Uciekał wieczorami aby się z nią spotkać. Zaczął zaniedbywać oddział. Nie przemyślał wszystkiego gdy pozwolił chłopcom iść do wioski na wesele... Niemcy przyjechali nad ranem, byliśmy zmęczeni ale nie daliśmy się zaskoczyć, ale było ich zbyt wielu. Jeden błąd, jednego człowieka. Doprowadził do śmierci ponad dwudziestu osób. Danka też zginęła... Nie zdołał obronić ani jej, ani nas, ani tych wszystkich ludzi... Od tamtej pory nigdy nie widziałem na jego twarzy chodź cienia szczęścia, ale teraz gdy patrzę jak siedzicie po dwóch stronach i każde patrzy na drugie... On się boi. Jest z nas najodważniejszy, lecz strach przed stratą jest zbyt wielki. To do ciebie należy decyzja. To ty musisz zdecydować. Albo zaryzykujesz i weźmiesz na siebie odpowiedzialność za wasze uczucia, albo zrezygnujesz. Tylko pamiętaj, że jeden fałszywy krok, może zrujnować wszystko.
Stałam jak zamurowana. Nie umiałam wykrztusić słowa.
-Wracajmy, zaczną się o nas martwić. -Dodał.
-Antek... - Wyszeptałam. -Dziękuję. I proszę abyś...
-Oddam za ciebie życie jeśli będzie trzeba. -Powiedział i ruszył w stronę obozowiska.
Wszystko co mi powiedział buzowało mi w głowie przez całą noc. Zasnęłam dopiero nad ranem.
Gdybym mogła tak podjąć jakąś decyzję...
Nie potrafiłam zrozumieć co do niego czuję...
Ale wiedziałam jedno, nie jest mi obojętny.
O szóstej obudził mnie Heniek. Wyraz jego twarzy poinformował mnie, że czeka nas ciężki dzień.
-Coś się stało? - Spytałam.
-Musimy iść.
Wśród chłopców nie było ani Antka, ani Maliny.
-Gdzie...
-Nie zadawaj pytań. - Przerwał mi Heniek.
Skinęłam głową.
Poprawiłam szelki za dużych bojówek i ruszyłam za chłopakiem. Zbiórka przebiegała jak zawsze doskonale. Chłopcy poprawiali elementy garderoby, koszule mundurowe, spodnie. Tylko niektórzy mieli oficerki, gdyż w tych czasach był to rzadki i drogi produkt.
-Rozkaz z rąk samego generała! Nakazuje się oddziałowi „Burza” Wyruszenie za Wisłę, czekać tam na was będzie przydział do oddziałów Armii Krajowej, z którymi udacie się na kresy.
Do czasu trwania komendy „Baczność” nikt nie śmiał się odezwać, lecz gdy została ona zwolniona rozległ się cichy szept. Rozumiałam słowa, ale czułam, że nie rozumiem treści.
Gdy zakończyła się zbiórka i Heniek wydał rozkaz wymarszu ustałam obok niego.
-Co to wszystko oznacza?
Westchnął głośno.
-Generał wysyła nas w najgorsze miejsce. - Zaczął. - Na kresach, wszystko wygląda inaczej...
-Chciałbyś już odetchnąć. Tęsknisz za wolną Polską?
Spojrzał przez chwilę w dal .
-A kto nie tęskni?
-Żołnierz drogą maszerował, nad serduszkiem się użalił. Więc je do plecaka schował i pomaszerował dalej! Tę piosenkę, tę jedyną. Śpiewam dla ciebie dziewczyno! - Podejrzewam, że głos chłopców niósł się daleko, daleko w dal. - Może właśnie jest w rozterce, zakochane czyjeś serce. Może potajemnie kochasz i po nocach tęsknisz szlochach! Tę piosenkę te jedyną śpiewam dla ciebie dziewczyno!
Tu w oddziale czułam się jak w rodzinie. Chłopcy byli fantastyczni. Wszyscy ciepło mnie przyjęli, kiedy tylko czegoś potrzebowałam wyciągali pomocną dłoń. Rozumieli, że będąc innej płci mam też więcej problemów niż oni. Nie jestem ani tak silna, ani tak wytrzymała.
-Mogę zadać jedno pytanie? - Spytałam cicho.
Uśmiechnął się.
-Dobrze, ale tylko jedno.
Przez moment milczałam.
-Gdzie oni są?
-Kto?
Westchnęłam.
-Antek i Janek.
-Musieli wyruszyć wcześniej. Czekają na nas pod Olszynką.
-Dlaczego?
Spojrzał na mnie krótko.
-Tylko jedno pytanie.
W innej sytuacji zaśmiałabym się, lecz tutaj nie było mi do śmiechu.
-Maszerują chłopcy, maszerują! Karabiny błyszczą, szary strój! A przed nimi drzewa salutują, bo za naszą Polskę idą w bój! Nie noszą lampasów, chodź szary ich strój, nie noszą ni srebra ni złota, lecz w pierwszym szeregu podąża na bój, piechota ta szara piechota! - Ich śpiew był ukojeniem dla uszu. Po chwili dołączyłam do nich przypominając sobie tę starą piosenkę.
-Teraz ja mogę mieć jedno pytanie? - Spytał.
Odrzuciłam warkocz do tyłu.
-Jasne.
Heniek poprawił karabin i zdjął z głowy czapkę.
-Wiesz, że w oddziale wszyscy jesteśmy jak brat dla brata. Wiesz, że Polska dla nas Matką. Wiesz, że jeden za drugiego w ogień skoczy... Może to i nie moja sprawa, ale za każdego z braci oddał bym życie. A ty teraz jesteś mi siostrą. Widziałem jak wczoraj patrzeliście na siebie... Zaufaj i porozmawiaj z nim. Nie możecie marnować czasu...
-Heniek...
-Csi... Wiem co mówię.
Na tym nasza rozmowa się skończyła. Gdy doszliśmy do lasu pod Olszynką, gdzie Antoni siedział na skarpie pod lasem przy małym ognisku.
-Czołem! - Krzyknęli chłopcy.
Zdjęli karabiny z ramion i przysiedli się do niego tworząc niepełny krąg.
-Malina? - Spytał Mandaryn.
-Poszedł na zwiad. - Odpowiedział mu Antek.
Usiadłam najbliżej niego.
-Jak tam droga? - Spytał patrząc na mnie.
-Bez większych przygód. - Uśmiechnęłam się.
Patrzyłam na iskierki płynące do nieba...
W myślach widziałam jak ponownie moja ciocia, Ania i cała reszta upadają na ziemię pod murem.
-Rozbijemy tu obóz. - Powiedział głośno Janek wychodzący z głębi lasu. - Jest bezpiecznie.
Nasze oczy spotkały się i przez moment zaiskrzyły, ale oderwałam je szybko aby nie zwrócić uwagi chłopców... Chociaż pewnie i tak już ją zwróciłam.
Zmarszczyłam brwi masując ramię. Wcześniej nie czułam tego bólu, ale tobołek jaki niosłam przez drogę odcisnął mi dwie pręgi na każdym z ramion.
Po chwili chłopcy nie przejmowali się już rozkazem, ale zaczęli debatować między sobą na temat kobiet, wolności i życia w wolnym kraju.
-Pierwsze co zrobię to pojadę do babki na wieś, powinna się ucieszyć. Przecież zawsze mówiła, że nie wypuści mnie na wojnę bo sobie nie poradzę... - Powiedział Gąsior.
-I sobie nie poradziłeś... - Zażartował Franek, wywołało to serdeczny śmiech u wszystkich.
Przekomarzania i żarty zajęły mi cały wolny czas. Nie zauważyłam czasu, który płynął. Dopiero gdy zapadł zmrok Antek wstał i zaczął:
-Mam dla was pewną propozycję... We wsi trwa festyn jeśli chcecie...
Chłopcy nawet nie poczekali by mu odpowiedzieć. Złożyli broń i poprawiając w pośpiechu koszulę ruszyli w stronę świateł za drzewami.
-Miłego! - Krzyknął Antek.
-A ty nie chcesz iść? - Spytałam.
Westchnął.
-Idź. Ja zostanę. - Powiedział Malina.
Mój kuzyn spojrzał na niego pytająco.
-Na pewno? Nie chcesz iść?
-Idźcie już.
Poczułam mały ciężarek na sercu. Chciałabym żeby Janek z nami poszedł, ale zmuszenie go do czegoś mogło by przynieść złe skutki.
-Trzymaj się mnie albo chłopców. - Dostałam krótkie pouczenie.
Domy były ozdobione kolorowymi serpentynami i różnorodnymi materiałami. Przede wszystkim wszystkie budynki wybudowano wkoło dziedzińca, na którym teraz stał długi stół. Ludzie śmiali się głośno i radośnie kiedy nas zobaczyli. Kilka osób wyszło w naszą stronę z kromkami chleba posmarowanymi smalcem. No tak od rana nic nie jadłam. Jak możliwe, że nie czułam głodu?
-Dziękujemy wam! - Krzyknął jeden ze starszych.
Trzech muzyków siedzących na krzesłach poza stołem przygrywało wesoły utwór a kilka par tańcowało wesoło.
-Zatańczymy? - Podbiegł do mnie Heniek.
W tym samym czasie jakaś kobieta poderwała do tańca Antka. Zanim odpowiedziałam tańczyłam już z chłopcem. Odbijanki doprowadziły, że miałam okazję trafić w ramiona każdego z gości. Po pewnym czasie ból ramion zaczął mi poważnie doskwierać.
Wyrwałam się z tłumu i odszukałam wzrokiem Antka. Cudownie było widzieć go tak szczęśliwego.
Podeszłam jednak do stołu, ukroiłam dwie pajdki chleba i posmarowałam je. Nie miałam już ochoty na zabawę. Wróciły do mnie wszystkie myśli z poprzedniej nocy.
-Wróciłaś? - Malina wypatrzył mnie gdy wychodziłam z lasku.
Skinęłam głową.
Kiedy podeszłam już bliżej, podałam mu posiłek.
-Dziękuję. - Powiedział zaskoczony.
On też musiał nic nie jeść od rana.
-Chłopcy przepadli na dobre? - Spytał z szelmowskim uśmiechem.
Usiadłam obok niego.
-Chyba tak.
Westchnął.
-Powinnaś się zdrzemnąć, jutro czeka nas daleka droga.
-Mogłabym powiedzieć tobie to samo.
Westchnął.
-Dlaczego ty jesteś taka uparta...
-Niestety, jesteś na mnie w pewnym sensie skazany. - Zaśmiałam się.
-Będę musiał to jakoś przeżyć.
Zachichotałam cicho, ale po chwili znów nadszedł skurcz ramion, chwyciłam je dłonią i mruknęłam.
-Boli? - Spytał.
-Troszkę.
Uniósł się odrobinę i usiadł za mną.
-Mogę? - Wyszeptał.
Poczułam jego oddech na swojej szyi.
Skinęłam głową.
-Gdy pierwszy raz wziąłem toboły na ramiona, paski wydarły mi kawałeczki skóry...
Poczułam jak odsłania moje ramiona.
Odwróciłam głowę i zobaczyłam, że to co wydawało mi się pręgą, jest dużym siniakiem gdzieniegdzie przetartym do krwi.
-Odpręż się.
Wciągnęłam powietrze do płuc gdy palcami delikatnie dotknął skóry. Przeciągnął nimi wzdłuż obu, ale po chwili przestał i odchylając się do tyłu wyciągnął coś z kieszeni.
-To powinno ci pomóc.
Kiedy po chwili nałożył na ranę niesamowicie zimną maść poczułam ukłucie mrozu i ulgę.
-Lepiej? -Spytał.
-Tak...
Wciąż delikatnie zaczął masować moje ramiona. Włosy przyklejały się do mokrej części, odkleił je i przełożył na drugą stronę. Uniosłam głowę i spojrzałam w gwiazdy.
-Pięknie tu... - Szepnęłam.
Przymknęłam oczy a w tym momencie poczułam jak jego wargi dotykają obolałej skóry.
-To też powinno ci pomóc. - Jego głos był ciepły i przyjemny.
Pragnęłam więcej...
Więcej tych pocałunków...
Więcej tego dotyku...
-Dziękuję. - Spojrzałam na niego.
-Uratowałaś mi życie, jestem ci winny wszystkiego.
Ujrzałam mały okrągły wisiorek zwisający na wysokości piersi. Wcześniej go nawet nie zauważałam.
-Nie mogłam postąpić inaczej...
Spojrzałam w bok.
Był tak blisko, że każdy oddech teraz odczuwałam na lewym policzku.
Dwoma palcami ujął moją brodę i odwrócił w swoją stronę. Patrzyłam w te piękne ciemne oczy, w których czaiły się tajemnicze ogniki.
-Jesteś wyjątkowa wiesz?
Chciałam odwrócić wzrok, ale nie zdołałam.
Uczułam jak delikatnie jego wargi musnęły moje. Tylko tyle...
Muśnięcie, ale za to oddała bym naprawdę wiele.
-Ale nie dla mnie... - Szepnął.
-Co ty mówisz... - Dotknęłam jego serca. - Nie martw się o mnie... Jestem już duża.
Uśmiechnęłam się.
-Jestem złym człowiekiem...
-Nie. - Teraz to on uciekał od mojego wzroku. Więc chwyciłam go tak jak on mnie. - Uwierz...
Przerwał mi kładąc na moich ustach palec.
-Cśiii...
Zakrył moje ramiona.
-Połóż się... -Wyszeptał. - Musisz odpocząć...
-Nie bądź moim tatą...
Roześmiał się cicho.
-Uparciuch.
Wstał i obchodząc ognisko dookoła dołożył drewna. Gdy powrócił do mnie podał mi swoje moro.
-Okryj się.
Jeszcze chwilę siedziałam, ale w końcu usłuchałam go i położyłam się na ziemi. Sen przyszedł szybko, ale zanim przymknęłam oczy, przyglądałam się jego przystojnej twarzy, delikatnym rysom i pięknym oczom.
Minął kolejny dzień...
Kolejny dzień...
Drugi taki może nie nadejść...

Rosseved

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 3065 słów i 17039 znaków.

1 komentarz

 
  • KAROLAS

    Kiedy kolejna część?

    17 mar 2016