Mała cz. 5

Nad ranem zbudził mnie cichy głos Antka.  
-Obudź się...  
     Kiedy otworzyłam oczy zobaczyłam go pochylającego się nade mną. W jego oczach był jakiś nieznany mi dotąd niepokój.  
-Co się dzieje? - Spytałam.  
-Idź z Maliną.  
     Chłopców nie było już w pobliżu obozowiska. Ognisko musiało zostać wygaszone bo nie widziałam dymu.  
-Co się dzieje? - Powtórzyłam pytanie.  
     Nie odpowiedział mi. Odwrócił się i ruszył w stronę lasu. Malina spojrzał na mnie i zaczął burczeć coś pod nosem, dopiero po chwili mówił głośno.  
-Pospiesz się.  
     Wstałam i oszołomiona ruszyłam krok w krok za nim.  
-Co się dzieje? - Po raz trzeci zadałam to pytanie.  
-Janka... Zapamiętaj: Nie wolno ci zwątpić w wolność co przyjdzie chodźbyś padła, pamiętaj, że na ciebie patrzy ogromny i zdumiony świat... Choćby zawiodła wszelka pomoc, chodź przyjdą dni głodu i moru, ostatniej stawki nie przegramy, stawki naszego honoru...
     Przez całą drogę nie wypowiedział ani jednego słowa więcej, czułam, że to co wydarzyło się wczoraj zostało za nami bez znaczenia.
     Dla mnie jednak miało ogromne znaczenie....
     Kiedy stanęliśmy przy murach miasteczka, po długiej drodze, którego wcześniej nie widziałam wiedziałam, że ten dzień dobrym nie będzie.  
     Ulice były puste, ani żywej duszy. Szłam krok za Jankiem, przyglądając się pozamykanym okiennicą. Może nikt już tu nie mieszka? Co stało się ze wszystkimi ludźmi?  
     Usłyszałam huk...
     Strzały?
     Karabiny miotały kulami. W czyim kierunku?  
     Kogo postawiły sobie za cel?  
-Szybko! Idź za mną... - Wyszeptał Malina.  
     W momencie kiedy mijaliśmy uliczkę książkową na jej krańcu ujrzałam Heńka biegnącego w naszą stronę.  
-Chowajcie się! - Wrzasnął.  
     Janek przycisnął mnie do ściany i zakrył własnym ciałem, w tym momencie seria z kaemu zagłuszyła stukot oficerek Heńka.  
     Serce biło mi jak młotem, ręce przyciśnięte miałam do piersi chłopca, policzkiem dotykałam jego ust. Dłoń wplótł w moje włosy i ciepłym oddechem uspokoił duszę.  
     Strzały ucichły.  
-Nie ruszaj się. - Szepnął.  
     Stałam nieruchoma kiedy on powolnie wychylił się zza rogu. Po chwili cofnął dłoń, chwycił mnie i skulony ruszył w stronę gdzie wcześniej widziałam Henia. Drugą dłonią przytrzymywał broń.  
-Co się stało? - Spytał cicho Heńka, który poprawiał właśnie czapkę.  
-Trzydziestu szwabów więcej...
     Heniek odsunął się kawałek i pomógł mi przysiąść za przewaloną ścianą.  
-Cholera jasna... - Zaklął.  
-Chłopcy jeszcze walczą... - Dodał Heniek.  
     Janek spojrzał na mnie ze smutną iskierką.
-Ruszajmy. - Powiedział nie odrywając wzroku.  
-Ale... - Chciał zaprotestować drugi z chłopców.
-Janka jest jedną z nas, ale bronić jej będę za cenę własnego życia... Ruszajmy.  
     Wyszliśmy zza gruzów.  
     Ulica wyglądała inaczej niż kilka minut temu. Teraz okiennice były pourywane, szyby popękane. Niektóre ściany zburzone.  
     Pierwszy szedł Janek, zaraz za nim ja a tyły obstawiał Heniek. Nie potrafiłam uspokoić myśli. Wciąż buzowały mi w głowie odgłosy strzelaniny...  
-Csii... - Janek uniósł rękę do góry.  
     Zatrzymaliśmy się.  
     Kolejna seria z kaemu była wycelowana w naszą stronę. Malina gwałtownym cofnięciem ponownie mnie osłonił a drugi z chłopców otworzył kopem drzwi do przypadkowego budynku.  
     Wpadliśmy do środka.  
     Najprawdopodobniej mieściła się tam restauracja, chociaż teraz było to pobojowisko. Stoły powywracane, butelki przy barze porozrzucane i pęknięte, firanki wyrwane z karniszy, krzesła z rozerwanymi poduchami... Widok nie do opisania.  
-Ukryj się! - Krzyknął nam mnie Janek ryglując drzwi.  
     Wskoczyłam za bar.  
     Zapadła cisza, którą przerwał głośny stukot oficerek. Cały oddział Niemców zbliżał się ku nam. Musieli nas zauważyć!  
     Walenie do drzwi sprawiło, że mocno przycisnęłam się plecami do desek baru.  
     Zamknęłam oczy. W głowie pojawił mi się obraz... Gdzie jest moja siostrzyczka? Gdzie moja kochana siostra? Gdzie moja mama... Gdzie mój tata... Dlaczego ten pociąg odjechał? Dlaczego zabrali mi siostrę? Gdzie moja siostra...  
     Strzały były głośne...
     Bezwarunkowe...
     Chciałabym spojrzeć w twarz osoby trzymającej broń. Widzieć jego oczy, a może to ona? Kto wymierza cios przeciw mojemu narodowi? Kto wymierza cios przeciw mojej ojczyźnie?  
     Chciałam krzyczeć, ale gdy otworzyłam oczy zobaczyłam coś co przyprawiło mnie o łzy. Przeczołgałam się na zaplecze. Kobieta z kulą w głowie, osunięta na podłogę. Dotknęłam dłonią jej twarzy i zamknęłam na wieczność jej niebieskie oczy. Dopiero po chwili zwróciłam uwagę na jej ręce. Zawiniątko, które w nich trzymała poruszało się. Uchyliłam skrawka i ujrzałam malutkiego bobasa.  
-Boże... - Wyszeptałam.  
     Z martwych dłoni kobiety wyjęłam małą osóbkę. Nie płakało... Nawet nie piszczało... Jedyny jego ruch to delikatne poruszanie paluszków dłoni. Przewróciło oczami i spojrzało na mnie. Te same błękitne oczy co nosiła kobieta.  
     Kule miotały się z każdej strony, ale musiałam zachować spokój.  
-Spokojnie... Wszystko będzie dobrze. - Łza spłynęła mi po policzku.  
     Przytuliłam dziecko do piersi i dopiero wtedy uczułam jak ciepłe policzki stają się coraz zimniejsze...  
-Nie... Boże.
     Kolejne oczęta, które przychodzi mi zamknąć.  
-Przepraszam... Nie zdołałam... Nie podołałam.  
     Zalałam się łzami. Przycisnęłam na moment usta do czoła niemowlaka.  
     Ile dni musiało leżeć w ramionach martwej matki? Ile płaczu wydało z siebie zanim odnalazłam je na pół martwe... Teraz zaznało spokoju.  
-Ojcze nasz, któryś jest w niebie... Szczęść się imię twoje. Przyjdź królestwo twoje. Bądź wola twoja... - Zaczęłam się modlić.  
     Pragnęłam by moje modlitwy uwolniły to dziecko od bólu i cierpienia.  
     Strzały ucichły.  
     Zawinęłam dziecko i odłożyłam na sztywne dłonie kobiety.  
     Powolnie wychyliłam się zza baru. Malina klęczał...
     Czy to...
     Boże...
     Dlaczego!? Jesteś jedynym, który może nas uwolnić!  
-Heniu!? - Wykrzyknęłam przesuwając się w ich stronę.  
-Mała... - Wyszeptał.  
     Spojrzałam na dłonie Janka tamujące krew z rany na brzuchu Heńka.  
-Pamiętaj wszystko co ci mówiłem. - Jego głos był słaby. Odpływał... -Malina... Porzuć strach...  
     Kiedy zimna dłoń umierającego chwyciła moją rękę i położyła na dłoni Janka łzy znowu płynęły strumieniami.  
-Heniu... Wszystko będzie dobrze. Rozumiesz!? - Karciłam go.
-Csiii... Oboje jesteście wyjątkowi... Nie zmarnujcie tego.  
     Poczułam, że uścisk jego dłoni słabnie a oczy zaczynają się zamykać.
-Heniek! Heniu... - Łzy ciekły po obu policzkach.      
     Zaczęłam potrząsać jego ciałem.  
-Musimy iść... - Wyszeptał Janek.
     Mieliśmy go teraz tutaj zostawić?  
     Ten chłopak... Takich ludzi niszczą na tym świecie...  
     Boże coś jest jedyny odbierasz tych którzy dla ciebie najposłuszniejsi byli...  
     Przymknęłam na moment oczy, aby zebrać się w sobie.  
-Janka...  
     Malina stał już nade mną. Podał mi dłoń.  
-Nie wolno nam zwątpić. - Wyszeptałam patrząc w jego ciemne oczy.  
     Objął mnie i przycisnął do swojej piersi.  
     Staliśmy w bezruchu przez chwilę, może to były minuty, może nawet godziny... Czas stał się jakąś nieopisaną przestrzenią pomiędzy mną a oddziałem.
     Miasto było opustoszałe. W głowie wciąż widziałam twarz kobiety z restauracji, jej dziecka zamykającego oczy i Heńka... Tak Heńka. Jego obraz był najbardziej wyraźny.  
     Wciągnęłam powietrze do płuc i zobaczyłam Antka siedzącego za zrujnowanym murem.  
     Coś we mnie zmusiło mnie do biegu... Nie patrzyłam, nie czułam... Nic. Chciałam tylko dotrzeć do jego ramion.  
-Janka! - Malina krzyknął za mną.  
     Twarz Antka, kiedy mnie dostrzegł zmieniła się diametralnie. Oczy zapłonęły żarem. Chwycił mocno broń, a ja nie wiedząc co się dzieje odwróciłam głowę.  
     Cały oddział Niemców zaczął oddawać strzały w moją stronę.  
     Mój kuzyn... Rzucił się w moją stronę i nakrył mnie własnym ciałem. Chłopcy seriami próbowali przerwać natarcie wroga.  
-Mała... - Wyszeptał.  
-Przepraszam. - Mój głos ledwo wydostawał się z ust.  
     Pamiętam jak mój ojciec opowiadał mi bajki kiedy siedzieliśmy latem na tarasie. Ciepłe słońce ogrzewało skórę, ale nie parzyło, było przyjemne. Brał mnie wtedy na kolana, całował w czoło i zaczynał swoją opowieść.  
-Dawno, dawno temu... - Jego głos był miękki i przesiąknięty dobrem.  
     Słuchałam słów, które wlewał do mojej głowy. Wierzyłam w nieistniejący, doskonały świat jaki starał się stworzyć, dla mnie i Kasi.  
     Gdy kończył mówić ponownie całował mnie w czoło i z iskierką w oku dodawał:
-I żyli długo... I szczęśliwie...  
     Kiedy nastawała jesień okrywaliśmy się kocem i tak samo patrząc na spadające liście opowiadał mi historię. Dopiero gdy nastawała sroga zima, a śnieg przykrywał ziemię, siadaliśmy na fotelu bujanym przed kominkiem, w którym zionął ciepły ogień.  
     Prawie nigdy nie pytałam co się stanie kiedy wojna nas dosięgnie. Prawie nigdy, bo ten raz wystarczył abym zrozumiała.  
-Tatusiu... - Wyszeptałam.
-Tak skarbie?  
-A jeśli kiedyś po nas przyjdą?
-Kto po nas przyjdzie?  
     Zmarszczył brwi.  
-Ci którzy nas nie lubią... Ci którzy nie lubią Polski.  
     Westchnął głośno.  
-Nigdy, ale to nigdy nie wolno ci wspominać o wojnie rozumiesz!? - Uniósł głos, ale zaraz znów powrócił do swojej naturalnej słodyczy. - Wojna nigdy nas nie dosięgnie. Jest daleko... Daleko stąd.
     Kłamał a ja wiedziałam...
     Mimo to nigdy nie dopuściłam do siebie tej myśli.  
     Wieczorem kiedy zamykałam się w swoim pokoju, otwierałam okno i słuchałam wystrzałów na froncie.  Codziennie były bliżej... Tylko potajemnie o tym myślałam, nigdy nie mówiłam. Ojciec chciał byśmy się nie przejmowały, a ja pragnęłam tylko spełnić to o co prosił.  
     W styczniu przyjechała do nas ciotka Joanna z Francji, kiedy wybuchła wojna wyjechała z mężem, prosiła abyśmy wrócili razem z nią. Zawsze mieliśmy z nią dobry kontakt, ale gdy zaproponowała ten wyjazd... Pierwszy raz widziałam mojego ojca niemalże kipiącego złością. Rozumiałam jego postawę. Był patriotą i nigdy nie opuścił by Piotrkówki.
     Mój dom...
     Ciekawe czy jeszcze stoi...  
     Czułam jak płuca coraz mocniej mi się ściskają. Nie mogłam oddychać. Ból był tak mocny, że nie umiałam powstrzymać łez. Nie słyszałam strzałów, ani huku. Nawet głos Antka ucichł...
     Co się stało?
     Tak mi smutno...  
     Ach gdybym mogła znów czuć ciepły wiatr we włosach... W tym momencie uczułam coś innego. Wspomnienie... Kolejne?  
     Przecież tak się zaczęło. Ciepły piasek na plaży, on... Ach, co to był za dzień... Mimo, że wydawał się najszczęśliwszy, przerodził się w najgorszy z najgorszych.  
     Chciałabym zmienić wszystko... Całe moje życie.  
     Czy ludzie, których znałam mieli do mnie szacunek?  
     Jaka byłam?
     Dobra? Zła?  
     Wiem, że czasem uważałam swoją wyższość, której nigdy nie było. Świat niekiedy był dla mnie klasami... Ja bogatsza od średniego człowieka... Błąd.  
     Wszyscy są równi...
     Każdy ma to samo prawo...
     To samo prawo do życia.  
     Teraz to wiem. Gdybym mogła cofnąć czas...
     Smutek zalał mnie od środka. Ból katował mnie od zewnątrz...
     Nigdy sobie nie wybaczę...

Rosseved

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2056 słów i 11380 znaków.

Dodaj komentarz