Robert Russell Cox nie był jeszcze nikim ważnym, by mieć solidną ochronę. Liczyłem jednak, że mogę mieć kłopoty. Rozejrzałem się za kamerami, ale ich nie dostrzegłem. Obszedłem posesję i zakradłem się od tyłu. Zamiast wejść do domu, pozostałem ukryty w krzakach ogrodu. Szczęście mi sprzyjało. Wyszedł na dwór, żeby pooddychać świeżym powietrzem. Wyszedłem z ukrycia. Nawet się nie zdziwił.
– Znalazłeś mnie Scott – rzekł bez strachu.
– Dlaczego kazałeś zabić moją mamę?
– Na razie jeszcze żyje, a ty w jej brzuchu. Nie sądzisz, że to fascynujące?
– Nie sądzę.
Musiał nacisnąć coś, bo z domu wyskoczyło dwóch gości i bez ostrzeżenia zaczęli strzelać. No cóż, nie było łatwo mnie zabić, ani nawet trafić. Po dwóch sekundach leżeli bez życia. Dla pewności strzelałem w odkryte miejsca. Jeden dostał w czoło, drugi w szyję. Nie skończyłem rozmowy z Russelem, ale w odruchu zawodowym, strzeliłem. Gdyby miał koszulkę kuloodporną, pewnie by przeżył, niestety, nie miał. Dostał w wątrobę.
– Już wydałem rozkaz, by zabić Emmę Hendrix.
– Znasz mnie, to nic nie da. Dlaczego? Tylko to chciałem wiedzieć.
Zbudowaliśmy zły świat. Sądzisz, że Baxter jest ideałem? Nie jest, ale tylko ja to zrozumiałem, że trzeba to zniszczyć. Bóg się pomylił, a Diabeł się ociągał. Wszystko spieprzyłeś. Teraz ty jesteś odpowiedzialny za ten bałagan.
– Są już sztuczne wątroby? – zapytałem.
– Wiesz, że nie. I wątpię, czy dożyję do przeszczepu.
– Nie ma takiej opcji, Robert.
Strzeliłem mu dokładnie między oczy.
– Coś za łatwo poszło – szepnąłem do siebie.
Musiałem się oddalić od jego posiadłości. Wytarłem dokładnie odciski na mojej broni. Przeniosłem ciało jednego z ochrony na miejsce, gdzie stałem. Tania i zbyt banalna podmianka, nie miałem nic lepszego w zanadrzu. Nie mogłem być podejrzany, ponieważ jeszcze nie istniałem w tej rzeczywistości. Pozostała maszyna czasu. Gdzie ją miał? Może właśnie tu? Wszedłem do domu. Pierwsze co mi przyszło do głowy to piwnica. I mój zmysł mnie nie zmylił. Dość duża skrzynka z pulpitem i kilkunastoma przyciskami. Nawet gdybym ją zniszczył, ktoś mógłby poskładać ją do kupy. Pewnie Thomas miałby pomysł, ale go tu nie było. Po dwóch minutach udał mi się włączyć ekran. Tylko dlatego, że maszyna wyglądała podobnie jak maszyna Bramsa. Różnicę stanowił pilot. Można było nim ustawić czas i miejsce przeniesienia. Napisałem dziesięć tysięcy BC. Bo taki miała zasięg. Oczywiście nie miałem zamiaru tam się przenosić, za to wysłałem tam włączonego pilota. Odsunąłem się na wszelki wypadek. Po minucie nic się nie stało, ale dosłownie w ułamku chwili potem maszyna zniknęła.
– Ciekawe – mruknąłem.
Kiedy uśmiechnąłem się zadowolony, usłyszałem buczenie.
– Nie jest dobrze. – wyszeptałem.
Wybiegłem z domu, jak szybko mogłem. Detonacja rzuciła mnie na trawę. Z domu niewiele zostało. Pomyślałem, tylko że nie dowiedziałem się, jak mnie zdołał przenieść do tego czasu, ale nie za bardzo liczyłem, że mi powie. Teraz mi pozostało tylko dwie rzeczy. Uratować tatusia i mamusię. Tatusia mogłem znaleźć pod warunkiem, że zbliżę się do mamusi i rozpoznam jego zapach, bo jakoś słabo wierzyłem, że jest z nią. Dla pewności zacząłem iść w kierunku jej domu. Potrzebowałem spaceru. Kilka minut później usłyszałem syreny policyjne.
Miałem plan odnaleźć mamusię, ale najpierw potrzebowałem samochodu. Policzyłem naboje. Zostało dziewięć. Wystrzeliłem trzy w ochroniarzy i dwa w Russela. Straciłem jeden, bo drugiego goryla Russella zabiłem dopiero drugim strzałem. No cóż, zdarza się czasami. Miałem pieniądze na koncie, ale wiedziałem, że jedna maszyna nie wyda zbyt dużo. Nie zdołałem sprawdzić limitu karty. Szedłem spokojnie i patrzyłem na mijanych ludzi. Pierwszy bankomat dał mi trzy tysiące. Nie wiedziałem nadal jaki jest limit. Zwykle, jeżeli bym go osiągnął, druga maszyna by już mi nic nie dała. Drugi bankomat znajdował się na następnym rogu. Wpisałem na nos dwa tysiące i tyle dostałem. Chciałem jeszcze tysiąc, ale otrzymałem informację, że wyczerpałem limit. Wciąż posiadałem trzysta dwadzieścia siedem tysięcy, siedemset dwadzieścia osiem dolarów i dwanaście centów. Russell był dziwny. Ja mam ratować świat? Po cholerę kazał wysłać trzy rakiety z głowicami wodorowymi na dom Bramsa? Gdyby się z nim dogadał, może mój przyjaciel by coś wymyślił. Tak w ogóle to sprytna sztuka z tego Rusella. Jak zdołał zbudować maszynę czasu?
Wszedłem do sklepu całodobowego. Miałem komórkę, ale nie chciałem szukać na niej salonu z używanymi samochodami, bo być może nie miałem internetu na telefonie. Za kontuarem siedział gość z trzema podbródkami.
– Co dla pana? – zapytał.
– Potrzebuję brykę. Za gotówkę. Zna pan blisko miejsce?
– Tak, jest niedaleko dealer. Jest nawet uczciwy – podał mi adres napisany na kawałku papieru.
– Nie jestem stąd, możesz mi napisać jak tam dojść?
Spojrzał na mnie i narysował plan.
– Z pewnością trafię, dziękuję panu.
– Powiedz, że Chris z Over night ci polecił. Rozmawiaj z Georgem Ferry. Dobry gość, nie oskubie cię z gotówki.
Podziękowałem i ruszyłem. Po dziesięciu minutach już dotarłem. Zacząłem oglądać zaparkowane samochody.
– Co szukasz przyjacielu? – zapytał łysawy gość.
– Jesteś George? – zapytałem.
– We własnej osobie. Byłeś już tu, nie pamiętam?
– Polecił mi cię Chris z Over night.
– O, dobrze.
– Potrzebuję wozu za gotówkę. Mam tylko prawo jazdy – pokazałem dokument.
– Sprawdzimy. Mamy tu cały serwis. Dostaniesz ubezpieczenie, cena będzie zależeć od twojej historii.
– Od mojej historii?
– No czy miałeś wypadki i jakie.
– Rozumiem. Możemy to najpierw sprawdzić?
– Chcesz samochód. Wybierzesz, zobaczymy.
– Na jak długi czas można wykupić ubezpieczenie?
– Na dzień, tydzień, miesiąc, najwyżej rok.
– Z tablicą rejestracyjną?
– To minimum trzy miesiące, inaczej dostajesz kartkę z danymi i przyklejasz na szybę z tyłu. Dziwne, że tego nie wiesz.
– Czyli ile to będzie...
Uśmiechnął się szczerze.
– Najpierw wybierz.
– Dobrze – chyba zrozumiałem, o co tu chodziło.
Zobaczyłem niezłą Impalę. Miała sporo lat, ale skoro ją miał, to pewnie była niezła.
– Ta ciemnozielona Impala SS.
– Ładne cacko. Dwadzieścia sześć tysięcy.
– Ma ćwierć wieku! – zdziwiłem się mocno.
– Mam inną, uderzoną, nie jest taka super jak ta, ale kosztuje tylko trzy tysiące. Naprawa osiem.
– Potrzebuję na dzisiaj – powiedziałem.
– Dobrze idziemy do biura.
Po siedmiu minutach dowiedziałem się, że ma świetny przebieg historii wypadków i trzy miesiące ubezoieczenia na cztey miliony będą kosztować sześćset dolarów. Po doliczeniu podatków wyszło cztery dwieście.
– Czy tą zieloną można kupić na raty?
– Wszystko można, zależy, jak dobry masz kredyt.
– Mam dobry – odpowiedziałem pewnie.
Każdy tak mówi, muszę sprawdzić.
Po następnych dwóch minutach wrócił z uśmiechniętą twarzą.
– Faktycznie masz bardzo dobrą kredytową historię. Jeżeli weźmiesz zieloną, będziesz zadowolony. To praktycznie show room car ma wszystko wymienione, poza silnikiem i transmisją, mówię o mechanice. Wóz wygląda jak nowy, nawet nie ma pęknięć skóry. To niska cena jak na taką kondycję i przebieg. Cztery lata płacisz sześćset dwadzieścia osiem dolarów na miesiąc.
– Jeżeli dorzucę dwa tysiące na dół?
– Wiele to nie zmieni – policzył – pięćset dziewięćdziesiąt sześć dolarów i dwadzieścia centów.
– To faktycznie nie ma sensu, dwieście dla ciebie, jako napiwek. Można tak?
– Masz ładne buty, to aligator?
– Tak.
Robienie interesu z Georgem okazało się przyjemne. Spuścił mi pięćset dolarów i wyjechałem z tablicą. Wiedziałem, że jeżeli będzie strzelanina w szpitalu, samochód pewne stracę. Nie widziałem innej możliwości. Nie mogłem liczyć, że będę strzelał w szpitalu i potem wezmę taksówkę.
Około ósmej wieczór dotarłem do jej domu. Tatuś musiał być niezbyt miłym gościem, jeżeli zostawił kobietę w dziewiątym miesiącu samą i to mu postanowiłem powiedzieć.
Kiedy zrobiło się ciemno, podszedłem bliżej i patrzyłem w okna. Nikogo. Sama z wielkim brzuchem.
Poczułem głód. Czy miałem czekać do czasu rozwiązania z poznaniem mamusi?
Postanowiłem inaczej. Zrobiłem coś zupełnie głupiego i mało profesjonalnego. Zapukałem do jej drzwi. Stałem naprzeciw judasza. Po chwili usłyszałem, że podchodzi do drzwi. Jednak była sama.
– Kto tam?
– Proszę wybaczyć, jestem Scott Sienna i się zgubiłem.
Musiała być albo bardzo naiwna, albo bardzo odważna. Otworzyła, nie mając nic w dłoniach.
– Czego pan szuka?
– Szukam nijakiego Johna Smitha. Powinien mieszkać w tej okolicy.
– Proszę wybaczyć, ale nie znam pana Smitha.
Opisałem jej wygląd Russela.
– Nikogo takiego nie znam.
Uśmiechnąłem się i rzekłem.
– Dziękuję, że pani otworzyła. Przyleciałem niedawno ze wschodu i nie znam tu nikogo. Może pani mąż zna tego Johna Smitha?
– Mąż? Ciekawe gdzie przebywa? A tak wydawało się pięknie. Trzy tygodnie go już nie ma. Co ja pocznę w takim stanie? – spojrzała na swój brzuch i zmartwiła się nieco.
Musiałem naprawdę uważać, bo jej zapach i obecność działa na mnie zniewalająco, powiedziałbym, że nawet silniej niż Clara.
– Proszę wybaczyć najście. Z pewnością mąż wróci na czas, mężczyźni tacy są.
– Mówiłam mu, że złe towarzystwo mu przysporzy kłopotów. Podobno ma ogromne długi w kasynie i jeszcze w paru miejscach, ale po co ja to panu mówię.
– Nie szkodzi. W takim razie, gdybym mógł w czymś pomóc...rano.
– Ciemno już. Dobrze panu z oczu patrzy. Może pan głodny?
– Prawdę mówiąc, nie miałem nic w ustach od dłuższego czasu.
– To się dobrze składa, bo ma trochę gulaszu z sosem pomidorowym. Pokupowałam trochę rzeczy dla dziecka, ale mam kłopot z łóżeczkiem. Sklep ma kogoś wysłać, żeby złożyli.
– To może bym się przydał. Znam się trochę na mechanizmach. A co ma się urodzić, jeżeli mogę zapytać?
– Chłopczyk. Postanowiłam go nazwać Peter, to takie mocne imię.
– Tak, dobre imię.
– Och, zapomniałam się przedstawić, jestem Emma, po mężu Hendrix a z domu Wilson.
– Bardzo mi miło – wyciągnąłem dłoń.
– Taka niespodziewana wizyta. Chyba nie powinnam była otwierać, ale jak już powiedziałam, dobrze panu z oczu patrzy, Steve.
– Mam na imię Scott – poprawiłem moją przyszłą mamusię, w sumie jedyną, bo innej nie miałem.
– Scott, oczywiście. Przepraszam.
– To gdzie to łóżeczko? – zapytałem, próbując, by głos mój brzmiał naturalnie.
– Dam panu... Dam ci Scott najpierw jeść.
Zmieniła się na twarzy. Ból i troska, to zauważyłem. Złapała się za brzuch. Musiałem ją przytrzymać, inaczej pewnie by upadła.
– Wszytko, dobrze? – zapytałem z nie ukrywaną troską.
Czasem mam takie bóle. Zdaje mi się, że Peter się denerwuje, tylko nie wiem czemu. Staram się być dobrą mamusią.
Szybko otarła łzę. A ten skurwiel Russell kazał ją zabić. A tatuś? Jak go zobaczę, nie obejdzie się bez... w najlepszym wypadku kilku twardych słów. Jako obcy nie ma prawa się wtrącać, a niestety nie mogę powiedzieć, kim jestem. I tak by mi nie uwierzyli. Tylko jak go uratuję? Nie mogłem wyczuć jego zapachu, a inaczej go nie odnajdę. Pozostała sypialnia...
– Zaraz przygotuję, już jest lepiej. Mam termin za cztery dni. Dziecko jest zdrowe i mam opłacony szpital. To w zasadzie tyle kosztowało, co zostało po rodzicach, ale co to może pana obchodzić...
– Proszę mi mówić Scott, proszę. Wszystko będzie dobrze. Mąż wróci na czas i po kłopotach.
Znowu posmutniała.
– Może lepiej o tym nie mówmy. Tak naprawdę to same z nim kłopoty, a jakby teraz wpadł, to nie wiem. Obcy mężczyzna... Ma rodzinę gdzieś, jak widzisz, ale chłop to chłop. Jemu wolna a ja... zaraz by mnie wyzwał od ostatnich.
– Nie jestem taki obcy, już troszkę rozmawiamy – próbowałem się uśmiechnąć, bo nie chciałem, żeby była smutna.
– Proszę siadać – wyglądało, że dała sobie radę z emocjami.
– Bardzo dziękuję, Emmo. Czy mógłbym umyć ręce?
– Och, oczywiście. Łazienka jest po prawej, w korytarzu.
– Dziękuję.
Wyszedłem z kuchni i otworzyłem drzwi z lewej. Tak jak sądziłem, tu znajdowała się ich sypialnia. Odnalazłem zapach. Bardzo słaby. Zamknąłem drzwi i wszedłem do łazienki. Cały dom świecił czystością, ale musiałem przyznać, że Emma mieszkała biednie. Miałem teorię, kto doprowadził ja do tego stanu, ale wolałem o tym nie myśleć, bo dłonie automatycznie zaciskały się w pięści.
– Po lewej była sypialnia – rzekłem.
– Powiedziałam po lewej? Głupia ja. Po prawej oczywiście. Mam trochę stresów, to dlatego. Proszę wybaczyć.
Pomyślałem, że Emma jest cudowną, pełną serca istotą. Postanowiłem zrobić wszystko by poprawić jej los.
Zacząłem jeść.
Jedzenie miało dobry smak. Nie chciałem zaczynać od stwierdzenia, że Clara nie jadła mięsa i ja również tak postanowiłem. Zjadłem wszystko, a kiedy Emma zobaczyła, że mój talerz jest pusty, zapytała, czy chcę dokładki.
– Dziękuję, Emmo. To bardzo miło z twojej strony, że mnie poczęstowałaś, ale myślę, że powinienem już iść.
Popatrzyła na mnie swoimi wielkimi brązowymi oczami. Na jej ładnej buzi malowały się różne uczucia, których natury nie próbowałem nawet odgadnąć.
– Jest późno, gdzie pójdziesz Scott? Masz jakieś miejsce do spania?
Czy miałem kłamać? To, że nie powiedziałem jej całej prawdy, bo nie mogłem stresować jej ani dziecka. Dopiero uświadomiłem sobie niemożliwość tej sytuacji. Istniałem w dwóch osobach. Dziecko, które miała w brzuchu, nie było mną. Było drugim mną. Tak, podróże w czasie w tył powodują zmiany rzeczywistości. Wszystko mogło się zmienić lub prawie nic. Z powodu braku doświadczeń nikt nie mógł przewidzieć rezultatów.
– Emmo, nie mam zarezerwowanego hotelu, ale to nie jest problem. Nie chciałbym, żeby mąż mnie zastał i zrobił ci problemy.
Znowu popatrzyła na mnie z lekkim smutkiem w oczach.
– Takie mam przeczucie, że on dzisiaj nie przyjdzie. Dziwnie to zabrzmi, ale mam niezbyt dobre przeczucie.
Oczywiście nie obawiałem się o nią, kiedy bym tu był, lecz oczywiście nie mogłem ujawnić jej niczego, przynajmniej na razie. Zaciągnąłem się powietrzem przez nos i mentalnie starałem się odseparować jej zniewalający zapach od tego, jak pachniał jej mąż. Poczułem, że jej odczucie ma sens. Mąż Emmy a mój tatuś w innej rzeczywistości wydzielał zapach, który świadczył, że nie należy do żywej osoby. Pomyślałem, że u niej to była zwykła intuicja, chociaż być może po kimś odziedziczyłem ten dar.
– W takim razie przynajmniej pozwól mi Emmo złożyć to łóżeczko.
– To ja pozmywam. – Znowu dostrzegłem grymas bólu na jej twarzy i ponownie musiałem ją przytrzymać, chroniąc przed upadkiem.
,,Gdyby żył, policzyłbym mu wszystkie kości” – pomyślałem.
– Wiesz Emmo, powinnaś usiąść wygodnie. Ja pozmywam, a potem złoże łóżeczko.
Patrzyła na mnie... och, dla takiego spojrzenia warto było tu przybyć. Natychmiast przypomniała mi się Clara i przyjaciele. Nie zapomniałem o Ramzesie. Co z nim się stanie? Jak na razie jeszcze się nie urodzili, więc nie musiałem się martwić. I wówczas sobie coś uświadomiłem, co w prawdzie mną wstrząsnęło. Co się stało, że świat zaczął tak wyglądać! To nie było możliwe, by przez dwadzieścia kilka lat tak się zmienił! Niestety nie miałem pojęcia.
To wszystko trwało ułamek chwili, a ja trzymałem ją za ręce. Poprowadziłem do salonu i posadziłem na kanapie, która prawdę mówiąc, pamiętała lepsze czasy. Emma wyglądała na szczęśliwą, przynajmniej na jej twarzy chwilowa radość ukryła na chwilę troski życia. Poszedłem do kuchni, chociaż kątem oka nadal ją widziałem, ponieważ w ich domu salon łączył się z kuchnią, a przedzielał to tylko niski barek. W pewnym sensie to było funkcjonalne, bo można było łatwo podawać posiłki z kuchni, oszczędzając kroki. Skończyłem zmywać i nawet nieźle mi to poszło, biorąc pod uwagę, że robiłem to pierwszy raz. Przyszedłem do salonu i stanąłem przed nią, w odległości około trzech stóp.
– Jestem gotowy, by złożyć łóżeczko – powiedziałem.
– Och, zaraz ci pokażę, gdzie jest – próbowała wstać.
– Myślę Emmo, że powinnaś odpoczywać. Jesteś pewnie trochę zmęczona.
Obserwowałem jej twarz i patrzyłem w oczy, lecz z pewnością naturalnie, bo już dość dobrze radziłem sobie z emocjami, że poznaję mamusię. To odczuwałem jakby równolegle. Z jednej strony pachniała tak samo, zapachem, który zapamiętałem. Dzięki temu ją odnalazłem. Z drugiej strony nie mogła być moją mamą, bo miała mniej lat ode mnie, pewnie była w wieku Clary. W jaki sposób pachniała tak samo? Czy maszyna czasu nie zmieniła jej zapachu? Z pewnością zmieni rzeczywistość. Złoty Sierp umarł, a ja miałem zrobić wszystko, by Emma przeżyła. W końcu po to między innymi tu przybyłem.
– Jesteś taki opiekuńczy – delikatnie otarła łzę – osoba, z którą jesteś, musi być bardzo szczęśliwa.
– Och, nie robię niczego specjalnego, każdy by tak postąpił.
Przez jej twarz przebiegł na chwilę gniew, lecz tylko dosłownie na ułamek sekundy. Cóż za cudowną osobą była! Znosiła ze spokojem takiego męża, który prawdopodobnie pozbawił ją pieniędzy, bo swoje, jeżeli posiadał, już dawno stracił. Gdybym się dowiedział, że ją kiedykolwiek uderzył, ożywiłbym go i zabił ponownie.
Oczywiście ostania myśl wydała mi się głupia i pewnie tak bym nie zrobił, biorąc pod uwagę, że w tym wypadku nigdy bym się nie urodził. Oczywiście, gdyby to się stało wcześniej niż dziewięć miesięcy wstecz.
– Tak tylko mówisz. Fredy był kiedyś inny. Może od początku nie powinnam być z nim, ale różnie mamy w życiu.
– Ma na imię Fred? – z trudnością powstrzymałem się, by powiedzieć, miał.
– Tak. Coś mi się wydaje, że nie żyje.
Poczułem dziwne prądy w ciele, ale wolałem się upewnić.
– Czemu tak mówisz?
Poprawiła się na kanapie i spojrzała na mnie wnikliwie.
– Mam chyba jakiś dar. Czuję zapachy i to w dość dziwny sposób. Człowiek, który żyje, inaczej pachnie. On jest gdzieś tam – wskazała północny–zachód.
Poczułem, że nogi na ułamek chwili odmówiły sprawności, lecz trwało to tak szybko, że chyba nie zauważyła.
– To interesujące – zdołałem tyle wydukać.
Okazało się, że to nie jedyne zaskoczenie, bo następne miało mocniejszą wymowę.
– Tak, można tak powiedzieć. I wiesz co Scott, skoro mnie nie wyśmiewasz, powiem ci coś. Tylko proszę, nic nie mów i z pewnością się teraz nie śmiej. Na początku, kiedy przyszedłeś, wydałeś mi się ufny. Nie wiem dlaczego. Teraz sobie coś przypomniałam. To wygląda na jakąś niestworzoną historię, ale mam pewność. Było lato 2010 roku. Nie znałam jeszcze męża, robiłam coś w ogródku. I poczułam cię tak jak teraz, tylko że byłeś nieco dalej. Wydawało mi się wówczas, że ktoś mnie obserwuje. Teraz kiedy tu jesteś, wiem, że to musiałeś być ty.
Nie lubiłem kłamać, ale co milem zrobić.? Musiałem oddalić jej przypuszczenia.
– Faktycznie brzmi to fantastycznie. Nie wiem jak to wytłumaczyć, ale musisz się mylić.
Popatrzyła na mnie chwilkę i kiwnęła głową na znak zgody.
– Pewnie masz rację.
– Na to wygląda. To gdzie to łóżeczko?
– Och, naprawdę jesteś taki pomocny. Zaraz ci pokażę.
Jednak nie wstała, bo znowu ją coś zabolało.
– Oj, tak naprawdę co bym bez ciebie poczęła. Ostatecznie bym pewnie zadzwoniła po pogotowie, to może by mnie wzięli wcześniej do szpitala.
– Gdzie masz zarezerwowany pokój? – zapytałem.
– W szpitalu głównym Los Angeles, na 2051 Marengo street.
– To trzeba zjechać z 10 północ?
– Tak, jest blisko tej autostrady.
Dodaj komentarz