Dodaję początek nowego opowiadanka. O ile się spodoba wstęp, będę je publikował niedługo, po zakończeniu Deszczu.
Reguła zabijania.
Człowiek powinien lubić to co robi, dochodzić do perfekcji w tym co wykonuje dzień po dniu. I jeżeli to robi, jest zobowiązany się cenić, czyli za dobrą pracę, dostawać dobre wynagrodzenie.
Maleńkie dzieci najpierw nic nie robią, bo siedzą w wózkach i ssą smoczki. Dziewczynkom, lub chłopcom co lubią w późniejszym życiu chłopców, to się przydaje, ale innym? Rozumiesz, prawda?
Potem dzieci idą do szkoły. I znowu uczą się, że Ala ma kota, a kot ma Alę. Poza tym uczą ich dodawać, co ma sens. Uczenie odejmowania ma już ma mniejszy. Bo jak masz odjąć pięć jabłek od trzech to coś nie gra, ale większość już ma tak wyprane mózgi, że to już do nich nie dociera, iż nie można odjąć pięciu jabłek od trzech. A ty potrafisz? Zwykły osiemnastolatek ma już tak zmanipulowaną rzeczywistość, że szkoda gadać. Wmawia mu się, że jest ważny, że ma prawo i że musi pracować dla społeczeństwa, zbierać puszki po pepsi i kartoniki, żeby ratować świat. Stawać na czerwonym świetle, jak już może kręcić kółkiem. Potem dalej się uczy tych i innych bzdur. W międzyczasie już wie, co lubi. Truskawki, zielony kolor i brunetki. W końcu zaczyna pracować i dowiaduje się, że dwa razy dwa nie jest zawsze cztery, tylko tyle ile sobie życzy szef. Już nawet nie zauważa, że jego szczupła brunetka, ma trzy wałki tłuszczu na brzuchu, a w pokoju drze się dwójka maluchów. Mniejsza ma smoka w buzi, a większy wali młodszą siostrzyczkę lalą po małej główce. Żona o coś prosi, a on właśnie ogląda mecz piłki nożnej. Następnego dnia widzi w lustrze twarz ze zmarszczkami, a dwójka dorosłych dzieci odwiedza go na Boże Narodzenie. Trzeciego dnia słyszy miarowy dźwięk kropel w kroplówce, a potem nastaje ciemność.
W moim przypadku stało się troszkę inaczej. Mój tatuś, którego nie miałem przyjemności lub nieprzyjemności poznać, zajmował się robieniem bardziej konkretnych rzeczy niż odejmowanie jabłek i to nie wyszło mu na zdrowie. Mamusię znałem nieco lepiej. Od czasu jak ją poznałem, minęło trochę czasu, ale nadal nie wiele się działo. Potem pływałem w jej środku i słyszałem miarowe uderzenia. W końcu zrobiło się tam ciasno i musiałem poszukać większego mieszkania. Podczas przeprowadzki zostałem zmuszony mieć bliski kontakt z inną jej częścią, ale nie było jej miło, sądząc po krzykach, jakie wydawała, podczas tego kontaktu. Kiedy już sądziłem, że się bliżej zapoznamy, usłyszałem wystrzał i ktoś mnie zabrał, oddalając od jej ciepłego ciała.
Wszystko się zmieniło i te początki były podobne jak u innych, z tym że nie dawano mi smoczka, za to różowe lub czasem brązowe sutki a w zasadzie ich twardsze guziczki i ssałem je, ile mogłem, bo te coś, co z nich leciało, bardzo mi smakowało.
Zacząłem chodzić w dziesiątym miesiącu i mniej więcej w tym samym czasie powiedziałem, słowo, mama.
Dalej było prawie podobnie jak u innych. Kiedy skończyłem cztery lata, rozpocząłem naukę. Poznawałem wszystko. Zwróciłem uwagę, że w miejscu, gdzie przebywałem, było kilkoro takich dzieci jak ja. Uczyliśmy się nadal. Nie robiliśmy sobie krzywdy. Nie było kar, tylko nagrody. Niektóre dzieci rysowały, inne lepiły, jeszcze inne układały klocki. W wieku lat sześciu każdy z nich już robił to co chciał najlepiej. Tylko ze mną mieli kłopot. Nie wiedzieli, co lubię najbardziej.
Pan w białym kombinezonie chyba był tutaj najważniejszy. Nie widziałem nikogo innego w takim kolorze, natomiast inni więksi ludzie mieli inne kolory kombinezonów i było ich kilku lub kilkunastu, w zależności od koloru ich ubioru. Najwięcej dostrzegłem ludzi ubranych w czarne kombinezony. Ten pan w białym podszedł do mnie i zapytał.
– Siedemdziesiąt trzy co chciałbyś robić w życiu?
– A co to jest życie, proszę pana?
Pan w białym skinął na kogoś w szarym ubraniu.
Cox pokaż mu film o przemijaniu.
Cox wziął mnie za rękę i zaprowadził do innej sali. Weszliśmy do dużo mniejszego pokoju niż poprzednia sala.
Widziałeś dzieci w twoim wieku, tak Siedemdziesiąt trzy?
– Tak.
– Zauważyłeś, że ja i pan Russell jesteśmy więksi niż ty?
– Ten w białym to pan Russell?
– Tak, jest szefem projektu Arka.
– Zauważyłem, że pan Russell i wszyscy w kolorowych ubrankach są więksi od dzieci. Dlaczego tak jest?
– Widzisz Siedemdziesiąt trzy, ludzie rosną do pewnego czasu, a potem już nie. Pamiętasz, jak byłeś mniejszy?
– Tak.
– A jak dawno pamiętasz?
– Co jak dawno pamiętam, panie Cox?
– Jak byłeś mniejszy?
– Byłem całkiem mały.
Cox zrobił zdziwioną minę i chyba się nieco zdenerwował.
– Możesz powiedzieć dokładniej?
– Dokładniej? Co to znaczy panie Cox, słowo, dokładniej?
– Jesteś trudnym dzieckiem, Siedemdziesiąt trzy. Wszystkie inne dzieci już wiedzą, co chciałyby robić, tylko o tobie nic nie wiemy. Powiedz wszystko, co pamiętasz, ja najdawniej.
– Byłem w środku innego ciała. Byłem bardzo, bardzo maleńki.
Popatrzyłem po pokoju.
– Nic tak małego tu nie ma.
Popatrzył na mnie zaciekawiony, widziałem, że robi coś z jakimś małym pudełkiem.
– Mówisz, że byłeś w innym ciele?
– Tak, potem było ciasno, a wcześniej pływałem i słyszałem bum bum.... bum bum.... bum bum. Potem kiedy już wyszedłem z tego miejsca, był głośny huk i ktoś mnie zabrał.
– Cholera. Dobra, pokażę ci film. To jest życie.
Zacząłem oglądać. Był pan i pani w innych kombinezonach, a potem je zdjęli. Potem stykali się ciałami i głośno oddychali. Następne zdjęcia ukazywały, że brzuch pani rośnie, a w następnym obrazie zobaczyłem, że spomiędzy jej nóg wyszło małe stworzenie. Było ubrudzone na czerwono. Potem było takie jak ja, a potem trochę mniejsze niż Cox. W końcu człowiek na filmie miał wzrost pana Coxa. Ten pan na filmie robił różne rzeczy. Film pokazywał jego twarz, jak się zmienia i znowu co on robi. W końcu jego twarz się zmieniła bardzo i wcale już nie przypomina siebie, a potem leżał i się nie ruszał. Potem stali ludzie w czarnych ubiorach, innych niż nasze kombinezony, a tego kogoś już nie było.
– Gdzie on jest? – zapytałem.
– Umarł. Żył osiemdziesiąt sześć lat. Ludzie rodzą się, żyją i umierają. To nazywamy życiem.
Wróciliśmy do pana Russella.
– Pokazałeś mu film, Cox?
– Tak szefie. On pamięta swoje poczęcie.
– Co ty pleciesz Cox, nikt tego nie pamięta.
– Nagrałem całą rozmowę. Jak na sześciolatka jest cholernie rozumny.
– Zauważyłem. Co byś chciał robić w życiu, Siedemdziesiąt trzy? – spojrzał na mnie.
Russell miał błękitne oczy i złote włosy. Był starszy od Coxa, bo miał małe zmarszczki na twarzy, których Cox nie posiadał.
– A co jest najważniejsze w życiu?
– Władza. Jak masz władze, masz pieniądze, kobiety i wszystko inne.
– Chcę władzy – odrzekłem.
– Nie głupi jest, tak jak sądziłem.
– Władcą trzeba się urodzić – odrzekł Russell – ja jestem tu władcą, ale nade mną są inni, a nad nimi, jeszcze inni.
– A kto jest na samej górze, panie Russell?
Blondyn się roześmiał, a Cox tylko uśmiechnął.
– Jedni mówią, że Bóg inni, że Diabeł, ale Bóg stworzył Diabła, wiec chyba on. Inni nie wiedzą. To kwestia... – nie dokończył.
– Chciałbym być nad nimi – odrzekłem.
– Nie możesz.
– Pan zapytał, co bym chciał, a nie co mogę – odrzekłem.
Zobaczyłem niezadowolenie na twarzy Russella.
– Pyskuje. Daj mi to nagranie. Zajmij go czymś.
Russel odszedł.
– Siedemdziesiąt trzy, chodź, porzucamy piłką.
Poszliśmy do innego pokoju. Cox wziął piłkę i rzucił w moim kierunku. Odsunąłem się, ponieważ piłka leciała prosto na mnie.
– Powinieneś złapać.
– Dlaczego powinienem, panie Cox?
– No tak, nie dostałeś polecenia.
Cox poszedł po piłkę i wziął ją do ręki.
– Teraz złap.
Rzucił ponownie i ja złapałem.
– Dobrze. Teraz rzuć do mnie i ja złapię.
Rzuciłem i poszedłem do ściany, bo leżało tam na półkach dużo ciekawych rzeczy.
– Siedemdziesiąt trzy, dlaczego tam poszedłeś?
– Co to jest panie Cox? – wziąłem metalowy przedmiot do ręki.
– To nie jest dla dzieci.
– Nie pytałem, dla kogo to jest, tylko co to jest?
– Siedemdziesiąt trzy, jesteś bezczelnym gnojem. Masz szczęście, że projekt Arka nie przewiduje kar, bo byś oberwał.
– Panie Cox, nie odpowiedział pan na pytanie. Ja wiem, że mam zawsze odpowiadać na pytania, a pan nie musi?
– To jest pistolet.
Wyważyłem, że wszedł Russell.
– Zostaw nas, Cox.
Cox wyszedł.
– Czy Cox ci powiedział, do czego służy ten przedmiot?
– Nie.
– To jest pistolet. Służy do zabijania.
– Co to jest zabijanie, panie Russell?
– Skracanie komuś życia. Pokażę ci, a ty zostaw to, skąd wziąłeś.
Odłożyłem pistolet i poszedłem za nim. Poszliśmy z powrotem do sali z filmami. Po chwili pokazał mi inny film. Ktoś w wieku Coxa szedł po dużym miejscu z niebieskim na górze i szarym na dole i zatrzymał się w miejscu. Potem zobaczyłem innego człowieka i ten podszedł do tego co stał. W ręku miał pistolet, podobnym do tego, który trzymałem w dłoni. Usłyszałem huk i ten pierwszy ktoś upadł.
– Widziałeś? Tamten zabił tego.
– Pamiętam ten huk. Ciało, w którym byłem, ktoś zabił, a potem mnie zabrał.
Russel zrobił dziwną minę. Podszedł do miejsca z filmami i coś zaczął szukać. W końcu pokazała się tablica z jakimiś znakami.
– Chcesz zobaczyć, jak się używa pistoletu?
– Tak.
Poszliśmy do sali, gdzie Cox rzucał do mnie piłkę. Russell wziął pistolet i małe rzeczy.
– Idź za mną.
Zaczęłyśmy iść, a wszyscy w różnych kombinezonach na nas patrzyli. Weszliśmy do dużej sali gdzie była mniejsze sale.
– Załóż to tak. – Russell założył coś na głowę i coś jeszcze co było przezroczyste, a opierało się na nosie.
– To są słuchawki, a to okulary.
Zrobiłem, co powiedział. Potem widziałem, że zaczął wkładać małe rzeczy do pistoletu.
– To są kule. Patrz tam – wskazał małe i duże kółka – to są tarcze.
Po chwili usłyszałem kilka głośnych wystrzałów, a w kółkach, blisko środka, powstały nieregularne dziury.
– Chcesz spróbować strzelić jak ja?
– Chcę.
Znowu wsadził te małe przedmioty, zwane kulami, do środka pistoletu.
– Spróbuj trafić w tę czarne małe kółeczko. Kiedy strzelisz, coś szarpnie twoją ręką, o tak – pokazał mi, co znaczy słowo, szarpnie.
Szarpnął moją ręką.
– Musisz widzieć ten punkcik na linii i te małe czarne kółeczko na tarczy w jednej linii. Naciśnij raz i zobaczymy – pokazał mi część – o tak.
Obserwowałem, co robi. Podał mi pistolet. Zrobiłem, jak powiedział.
– A teraz strzelaj, tylko pamiętaj, że coś szarpnie. Nie trzymaj mocno, ale i nie za lekko. Wyczuj to.
Nie wiedziałem, co znaczy, wyczuj, ale resztę rozumiałem. Zrobiłem, jak mi pokazał i czekałem.
– Teraz naciśnij spust. – zrozumiałem, że co jest tym spustem.
Zrobiłem to. Siła odrzuciła moją rękę. Usłyszałem też huk, nie wiem, co było pierwsze, chyba huk. W celu był dziura, ale nie w środku, tylko poza kołami, ale nadal w kwadratowej tarczy.
– Nieźle, Siedemdziesiąt trzy. Powinieneś wyczuć i starać się trafić w czarny mały okrąg.
– Mogę spróbować jeszcze raz, panie Russell?
– Spróbuj.
Pamiętałem, szarpniecie. Czułem, że wiem, co znaczy, wyczuj. Delikatnie zmieniłem miejsce, w które patrzyłem i nacisnąłem spust.
Znowu usłyszałem huk, ale odczułem, dużo słabsze szarpniecie. Zobaczyłem dziurę w samym środku miejsca, które było poprzednio czarne.
– Udało ci się, niemożliwe!
Russel nacisnął coś na dole, przed jego biodrami i pokazała się nowa tarcza z kołami.
– Spróbuj jeszcze raz, kilka razy.
– Wymierzyłem i nacisnąłem kilka razy. Czułem. Huk mi już nie przeszkadzał. Zobaczyłem, jak kula leci do tarczy, potem druga trzecia i czwarta. Wszystkie wpadały w jedno miejsce. Nie wiedziałem, że zwykle nikt nie widzi lecącej kuli.
– To nie może być realne! – rzekł Russell.
Zabrał mi pistolet, zdjął słuchawki i okulary.
– Idziemy – powiedział.
Poszliśmy do sali, w której jeszcze nie byłem. Russell wziął inny przedmiot i zaczął naciskać guziki, po chwili zaczął z kimś rozmawiać
– Proszę wybaczyć, panie Baxter, mówi Robert Russell z ośrodka szesnaście. Mamy tu wyjątkowo interesujący obiekt. Przesłałem już dane.
Coś słyszałem, ale trochę niewyraźnie. Postanowiłem się wczuć, jak to nazwał Russell i zacząłem, słyszeć co mówi Baxter.
– Właśnie się zapoznaje. Zabierzemy obiekt Siedemdziesiąt trzy jutro rano, dziękuje Russel. Dobra robota.
Robert odłożył słuchawkę.
– Jutro pojedziesz w inne miejsce, Siedemdziesiąt trzy.
– Czy mogę o coś zapytać, panie Russell?
– Pytaj.
– Dlaczego wszyscy mają imiona, a dzieci numery?
– Dostaniesz imię, zasługujesz na nie. Masz jeszcze jakieś pytania?
– To ciało, w którym pływałem, to była moja mama? Kto ją zabił i dlaczego?
– Rozumujesz jak dorosły człowiek, a masz sześć lat. Ktoś zabił twoją mamę. Nie wiem, czy zrozumiesz. Twój ojciec robił coś złego i nie mógł oddać, co pożyczył. Dlatego ktoś zabił twojego tatę, a potem ktoś inny, zabił twoją mamę, a potem oddał cię gdzieś indziej, potem zostałeś zabrany jeszcze gdzieś indziej, a w końcu, tutaj. Dziwne, że nie pamiętasz.
– Pamiętam wszystko. Nawet pamiętam twarz tego kto zabił mamę.
– Ten ktoś już nie żyje. Zabił go ktoś inny. Tego kto zabił twojego tatę, również ktoś zabił.
– Tak, ale ktoś mu to kazał zrobić. Pytam o tę osobę.
– Nie wiem, kto to zrobił. Musisz o tym wszystkim zapomnieć, jeżeli chcesz być tak duży jak ja. Jeżeli nie możesz zapomnieć, nie mów o tym innym.
Russell, pogładził mnie po moich ciemnych włosach.
Powiedział to właśnie dokładnie tak, ale ja zrozumiałem. Wyczułem jeszcze dwie rzeczy. On kłamał, a ja nie chciałem o tym zapomnieć, natomiast chciałem być tak duży jak on. Z tego powodu postanowiłem poczekać. Zaczynałem odczuwać, od momentu jak pan Russell powiedział magiczne słowo ,,Poczuj”
Po zakończeniu rozmowy pan Russell poszedł ze mną do dużej sali, gdzie były inne dzieci. Bawiłem się ze wszystkimi, ale lubiłem Dwadzieścia siedem i Trzy.
Dwadzieścia siedem był chłopcem o włosach, jak pan Russell a numer Trzy była dziewczynką, o ciemnych lekko falujących lokach, nieco jaśniejszych niż moje. Lubiła malować. Dwadzieścia siedem lubił układać klocki i miał smykałkę do majsterkowania.
Wieczorem jadłem z panem Russellem kolację. Do posiłku założono mi niebieski kombinezon, bo do tej poru miałem szary, jak inne dzieci. Ponieważ rozmawialiśmy dłużej, dlatego tego wieczoru myłem się sam, bo zwykle dane grupy wiekowe, myły się razem. Oczywiście chłopcy osobno i dziewczynki osobno. Mieliśmy osobne kabiny, chociaż istniała duża sala z prysznicami na większą ilość osób. Zasnąłem w dużej sali razem z innymi dziećmi. Pomyślałem o mamie. Szkoda, że jej nie znałem dłużej.
Rano obudził nas delikatny dźwięk. To zmieniano regularnie, czasem budził nas świergot ptaków, których nigdy nie wiedziałem, ale wiedziałem, że istnieją lub szum morza, o którym wiedziałem, że istnieją, ale również oglądałem tylko na filmie. Myliśmy zęby i każdy z nas robi poranną toaletę. Zjedliśmy śniadanie razem jak co dnia. Wkrótce po posiłku przyjechało dwóch panów całkiem inaczej ubranych niż Cox czy Russell, ich ubrania bardziej przypominało ubiór tego pana, który został zabity na filmie.
Pan Russell rozmawiał z nimi krótko, stał daleko, ale słyszałem, że mają być dla mnie mili i żeby pozdrowili od niego pana Baxtera. Wiedziałem, że zaraz pojadę z nimi i chciałem pożegnać się z numerem Trzy i Dwadzieścia sześć. Zdarzyłem tylko z numerem Trzy.
– Jadę. Lubie cię, Trzy.
– Ja ciebie też, Siedemdziesiąt trzy – rzekła brunetka.
Zdołałem tylko spojrzeć na Dwadzieścia sześć, uśmiechnął się na pożegnanie.
– Chłopcze, pojedziesz z nami. – rzekł jeden z panów.
– Poznam pana Baxtera?
Popatrzyli po sobie.
– Być może. Idziemy.
Szedłem za nimi. Wyszliśmy na dwór. Nie słyszałem ptaków, tylko szum wiatru i daleko jakieś maszyny. Czułem miły zapach lasu. Znajdował się około pięciu kilometrów od ośrodka. Wsiadłem z nimi do czarnego samochodu i ruszyliśmy. Minęliśmy trzy bramy znajdujące się w trzech betonowych murach o wysokości sali, gdzie zwykle robiliśmy różne rzeczy. Po jakimś czasie dojechaliśmy na bardzo duży plac i tu już czekał śmigłowiec. Po chwili weszliśmy do niego i śmigłowiec uniósł się w górę.
Dwadzieścia lat później.
Siedziałem za biurkiem w oszklonym wieżowcu. Biurko zrobiono z materiału idealnie imitującego drewno. W pokoju znajdowało się większość sztucznych materiałów, ale jeden był oryginalny. Kwitek w doniczce blisko okna. Spółka akcyjna Remix industrial specjalizowała się w produkowaniu biologicznych części zamiennych dla ludzi. Powoli wypierała tradycyjne narządy. Oczywiście nie wszyscy byli przekonani do sztucznych i wciąż jeszcze zamawiano naturalne. Remix zaczął właśnie produkcję piątej generację narządów. Jedyną rzeczą, której nie mieli to mózgów, ale pracowano nad tym od początku. Umiano przenieść wszystko. Zmysły, myśli i uczucia. Kłopot polegał na tym, że wszystko razem szwankowało, mimo że pojedynczo pracowało super. Sztuczna osoba przez kilka dni zachowywała się normalnie, po czym robiła coś nieprzewidzianego, ale zawsze cel był ten sam, unicestwienie. W kilku wypadkach zanotowano, że obiekt ze sztucznym mózgiem próbował zbliżyć się do oryginału. W takich wypadkach dla pewności eliminowano szczególny rodzaj androida. Miał on wszystko identyczne jak oryginał. Nigdy nie pozwolono, by twór spotkał oryginał i stosowano środki od łagodnej prośby do wyraźnego rozkazu. Android nigdy nie chciał wykonać tego polecenia i musiano stosować środki prewencyjne. W siedmiu wypadkach po obezwładnieniu za pomocą wiązki elektromagnetycznej zamrażano pseudo – ludzi. Niestety w jednym, musiano zastosować bardziej brutalne metody, bo android nie reagował na fale. Mimo że prototypy były bardzo drogie, a sam mózg kosztował dziesięć milionów, musiano zabić wadliwą maszynę, strzelając w serce. Serce kosztowało tylko pięćdziesiąt tysięcy. Tylko bogatych ludzi stać było na taki zakup, natomiast prawie wszyscy mieli wcześniej czy później w sobie coś sztucznego.
Sekretarka głównego szefa produkcji, pana Ronalda Deermilda dobrze reprezentowała firmę zarabiającą miliardy. Blondynka o błękitnych oczach i nienagannej figurze. Ktoś zwykły nie mógłby odgadnąć czy to człowiek, czy robot, a właściwie android. Przy dzisiejszej technice z powodzeniem prawdziwa Clara Wilkinson mogła być grubą szatynką i siedzieć teraz tysiąc kilometrów na plaży, a rozmawiała ze mną jej doskonalsza kopia, oczywiście pod kątem wszystkiego, pomijając intelekt. Jednak ja posiadałem unikalne zdolności i odróżniałem prawdziwych ludzi od sztucznych. Jak już wspomniałem oficjalnie, nie istniała jeszcze kopia człowieka z mózgiem. Kiedy dawałem przykład z grubą brunetką, miałem na myśli to, że takiego androida musiałaby sterować oryginalna osoba i w zasadzie kopia byłaby tym samym co wirtualny obraz 3D tyle tylko, że dotykalny. Najdroższe prototypy miały krew o określonej grupie, mogły jeść i korzystać z toalety. Gorsze i dużo tańsze wyglądały jak ludzie i różnice zaczynały się od niewielkich, aż do podstawowych. Najtańszy android za dwadzieścia tysięcy kredytek miał skórę syntetyczną, oczy i narządy zewnętrzne, w środku nie. Najtańsze modele służyły głównie do celów seksualnych. Clara Wilkinson nie miała nic sztucznego. Gdzie ją znaleźli, nie wiedziałem, lecz gdybym musiał, pewnie bym to znalazł.
– Proszę zaczekać cztery minuty panie Siena.
– Dziękuję, Claro. Skoro mamy spędzić cztery minuty razem, proszę mi mówić Scott.
Dostrzegłem delikatny uśmiech nałożony na ten oficjalny.
– Dobrze, Scott. Podać coś do picia?
– Macie Ludwika XIII z 1976 roku, prawda?
– Tak, skąd pan wie?
– Claro prosiłem o coś. Czuję, nie zapoznałaś się z moimi oficjalnymi danymi?
– Sądziłam, że są przereklamowane.
– Nie są. Kończysz o szesnastej trzydzieści i masz wolny wieczór. Dlatego proponuję wspólną kolację o dziewiętnastej.
– Sama nie wiem, regulamin firmy zabrania umawiania się z klientami.
– Nie jestem klientem.
– Ale Pan Deermild mówił, że będziesz.
– Znasz prawo, Claro. Nie łamiesz regulaminu. Umawiając się w tej chwili, co innego gdybyś zrobiła to po rozmowie. A potem... zobaczymy. Być może w punkcie 3 zaznaczę pewne zmiany w regulaminie. Dla kwoty proponowanej zrobią ustępstwo.
Zarumieniła się lekko.
– Dobrze, to mój prywatny numer – podła mi wizytówkę – to pierwszy raz – dodała.
– Dziękuję, znam twój numer i wiem, że jeszcze z nikim się nie umawiałaś.
Teraz już miała zupełnie czerwone policzki.
– Pan Deermild właśnie prosi. Dziękuję i proszę zadzwonić.
Pokazała mi drzwi do generalnego szefa produkcji. Wiedziałem, jak wygląda, niestety zawiódł mnie już na wstępie.
– Proszę usiąść, panie Siena.
– Będzie was to kosztować dodatkowe pięć milionów, o ile prawdziwy Deermild zjawi się tu w ciągu pięciu minut. Sądziłem, że jesteście bardziej poważni.
Android wyglądający dokładnie jak kopia prawdziwego Deermilda wyszedł drugimi drzwiami. Nie musiałem patrzeć na zegarek. Miałem dość dobre wyczucie czasu.
Prawdziwy Deermild pojawił się po czterech minutach i dwudziesty siedmiu sekundach.
– Proszę wybaczyć, obawiałem się...
– Gdybym chciał cię sprzątnąć, Deermild, nie ukryłbyś się nawet w betonowym bunkrze, jaki posiada twój szef, pan Usinoko.
Ronald poczerwieniał i wziął głębszy oddech. Usłyszeliśmy pukanie.
– Wejdź Claro – rzekł.
Dziewczyna przyniosła kieliszek koniaku.
– Pan Siena sobie życzył – zniżyła głos prawie do szeptu.
Skinąłem głową, a blondynka postawiła kryształowy kieliszek przede mną i wycofała się dyskretnie.
– Myślę, że warunki są dla pana do przyjęcia i kwota dwudziestu milionów, jest dobrą ceną za tak drobną usługę. W wypadku dodatkowych pięciu milionów dolarów...
– Dobrze, pozostanę przy dwudziestu dwóch i usunięcie z waszego regulaminu punktu siedemnaście, a w moich warunkach rozszerzenie punktu trzeciego.
Ronald skrzywił się nieco.
– Clara nie umówi się z nikim innym, to mogę zagwarantować. – Postanowiłem rozwiać jego obawy.
– Nie może wiedzieć, że pan...
– Nie rozumiem pana Usinoko, że trzyma takiego debila na stanowisku szefa produkcji. Jeszcze jedna głupia uwaga i zrywam kontrakt, czy to jest jasne Deermild?
– Oczywiście, panie Siena. To kontrakt, proszę tu podpisać.
Oczywiście kontrakt nie wspominał o prawdziwej naturze interesu między panem Ito Usinoko i Scottem Sieną. Oficjalnie dostałem pozycję szefa ochrony z nielimitowanym czasem i miejscem pracy. Natomiast naprawdę Usinoko chciał, abym wykończył mózg konkurencyjnej spółki Larson-Clark, która podobno miała już plany niezawodnego mózgu i z nim android zachowywał się identycznie jak oryginał. Miał jednak jedno zabezpieczenie. Gdyby zechciał wymienić oryginał, ulegał natychmiastowemu zniszczeniu, podobno ulatniał się w ciągu trzech sekund. Thomasa Bramsa potrzebowali, ponieważ nikt nie rozumiał na razie paru istotnych kwestii i uruchomienie produkcji bez niego wyglądało jak pilotowanie dwadzieścia lat temu dużego samolotu pasażerskiego przez automatycznego pilota podczas burzy monsunowej. Larson-Clark dopracowali prototyp z zabezpieczeniem gdyby anihilacja androida miała spowodować szkody fizyczne, czyli gdyby prowadził pojazd i mogłyby być poszkodowane osoby trzecie. Jak na razie wszystko miał w głowie genialny wynalazca dwudziestosześcioletni Thomas Brams. Ponoć w zamierzchłych czasach tak miał na nazwisko kompozytor muzyki klasycznej, w którym zakochała się żona innego kompozytora, Clara Schumann. Miłość miała charakter platoniczny i prawdopodobnie była dwustronna, a po śmierci jej męża Roberta, trwała jeszcze długie lata.
Pan Ito Usinoko chciał, bym zabił Thomasa w sposób, żeby nie wyglądało to na morderstwo.
Najprawdopodobniej byłem jednym z lepszych profesjonalistów w tej branży.
Kiedy zabrano mnie z ośrodka, którym dowodził Russell i dostałem się pod opiekę Ottona Baxtera i od tego czasu dużo się zmieniło w moim życiu. Dostałem imię i nazwisko. Nauczono mnie wszystkiego, szczególnie tego, w czym miałem talent. Zwykły zabójca, zabija przypadkowo. Dobry, wybranych. Wyjątkowo dobry, wybranych i super chronionych. Najlepszy tych, których sam akceptował na ofiary. Thomas miał być moja siedemdziesiąta trzecią ofiarą. Liczba ta miała dla mnie szczególne znaczenie. Poprzednio zabijałem wyjątkowo fałszywe typy. Prezesów kryminalnych spółek, zwyrodniałych członków rządów, rzadziej bardzo bogatych zboczeńców, którzy byli lepiej chronieni niż prezydenci, a o ich dewiacjach nie wiedział prawie nikt. Tomas miał być pierwszym naukowcem, którego miałem zabić.
Nie przepadałem za sztucznym światem, a wizja surogatów, przerażał wielu. Natomiast Thomas widział to inaczej. W swoich skąpych jak do tej pory wystąpieniach na forach społecznościowych snuł wizję idealnego świata, gdzie ludzie będą mogli realizować swoje marzenia i będąc całkowicie bezpiecznymi w specjalnych kapsułach. Zapoznałem się z osobą genialnego młodzieńca i przystałem na ofertę, pod warunkiem że pan Ito nie wyprodukuje podobnego projektu w ciągu najbliższych dziesięciu lat. W końcu nie mogłem żądać niemożliwego, nikt nie mógł zatrzymać techniki.
Jednej sprawy nie udało mi sie do tej pory rozwiązać. Kto jest odpowiedzialny za śmierć mojej mamy. Ale ponieważ byłem dość skrupulatny i w pewien sposób uparty, nie rezygnowałem i szukałem nadal. Poza umiejętnością walki wręcz opanowaniu wszelkich ogólne dostępnych rodzajów broni posiadałem kilka unikalnych zdolności. Super słuch, super zapach. Oczywiście pamięć. Z moich danych byłem jedyną osobą na dwunastomiliardowej planecie, pamiętającą swoje życie aż do poczęcia.
Zwykle w takich sytuacjach poznawałem ofiarę. Znajdowałem o niej wszystkie dostępne dane i wówczas potwierdzałem zgodę na przeprowadzenie likwidacji. Do tej pory wykonałem siedemdziesiąt dwie akcje. W umowie zaznaczałem, że w razie odrzucenia oferty, zabierałem dwadzieścia procent. Nie pracowałem za darmo, a zbieranie informacji wymagało środków i czasu. Od początku zabezpieczałem się na wypadek gdyby zleceniodawca zamierzał odebrać swoje dwadzieścia procent lub skierował na mnie swoje niezadowolenie. To zawsze robiłem najpierw. Moje początkowe przeczucie dotyczące Thomasa Bramsa mówiło mi, że świat zyska jeżeli jego projekt nie ujrzy światła dziennego. W tym jedynym wypadku człowiek ten nie miał nikogo na sumieniu, dlatego zakładałem osobistą akcję w celu zmiany jego planów. Czyli mówiąc prosto, zamierzałem się z nim spotkać i spróbować go nakłonić do zmiany planów. W razie odmowy zamierzałem zebrać wystarczającą ilość danych, żeby podjąć decyzję. Ale to zamierzałem zacząć robić od jutra. Z bardzo prozaicznego powodu. Resztę dzisiejszego dnia planowałem spędzić z Clarą Wikinson. Po opuszczeniu budynku Remix industrial udałem się do swojego domu.
Sporo się zmieniło na świecie od czasu mojej młodości. Zaczęło się to od pandemii związanej z wirusem grypy. Sam wirus nie zabijał wielu ludzi, lecz rozdmuchano tę sprawę w celu kontroli społeczeństw. Zdławiono lokalne bunty i świat się zmienił. Życie trwało głównie w wielkich mega–miastach. Oczywiście ludzie żyli poza mega-miastami, ale ich egzystencja przypominała raczej wegetację. Kiedy to nie kolidowało z interesami wielkich korporacji, pozwalano im tak żyć. W przeciwnym wypadku przesiedlano ich siłą do ośrodków resocjalizacji lub w krańcowych wypadkach likwidowano, oczywiście potajemnie. Ja mieszkałem w okolicy jednym z mega– miast zwanych Calfa. Znajdowało się ono w centrum dawnego USA. W mega– miastach żyło średnio od stu pięćdziesięciu do dwustu pięćdziesięciu milionów ludzi. Ludzie żyli w mega–blokach, czyli minimum milion ludzi żyło w jednym budynku. Budynki miały wszystko. Plaże, stoki górskie, jeziora. Fabryki i miejsca do produkcji żywności. Opuszczenie mega–bloku wymagało specjalnej karty. Tylko wyjątkowi ludzie mieszkali w pojedynczych domach w okolicy od stu do dwustu kilometrów od mega–miast. Clara Wilkinson mieszkała w mega–bloku, lecz ja nie. Nie byłem super bogaty, lecz wyjątkowy. Mój dom miał zabezpieczenie przed bezpośrednim atakiem bomby wodorowej o sile sześćdziesięciu mega ton. Pod domem znajdował się bunkier przewidziany na większe bomby. To był zwykły wymóg dla pojedynczych domów. Kryminalność w mega–blokach oscylowała w okolicy minimum. Ludzie podporządkowali się do wymogów, a kontrola była niemal całkowita. Światem rządziły korporacje, taka jak Remix.
Dodaj komentarz