Mała POWRÓT (tajemnica) część 1.

Patrzyłam wprost na świecę stojącą przede mną. Ogień tlił się tak powolnie, jakby zaraz miał zasnąć... Odejść. To piękne, ile radości i smutku jednocześnie w sobie więzi. Widzę w nim siebie. Odbijam się w nim jakby był mym bratem – bratnią duszą.  
     Czuję jego ciepło i chłód. Oddaje mi swoje uczucia a ja oddaje mu moje.  
     Słyszałam jak ktoś zbliżał się do pokoju, ale zachowywałam spokój... Tylko cisza zdała się być wybawieniem.  
-Janka? - Szepnął.
     Jego głos był cichy i spokojny, tak dobrze go pamiętam. Uczułam ukłucie złudnej nadziei, że gdy się odwrócę ujrzę twarz innego człowieka.  
-Wszystko w porządku... - Powiedziałam.  
     Nie było tak.  
     Nigdy tak nie było. Od trzech lat nie widzę żadnego porządku, żadnego układu zdarzeń - niczego.  
     Janina Borowska umarła wraz z człowiekiem, który pożegnał ją uściskiem i odszedł na zawsze.  
     Janina Borowska zostawiła miłość by stać się kimś kim nigdy nie będzie...  
     Janina Borowska wyrzekła się własnego istnienia, by dać życie...  
     No tak... Bez niego bym sobie nie poradziła, tylko on trzyma moje życie. Te oczy pozwalają mi na oddech każdego dnia i ścierają łzy z policzków każdej nocy.  
     Antoni Jan...
     Mój syn.  
-Przepraszam, że to wszystko tak wygląda. Kiedyś obiecałem ci, że dam ci wszystko czego będziesz potrzebować i nie pozwolę uronić żadnej łzy... Obiecałem, że będę mężem na jakiego zasłużyłaś i ojcem dla naszego syna, najlepszym i zapewniającym mu dostatek i bezpieczeństwo... Ale teraz wiem, że nie daje ci tego co najważniejsze... Wiem to od dawna Janka, od kiedy nie patrzysz mi w oczy... - Westchnął boleśnie. - Chcę abyś wiedziała, że gdy powiesz skoczę w ogień... Gdy każesz wyrwę swoje serce i rzucę na pożarcie psom bo bez twojej miłości nie jest nic warte... Nie mogę patrzeć na to gdy...
-Ciii... - Uciszyłam go. - Wszystko jest w porządku. - Kłamałam gdy łza spływała mi po policzku.  
     Zaległa cisza.  
     To ona tak bardzo bolała? To ona zadawała tak wiele ran?  
-Proszę, spróbuj... - Wyszeptał i wyszedł.  
     Jego słowa zaległy w pokoju.  
     Krążyły i odbijały się od moich uszu.  
     Zamknęłam oczy...
     Tysiąc osiemdziesiąt dni... Tysiąc osiemdziesiąt nocy... Tysiąc osiemdziesiąt łez...  
     Przestałam płakać tej nocy. Przestałam myśleć i odczuwać tą zgryzotę, gdy zamknęłam za sobą drzwi sypialni, zostawiłam tam część siebie, kolejny skrawek serca... Boże, ty jeden wiesz co będzie, błagam cię nie pozwalaj mi się odwracać.  
-Mamo!  
     Ten głos zagłuszył wszystkie myśli.  
     Mój mały synek podbiegł do mnie i wtulił się w fałdy sukni obejmując mnie na wysokości ud. Marek rzucił mi bardzo przeszywające spojrzenie, brąz jego oczu wdarła się do mojej duszy. W myślach błagałam by przestał, ale chciał wiedzieć. Chciał sprawdzić...  
-Wiesz, tata obiecał, że zabierze mnie dziś na polowanie. - Powiedział konspiracyjnie Antoś.  
     Antek... To imię dawało mi radość i nadzieję... Imię mojego kochanego brata z krwi. Antoni zginął sześć miesięcy po moim opuszczeniu oddziału, to wtedy widziałam go po raz ostatni, przyjechał do mnie... Patrzyłam na jego twarz, dotykałam jego dłoni... Tak bardzo się zmienił, nie miał już w sobie życia. Widział jak chłopcy umierali jeden po drugim, widział jak iskierki w ich oczach gasną...  
-Wiesz Janka, gdy patrzyłem jak odchodzisz czułem szczęście, ulgę... Wiedziałem, że tak będzie lepiej. Za bardzo się bałem o wasze życie. Za bardzo...  
     Tak – o nasze życie. On wiedział od samego początku.  
-Gdy dotarliśmy pod Warszawę nic tam nie zastaliśmy. Gruzy... Zawalone domy i zgliszcza miasta. Ogień jeszcze płonął, ludzie jeszcze umierali... Ulice płynęły krwią niewinnych kobiet i dzieci. Nigdy nie widziałem czegoś takiego, to nie były pojedyncze ciała. To była masowa mogiła. Wszyscy rzuceni jak na stos, jeden na drugiego... - Oczy zaszły mu łzami. - Ciała niemowląt odrzucono na bok, ciała dzieci rozerwane na strzępy... Matki z niemym krzykiem na ustach, z ramionami rozdartymi z bólu i nienawiści do tych zwyrodnialców, którzy wyrywali im serca. One patrzyły jak mordują ich jedyną nadzieję... Nie chciałem byś też musiała to widzieć... Nie mogłem do tego dopuścić.  
     Gdy opowiadał o tym co działo się przez sześć miesięcy naszej rozłąki wiele razy płakał, nie krył uczuć i bólu... Wiedział, że to już koniec. Jego rany krwawiły o wiele za mocno.  
-Mamo, mamo! A pojedziesz z nami!? - Spytał.  
     Uśmiechnęłam się do niego i spojrzałam w jego piękne oczęta, które zawsze upodabniały go do ojca.  
-Wiesz synku...  
-Nie męcz mamy Antoni, jeśli chcemy zdążyć musisz poprosić Helenkę by przygotowała ci odpowiednie ubranie. - Rozczochrał jego włosy.
     Synek spojrzał na mnie z chwilowym rozczarowaniem, ale po chwili z uśmiechem pobiegł do kuchni odnaleźć pokojówkę.  
     Marek Augustynowicz. Był bardzo dobrym człowiekiem, los postawił mi go na drodze wtedy gdy najbardziej go potrzebowałam... Wziął ze mną ślub choć wiedział, że moje serce należy do innego. Pokochał naszego syna i dał nam dom... Pokochał mnie, kobietę, która na tak wielką miłość nie zasługuje.  
     Tym razem na mnie nie spojrzał, po prostu wyszedł.  
     Wiedziałam, że go ranię... Wiedziałam, jak bardzo potrzebuje mojego serca. Nie krył tego, ale ja nie potrafiłam spełnić jego oczekiwań.  
     Usiadłam na dużym krześle w pobliżu kominka i wpatrzyłam się jak mój brat płonie... Mój jedyny brat – Ogień.  
     Ponownie widziałam Antka i jego zmęczoną twarz.  
-Antek, ty wiesz prawda? - Spytałam.  
     Nie musiałam tłumaczyć, doskonale się rozumieliśmy.  
-Tak, wiedziałem od samego początku... Dlatego tak bardzo nalegałem na twój wyjazd.  
     Złapał mą dłoń.  
-Gdyby kiedyś wrócił, powiedz mu, że jeśli uronisz choć jedną łzę więcej to będzie miał ze mną do czynienia. - Uśmiechnął się resztką sił. - Musisz być bardzo silna Mała. Nie ważne co zobaczysz i co przeżyjesz musisz wytrzymać, wojna kiedyś się skończy a wtedy będziesz szczęśliwsza niż kiedykolwiek.  
-Czy zdołam zapomnieć?
-Pamięć można uleczyć... Musisz tylko bardzo mocno wierzyć, że to piekło kiedyś ustanie. Musisz bardzo mocno pragnąć zapomnieć i odzyskać radość: Radość, którą pamiętam z dziecięcych lat, gdy biegałaś po domu i nie dało się ciebie zatrzymać. Pamiętam jak miałem cię dość i kiedyś zmówiłem się z Kasią by w nocy tak cię przestraszyć żeby w dzień mówić ci, że za każde naruszenie ciszy w nocy będzie do ciebie przychodził zły stwór.  
     Tym razem to ja zaczęłam płakać.  
-W rezultacie to my zostaliśmy nastraszeni przez twojego ojca. Wynikła z tego ciekawa historia... - Nie miał siły dalej mówić. Był tak bardzo zmęczony...  
     Kochałam go. Nigdy nie przestałam i nie przestanę.  
-Myślisz, że oni żyją? - Spytałam cicho.  
     Po chwili miałam nadzieję, że nie usłyszał biorąc pod uwagę, że na naszych oczach rozstrzelano jego matkę.
-Musisz wierzyć.  
-Musimy wierzyć. - Powiedziałam ściskając jego zimną dłoń.  
     Umierał na moich oczach.  
     Widziałam ostatni oddech, który wypuścił z ust. Patrzyłam jak oddaje tchnienie i nie mogłam nic zrobić.  
     Nawet teraz po trzech latach ten ból w piersiach rwie i dusi niemal przypierając mnie do ściany. Kochałam go tak bardzo... Był mi bratem. Bratnią duszą. Oporą i ostoją...
     Antoni... Najdzielniejszy.  
     A co z całą resztą? Co z chłopcami... Co z całą brygadą...  
     Gdzie oni teraz są? Pewnie są koło... Nie! Nie mogę o tym myśleć... To zbyt ciężkie, tęsknota tak bardzo przytłacza.  
-Pani Janko. - Cichy głos wyrwał mnie z zamyślenia.  
     W drzwiach stała Helenka. Nasza służąca i pokojówka. Kobieta, której zawdzięczam życie... Ale to już zupełnie inna historia. Siwe włosy opływały jej pomarszczoną, bladą twarz... Oczy błyszczące z bólu i ognia walki patrzyły wprost na mnie.  
-Przyszła pani Nastia. - Uśmiechnęła się badawczo.  
     Znała mnie. Znała mnie na wylot.  
-Powiedz, że czekam w ogrodzie zimowym.  
     Ruszyłam długim korytarzem do miejsca spotkania. Z jednej strony czułam potrzebę tej rozmowy, a z drugiej kolejne ukłucie bólu i strach, że za chwile może być jeszcze gorzej.  
     Dostrzegłam ją od razu, stała przy oknie. Doskonale dobrana czarna suknia zakreślała idealne krągłości. Jej figura mimo wieku była bez skazy. Ciemne włosy, tylko gdzieniegdzie ujawniały siwe przebłyski. Gdy się odwróciła nie uśmiechnęła się tak jak zawsze, wiedziałam, że tym razem to coś złego... Serce mocniej zabiło a ja wstrzymałam oddech na myśl, że może... Może...  
-Coś się stało! - Powiedziała przerażona. - Czuje to... Czuje to od samego rana Janka.  
     Jej śnieżnobiała cera idealnie komponowała się z różem na policzkach, oczy miała koloru wiosennej trawy a zapach jaki rozsiewała w pomieszczeniu przypominał goździki i ranną rosę...  
-Boję się... - Podeszła i objęła mnie mocno.  
     Drżała...  
     Czułam to własnym ciałem.  
     Czułam ból matki, którym emitowała.  
     Nie spanikowałam jak dawniej, nie szukałam szybko wyjaśnień. Nie mogłam... Coś trzymało mnie w miejscu. Coś jakby przykleiło mnie do podłogi.  
     Oddałam jej uścisk i powolnie się odsunęłam.  
-Co się dzieje? Janka... Ty musisz mnie zrozumieć. Tak bardzo się boję... Czuje, że coś się stało, on... - Łzy wypłynęły ze zmęczonych oczu. - Nie mogę go stracić.  
-Obie go straciłyśmy. - Powiedziałam twardo, lecz moje słowa i tak przesiąknięte były smutkiem i żałością. - Straciłyśmy go już prawie cztery lata temu... Wtedy gdy odszedł. Gdy się odwrócił...  
     Spojrzałam w dal...  
     Nie mogłam widzieć jej oczu. Były tak podobne do jego... Tak podobne do oczu, które widzę co dzień, nie tylko w marzeniach ale i w jedynym szczęściu, które mi pozostało.  
     Słyszałam jak cicho łka.
-Spójrz na mnie! - Powiedziała. - Spójrz na kobietę, która go wychowała... Która trzymała go na rękach i oddała mu całe serce... Kobietę, która wylała tysiąc łez za synem i wypłacze jeszcze tysiąc ale się nie podda. Odnajdę go żywego czy martwego. Odnajdę nawet i kwiat na jego grobie, ale nie pozwolę by na wieczność został sam...  
     Nastia... Tak, to jego matka. To jej adres dostałam na pierścionku. Dała mi dom i schronienie, oraz wydała za mąż by ratować mi życie. Pokochała jak własną córkę, a ja pokochałam ją jak matkę.  
     Milczałam...  
     Serce biło a ja milczałam...
     Nie potrafiłam jej nic powiedzieć, żadne słowo nie przeszło by mi przez gardło...  
     Nawet nie mogłam na nią spojrzeć, nie mogłam patrzeć na łzy...  
     Odeszła...
     Delikatnie musnęła moje ramię i ruszyła ciemnym korytarzem do wyjścia. Nie spojrzałam w tył. Nie...  
     Dlaczego on odszedł!  
     Dlaczego mnie zostawił! Dlaczego...  
     Łza opłynęła cały policzek.  
     Usiadłam na fotel zwrócony do okna i zamarłam... Zasłuchałam się w ciszy. Próbowałam ją zrozumieć... I zrozumieć to co stało się trzy lata temu... Od trzech lat próbuje to pojąć!  
-Janek... - Wyszeptałam niemal bezgłośnie.  
     Tak dawno nie wypowiadałam tego imienia. Każde wspomnienie o nim zostawiało bliznę, na której zamknięcie musiałam czekać tygodniami...  
-Możemy porozmawiać?  
     Marek stał tuż obok, nawet nie wiem kiedy się pojawił.
-Janka, widzę co się dzieje. Tyle czasu... Tyle lat minęło a ty wciąż pozostajesz przy jednym... Czy ten ból nigdy nie minie? Czy nigdy o nim nie zapomnisz?  
-Nigdy...  
     Oznajmiłam to nie przed nim, a przed samą sobą.  
-Kochasz go?  
     Uśmiechnęłam się do siebie, choć ból był tak wielki...  
-Kocham.  
     Jego brązowe oczy zbliżyły się nieco. Uniósł moją twarz by zobaczyć moje.  
     Chude, długie palce wplótł w moje włosy i delikatnie pocałował mnie w czoło. Pokazał mi co czuje... Pokazał mi to bezgłośnie i z niepokojącym spokojem.  
-Nie potrafię patrzeć gdy cierpisz... Mam wrażenie, że z dnia na dzień jesteś gdzieś dalej... Nigdy nie widziałem twojego szczerego uśmiechu... Nigdy nie widziałem jak jesteś w pełni szczęśliwa... Tak bardzo chciałem ci to dać, że nawet nie zorientowałem się, że nie zdołam... Nie jestem godzien twojego serca, bo ktoś już je otrzymał.  
     Złapałam jego dłoń i uścisnęłam.  
-Jesteś moim mężem... -Wyszeptałam.  
-Nie Janka, to ty jesteś mi żoną... Mąż to nie papier i podpis, to miłość, zaufanie i oddanie. Ty mnie nie kochasz... I nigdy nie pokochasz...  
     Zamknęłam oczy.  
-Ale nie mogę mieć ci tego za złe. Wiedziałem, na co się piszę... Wiedziałem, czego oczekujesz i co mi dasz... Ale nie żałuje. Jesteś najlepszym co w życiu mnie spotkało... Najpiękniejszą gwiazdą, słońcem i wschodem... To dzięki tobie stanąłem na nogi... To ty dałaś mi syna... Choć...  
-Ciii... - Poprosiłam.  
-Pozwól mi mówić. - Wyszeptał. - Pozwól mi wypowiedzieć wszystkie najpiękniejsze słowa.. Bo jesteś osobą, która na to zasługuje i nie zapominaj o tym... Jesteś kobietą, którą pokochałem z pierwszym spotkaniem. Jesteś moim przeznaczeniem... I nawet jeśli nie będziesz mi żoną ja będe ci mężem aż do dnia, w którym odnajdziesz swoje serce i odejdziesz z tym, który da ci prawdziwe szczęście a uśmiechać dla niego będziesz się naprawdę.  
     Odsunął się.  
     Poczułam pustkę. Jeszcze większą niż przed jego przyjściem.  
-Kocham cię Janka... Zrobię dla ciebie i Antosia wszystko. - Powiedział po czym odszedł.  
     W ogrodzie zostałam aż do kolacji. Dopiero wtedy wróciłam do rzeczywistości, ale nie byłam w pełni otrząśnięta bo w głowie zostało jedno: Co czuła Nastia? Co mogło się stać?  
     Nie potrafiłam tego zostawić, na początku dawałam sobie złudzenia, że tym razem już nie będę się tym przejmować, ale minęły szybko. Musiałam się dowiedzieć. Musiałam znać prawdę, nawet jeśli oznaczało to najgorsze.  
-Dobranoc synku. - Powiedział Marek.
-Dobranoc mamusi. - Powiedział słodkim głosem mój syn całując mnie w policzek.  
     Nie jadłam...
     Nic nie przeszło by mi nawet przez gardło...
-Powiedz mi, a zrobię wszystko by pomóc. - Powiedział Marek.  
     Zaprzeczyłam ruchem głowy i odeszłam od stołu.  
     Noc była długa...  
     Niespokojna.  
     Nie dała mi zmrużyć oczu. Nie pozwalała odetchnąć.  
     Kolejny dzień nie przyniósł rozwiązania. W gazetach wciąż roiło się od Niemieckich i Nazistowskich informacji... Wciąż pojawiały się setki nazwisk poległych żołnierzy różnych narodowości.  
     Na listach w mieście nazwisk też było mnóstwo... Ale Maliny tam nie było. Może to dobry znak?  
     Jak długo szukać odpowiedzi?  
     Jak długo czekać?  
     Minął tydzień, a Nastia nie pojawiła się od tamtego razu. Bałam się o nią... Bałam się, że mogła zrobić coś nie mądrego.  
     W niedziele postanowiłam. Nie mogłam tak jej dręczyć, przyszła do mnie po pomoc, a ja musiałam jej ją dać.  
-Marek, możemy porozmawiać? - Spytałam cicho wchodząc do jego gabinetu.  
     Skinął głową.  
     Nie musiałam wiele mówić od razu wiedział czego potrzebuje.  
-To nie będzie proste Janka, wiesz, że mógł zginąć już dawno temu a poleganie na matczynych przeczuciach...  
-Wiem, ale muszę wiedzieć...  
     Ponownie skinął.  
-Pomogę ci tak jak tylko będę mógł, musisz być cierpliwa. - Zamilkł na moment. - Obiecałem Antkowi, że w końcu wyjdziemy gdzieś wszyscy razem. Co ty na to?  
     Spojrzałam za okno.  
-Wyjdźmy dziś na rynek, jest całkiem ładnie.  
     Tak też się stało.  
     Antoś podskakiwał z radości gdy wychodziliśmy razem z domu. Byliśmy rodziną i tak wyglądaliśmy. Dla małego zrobiłabym wszystko, przy nim ja i Marek byliśmy mężem oraz żoną.  
     Szliśmy chodnikiem w stronę rynku, Antek jechał na czterokołowym rowerku przed nami i z radości podśpiewywał. Wyglądał na parę lat więcej niż miał w rzeczywistości, był bardzo inteligentnym a także grzecznym dzieckiem przez co nigdy nie sprawiał kłopotów.  
     Słońce na niebie jasno świeciło, ale chmury czaiły się już by je zasłonić. Miałam złe przeczucia, nie wiem skąd się wzięły... Nieodparte wrażenie, że ktoś nas obserwuje podążało za mną od samego domu.  
-Marek, mam wrażenie, że ktoś za nami idzie. - Powiedziałam gdy Antoś był na tyle daleko by nas nie słyszeć.  
-Nie odwracaj się i nie rozglądaj, kiedy ci powiem zabierzesz Antka tam gdzie będziecie bezpieczni. - Powiedział jakby automatycznie nawet na mnie nie patrząc.  
     Doszliśmy do rynku.  
     Mieszkaliśmy prawie w centrum miasteczka, miało to swój urok ale także dawało duże bezpieczeństwo.  
     Antek zeskoczył z rowerka i podbiegł do fontanny zanurzając w niej dłonie. Podbiegłam do niego, aby nie zmoczył całego płaszczyka.  
     Kiedy się obejrzałam Marka nie było...  
     Zaczęłam szybko się rozglądać i szukać go wzrokiem.  
     Moje serce zamarło...  
     Przez moment nie mogłam oddychać.  
-Gdzie tata? - Spytał.  
     Milczałam i chwytając go szybko za rączkę szłam w stronę pierwszej z brzegu kawiarni.  
-Mamo! Mój rowerek... - Krzyczał.  
-Później go zabierzesz.  
     Gdzie on jest?!  
     Co się do jasnej cholery dzieje...
     Po co ktoś miałby nas śledzić!  
     Po co!?  
-Podać coś? - Podszedł do nas kelner gdy już siedziałam z synkiem w restauracji.  
-Poprosimy dwie szklaneczki kakao.  
-I jeszcze dla taty! - Skarcił mnie.  
-W takim razie poprosimy trzy szklaneczki kakao. - Powiedziałam z uśmiechem, był tarczą przed niepotrzebnymi pytaniami.  
     Na targu były tylko trzy osoby; Kobieta o bardzo jasnych włosach trzymająca za rękę małą dziewczynkę i starszy mężczyzna idący o lasce.  
     Nigdzie go nie było.  
     Strach zalał mi głowę.  
     Nie wiedziałam co robić... Co powinnam?  
     Co teraz?  
     Uderzenia serca czułam jakby ktoś walił we mnie młotem, albo jakby w środku mnie był wielki zegar.  
-Przepraszam. - Zawołałam kelnera. -Czy można u państwa skorzystać z telefonu?  
-Oczywiście. - Odpowiedział. - Zaprowadzę panią.  
     Skinęłam głową.  
-Kochanie, posiedź tu przez chwilkę zaraz dostaniesz kakao. - Pogłaskałam go po główce. - Z nikim nie rozmawiaj, a jakby coś się działo krzycz.  
     Wyszłam na zaplecze, oddzielone od restauracji kurtynką.  
-Proszę. - Kelner wskazał na aparat zawieszony na ścianie.  
     Wybrałam numer do Nastii.  
-Halo? - Odebrała.  
     I wtedy poczułam czyjąś dłoń na moim ramieniu. Była zimna i pełna grozy, zerknęłam na nią kontem oka, cała posiniaczona i w bliznach.  
     Przerażona wydałam cichy pisk.  
-Odłóż to... - Powiedział mi wprost do ucha, jego oddech owiał mi szyję.  
     Odwiesiłam słuchawkę.
-Nie odwracaj się. - Wydał polecenie.  
-Kim pan jest? Czego pan chce?  
     Słyszałam jak oddycha.  
-Dobrze wiesz kim jestem. Ale nie wiesz czego mogę chcieć. Janino Borowska... Powinnaś nosić nieco inne nazwisko prawda Mała?  
     Wtedy nie wytrzymałam i wbrew jego rozkazowi odwróciłam się.  
     To co zobaczyłam zatrzymało cały mój świat. Zatrzymało go na dłużej niż mogłam się spodziewać. Ten człowiek... To Stanisław Ignaciewicz. Stasiu z oddziału! Ten sam, z którym dzieliłam posiłki i noce na wartach.  
-Staś... - Wyszeptałam ze łzami w oczach.  
     Chciałam rzucić się na jego szyję, ale mnie powstrzymał.
-Ciii... - Uciszył moją radość. - Posłuchaj: Nie mogę odpowiedzieć na żadne twoje pytanie, ale musisz mi zaufać. Oddziały podupadają, rząd nie daje już pieniędzy na broń i jedzenie... Coraz więcej ludzi boi się nas kryć. To już nie jest nasza Polska, ale nie poddajemy się. Dowódcy się zmieniają i każdy wydaje inne zarządzenia. Musisz nam pomóc.  
-Czekaj! Jak to? Kto teraz dowodzi oddziałem? - Spytałam.
-Nie mogę odpowiadać na żadne pytania, znajdziesz sposób by nam pomóc Janka... Proszę cię, tylko nas nie skazuj. Wiedz, że... Ech, nie ważne.  
-Mów.  
-Musisz wiedzieć, że wszyscy bardzo za tobą tęsknimy i nie możemy doczekać się już wojny, w szczególności... - Gwałtownie zamilkł. - Twój mąż to dobry człowiek, zaufaj mu. - Słowo mąż niezwykle zaakcentował.  
-Co mam zrobić? Czy...  
     Uniósł dłoń.  
-Bądź silna, już niedługo, zapamiętaj tylko to: 51908
     Odszedł.  
     Zniknął tak szybko jak się pojawił.  
     Stałam przez moment nie wiedząc co zrobić, ale po chwili ktoś inny chciał skorzystać z telefonu i musiałam wyjść na sale. Przy stoliku razem z Antkiem siedział już mój mąż.  
-Wszystko w porządku kochanie?  
     Uśmiechnęłam się.  
     W domu czeka nas długa rozmowa.  
     Co się do cholery dziś stało?
     O co w tym wszystkim chodzi?  
     Jakie liczby podał mi Staś?  
     Czy oni wiedzą... Czy Janek żyje?

1 komentarz

 
  • Użytkownik AdziaYork

    popłakałam sie boże dodaj jak najszybciej

    20 mar 2017