Reguła zabijania cz. 11

– Przykro mi, nie mam samochodu, Fred zabrał, poza tym nie jestem w stanie jechać w tym stanie.
– Nie kłopocz się, Emmo. Istnieją taksówki. Chyba jeszcze nie musimy jechać? – zaniepokoiłem się nie na żarty.
W sumie zmiana urodzin o jeden dzień niczego nie zmieni. Cały czas miałem ten dylemat. Ta osoba mnie urodziła, co nie było zgodne z realnością, bo była może dwa lata młodsza. Dziecko, które miała w łonie, nie mogło być mną, chyba że dzięki maszynie czasu rozdzieliłem się na dwie osoby. Po raz kolejny nie mogłem tego rozważać, bo znałem się na wielu sprawach, lecz nie na fizyce teoretycznej, dotyczącej zmian materii w aspekcie maszyny czasu.
– Och, nie. Myślę, że możesz zostać do jutra. Jutro, jeżeli zechcesz, możemy poszukać mojego męża, albo lepiej ciała, bo mam pewność, że nie żyje. Samochodu pewnie nie ma, bo nie zginał w wypadku – zrobiła smutną minę.
Z pewnością posiadała duże i dobre serce, pełne wybaczenia. Fred nie był dobrym mężem. Jej smutna buzia, uświadamiająca, że już go nie ma wśród żywych, wystarczyła, gdyby płakała, byłbym więcej zdziwiony.
– Zabiorę się za to łóżeczko. Pewnie pudełko stoi w twojej sypialni?
– Tak, dokładnie. Trafisz? Nie ma wielu pomieszczeń. Gościnny, łazienka i moja sypialnia.
– Dam radę. Siedź, ja przyjdę tu z pudełkiem. Zwykle są wszystkie części i klucze do skręcania w pudle.  
Poszedłem i bez problemu znalazłem. Po minucie wróciłem do salonu. Przysiadłem na dywanie i zabrałem się do rozpakowywania. Zajęło mi to trzydzieści minut.
Emma robiła wrażenie zmęczonej.
– Chyba pójdę się położyć. Przykro mi, że nie mam dodatkowej szczoteczki do zębów. Ręcznik znajdziesz w szafce pod zlewem. Dobranoc.
Zaczęła iść, ale oczywiście byłem przygotowany, że może mieć trudności z równowagą. Nie pozwoliłem jej upaść i już stałem obok.
– Wesprzyj się na moim ramieniu – czułem jednak, że jest słaba, nawet na tyle.
– Nie wiem, czy dam radę – szepnęła.
– Dobrze, wybacz, że to zaproponuję, ale nie masz wózka. Obejmij mnie za kark, a ja cię przeniosę.  
Uśmiech wdzięczności pojawił się na jej twarzy.
– Jesteś taki opiekuńczy.
– Och, już o tym rozmawialiśmy. Gotowa?
– Tak – poczułem jej rękę na karku.
– Tylko jak dasz radę. Pewnie ważę z siedemdziesiąt pięć kilogramów.
– To niewiele.
Uniosłem ją bez specjalnych problemów. Patrzyła mi prosto w oczy. Delikatnie otworzyłem drzwi do jej sypialni i z ostrożnością i wyczuciem posadziłem na łóżku.
– Dasz radę się położyć?
– Tak. Mam pod kołdrą koszulę do spania. Trochę nogi mi odmawiają posłuszeństwa.
– Mam dość czuły sen – powiedziałem szczerze – gdyby co, to wołaj.
– Dobrze. Jak raz się nie umyję, chyba nic się dziecku nie stanie, prawda?
Nie bardzo widziałem się w roli pomagającego pod prysznicem. I tak wykazała się wielkim zaufaniem do praktycznie nieznajomego.
– Wiesz co, Emmo? Może przyniosę miskę i szczoteczkę do zębów i umyjesz chociaż zęby.
– Mógłbyś? – znowu tak popatrzyła, że tylko dla takiego spojrzenia warto było tu być.
W tyle głowy miałem cały czas pozostawioną trójkę. To nie było zbyt racjonalne. Dla mnie, zostawiłem ich kilkanaście dni temu. Prawie na pewno zginęli, lecz w rzeczywistości jeszcze się nie narodzili. Clara był młodsza ode mnie o kilkanaście miesięcy więc Thomas również, O ile pamiętam Corsa miała trzy miesiąc mniej niż Thomas.
Poszedłem do łazienki. Po zapachu poznałem, która szczoteczka jest jej. Była niebieska. Dziwne, bo różowa należała do Freda. Wziąłem kubeczek z ciepła wodą, położyłem pastę na szczotkę i zabrałem to, do jej sypialni. Musiałem wrócić po szklankę z wodą i miskę do wyplucia wody.
– Zapomniałam ci powiedzieć, że moja jest niebieska. Skąd wiedziałeś?
– Wyglądała lepiej. Kobieta jest delikatniejsza – oszukałem, chociaż niezupełnie.
– Dziękuję.
– Drobiazg, przyniosę kubeczek z wodą i miskę.
Wróciłem oo trzydziestu sekundach. Zaczęła myć zęby. Po chwili wszystko zabrałem z powrotem.
– Wypocznę i pewnie jutro będę silniejsza.
– Z pewnością. Dobranoc.
Wyszedłem z jej sypialni. Położyłem się na kanapie w salonie, zdjąłem tylko buty. Moje narodziny miały nastąpić za dwa dni. Jak na razie nie słyszałem o czymś wyjątkowym. Z pewnością śmierć Złotego sierpa mogła lokalnie zmienić przyszłość, ale jak na razie nic wielkiego się nie stało. Spałem dość lekko, przygotowany na pomoc. Gorzej, bo nad ranem zasnąłem na dobre. Kiedy się obudziłem, dostrzegłem ją w kuchni.
– Dzień dobry, Scott. Poczułam się silna. Wstałam i zrobiłam sobie prysznic. Teraz robie śniadanie. Jajecznica na boczku będzie w porządku? Mam razowy chleb i pomidory.
– Och to więcej niż trzeba. Jak mówiłem mam wóz dwie ulice stąd. Jeżeli chcesz coś do jedzenia, kupię.
– Och, doprawdy! Zjemy, a potem pomyślę. Dam ci kartę z kodem.
– Nie ma sprawy. Ugościłaś mnie to ja wszystko kupię. Proszę.
– Dobrze – zgodziła się łatwo.
Wstałem i skierowałem kroki do łazienki. Przepłukałem usta wodą. Pomyślałem, że powinienem mieć szczoteczkę w samochodzie. Miałem tam kilka drobiazgów. Oczywiście pistolet trzymałem w skrzynce na dokumenty. Powinienem przestawić samochód. W większości miejsc nie wolno było zostawiać wozu na całą noc. Tam gdzie zaparkowałem, nie było znaku, ale nie chciałem, by samochód stał zbyt długo w jednym miejscu.
Kiedy wróciłem, już smażyła jajecznicę.
– Scott w zasadzie możesz przyprowadzić samochód do garażu. Tylko jeżeli się mylę co do Freda? Jeżeli żyje i wróci?
– Dzwoniłaś na jego komórkę?
– Kilka razy. Nie odpowiada, jakby nie było takiego numeru.
– Tak się dzieje, jeżeli bateria jest rozładowana, lub komórka zniszczona. Przykro mi, że zadam pytanie. Wspominałaś, że miał długi w kasynie. Może znasz nazwę?
– Niestety o ile pamiętam, nie wspominał ani nazwy, ani nazwiska. Raz usłyszałam, że rozmawiał z Mattem. To wszystko. Czemu pytasz?
Nie chciałem jej informować, że niektórzy gangsterzy szukali swoich pieniędzy dalej. Czyli rodzina była w kolejce. Nie czułem, że tak jest w tym przypadku. Być może wspomniał im, że ma żonę w ciąży. Pewnie sprawdzili, że tu nie posiada nic cennego. Gdyby była ładna i młoda, może by ją siłą zatrudnili do spełniania długu w wiadomych czynności, a tak? Nie wiązałem jej śmierci w tamtym czasie, dla mnie dwadzieścia siedem lat temu, z długami Freda. Tego też nie udało mi się ustalić, dlaczego zabito moją mamę. Przecież chyba nie po to, by mnie zabrać do Arki. ( Arka czyli Agency for Rescue Kids)
Pozmywałem po śniadaniu. Musiałem jej zaufać, bo ona zaufała mi więcej.
– Pojadę do sklepu. Zostawię ci numer mojej komórki. Gdyby coś się stało, zadzwonisz.
Spojrzałem i dostrzegłem w jej oczach strach.
– Scott, mogę jechać z tobą? Pomyślałam, że jeżeli ci co zabili Freda, będą chcieli więcej...
Nie bardzo wiedziałem co jej powiedzieć. Że nie może zginąć, bo mają ją zabić w szpitalu? W sumie nie miałem co do tego pewności. Zmieniłem przeszłość, może nie będzie zamachu. Coś mi jednak mówiło, że ta sama osoba, która kazała wysłać trzy bomby wodorowe na posesje Thomasa Bramsa, maczała palce w zabójstwo mamusi. Tą osobą był Robert, a jego właśnie zabiłem. Nie był to android, pachniał jak oryginalny Robert, ale poszło zbyt łatwo, w związku z tym mógł dalej żyć. Musiał mieć maszynę czasu, jeszcze jedną lub wiele. Nadal nie pasowała mi, co mi powiedział przed śmiercią. W jaki sposób miałem to wszystko zmienić? Uwiadomiłem sobie, że popełniłem ogromną pomyłkę, zabijając Russela. Jak teraz uratuję trójkę? Poczekam ćwierć wieku? Może mniej. Dowiem się, gdzie jest ośrodek i zabiorę ich jako dzieci. Czy Clara mi uwierzy? I w tym był również mały haczyk. Gdy mógłbym to zrobić, to kiedy? Chodziło o Clarę. Czułem, że gdybym nawet pojawił się w jej zyciu, kiedy miała piętnaście, dwanaście, a może dziesięć, już by mnie pokochała. Oczywiście ta pełna miłość mogłaby się stać nie wcześniej niż gdyby miała dwanaście. Dziecko w tym wieku zaczyna odczuwać jak dorosły, chodziło mi oczywiście o aspekty duchowe. Jeżeli chodziło o Thomasa, kiedy już był gotwy, by mi wytłumaczyć działanie maszyny czasu i ewentualne zmiany? W wieku lat dwunastu, czy wcześniej. Thomas zrozumie, o co chodzi i wytłumaczy. Tak, to było rozwiązanie. Tylko posiadałem jeszcze intuicję i coś, co nazwałbym przypuszczeniem. Obie te rzeczy mówiły mi, że Robert Russel żyje, ma maszynę czasu i nadal będzie mnie nękał. Zastanowiło mnie po raz kolejny jedno. Dlaczego mnie nie zabił i dał te pieniądze? Aż trzysta tysięcy. Dalszego tak wiele? O co do cholery mu chodzi? Jeżeli teraz go spotkam, nie zacznę od zabijani, o ile on nie zapoczątkuje tego pierwszy. Gdyby wówczas nie wyskoczyli jego ludzie z ochrony, może bym go nie zabił. Nie, wiedziałem, że byłby trupem. Teraz postanowiłem tego nie robić. Jeżeli on to wszystko przewidział, musiał być naprawdę genialny. Jako dziecko nie rozpoznawałem stopnia inteligencji. Znany mi w mojej młodości Rober Russel wyglądał zupełnie przeciętnie.
– Dobrze Emmo. Myślę, że nic ci nie grozi, ale jeżeli będziesz się czuła przez to pewniej, pojedziemy razem.
– Właściwie skoro już pozmywałeś, to możemy jechać.
– Muszę pójść po samochód.
– Będziesz niedługo? – z tonu głosu wyczułem, że ma obawy, lecz to nie był jeszcze strach.
– Tak, oczywiście.
Czułem jej wzrok na plecach, kiedy wyszedłem. Moja Impala stała nienaruszona. W takich dzielnicach czasem zdarzały się rabunki. Przeanalizowałem dotychczasową sytuację. Najważniejsze było, że miałem mamusię pod ochroną. Druga sprawa, która mnie cieszyła, że nie czułem od niej innych uczuć niż wdzięczność. Zacząłem się zastanawiać, czy nie jest błędem nazywanie w swoim wnętrzu jej mamusią. To było tak nieracjonalne! Zastartowałem motor i po kilku chwilach ruszyłem. Dojechałem po minucie. Zostawiłem samochód na chodzie i wszedłem do domu.
– Możemy jechać – powiedziałem – potrzebujesz wsparcia?
– Nie. Dzisiaj jest zupełnie dobrze. Pewnie nie znasz okolicy, podam ci namiary jak dojechać do sklepu.
– Jak nazywa się sklep? Mam GPS.
Zobaczyła samochód.
– Ładny, pewnie drogi?
– Tak sobie. Zapłaciłem na raty.
– Mądrze. Fred miał dziesięcioletnią Mazdę SUV. Właściwie jak wszystko, należała do mnie, ale w większości jeździł sam. Zajmowałam się domem i ogródkiem. Nie skończyłam dobrej szkoły i dlatego pozostawała mi praca sprzątaczki lub kelnerki. Pracowałam też jako kasjerka w sklepie z ubraniami. Od szóstego miesiąca byłam w domu. Sklep z żywnością nazywa się Real Good Foods. Jest ich sporo.
Znalazłem najbliższy. Dojechaliśmy po osiemnastu minutach. Wzięliśmy wózek i szliśmy między alejami. Kupiła mleko, owoce, jarzyny i kurczaka z rożna.
– Masz na coś ochotę? – zapytałem. – Możemy kupić coś, co lubisz, nie patrz na ceny – powiedziałem tak, ponieważ przy wyborze wybierała tańsze wersje.
– Droższe są lepsze – dodałem.
– Te jedne zakupy będą cię kosztowały z sześćdziesiąt dolarów.
– Czyli mniej niż noc w słabym hotelu. Prosiłem cię, Emmo, abyś nie zaprzątała sobie głowy drobiazgami.
– Dobrze. Kobieta w ciąży ma czasem ochotę na różne dziwne rzeczy. Na przykład mam chęć na czekoladę i truskawki.
– To normalne. Twój organizm czasem potrzebuje elementu dla dziecka, to dlatego. Może chcesz mandarynki?
– Dobrze.
W końcu wyszliśmy ze sklepu. Ja pchałem wózek, Emma trzymała się rączki. Pomogłem jej wsiąść i załadowałem zakupy.
– Mówiłaś wczoraj, że czujesz Freda w tym kierunku – pokazałem przeciwny.
Mogłem to zrobić, bo czułem wyraźnie.
– Tak mówiłam? Jest tam – pokazała prawidłowo. – On nie żyje.
– Może masz racje. Prowadź mnie. To niesamowite, że czujesz.
– Fred się śmiał, ale parę razy go przekonałam, to uwierzył. Na początku był inny. To przez ten hazard – pokiwała przecząco głową.
W tym momencie pomyślałem, czy jest sens, by szukać jego zabójców. Postanowiłem podjąć decyzję, kiedy znajdziemy zwłoki. Jechałem powoli, a Emma dawała znaki gdzie jechać. W końcu wjechaliśmy w małą uliczkę z tyłu restauracji. Stały tam cztery kontenery na śmieci.
– To tam – wskazała.
– Zaczekaj.
Wyłączyłem motor i poszedłem. Już z dziesięciu metrów wiedziałem, w którym śmietniku leży jego ciało, ale otworzyłem ten właściwy jako trzeci. Nawet go mocno nie przykryli. Dziura w czole świadczyła, że nie cierpiał długo. Wziąłem stary parasol, który leżał obok i odgarnąłem śmieci zasłaniające dłonie. Jednak sprawili mu ból. Jego palce prawej dłoni wyglądały na łamane i przypalane. Złapałem jeden zapach. Być może ktoś dotknął go spoconą dłonią. Nie było sensu dalej patrzeć. Uderzyło mnie tylko jedno. Fred był jasnym blondynem. Zarówno ja, jak i Emma mieliśmy bardzo ciemne włosy. Zamknąłem wieko.
– Jak zginał? – wiedziała.
– Dostał kulkę w głowę. Nie cierpiał – ponownie skłamałem, ale naprawdę miałem powody.
Nie chodziło mi tak o nią, jak o dziecko. W zasadzie o oboje, bo stres matki mógł wpłynąć na przebieg ostatnich godzin ciąży.
Emma otarła łzę z policzka.
– Szkoda go. Co prawda doprowadził nasz dom do ruiny, ale nigdy mnie nie uderzył, ani złego słowa nie powiedział. Co ci będę mówić, pewnie cię to nie obchodzi – spojrzała na mnie i poczuła się chyba dziwnie.
– Widzę, że chyba jednak cię obchodzi. Jak dobry duch przybyłeś. Pomogłeś mi bardzo – pokręciła głową z niedowierzaniem.
– Taki zbieg okoliczności. Szukałem Johna Smitha i przypadkowo zapukałem do twoich drzwi. Widzisz, ja myślę, że każdy porządny człowiek by tak postąpił. Jesteś w potrzebie, to pomagam. W końcu i ty mi pomogłaś, bo nie posłałaś, bym sobie hotel znalazł. Szczerze mówiąc, czułem, że może pomocy potrzebujesz, skąd mogłem wiedzieć, że mąż nie przyjdzie, a już na pewno nie mogłem wiedzieć, że nie żyje.
– To, co teraz Scott zrobimy? Musimy zawiadomić policję, prawda?
Sporo jej nakłamałem, aż mi trochę było głupio, ale prawdy jej na razie nie mogłem wyjawić, bo jak by to przyjęła! Teraz jednak postanowiłem jej ujawnić realia.
– Posłuchaj Emmo. Restauracje otwierają o jedenastej, wkrótce ktoś odkryje zwłoki i zawiadomi policje. Ty nie jesteś, w stanie teraz się tym zajmować. Najważniejsze jest twoje zdrowie i dziecko. Jutro masz termin, tak?
– Scott! – spojrzała na mnie trochę z wyrzutem – to mój mąż! Jak mogę go tak zostawić!
Postanowiłem trochę powiedzieć jej prawdy i zastanawiałem się, czy to coś da.
– Posłuchaj, trochę nie byłem z tobą szczery. Nie jestem poszukiwany, ale nie bardzo chcę teraz rozmawiać z policją. Zróbmy tak. Urodzisz i jak wszystko będzie dobrze, zgłosisz, zaginięcie męża. Popatrzyła na mnie wnikliwie.
– Co masz na myśli: Jeżeli wszystko będzie dobrze?
– Będzie dobrze, zrobię wszystko, by tak było.
To ja jednak nie przekonało, co powiedziałem. Złapała mnie za rękę.
– Coś ukrywasz, ja czuję.
Musiałem zagrać na jej uczuciach.
– Sama mnie prosiłaś, żebym cię nie zostawiał samej. Jest mała szansa, że ci, co mu to zrobili, będą chcieli ci coś zrobić. Ja na to nie pozwolę. Byłem komandosem i trochę się znam na walce. Powtarzam ci, że ze względu na twój stan, nie będzie dobrze, żebyś teraz była w to uwikłana. Zamiast o ciebie dbać, chciał wyjść ze swoich kłopotów. Mówisz, że cię nie uderzył. Tego by jeszcze brakowało. Co za facet zostawia żonę dzień przed porodem samą? Powiedz! Gdybym go spotkał, nie wiem, czy by nie dostał po pysku, za to, jak z tobą postąpił! – musiałem trochę poudawać, ale faktycznie byłem na niego zły.
Podziałało. A nawet lepiej. Emma ponownie wzięła mnie za rękę, ale zgoła inaczej niż poprzednio.
– Scott, ja jestem ci bardzo wdzięczna. Naprawdę. Prawdę mówiąc, nie rozumiem dlaczego, ale coś do ciebie czuję. Nie potrafię tego nazwać. Nie jestem idiotką, może byłam trochę naiwna. Kiedy moi rodzice jeszcze żyli, mówili mi, że Fred nie jest dobrą partią. Wspomniałam ci, że pamiętam twój zapach, pewnie tego nie rozumiesz. Czuję go nadal, więc wówczas, dziesięć lat temu, gdybym cię poznała... – na szczęście przerwała i została z lekko otwartymi ustami, wpatrzona we mnie.
– Jest w porządku, Emmo. Przykro mi z powodu twojej straty. Mimo że jestem trochę zły na Freda, wiem, że nie powinien tak skończyć. Niestety czasem kto coś sieje, to zbiera.
– Tak, to prawda. Nikt go nie zmuszał, kiedy zaczął. Potem już tylko było gorzej. Mówiłam mu, ale nic to nie dało. Nie chciałam, a może powinnam była coś zrobić. Wówczas by może żył – znowu się wzruszyła.
Delikatnie ją przytuliłem.
Spojrzała na mnie i poczułem, że powie to. Byłoby dziwne, gdyby nie powiedziała.
– Wybacz, że cię zapytam. Skoro mi teraz pomogłeś, pomożesz po urodzeniu Petera? Nie mam nikogo. Rodzice zmarli kilka lat temu – po raz trzeci zobaczyłem jej łzy.
– Oczywiście, ze się wami zajmę. Na szczęście mam sporo pieniędzy.
Dopiero do niej dotarło. Znowu odczułem, że zapyta. Co prawda to pytanie padłoby wcześniej czy później.
– Scott, przepraszam, że zapytam. Jesteś bardzo przystojnym mężczyzną, ale to nic w porównaniu z tym jaki jesteś w środku. Jak taki człowiek nie ma nikogo?
– Cóż, musiałem powiedzieć i tym razem nie kłamałem.
– Moja, bardzo bliska mi osoba, zginęła.
Ponownie poczułem jej dłoń na swojej.
– Och, nie wyobrażasz sobie jak mi przykro.
– Mnie też jest – odrzekłem znowu prawdziwie.
– To chyba wracamy, nic tu po nas. Dziwne, że nikogo nie ma w pobliżu.
– Tak. Jedziemy.
Ruszyłem i po dwudziestu minutach zaparkowałem przed garażem. Nie miała pilota do otwierania drzwi garażowych, więc wyszedłem i nacisnąłem kod, który mi podała. Zaparkowałem w środku. Pomogłem jej wyjść i kiedy posadziłem na kanapie, wróciłem po zakupy. Przeszła mi myśl. Być może nie będzie na nią zamachu, wówczas to, co kupiliśmy, się przyda. Jeżeli jednak będzie, wówczas z pewnością będę musiał użyć pomocy Samuela Rozena. Chciałem, by nic się nie stało, ale podświadomie czułem inaczej. Nie mogłem wiedzieć, że się uda, ale w końcu po to między innymi tu przybyłem, by ją i dziecko uratować. Tylko jak to zniesie? Co będzie jutro? Nie chciałem o tym myśleć. Siedziała i patrzyła na mnie. Robiłem jedzenie. Szło mi nieźle. Cały czas miałem myśli odnośnie do wszystkiego. Clary i przyjaciół. O tym, jak to możliwe, że wszystko tak szybko się zmieniło. Ostatnia myśl dotyczyła Roberta Rusella. Zabiłem go, bo czułem jego zapach. To nie był android, a jednak czułem, tym razem w duchu, że on jednak żyje. Czyli można było być w dwóch lub więcej miejscach naraz. Tylko jak! Znowu, być może Thomas by mi to wytłumaczył, tylko co by to zmieniło? Nie rozumiałem posunięć Coxa. Dał rozkaz zniszczenia domu Bramsów trzema rakietami o ogromnej mocy. Nigdy nigdzie nikt nie użył takich ładunków. Ogólnie było wiadomo, że Rosjanie we wczesnych latach sześćdziesiątych zrobili test z bombą wodorową o nazwie Zagłada miast. Obawiano się, czy fuzja jąder wodoru nie zacznie działać z wodami oceanu, bo wówczas byłaby katastrofa na miarę światową. Tamta bomba miała dużo większą moc wybuchu, niż przypuszczano. Za dwadzieścia siedem lat Russel da rozkaz wystrzelenia trzech rakiet na cztery osoby. Być może, ta rzeczywistość nie nastąpi. Po to też tu przybyłem. Pomyślałem o Ramzesie. Co z nim się stało? Czy umarł z głodu, a może Otton go uratował, bo któż miałby inny? Niestety nie mogłem tego wiedzieć. Pamiętałem oczywiście i zapach Ramzesa, ale on się jeszcze nie urodził. Pewnie zaczął istnieć na planie życia jakieś trzy lata wcześniej, niż kiedy poznałem Clarę. Oczywiście, jeżeli ich uratuję, zajmę się i istotą, która dla mojej ukochanej miała wielkie znaczenie.
– Bardzo mi pomogłeś Scott – siedzieliśmy na kanapie, a Emma znowu położyła dłoń na mojej.
– Nie ma sprawy, Emmo – odrzekłem – Przykro mi z powodu Freda, ale musimy żyć.
– Tak – przyznała ze smutkiem.
– Dam ci coś do picia. Sok z pomarańczy, będzie odpowiedni?
– O tak. Lubię.
– Troszkę doleję ciepłej wody. – Wstałem i poszedłem do kuchenki, by podgrzać wodę w stalowym litrowym garnku.
Miała czajnik elektryczny, ale wyglądał na spalony. Zerknąłem na nią. Patrzyła na łóżeczko.
– Sądzisz, że będzie mu tu dobrze?
Wiedziałem, co ma na myśli, że chodzi jej o łóżeczko.
– Myślę, że tak. Prawdopodobnie kilka dni dobrze będzie, jeżeli będzie spał z tobą.
– Och! A co będzie, jeżeli się przekręcę i go przygniotę?
Spojrzałem ponownie na nią, odciekłem kilka sekund i wlałem gorąca wodę do szklanek, bo sam sobie też nalałem. Wróciłem na kanapę i podałem jej picie.
– Dziękuję – powiedziała cicho.
– Wracając do tego, co powiedziałaś. To się przydarza bardzo rzadko, ale oczywiście będzie to zależeć od ciebie. Czujesz się dobrze?
– Fizycznie całkiem nieźle, nie bardzo rozumiem, dlaczego wczoraj się tak czułam. Na szczęście byłeś obok – posłała mi miłe spojrzenie.
   Emma była bardzo ładna. Ciąża nie sprawiała jej komplikacji, poza dużym brzuchem, ciało miała zupełnie w dobrej formie. Nie dostrzegłem nadwagi ani opuchnięcia nóg, co czasem się zdarzało w tym stanie, kiedy nerki mamy pracowały nieprawidłowo. Ciemnobrązowe, prawie czarne włosy sięgały do jej łopatek. Oczy miał duże i brązowe z delikatnymi jaśniejszymi punktami. Nie stosowała makijażu podobnie jak i Clara. Oczy osadzone nie za płytko i nie za głęboko. Powiedziałbym idealnie. Niekiedy ludzie mają osadzone węziej, to znowu nieco za szeroko. Emma miał ciemne brwi i rzęsy i usta w kolorze ciemnej maliny. Teraz miała tę samą sukienkę co wczoraj. Ciemnozieloną z brązowymi punkcikami. Na stopach miał sandały, które już się nieco zużyły. Postanowiłem kupić jej sporo ubrań, lecz oczywiście nie dzisiaj. Wciąż w tyle głowy siedziała myśl, co stanie się jutro. Russel przed śmiercią powiedział, że zamach się odbędzie, lecz mogło być różnie. Ten drugi Russel mógł wszystko odwołać, skoro stał się moim sprzymierzeńcem. Z pewnością musiało być to interesujące. Czy oba egzemplarze czuły ze sobą połączenie? Jeżeli tak, to tamten musiał odczuć ból. Ponoć podobnie sprawa się miała z bliźniakami jednojajowymi. Oni się czuli, odczuwali i kiedy jeden cierpiał, drugi czasem odzywał ból w tym samym miejscu.
– Rusza się – dostrzegłem błogi uśmiech na jej buzi.
– To chyba miłe, prawda? – zapytałem.
– Bardzo. Podobno dziecko czasem kopie i niekiedy mama to odczuwa. W zależności jak dziecko jest ułożone, może być bez znaczenia, jednak czasem może nawet lekko zaboleć. Sam poród jest trudny i bolesny, chociaż nie zawsze.
– Mam nadzieję, że u ciebie wszystko potoczy się dobrze.
– Chciałabym – znowu spojrzała – będziesz ze mną?
   Popatrzyła tak już drugi raz. Odczułem ładunek uczucia. Wcześniej nie patrzyła w ten sposób. Pomyślałem, że chyba dobrze się stało, że nie poznałem jej dziesięć lat wcześniej. Chyba jej się podobałem, a biorąc pod uwagę, że pomogę jej troszkę, to dawało oczekiwaną kombinację. Miałem niesprecyzowane odczucie w stosunku do niej. Urodziła mnie, a było to nierealne. Gdyby pachniała inaczej, znaczyłoby, że jest inną osobą, wówczas nigdy bym jej nie odnalazł. Pachniała tak samo, więc nie mogłem mieć wątpliwości, jednak nie mogła być moją matką, bo byłem od niej starszy lub w tym samym wieku. Za każdym razem, kiedy o tym myślałem, miałem problem. Czy powiem jej, kim jestem? Z pewnością, tylko kiedy? Nie dzisiaj i nie jutro, to wiedziałem.
– Trochę się zmieniłam przez ciąże – powiedziała, nie przestając się patrzeć na mnie w ten osobliwy sposób.
– Nie mam porównania – powiedziałem i odczułem, że chyba otworzyłem tymi słowami drzwi do niewłaściwego pokoju.
– Wiesz, w sumie buzia mi się nie zmieniła, nogi mi nie puchną i poza dwoma miejscami, praktycznie wyglądam tak samo jak przed ciążą.

Sapphire77

opublikował opowiadanie w kategorii fantasy i miłosne, użył 4525 słów i 25051 znaków, zaktualizował 27 maj o 20:17.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.