George stał i czekał, kiedy pozwolą mu mówić.
– Wiedziałem, że dasz radę. Ten łysy nie jest tak szybki, ale ma bardzo odporną szczękę. Cios ma okropnie silny. Ty robisz wrażenie, że jesteś szybki. Długo trenowałeś?
– Trochę.
Próbowałem nie słyszeć dzikiego tłumu. Obserwowałem następne walki. Okazało się, że po łysym miałem walczyć z mężczyzną z Azji. Musiał ćwiczyć walki wschodu. Jednak bokserzy mają nadal przewagę nad wojownikami wschodnich sztuk walki, bo używają tylko rąk.
W końcu, po blisko pół godzinie stanąłem do walki z łysym. Ten robił wrażenie dobrotliwego, ale miał małe szaleństwo w oczach. Podszedł do mnie.
– Szybki jesteś, ale twoje ciosy nic mi nie zrobią.
Chwycił glinianą doniczkę, którą wnikliwie obserwowałem, bo ostrożności nigdy nie za wiele. Łysy walnął się nią w szczękę, a ta rozsypała się w ostre kawałki.
– Zabiję cię – wycedził.
– Są reguły w tym fachu. – odrzekłem.
– Pyskujesz młokosie? Będziesz żałował.
Wysłuchałem go bez emocji i czekałem.
– Panie i panowie. Za chwilę walczyć będzie Stalowa szczęka i Biały tygrys. Stalowa szczęka wygrał do tej pory osiem razy i nie przegrał w żadnej walce. Jeżeli zwycięży Białego tygrysa, zmierzy się z samym Złotym sierpem.
Po chwili usłyszałem dźwięk rozpoczynający walkę. Łysy nie obawiał się ciosów i chciał pokazać jak bardzo jest odporny. Nie chciałem go uderzyć. Miałem pięści na wysokości szczęki, ale tylko chodziłem i robiłem uniki.
– Wal, młody – zachęcał łysy.
– Ty pokaż co potrafisz – odrzekłem.
Chciał mnie uderzyć mocnym sierpem w korpus. Oczywiście zrobiłem unik. Nawet jego poprzednik Koks, miał już szybsze ciosy. Zaczął wyprowadzać proste z podobnym rezultatem. Widownia reagował dzikimi wrzaskami i gwizdaniem. Łysy poczuł się obrażony, ponieważ nie wyprowadziłem ciosu, a on nie mógł mnie trafić.
– Wal, kurwa! Jesteś ciotą? – stanął z opuszczonymi rękami i czekał.
Uderzyłem go w wątrobę. Zwinął się i upadł. Nie ma ludzi odpornych na ten cios.
Nie słyszałem tłumu. Do Garrego podszedł sekundant Złotego sierpa.
– Mój zawodnik chce walczyć z tym facetem – pokazał na mnie.
Zaczęli rozmawiać cicho, ale i tak słyszałem. Po chwili skończyli.
– Zmieniły się reguły. Dobrze będzie jak zdejmiesz koszulkę. Złoty sierp będzie walczył tylko z tobą. Nadal jesteś na pzegranej pozycjiw związku z tym stawiają jeden do dziesięciu na niego.
– Panie i Panowie. Nasze odkrycie Biały tygrys pokonał w pierwszej rundzie Stalową szczękę ciosem w wątrobę. Za godzinę mistrz Nowego Jorku, Złoty sierp, zawalczmy z Białym tygrysem.
– Jak się nazywasz? – zapytał Garry.
– Scott.
– Scott jak?
– Siena.
– Dobra, będziecie rozmawiać. Znaczy manager Złotego sierpa i ty. Nie chce rozmawiać ze mną. Słuchaj co mówi i się zastosuj.
Po chwili podszedł facet około czterdziestki.
– Jestem Henry Fray. Idziemy.
– Nigdzie nie idę. Czego chcesz? – widziałem nienawistne spojrzenie Garrego.
– Dobrze cwaniaku. Dzisiaj będzie tutaj twój pogrzeb. Chciałem się dogadać...
Odszedł zły jak cholera i coś szeptał do swojego pupilka, a tamten tylko się uśmiechnął.
– Coś ty narobił idioto!
– Garry, jeszcze raz tak powiesz i nie będzie dobrze – odrzekłem spokojnie.
– Co, grozisz mi? Myślisz, że jesteś taki dobry? Pieprz się.
Odszedł równie wkurzony co Frey.
Po chwili podszedł do mnie facet ubrany w dobrej klasy ubranie.
– Kłopoty? Jestem Samul Rozen. Podoba mi się sposób w jak walczysz. Postawiłem na ciebie dziesięć tysięcy. Ponieważ stawiają jeden do dziesięciu jeżeli wygrasz, zarobię sto tysięcy. Dostaniesz pięćdziesiąt pięć.
– A ty ile zgarniesz?
– Resztę. Nie mam pośredników. Wygraj, a uczynię cię bogatym.
– Dobrze, dziekuję, że wierzysz we mnie – zaskoczył mnie tym, że zaproponował mi pięćdziesiąt pięć procent od wygranej.
Zastałem sam z George, Kevinem i Lu.
– Stracimy wszystko jak przegrasz. Nie rozumiem, dlaczego nie chciałeś pójść na kompromis. Ten Garry to kawał chuja. Właśnie się wywiedziałem. Nic nie wiemy o Freyu, ale pewnie nie jest lepszy.
– Lepiej się dowiedz kim jest Samuel Rozen – spojrzałem na Georga przyjaźnie.
– Jasne, wojowniku.
Siedziałem spokojnie i czekałem na moją walkę. Widziałem, że Samuel nie spuszcza mnie z oka. W końcu przyszedł moment prawdy. Nie widziałem jak walczy Złoty sierp, bo jako mistrz, miał walczyć tylko z wygranym. Mój proponowany przeciwnik ze wschodu wygrał i był bardzo zły, że nie będzie walczył ze Złotym sierpem. Podszedł do nas.
– Życzę ci porażki, wtedy ja będę walczył z tym blondynem.
– Szkoda, że nie jesteś miły.
Odszedł, przynajmniej nie ubliżał i nie obrażał.
Złoty sierp miał na sobie spodnie z wełny, nie gorszej klasy niż te, które miałem poprzednio. Buty też miał dobrej klasy, chociaż ze skóry jelenia. Domyśliłem się, bo skóra z krowy jest nieco twardsza i kiedy się chodzi, to widać. Ja umiałem widzieć detale. Złoty sierp musiał być narcyzem i pewniakiem, bo kto walczy w takim ubraniu? Zdjął drogą jedwabną koszulę w kwiaty. Miał zarysowane mięśnie, bez grama tłuszczu.
– Biały tygrys proszony jest o zdjęcie koszulki – ogłosił zapowiadający.
Zrobiłem to niechętnie. Powstał szmer z pierwszych rzędów. Oczywiście z powodu moich licznych szram. Blondyn skrzywił usta.
– To musiało boleć. Sprawię, że będzie cię bolało więcej – wycedził, lecz na jego przystojnej twarzy nadal panował ten uśmieszek pewniaka..
Poczułem, że ten facet jest mordercą. Na ringu i w życiu. Chyba też lubił sprawiać ból. Miał szybkie, urywane ruchy, poznałem to tylko po tym, w jaki sposób się poruszał. Chodził miękko, jak kot. Poszukałem wzrokiem Sama. Skinąłem głową.
Podszedł szybko.
– Czy ten facet zabił kogoś poza ringiem?
– Takie są plotki. Pracuje dla mafii z Palermo. Ma paskudny charakter, nie tylko dla mężczyzn. Czemu pytasz?
– Mam ochotę go zabić.
Rozen się skrzywił.
– Narazisz się, ale postaram ci się pomóc. Dlaczego chcesz to zrobić? Inni tak tylko mówią, lecz ty nie żartujesz.
– Zabił wielu niewinnych ludzi. Poza ringiem.
– Tak mówią.
– Już nie zabije nikogo. Mam swoje reguły.
W zasadzie nie chciałem już więcej nic dodać, kiedy usłyszeliśmy prezentera.
– Panie i panowie. Przed nami walka wieczoru. Niepokonany Złoty sierp i odkrycie wieczoru, Biały tygrys.
Po chwili stanęliśmy do pojedynku. Widziałem nadal ten cyniczny uśmiech na jego twarzy. Zaczął spokojnie i z uwagą mnie obserwował. Tylko stawiał kroki, nawet nie trzymał gardy.
Chodził lekko, był szybki. Z pewnością umiał zabijać swoimi rekami. I nie tylko. Prawdopodobnie potrafił walczyć nożem i strzelać. Miał trzydzieści lat. Pierwszy jego cios, prawie mnie trafił, drugi równie szybki obtarł moją twarz. Zobaczyłem zdziwienie na jego bezczelnym obliczu, sądził, że oberwę. Wyczułem trzeci cios i zszedłem z linii. Chciałem mu pokazać, że istnieje jeszcze inny rodzaj bólu. Trafiłem go prosto w pięść. To rzadka sztuka. Bez względu na wynik pojedynku już nigdy nie stanie na ringu. Jęknął. Miał zgruchotany prawy nadgarstek. Miałem bardzo twarde kości pięści, chociaż bez sztucznych utwardzeń. Jego ból spowodował, że zawahał się przed rozpaczliwym lewym sierpem. Tak, Złoty sierp był mańkutem. Wyprowadził, mimo bólu lewy sierp. Stanowczo za późno. To uderzenie dokładnie przewidziałem. Powstał tylko powiew powietrza przy policzku. Zmieniłem pozycję, krok do przodu i strzeliłem prostym w lewą skroń. Poczułem kostkami jak kość jego czaszki pęka. Poleciał jak kłoda. Prawdopodobnie nawet nie poczuł, kiedy umarł. Nerwy pracowały nadal. Jego czarne spodnie, w kroku, zrobiły się mokre, a ciałem wstrząsały ostanie konwulsje.
Na ringu znalazło się kilka osób.
– Prędko, idziemy. – szepnął Rozen.
Umiał wykorzystać chwilę. Po minucie wyszliśmy tylnym wyjściem.
– A twoje pieniądze? – zapytałem.
– Na razie martwię się o twój tyłek. Nie sądziłem, że go zabijesz. Zabiłeś już kogoś?
– Nie pamiętam.
– Dziwne. Naprawdę? Co mu zrobiłeś w rękę?
– Zgruchotałem mu prawy nadgarstek. I tak już nigdy by nie walczył, chociaż kończący cios miał z lewej reki.
– Mafia będzie cię szukać, ale cię ukryję. W końcu będą mieli innego zawodnika.
Wsiedliśmy do czarnego Mercedesa. Samuel prowadził nieźle.
– Mam oddać trochę pieniędzy tym czarnym.
– O ile ich nie zabiją. Załatwię to. Mam układy. Potrzebujesz czegoś?
– Dokumentów i pieniędzy.
– Dobra, postaram się dostarczyć jutro. Zrobię ci tylko zdjęcie. Dobrze będzie jak znikniesz. Najlepiej jak pojedziesz do Kalifornii.
– Właśnie miałem taki zamiar, ale wolałbym tam polecieć.
– Jasne. Cholera. Mam znajomości. Załatwię samolot.
– Reprezentujesz przecina stronę mafii? Jesteś Żydem?
– Nazwisko typowe dla moich ludzi. Tak, jestem członkiem mafii żydowskiej. Skąd wiesz, że taka istnieje?
– Coś słyszałem. Walczycie z Ruskimi i Irlandczykami. Włosi tracą grunt.
Pokiwał głową.
– Nie mogę uwierzyć, że zabiłeś tego gościa. Co czujesz?
– Nic. Mam ważne sprawy do załatwienia.
– Nic o tobie nie wiem. Będziesz potrzebował broni. Dam ci kontakty w Los Angeles. Wierzę, że umiesz się odwdzięczyć.
– Jeżeli nie jesteś złym człowiekiem, tak.
– A jeżeli jestem? – uśmiechnął się miło.
– To się popraw – odrzekłem poważnie.
– Staram się być uczciwy. Nawet w tym fachu można. Pewnie nie wiesz, co mam na myśli.
– Sądzę, że wiem. Masz możliwość załatwienia broni?
– Umiesz dobrze strzelać? – zobaczyłem błysk w jego oczach.
– Pewnie tak. Nie pamiętam.
Popatrzył na mnie wnikliwie.
– Jestem zabójcą na zlecenie i od razu odczułem, że ty też jesteś, ale nigdy o tobie nie słyszałem.
– To trochę skomplikowane i nie będę o tym mówił, bo nie pamiętam. Dzięki, że pomogłeś. Mam nadzieję, że nie będziesz miał kłopotów.
– Kłopoty nie są problemem. Widzisz, z wrogami sobie radzę, obawiam się tylko przyjaciół.
– Tak, ktoś to powiedział.
Jechaliśmy dobre dwadzieścia minut. Zerkał na mnie co jakiś czas. Reszta drogi upłynęła w milczeniu. Dojechaliśmy i zaparkował w garażu. Weszliśmy do domu.
– Tu jesteś bezpieczny. Dam ci broń, zawsze jest lepiej mieć coś pod ręką. Jutro dostaniesz dokumenty. Czy ma być Scott Siena? Jest całe mnóstwo Scottów Siena.
– O ile wiem najpopularniejsze imię i nazwisko to John Smith.
– Racja, będziesz John Smith. Zrobię ci tylko zdjęcie twarzy. Polecisz do Los Angeles i tam spotkasz kogoś, kogo znam. Jesteś głodny?.
– Chętnie coś zjem. Dawno nie jadłem.
– Zaraz coś przygotuję. Masz jakieś wymagania?
– Nie jem mięsa, rybę tak.
Samuel Rozen poszedł do kuchni, a ja siedziałem w salonie i patrzyłem na jego książki. Miał sporą bibliotekę. Prawdę mówiąc, nie wyglądał na zabójcę, ale czy ja wyglądałem?
Miałem chwilę, aby pomyśleć o tym, co zrobiłem. Może wystarczyło tylko złamać mu kości w nadgarstku. Tyle że wyczułem od niego takie zło, którego nie czułem od nikogo. Nawet od Xsi – Minga. Jakkolwiek nie miałem zamiaru być zabójcą na zlecenie w tej rzeczywistości.
Sam przyszedł po kwadransie.
– Gotowe, mam nadzieję, że ci będzie smakowało.
– Dziękuję.
Wszedłem do kuchni. Oczywiście już w salonie czułem miłe zapachy tego, co Samuel przyrządzał. Uświadomiłem sobie nagle coś nierealnego. Czułem wszystko jak inni ludzie. Zapachy kwiatów, perfum, jedzenia i potu. Nie sądziłem, że te rodzaje zapachów czuję lepiej od innych. Czułem inaczej tylko ludzi. Nie ich pot. Wyjątkowy i indywidualny zapach każdego człowieka, o ile się nad tym skupiłem.
Zrobił rybę w sosie pomidorowym z cebulą i małą ilością czosnku. Dodatkowo sos zawierał czerwoną paprykę, pieczarki i wiele egzotycznych przypraw indyjskich. Umiał gotować, to trzeba mu było przyznać.
– Coś dobrego do picia, mam na myśli alkohol?
– Dobry koniak lub inne trunki na poziomie czterdziestu procent.
– Mam whiskey z czarnym paskiem, co myślisz?
– Nie odmówię.
Obiad był wyśmienity. Usiedliśmy na kanapie ze szklankami trunku w dłoniach.
– Co mnie zaskoczyło to cios w kości pięści. Przecież sam mogłeś doznać złamania.
– To czysta fizyka. Kiedy uderzasz szybko i precyzyjnie, nie możesz sobie zrobić krzywdy.
– Nie jestem dobry w walce, oczywiście znam podstawowe uderzenia, które pozbawiają życie, jednak głównie strzelam.
– Rozumiem.
– Jesteś bardzo tajemniczy. Robisz wrażenie człowieka o bardzo silnej osobowości. Zupełne nie rozumiem jak mogłeś stracić dokumenty i wszystko?
– Doznałem wypadku i straciłem pamięć – musiałem mu coś odpowiedzieć.
– Czyli może pracowałeś dla jakiejś agencji i wcześniej czy później ktoś cię odnajdzie. Gorzej, jeżeli nie wykonałeś zadania, wówczas możesz mieć kłopoty.
– Nic na to nie poradzę. Nie wiem jak się nazywam i czy mam kogoś, czy nie? Znalazłem się w jakimś opuszczonym domu blisko Brooklynu. Leżała tam gazeta i dostrzegłem w niej artykuł o zmarłym rajdowcu Ayrtonie Siena, a Scott po prostu wydaje się dobrym imieniem. Podświadomie coś mnie kieruje na zachód. Może odnajdę tam swoją przeszłość.
– Życzę ci tego. Zapomniałeś najważniejsze informacje, ale nie zapomniałeś tego co robiłeś.
– Czy ja wiem? Mam blizny i wydedukowałem, że mogłem coś takiego robić. Czułem, że potrafię się bić.
– Musisz być dobry w te klocki, skoro pokonałeś mistrza. Nie żałuję gościa, wyjątkowa kreatura.
– Samuelu, proszę cię, żebyś oddał pieniądze tym murzynom. Czy jesteś bezpieczny? Nie wiem, czy ktoś widział, że jedziesz ze mną, skoro twierdzisz, że naraziłem się włoskiej mafii, może będą cię chcieli zmusić, żebyś mnie nakłonił do pracy dla nich.
– Całkiem możliwe, dlatego nie kontaktuj się ze mną. Ja sobie dam radę, mam również ludzi, którzy mnie chronią. Gorzej z tobą. Mam tylko nadzieję, że dasz radę.
– Być może przypomnę sobie kim jestem, wówczas ja się z tobą skontaktuję. Masz jakieś bezpieczny kontakt?
Rozen napisał coś na kartce i podał mi ją.
– To numer skrzynki pocztowej. Bardzo bezpieczy sposób.
– Dziękuję za wszystko.
– Drobiazg. Nie wiadomo, może kiedyś ty pomożesz komuś jak ja tobie, a może już to nie raz uczyniłeś. Wierzę w przeznaczenie i karmę. Zabijam złych. Nie zabijam dzieci ani kobiet w ciąży. Ci, dla których pracuję o tym wiedzą. Nie wspomnę o tobie, ale jeżeli mnie sami postawią przed faktem dokonanym, powiem jak najmniej, dobrze?
– Oczywiście Samuelu. Wspominałeś o broni.
– Skoro lecisz, nie możesz mieć broni. Dam ci jednak adres w LA, tam mam swojego człowieka i on da ci broń.
Znowu coś napisał i podał mi kolejną kartkę.
– Dziękuję.
– Zrób sobie kąpiel i czas na spoczynek. Przygotuję wszystko.
Przypomniałem sobie o ubraniu. Lubiłem je.
– Murzyni mają moje ubranie, odbierz je. Jak znajdę lokum, poproszę byś mi przysłał, dobrze?
– Lepiej wynajmij skrzynkę pocztową. Oczywiście, że ci przyślę. Co to ma być?
– Czarne spodnie z dobrej wełny, biała koszula z jedwabiu i buty z aligatora. Ciemnoniebieskie.
– Załatwię. Dam im pieniądze, dopiero kiedy dostanę ubranie.
– George jest ich szefem. To drobni przestępcy. Mam nadzieję, że będą bezpieczni. Nikt nie będzie zaczepiał płotek. Ja mogę mieć kłopoty, ale dam radę.
Samuel Rozen miał dobrych i zdolnych przyjaciół. Dokumenty wyglądały super. Dostałem paszport i prawo jazdy z miejscem zamieszkania na wschodnim Manhattanie. Według dokumentu skończyłem kilka miesięcy temu dwadzieścia osiem lat. Moja matka miała panieńskie nazwisko Hardy, Sara Hardy. Ojciec Frank Smith. Perfekt. Poleciałem następnego dnia rano i za kilka godzin wylądowałem na lotnisku LA. Już po wyjściu z dworca zaciągnąłem się powietrzem. Poczułem ją na z kierunku północno–zachodniego. Poprosiłem nieco zdziwionego taksówkarza by zatrzymał się na bulwarze Washingtona, a potem ponownie na Ocean Park bulwar. Mój nos mi mówił, że ona mieszka w kierunku Santa Monica. Postanowiłem tam pojechać. Na chybił trafił poprosiłem, żeby mnie zawiózł na róg Montana ave. i Santa Monica bulwar. Zapłaciłem i wyszedłem. Teraz czułem ją bardzo silnie z kierunku południowo–wschodniego. Zacząłem iść w tym kierunku. W rezultacie po więcej niż godzinie marszu miałem pewność gdzie mieszka. Usiadłem na ławce, bo znajdował się tu park. Zacząłem myśleć. Jeżeli dobrze określiłem jej wiek podczas swoich urodzin, teraz miała siedemnaście, a nawet szesnaście lat. Bardzo chciałem ją poznać, ale nie mogłem tego zrobić. Wiedziałem, że jako przyszła matka może w jakiś cudowny sposób czuć do mnie zażyłość. I po nitce do kłębka zobaczyłem oczami wyobraźni nieprawdopodobny scenariusz. Mógłbym stać się swoim własnym ojcem. Oczywiście to były rozważania. Być może Thomas Brams mógłby mi wytłumaczyć czy jest to naukowo uzasadnione, czy nie. Z jednej strony mój nos nie mógł kłamać. Pamiętałem jej zapach, kiedy się urodziłem. Z drugiej strony byłem intruzem w tej rzeczywistości. Nie mogłem racjonalnie zrozumieć, że będzie nas dwóch. Za dziesięć lat się urodzę. Wówczas będę miał trzydzieści sześć lat, a ten drugi ja, dopiero dzień. Jednocześnie pomyślałem o Clarze. Jeszcze jej nie ma w tym fizycznym aspekcie. Oczywiście miałem kilka sekund paniki, która nigdy wcześniej mi się nie zdarzała, że ona może nie zaistnieć. Skoro jednak moja przyszła mama tu była, to istniało duże prawdopodobieństwo, że i Clara się urodzi, jak i jej brat bliźniak, Thomas. Wiedziałem jedno, muszę być blisko i mieć przysłowiową rękę na pulsie. Muszę uniemożliwić zabicie mojej mamy i taty. I co najważniejsze odkryć kto zlecił ich zabicie. Jednego byłem prawie pewny. Ta osoba, która posłała ostatnia wiadomość na system informacji do Thomasa, że Bóg jest jeden, była najprawdopodobniej tą osobą. Na koniec pozostała sprawa gazety. Zanim wyleciałem z Nowego Yorku udałem się na miejsce gdzie się pojawiłem. Znalazłem gazetę i okazało się, że się pomyliłem. Gazeta miała datę 2010 nie jak poprzedni zauważyłem 2020. Dlaczego znalazłem się dziesięć lat wcześniej niż powinienem, tego niestety nie wiedziałem.
Siedziałem na ławce i rozkoszowałem się zapachem mojej przyszłej mamy. Nie mogłem jej poznać, ale wiedziałem, że nie dam rady sobie odmówić, żeby ją zobaczyć. Od razu wiedziałem, że muszę to zrobić w ten sposób, żeby ona mnie nie zobaczyła. I kiedy tak rozmyślałem, jej zapach uderzył w moje nozdrza ze zdwojoną siłą. Czyżby wyszła z domu? Zacząłem iść w danym kierunku. Natężenie zapachu rosło i powodowało, że w pewnym sensie mój organizm reagował na to, jak na narkotyk. Poczułem się jak pijany lub zupełnie odurzony. Rozejrzałem się i dostrzegłem młodą dziewczynę przycinającą pnące się róże. Oczywiście, że czułem zapach innych kwiatów, nie tylko róż, ale jeden zapach górował. Jej. Miała ciemnobrązowe włosy. Ubrana w letnią sukienkę z bawełny. Białą w czerwone róże. Ponieważ patrzyłem na nią z ogromnym uczuciem wydawała mi się piękna. Musiałem zapanować nad tym swoistym uniesieniem i w jakiś sposób osiągnąłem sukces. Teraz z odległości dwudziestu metrów, ukryty za sporym krzakiem, stwierdziłem, że jest bardzo ładna. Tylko jedna kobieta była piękniejsza. Clara. Nie mogłem zostać tu chwili dłużej. Zapamiętałem adres. Miałem małą misję. Zdobyć jej dane osobiste.
Istniała mała szansa, że już zna mojego ojca. Odszedłem kilkaset metrów wciąż czując tylko ją. Wziąłem taksówkę. Dojechałem do w miarę taniego motelu. Miałem jeszcze dwa tysiące i dwieście dolarów. Rozen miał mi przesłać pieniądze, kiedy otworzę konto w banku. Zapach i widok mojej przyszłej mamy tak mnie osłabił, że musiałem się zdrzemnąć, mimo że dopiero dochodziła szósta po południu. Rozebrałem się i wziąłem prysznic. Mimo strumieni wody czułem ją nadal. Z jednej strony to niosło ze sobą rozkosz, z drugiej cierpienie. Położyłem się do łóżka i zasnąłem.
Obudziłem się i od razu poczułem się dziwnie. Dlaczego? Obudziłem się w zupełnie innym miejscu. Ku mojemu zdziwieni miałem na sobie to samo ubranie, pieniądze, komórkę i dokumenty. Pierwszy wdech oznajmił mi, że ona jest. Obudziłem się w domu, nie w motelu. Sprawdziłem komórkę. Niestety bateria była całkowicie rozładowana. Wstałem z łóżka. Sądząc po zaroście musiałem spać dwa dni. Nie czułem głodu. Wziąłem prysznic i ubrałem się ponownie. Co dziwne nie musiałem załatwiać potrzeby fizjologicznej. Szybko wyszedłem z domu. Ponownie zaciągnąłem się powietrzem. Była niedaleko. Postanowiłem pojechać do jakiegoś miejsca, by naładować baterię. Na co nie zwróciliśmy obaj uwagi, Samuel dał mi komórkę, ale bez ładowarki. Zobaczyłem przejeżdżający samochód i zimny pot oblał mi plecy. Ktoś pruł po małej uliczce Porsche. To, że jechał dwadzieścia mil na godzine za szybko nie stanowiło powodu reakcji mojego ciała, natomiast model auta, tak. Zobaczyłem bowiem zielone Porshe SUV model Macan turbo z roku 2020. Miałem dobrą pamięć z przyszłości i nie mogłem się mylić.
Czy ktoś lub coś ze mnie kpiło? Pozostawiono mnie w tej samej okolicy. Musiałem jak najszybciej się przekonać, który dokładnie jest dzisiaj dzień. Dwieście dolarów starczyłoby na dobrą, używaną komórkę. Zacząłem iść w kierunku większej ulicy. Znalazłem całodobowy sklep na rogu. Znajdowałem się około trzystu metrów od miejsca gdzie dziesięć lat temu zobaczyłem moją przyszłą mamę. Rzut oka na gazetę postawił moje włosy na karku. Miałem się urodzić za trzy dni. Zostało trzy dni i dwa tysiące i dwieście dolarów w kieszeni. Poczułem coś jeszcze. Karta bankowa na nazwisko John Smith. Coś było definitywnie nie tak. Tylko co? Rozejrzałem się po sklepie. W rogu stał bankomat. Podszedłem i wcisnąłem kartę. Miałem na koncie blisko trzysta tysięcy dolarów. To był dobra wiadomość, pytanie brzmiało jak się tam znalazły. Zwykle do otwarcia konta potrzeba podpisu kilku papierów dokonanych przez właściciela konta. Ktoś to zrobił za mnie. Wyraźnie sobie ze mnie drwił. Na razie nie mogłem nic lepszego zrobić jak tylko odnaleźć mamę. Do tego nie potrzebowałem pomocy. Natura czy lepiej Bóg mnie tym obdarował. Tylko czy był dobry? Skoro był, to czemu dopuścił by ktoś zabił mamę zaraz po moim urodzeniu. Już nie chciałem wspominać o innych sprawach.
Szedłem spokojnym krokiem i odkrywałem delikatne różnice w zapachu. Po dwudziestu minutach okazało się, że mieszka dwie ulice dalej niż dziesięć lat temu. Czekałem. W końcu wyszła na zewnątrz. Wyglądała nadal pięknie, z tym że jej brzuch wyglądał jakby połknęła piłkę plażową. Stałem dwadzieścia metrów od jej domku. Czekałem z nadzieją, że zobaczę tatę, lecz po upływie pół godziny doszedłem do wniosku, że jest sama. Zostało jej niewiele dni. Musiałem zakupić parę rzeczy. Czy ktoś zostawił mi pieniadze, żebym miał z nim bardziej równe szanse, czy też to stanowiło część gry i ten ktoś wiedział, że jest wygrany i tak? Jak mogłem w jedną noc przespać dziesięciu lat? Tylko jedno rozwiązanie dawało logiczna odpowiedź. Ten ktoś musiał się posługiwać maszyną czasu. Wobec tego gazeta mogła tam być. Wrócił i ją zabrał i podmienił. Miał całkowitą przewagę nade mną. Gdyby chciał, mógł mnie zabić. Mógł wstawić mnie w inny czas, na przykład w ten sam i ponownie bym się znalazł w ośrodku Arka. Dalszego jednak w jakiś sposób dał mi pieniądze? Prawdopodobnie bawił się ze mną jak kot z myszką. Musiałem kupić samochód i oczywiście pistolet, karabin z lunetą i kilka noży. Postanowiłem też poszukać powiązań w świecie przestępczym. Zgodnie z moimi przypuszczeniami wynajęto kogoś, żeby zabił mamę. Kiedy to zrobił, ktoś inny wykończył zabójcę. Miałem prawie pewność, że ten drugi osobnik był również wynajęty. W ostateczności mogłem pilnować mamusi. Zabić jej niedoszłego zabójcę i ukryć ją bezpiecznie. Tylko w zaistniałej sytuacji istniał hak na mnie. Zawsze i każdego dnia mogłem być przeniesiony w czasie. Jak i gdzie, o tym nie miałem pojęcia. I wówczas pomyślałem o jednym. Ten ktoś mógł wynajmować ludzi do zabijania, ale jeżeli chodziło o mnie, nie mógł nikomu ufać. W takim razie mogę wykorzystać swoje atuty. Zmysł zapachu i pamięć. Dar pamiętania nie mógł mi się przydać w tym wypadku, ale dar odróżniana zapachów, tak. Pociągnąłem nosem. Znałem ten zapach.
Zanim miałem kupić samochód, a nawet broń, musiałem odkryć kto jest moim wrogiem. Moim, Clary, Thomasa, mojej mamy i całego świata. Zacząłem oddzielać pojedynczych ludzi. Zacząłem od najważniejszych. Deermild, Ito, Michael, a nawet Baxter. Nie zapomniałem Xsi – Ming , ale wciąż to nie był ten właściwy trop. I w końcu odkryłem. Jak to możliwe? Człowiek z ośrodka Arka, Robert Russell Cox. I w tym momencie przypomniałem sobie naszą rozmowę. Ja go zapytałem kto jest najważniejszy. On rzekł, że Bóg. Zapytał mnie co bym chciał, a ja odrzekłem, że być ponad. Czyżby moja odpowiedź zainspirowała go do niemożliwego? W końcu nikt nie może być ponad Bogiem, a nawet być mu równym, ale ludzkie ego czasem sprawia, że człowiek zapomina kim jest i postępuje jakby prawa natury go nie obowiązywały. Musiałem to sprawdzić. Znaleźć Russela. Odkryć gdzie ma maszynę czasu i ją zniszczyć. I być pewnym, że w czasie, nie ma już innego Roberta Russela. Bo sprawa z czasem nie jest taka prosta. Skoro ja mogłem być dwa razy w przeszłości, on również. Pytanie brzmiało, w jaki sposób mnie podszedł i zabrał podczas snu i posłał dziesięć lat potem. To nie mogło się zdarzyć przypadkiem. Z pewnością Robert wiedział, że ja chcę odszukać mamę. Czyli pozostawało jedno. Musiałem uczulić się na jego zapach bardziej niż mamy czy Clary. Znowu musiałem się skupić. Poczułem go po chwili. Nie znajdował się daleko, zreszta, dlaczego miałby? Czemu dał mi kartę bankową i jak przelał kwotę i to zdecydowanie większą niż dostałbym od Rozena, tego również nie wiedziałem. Nie wykończył Baxtera, pozwolił mu być swoim zwierzchnikiem. Czego chciałem jeszcze, a może głównie, to nie dopuścić do powstania takiego świata, w jakim żyłem za dwadzieścia sześć lat. To wiedziałem na pewno. Czy spodziewałem się, że stworzę raj na ziemi? Z pewnością nie. Ludzie mieli w naturze zabijanie, kradzież, gwałt i zdrady, ale w warunkach korporacji i mega–miast nie mieli szansy, żeby stać się ludźmi. Może i o tym myśleli Xsi-Ming i Ito Osinoko, tyle że oni po prostu chcieli wszystkich zabić. Ja chciałem pozwolić ludziom żyć. Dokonywać wyborów i popełniać błędy.
Pobrałem pięć tysięcy w banku i po godzinie miałem już dwa dobrej klasy pistolety i kilka noży. Resztę forsy schowałem do kieszeni, w małym foliowym woreczku. Złapałem trop Russela. Pod wieczór odkryłem, gdzie jest. Miał właśnie spotkanie z Baxterem i kilkoma innymi ludźmi. Może własnie zawiązywali projekt Arka. Pożegnał się z Ottonem i wsiadł do swojego BMW, SUV X5. Oczywiście w białym kolorze. Poprosiłem taksówkarza, żeby jechał za nim.
– Jakaś poważna spraw? – zapytał mężczyzna w średnim wieku.
– Można tak powiedzieć. Moja żona i on mają romans. Już długo coś podejrzewałem. Nie rozumiem czemu wybrała starszego gościa.
– Tak, wiem coś o tym. Taksówkarze wiedzą wiele, pasażerowie są wylewni, jak pan.
Jechaliśmy w milczeniu. W końcu zobaczyłem, gdzie Russel mieszka.
– Tu proszę się zatrzymać. Poczekam na moją żonę. Może uda mi się ją nakłonić do zaniechania zdrad.
Facet się uśmiechnął.
– Jest pan wyrozumiały, ja bym i jemu i jej obił twarz, a potem złożył papiery o rozwód.
– Kocham ją – udałem zasmuconego.
Tak naprawdę miałem zamiar go zabić, ale najpierw porozmawiać. Nie zamierzałam się chować, tylko po prostu poczekać na niego i to skończyć. Raz na zawsze.
Dodaj komentarz