Bajka VI

Amanda rozpłynęła się w powietrzu, dosłownie. Codzienne szukania nie skutkowały a strach rósł ponad skalę. Nasz wypad przedłużył się znacznie, ale nikt tego nie skomentował. Wezwaliśmy policję, aby spróbowała nam w jakikolwiek sposób pomóc, ale puste godziny dostarczały silniejszych fali bólu. Uspakajali nas, kazali znaleźć zajęcie, odciągnąć myśli, ale jak? Żadne z nas nie potrafiło przestać się martwić o małą, kruchą przyjaciółkę.
-Co za koszmar! - krzyknął poirytowany Casper, zataczając kółka wokół własnej osi. Nosiło go tak bardzo, że bałam się do niego podejść. Stawał się coraz większą bombą atomową, której czas tykania niedługo się kończył.
-Znajdą ją - szepnęła Agnes, chcąc go trochę uspokoić, ale łypnął na nią tylko wściekłym wzrokiem i natychmiast się zamknęła.  
-Zaraz oszaleję kurwa! Mieliśmy się dobrze bawić, to był NASZ wyjazd! Jak zwykle musiało coś nawalić! - krzyczał, łapiąc się za głowę. Zawsze reagował dość emocjonalnie, gdy nie działo się tak, jak wcześniej planowaliśmy. Zbyt dobrze go rozumiałam, więc milczałam.  
Danny szturchnął mnie lekko w ramię. Odeszliśmy kawałek od zdenerwowanego przyjaciela.
-Chciałbym, żebyś pomogła mi dzisiaj ją odszukać. Zauważyłem coś, co mnie zaniepokoiło. Jesteś mi potrzeba, ale obiecaj, że ani słowa innym - spojrzał na mnie, łapiąc za rękę. Zmarszczyłam brwi, ale przytaknęłam.  
-O co chodzi? - wychrypiałam. Cała ta sytuacja również rozsadzała mnie od środka, ale nie ujawniałam tego tak bardzo, jak nabuzowany na wszystkich Casper. Bolało mnie to. Była również i moją przyjaciółką.
-To bardziej skomplikowane niż może ci się wydawać - spuścił głowę. - Porozmawiamy o tym wieczorem, jak będzie mniej zamieszania i wszyscy położą się spać - szepnął, po czym jego zielone tęczówki odnalazły moje. Pogłaskał mnie po policzku i złożył na moich ustach słodki pocałunek.  

*****

-To straszne - szepnął malec prawdziwie zaniepokojony. - Amanda była naprawdę dobrą dziewczyną - dodał. Uśmiechnęłam się.
-To również stało się jedynie złudzeniem - westchnęłam.  

*****

Zdołowany Casper nie odzywał się do nikogo. Anthony w zamyśleniu spoglądał na żarzący się węgiel. Agnes rozmawiała przez telefon.  
-Wyglądacie tak, jakby zupełnie nie obchodziło was, co się z nią dzieje - warknął Casper, nawet na nas nie spoglądając. Westchnęłam.
-Nie musisz wyładowywać na nas swojej złości. Uwierz, że my też mamy uczucia i boli nas to równie mocno, jak ciebie - odpowiedziałam, czując, jak kąciki oczu coraz bardziej mnie pieką. Odchrząknął spoglądając na mnie.
-Przepraszam - szepnął, po czym wstał. - Idę się spać. Dobranoc - ukrył twarz w dłoniach i wszedł do jednego z namiotów.  

Tylko nasza dwójka została na zewnątrz. Ja i Danny. Opatulił mnie mocno ramieniem. Milczeliśmy. Każde z nas przeżywało to na swój sposób inaczej. Jeszcze nie wiedziałam, co tak bardzo zaniepokoiło chłopaka. Czekałam cierpliwe aż sam zacznie o tym opowiadać, nie chciałam go ponaglać, choć serce biło zbyt szybko w mojej piersi.  
-Wieczorem słyszałem, jak rozmawiała z kimś przez telefon - zaczął, oglądając swoje opalone dłonie. - Odeszła dość daleko, abyśmy nie mogli jej słyszeć, ale akurat przechodziłem wtedy z Charlotte i dotarło do mnie, że coś jest nie tak - westchnął. No tak, długie spacery z panną sztuczną. Nic dziwnego, że nie zwrócił na to tak wielkiej uwagi. Piękno Charlotte przyćmiewało wszystko inne.  
-Wiem o czym teraz myślisz. Obecność Charlotte nie ma z tym niczego wspólnego. Sądzę, że pomimo tego, że jesteśmy paczką - każdy ma swoje własne sprawy i życie - mówił dalej lecz coś w jego głosie podpowiadało mi, że męczyło go poczucie winy. - Myślałem, że to tylko jakieś małe sprzeczki, niedomówienia i niejasności, ale teraz, gdy przypominam sobie tamtą sytuację...uważam, że to ma coś wspólnego z jej zniknięciem - spojrzał na mnie, po czym mocniej mnie do siebie przytulił. Zupełnie nie podobała mi się ta sytuacja. Poczułam dreszcz przepływający falą wzdłuż kręgosłupa.  
-Słyszałeś dokładnie tą rozmowę? - zapytałam, mając nadzieję, że dowiem się czegoś więcej i pozwoli to odnaleźć Amandę. Znów westchnął.
-Jedynie urywki. Na pewno rozmawiała z facetem, możliwe nawet, że swoim. Starała się nie krzyczeć, ale widocznie mocno ją zdenerwował, bo warknęła, że nie ma zamiaru nigdzie wracać i, żeby dał jej spokój - spojrzał na mnie, uśmiechając się smutno.
-Kiedy dokładnie to było? - zmarszczyłam brwi.  
-W dzień wyjazdu Charlotte - szepnął, dotykając mojego kolana.  

*****

-Na pewno czuł się winny z tego powodu. Musiało być ciężko - podsumował brat.  
-Było, ale nie tak bardzo, jak wtedy, gdy dowiedzieliśmy się prawdy - szepnęłam.  

*****

-Musimy znaleźć najbliższe miasto. Wspominała o nim przez telefon. Myślę, że może się tam znajdować - wskazał dłonią wydeptaną dróżkę.  
-Myślisz, że ją porwał? - zakryłam usta dłonią. Moje ciało drżało. Z trudem wykonywałam jakąkolwiek czynność.  
-Nie wiem - padła odpowiedź, napawająca mnie jeszcze większym strachem. - Wiem, że musimy ją odnaleźć. Spojrzałam na niego i zdałam sobie sprawę, że jego oczy pałają czystą miłością. Nieskazitelną. Uśmiechnął się a potem zasmucił.
-Nie wiem, co bym zrobił, gdybyś była na jej miejscu - przemówił cicho. - Pewnie zabiłbym gościa po solidnych i długich torturach - jego spokojny głos zamienił się w warkot. Zrozumiałam. Kochałam go.  

****

Widzę, jak chłopiec zaczyna płakać. Bez chwili zastanowienia nachylam się i łapię go za podbródek.
-Skarbie, spokojnie - szepczę a potem obejmuję jego zimne łapki. - Ten koszmar już dawno się skończył. Pociąga nosem.
-Co z tego? - pyta ze smutkiem, wycierając rękawem oczy. - To zostanie w twojej głowie na zawsze, jak te blizny na nadgarstku - dodaje i czuję, że trafił w sedno. Zgraja szerszeni znów wypełnia moje bezbronne serce. Kurwa.  

*****

Szliśmy wzdłuż ulicy. Latarnie dodawały odwagi, choć odgłosy dochodzące z głębi lasu wcale nie brzmiały zachęcająco. Trzymałam kurczowo dłoń Danny'ego. Wiedział, że się boję. Sama wyczuwałam u niego strach, ale o wiele mniejszy. Jego serce nie biło z zawrotną prędkością, jak moje. Starał się opanować, aby mnie bardziej nie wystraszyć. Mój podziw rósł z każdym postawionym krokiem.  
-Na pewno wiesz gdzie iść? - obracałam się na wszelkie możliwe strony. Ciemność przerażała. Światło latarni nikło w momencie, gdy zaczynał się las a moje oczy nie potrafiły wyłapać tego, co tak bardzo przerażało mój umysł. To siedzi tylko w głowie - próbowałam sobie powtarzać, ale to nie przyniosło pożądanego skutku.  
-Jesteśmy już blisko - obejrzał się do tyłu, by na mnie spojrzeć. - Spokojnie, przy mnie nie grozi ci krzywda - przyciągnął mnie do siebie, widząc moje przerażone spojrzenie. Szliśmy obok. Chyba pierwszy raz tak mocno przytulałam się do Danny'ego. W obawie, że rozpłynie się w powietrzu a nieprzenikniony las wypluje ze swojego wnętrza zgraje podłych potworów, które chciałby mnie zjeść lub zabić. Jasne, że tak się nie stało. Dłoń chłopaka ogrzewała moją a jego obecność łagodziła stres. Wiedział dokąd zmierzał, więc nie musiałam się bać.

Wymarłe miasteczko. Pozostawione w nieokreślonej pauzie. Czas się tu zatrzymał. W chatkach nie paliło się żadne światło a neony, które miały zapewnić atrakcje spragnionym oczom, przestały fascynować. Jedyne, co dawało oświetlenie to stojąca na środku placu latarnia. Mrugała do nas zachęcająco, co tylko wywarło odwrotny efekt do zamierzonego.  
-Chodźmy stąd - szepnęłam. Dłoń chłopaka ścisnęła mnie mocniej. Pokręcił głową.
-Musimy jej pomóc. Nie możemy jej samej zostawić - patrzył w pustą przestrzeń. Zupełnie zahipnotyzowany.  
-Co jeśli wcale nie została porwana ani nikt nie zmuszał jej siłą do opuszczenia kempingu? - zapytałam, choć zdawałam sobie sprawę, że nie przekonam chłopaka.  
-Jeśli tak nie jest - odwrócił się, po czym spojrzał na mnie z pewnością siebie - to również się o tym przekonamy - dokończył. Pociągnął mnie za rękę. Słyszałam tylko chrzęst butów pod kurzącym się żwirem i własne łomoczące serce. Cichy okrzyk wyrwał się z mojej piersi. Nie chciałam tu być ani tym bardziej wkraczać głębiej w tą przerażająca ciemność, gdzie ślad po obecności człowieka miał się tak, jak woda na pustyni.
-Mam złe przeczucia - spojrzałam na niego niepewnie, ale pewność siebie biła od niego takim blaskiem, że raziła mnie w oczy.
-Chodź - szepnął, dotykając opuszkami palców moją bezbronną szyję.

*****

-Naprawdę mu ufałaś, skoro z nim poszłaś - stwierdza malec, spoglądając na mnie dumnie. Kiwnęłam głową.
-I bardzo zależało mi na Amandzie. Szkoda, że ona nie doceniła, ile przyjaciół kręciło się wokół niej - westchnęłam, nie zdając sobie sprawy, że automatycznie zaciskam mocno pięści.

*****

Światło w jednym domku zapaliło się i nagle zgasło, jak zdmuchnięty płomień świecy. Odwróciłam wzrok a Danny nawet nie zauważył tego istotnego szczegółu.  
-Szukacie tu czegoś konkretnego? - głos za naszymi plecami zjeżył włoski na moim karku. Odwróciłam się powoli a dłoń Danny'ego ścisnęła mocniej moje ramię.  
Wysoki mężczyzna łypnął na nas z góry, mrużąc oczy. Opaska na czole dodawała wrogości jego wizerunkowi. Na pewno nie był nastawiony pozytywnie do naszej dwójki i Danny zdawał sobie z tego sprawę. Krótko ścięte włosy nieznajomego przypominały mi o czymś, ale nie potrafiłam sobie przypomnieć.
-Chcieliśmy tylko zwiedzić okolicę - odezwał się Danny po dłuższym milczeniu a nieznajomy od razu prychnął.
-Sami widzicie, że nie ma tu niczego ciekawego. Lepiej wracajcie tam, skąd przyszliście - warknął, nie siląc się choćby na odrobinę uprzejmości. Nie dziwiło mnie to, miejsce wyglądało na przepełnione takimi podejrzanymi typami czającymi się gdzieś w ciemnościach. Wrogość pałała na nas z każdego centymetra jego ciała. Podobnie, jak niechęć. Nie byliśmy mile widziani, ale twarz Danny'ego sprawiała wrażenie, jakby nie miał zamiaru się poddać. Był pełen determinacji, aby odnaleźć przyjaciółkę.
-Nie wie pan przypadkiem czy mieszka tu ktoś w okolicy? - spytał niezrażony. Mężczyzna wywrócił oczami.
-Z policji jesteś chłopaku czy co? - zaśmiał się i już odchodził, gdy Danny złapał go za rękaw.
-Kojarzy pan dziewczynę o imieniu Amanda? - zmrużył oczy, nie puszczając nieznajomego. Jego oczy błysły, jakby o czymś wiedział.  
-Nie stać cię na żadną informację, szczeniaku - uśmiechnął się i wyszarpnął rękę. -Spadajcie stąd zanim ktokolwiek się wami zainteresuje - dodał i zniknął w mroku.  

Siedzieliśmy jeszcze w ciemnościach, myśląc, co mogliśmy jeszcze zdziałać, ale nic sensownego nie przychodziło nam do głowy. Pustka. Danny schował twarz w dłoniach.
-To moja wina - szepnął łamiącym się głosem. - Moja cholerna wina...
Przytuliłam go najmocniej, jak tylko potrafiłam. Drżał, ale powstrzymywał łzy, które chciały już dawno zalać jego policzki. Bezsilność i bezradność działały, jak lufa przyłożona do skroni.  
-Nie mów tak. To nieprawda - zaprzeczyłam, ale on nadal drżał. Coraz bardziej.
-Ten facet coś wie. Całe te cholerne miasteczko jest dziwne. Coś tu nie gra. Amanda na pewno tu jest - powoli podniósł głowę, spoglądając na mnie przez palce. To mogło być możliwe.  
-Powinniśmy powiadomić resztę niż działać we dwójkę. Będą wściekli - wyprzedziłam jego myśli a on tylko przytaknął.  
-Nikomu nic nie powiecie - kobiecy, dość piskliwy głos dotarł do naszych uszu szybciej, niż znajomy zapach. - Chyba, że lubicie widok krwi.  
Nie musiałam odwracać głowy, by wiedzieć, kto za nami stał, ale mimowolnie to zrobiłam. To nie mogła być prawda. Stała, jak zombie. Blada, ale uśmiechnięta z wyraźnym błyskiem w oku. Z nożem w ręku. Nasza kochana, słodka Amanda.  

Przepraszam, że tak długo, ale pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć.
Miłego wieczorku, ludziska. :)

Malolata1

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2255 słów i 12506 znaków, zaktualizowała 3 wrz 2015.

3 komentarze

 
  • mysza

    Strasznie lubię Twoje opowiadanie. Mam nadzieję, że ich związek przetrwa wszystkie próby.

    6 wrz 2015

  • Malolata1

    @mysza się okaże.

    8 wrz 2015

  • Marlens

    Swietne jest to opowiafanie.! Zupelnie inne niz cala reszta. Super, gratuluje pomyslu  :rotfl:

    3 wrz 2015

  • Malolata1

    @Marlens dziękuję Ci bardzo. :)

    3 wrz 2015

  • Domiii

    Ooo *.* boskie  kiedy kolejna? <3

    3 wrz 2015

  • Malolata1

    @Domiii haha, nie wiem. :)

    3 wrz 2015