Bajka VII

Oboje z Danny'm wstrzymaliśmy oddech. Spojrzał na mnie z niedowierzaniem pomieszanym z wściekłością. Iskierki tańczyły w jego oczach. W tym świetle wyglądał lepiej niż kiedykolwiek. Przez chwilę zapomniałam o obecności Amandy trzymającej błyszczący nóż w kościstej dłoni.
-Wiedziałam, że będziecie węszyć. Nie bylibyście sobą, prawda? - zaśmiała się, obchodząc nas dookoła. - Zakochane kundle - przystanęła a potem przyłożyła niebezpieczne ostrze do krtani Danny'ego. Pisnęłam.  
-Powinnaś być dumna ze swojego bohatera - zakpiła, spoglądając wyzywająco w moją stronę. - Nie każdy jest tak odważny, by stawić czoła tylu przeszkodom.
Zmrużyłam oczy. Chciała mnie sprowokować, ale mimo wściekłości buzującej w moich żyłach, nawet nie drgnęłam. Oczy Danny'ego widocznie się rozszerzyły.
-Po co ci to wszystko?! - zaśmiała się głośniej, gdy usłyszała zdenerwowanie w moim głosie.
-Słońce, spokojnie. Nie nauczyłaś się jeszcze, że życie jest przewrotne? - kucnęła przed nami, zjeżdżając ostrzem po szyi Danny'ego. Chłopak nawet nie drgnął.
-Jesteś żałosna - szepnął tylko. Udała, że tego nie usłyszała, choć przez moment zauważyłam, że brew podjechała jej znacząco do góry.  
-Nie będę wam niczego wyjaśniać i tak nie zrozumiecie - warknęła, wstając gwałtownie. - Nikt nie zrozumie - dodała, chowając nóż do kieszeni. Mimo kruchej sylwetki i niewinnego wyglądu znalazła tyle siły, by pociągnąć nas do góry. Wywróciła oczami, patrząc na wyświetlacz komórki. Ktoś dzwonił.  
-Dobra, spadajcie - spojrzała na nas swoimi ciemnymi oczami. - Spróbujcie opowiedzieć o tym reszcie a na pewno was nie oszczędzę. Osobiście tego dopilnuję - warknęła kolejny raz z rzędu. Coś w jej oczach podpowiedziało mi, że walczy sama ze sobą. Przebłysk drugiej, dobrej maski Amandy przemknął mi przed oczami. Popchnęła mnie. Nie zdążyłam przytrzymać się Danny'ego. Poczułam, jak coś twardego wbija się w moje ramię. Zabolało, ale nie bardziej niż zdrada przyjaciółki. Podniosłam się bez słowa, po czym niespodziewanie złapałam ją za szyję.  
-Jesteś nikim, rozumiesz? Nikim - zmrużyłam oczy. Wściekłość buzowała w całym moim ciele, ale zluzowałam uścisk. Nie chciałam chociaż w najmniejszym stopniu upodobnić się do niej. Danny nadal milczał. Złapał moją rękę i pociągnął mnie w stronę wyjścia z placu. Chciałam stąd, jak najszybciej uciec i nie wracać.  



Danny się nie odzywał, prawie przez całą drogę. W skupieniu podążał pustą drogą, nie zwracając na mnie uwagi. Bolało.  
-Musimy o wszystkim im opowiedzieć - odezwałam się w końcu, przerywając ciszę, która ciążyła mi bardziej niż bagaż podróżnego. Zatrzymał się gwałtownie.
-Nie - powiedział stanowczo, patrząc na mnie w sposób, który mroził od stóp do głów. Zmarszczyłam czoło.  
-Wolisz, żeby dowiedzieli się sami albo męczyli się z myślą, że Amanda zniknęła i nie wiadomo, co się z nią stało? - krzyknęłam, nie panując nad swoją złością.  
-Nie chcieliby znać prawdy, tak będzie lepiej - westchnął, nawet na mnie nie patrząc. Nieopisany żar ogarnął moje ciało. Nagły przypływ wściekłości pomieszanej z pretensją i żalem sprawił, że miałam ochotę się wyżyć.  
-Może lepiej dla ciebie? - zapytałam a jego oczy nagle błysnęły. Złapał mnie za nadgarstki. Za mocno.
-Uspokój się. Staram się znaleźć najlepsze rozwiązanie, by nikt na tym nie ucierpiał - próbował panować na swoim głosem, ale z każdym słowem coraz gorzej mu to wychodziło.
-Uważasz, że zatajenie przed nimi tej informacji będzie najmniej szkodliwe? Jakie kłamstwo zamierzasz im wcisnąć, co? - starałam się wyrwać z jego uścisku, ale trzymał mnie zbyt mocno. - "Amanda wyjechała na wakacje, ale nie poinformowała nas o tym, żebyśmy specjalnie się zamartwiali jej zniknięciem"? - coraz ciężej było mi się uspokoić. Kamienny wyraz jego twarzy podsycał moją wściekłość.  
-Obeszłoby się bez tej wymownej ironii - szepnął tylko, po czym puścił moje nadgarstki. - Jeśli tak bardzo chcesz ich uświadomić, że Amanda zamierzała nas zabić, to proszę, ale zrób to sama - dodał, po czym oddalił się od mojego rozgrzanego ciała. Zamknęłam oczy. Wymierzony policzek trafił idealnie. Zabolało również serce.  


Kemping wyglądał dokładnie tak samo, jak go zostawiliśmy. Powoli zaczęło robić się jasno a głowa Casper'a wychyliła się z namiotu.  
-Gdzie byliście? - spytał podejrzliwe, widząc nasze zaciekłe miny.  
-Poszliśmy się przejść - rzucił Danny, siadając na chłodnym piasku.
-Kłamiesz - prychnął, zakładając ręce na piersi. - Słyszałem waszą rozmowę - dodał. Ciało Danny'ego zesztywniało, jakby przyłapano go na gorącym uczynku. Cisza działała, jak igły wbijające się w każdy centymetr skóry.  
-Co stało się z Amandą? - spytał wprost, oczekując natychmiastowej odpowiedzi. Westchnęłam.
-Znalazła nas w pobliskim miasteczku - szepnęłam, ale reszta opowieści utknęła mi w gardle. Danny mi nie pomógł. Milczał.  
-Czemu nie wróciła z wami? Coś jej jest? - ożywił się nagle a twarz rozjaśniła, jak wschodzące słońce. Zacisnęłam dłonie. Miałam nadzieję, że Danny doda coś od siebie, co ułatwiłoby dalszą rozmowę, ale nie odezwał się ani słowem. Miałam ochotę transportować go z powrotem do domu.  
-Nie, Casper. Ona jest inna, wiesz? Zawsze była, ale nie poznaliśmy jej prawdziwego oblicza - kontynuowałam, nie chcąc patrzeć w jego oczy. Zakaszlał.
-O czym ty mówisz? - niedowierzanie w jego oczach bolało równie mocno, co cała sytuacja. Nie chciałam niszczyć wizerunku Amandy w jego oczach mimo tego, jak nas potraktowała.  
-Chciała nas zabić a może nastraszyć, sama nie wiem. Nie rozumiem całej tej sytuacji, ale to nie ta sama Amanda. Nie chciała niczego powiedzieć, kazała spadać - słowa drapały mnie w gardle niczym kilo gwoździ. - I pozostawiła autograf - syknęłam z bólu, ściągając rękaw bluzy. Krwawiąca rana nie wyglądała dobrze tak, jak blada twarz Casper'a. Bez słowa zniknął w namiocie, by pojawić się z bandażami i wodą utlenioną.
-Nic z tego nie rozumiem. To jest kompletnie kurwa pozbawione sensu - kucnął, zajmując się moim zranionym ramieniem. Przytaknęłam, chcąc spojrzeć na Danny'ego, ale go już tam nie było.


Nie odzywaliśmy się z Danny'm do siebie. Czułam się obco, kiedy przechodził obok albo przebywaliśmy w tym samym miejscu. Unikałam go. Po ostatniej nocy a raczej rozmowie, czułam, że oddaliliśmy się od siebie. Słowa potrafią wyrzucić w kosmos. Bolał mnie fakt, że chciał zataić całe zajście. Zrzucił to wszystko na moje barki, jakby zupełnie go to nie dotyczyło. Tak było prościej. Nie musiał się tłumaczyć.  
-Nicole? - usłyszałam głos za sobą. Znajomy. Zbyt znajomy. Nie obróciłam się. Wybrał sobie nieodpowiedni moment. Byłam wściekła.  
-Możemy porozmawiać? - natrętny intruz, jak widać nie miał zamiaru odpuścić.  
-O czym? - nie zamierzałam na niego spojrzeć. Zielone oczy zamieniłyby się w puste oczodoły.  
-Przepraszam - szepnął i poczułam, jak jego dłoń wędruje po moich plecach. - Miałaś rację, jak zwykle z resztą - palce przesuwały się również po mojej szyi. Łaskotki. Odsunęłam się.  
-Zostaw mnie, proszę. Naprawdę nie mam ochoty z tobą rozmawiać. Zrzuciłeś wszystko na mnie, cały ciężar tej sprawy spoczywał na moich plecach a teraz mnie tak po prostu przepraszasz? - odwróciłam się, nie wytrzymując napięcia. Westchnął. Jego dłoń zawisła w powietrzu.  
-Przerosło mnie to, nie chciałem, żeby i tak się stało z resztą. Czasem kłamstwo w dobrej mierze nie jest złe - odpowiedział, zaciskając usta.  
-Gówno prawda - syknęłam i wyminęłam go. - Po prostu jesteś tchórzem - dodałam a potem odeszłam.  


Anthony wrócił do domu razem z Agnes. Jej matka znalazła się w szpitalu, więc pojechali sprawdzić, co się stało. Została nasza trójka. Z powrotem musieliśmy czekać na Anthony'ego, który mógł nas zawieźć do domu. Nie mieliśmy innego transportu a busy tędy nie jeździły. Cóż za pech, pomyślałam. Wyjazd okazał się klapą i co najważniejsze nasza paczka zmniejszyła swoją objętość. Dalej nie potrafiłam uwierzyć, że Amanda była w stanie zrobić nam krzywdę po tym wszystkim, co razem przeżyliśmy. Wszystko stanęło pod znakiem zapytania. Moje uczucia do Danny'ego również.  
-Chciałbym móc z nią porozmawiać - łagodny ton głosu Casper'a był tylko pozorem. - Chyba możemy oczekiwać choćby krótkiego wyjaśnienia, dlaczego się tak zachowała? Może jest na jakichś prochach - irytacja w jego głosie stopniowo się nasilała. Bezradność ciążyła.  
-Nie sądzę. Wyglądała normalnie, jeśli można powiedzieć tak o osobie, która chciała zabić własnych przyjaciół - szepnęłam, spuszczając głowę.  
-Nie uważasz, że powinniśmy tam pójść i spróbować się czegoś dowiedzieć? - zagadnął, ale ja automatycznie pokręciłam przecząco głową.  
-Nie powinniśmy narażać się na zbyt duże niebezpieczeństwo. Wkroczenie tam nie zapewni nam tego, co chcemy uzyskać. Poza nią kręci się tam również inne towarzystwo i uwierz, że nie chcesz tego doświadczać - westchnęłam, co ostatnio zdarzało mi się bardzo często. Nie było Amandy. Dla mnie już nie istniała.  
-W takim razie pójdę sam - zamyślił się i zniknął w namiocie. Po chwili wyszedł, trzymając w ręku czarną kurtkę, aparat i lornetkę. Zaśmiałam się.
-Chyba nie mówisz poważnie? - wstałam, szturchając go lekko. Kamienny wyraz twarzy dał mi do zrozumienia, że nie żartował. Zacisnęłam zęby.
-Casper, to naprawdę nie jest dobry pomysł. Chcesz, żeby i tobie stała się krzywda? Chcesz narażać swoje życie dla kogoś, kto nigdy nie był z nami szczery? Kogoś, kto nas oszukał i chciał zrobić krzywdę? Sam widzisz, że Amanda nie jest taka, za jaką od lat się podawała - wściekłość znów pulsowała w żyłach, gdy przypomniałam sobie nóż na gardle Danny'ego. Z łatwością mogła przycisnąć go mocniej, by stróżka krwi pociekła po bladej skórze chłopaka.  
-Chcę mieć pewność. Spróbuję z nią porozmawiać i dowiedzieć się czegoś, jeśli to nie poskutkuje, to zostawię sprawę w spokoju - zapewnił mnie, choć nie byłam do końca przekonana. Casper był uparty i jeśli coś go martwiło, nie potrafił sobie odpuścić. Wątpiłam w jego słowa.  
-W takim razie pójdziemy z tobą - słowa wypływały ciężko z moich ust, z trudem zgodziłam się na to bezsensowne rozwiązanie. - Nie zostawię cię samego. Nie po to tu jestem, żeby i ciebie stracić - dodałam, po czym bez słowa go przytuliłam. Najpierw nie poruszał się w moich ciasnych objęciach, ale z czasem jego ręce opatuliły lekko moje plecy, jakby chciał zapewnić, że wszystko będzie w porządku. Pachniał czymś ostrym, czego nie potrafiłam określić. Podobała mi się ta woń. Mimowolnie przypominała przeszłość, wolną od zmartwień. Odgarnął włosy z mojej twarzy, starając się wykrzesać w miarę szczery uśmiech. Zaśmiałam się.
-Danny to jednak kompletnie ślepy człowiek - stwierdził, wypowiadając słowa w pustą przestrzeń. - Nie docenia tego, co ma na wyciągnięcie ręki.  
Westchnęłam, po czym odsunęłam się od przyjaciela, opuszczając ręce wzdłuż tułowia.  
-Oczy zamykają się na to, czego nie chcą widzieć - zaśmiałam się nerwowo. - dobranoc, Casper.
Uśmiechnął się, musnął wierzchem dłoni moje zranione ramię i skrzywił się lekko.  
-Dobranoc, mała - szepnął. - Jutro się nim jeszcze zajmiemy - uśmiechnął się, wskazując na obolałe miejsce. Cmoknął mnie w policzek, po czym oddalił się, by porozmawiać z Danny'm.

Malolata1

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2202 słów i 12020 znaków, zaktualizowała 13 wrz 2015.

3 komentarze

 
  • Tessiak

    Uwielbiam to opowiadanie i czekam niecierpliwie na kontynuację.

    14 wrz 2015

  • LittleScarlet

    Ajajaj. Nie wiem czy podoba mi się kierunek, w który zmierza ten tekst. :x Ale i tak jest bardzo dobrze. Pod prawie każdym względem.

    13 wrz 2015

  • Domiii

    Fajne fajne. Kiedy następna?

    13 wrz 2015