Przygody Rogue 3

Rogue weszła do kuchni, gdzie zebrała się większość mutantów z Bractwa. Natychmiast ucichły prowadzone rozmowy i wszystkie oczy wwierciły się natarczywie w postać Marie. Młoda dziewczyna poczuła się jak nieproszony gość. Chciała podejść do swojej szafki zamkniętej na kłódeczkę, ale zauważyła, że zabezpieczenie zostało brutalnie usunięte, a drogę i tak zagrodził jej postawny brunet z bezczelnym uśmiechem na ustach. Odwróciła się więc tylko na pięcie i szlochając, uciekła z pomieszczenia do wtóru szyderczych śmiechów. Wróciła do swojego pokoju zła, samotna i głodna, co w jej stanie nie było wskazane. Nie mogła nawet komu się wyżalić, bo nie znalazła tu przez ten tydzień żadnej bratniej duszy, a Pyro znów został gdzieś wysłany i miał wrócić najwcześniej nazajutrz. Na dodatek co noc męczyły ją koszmary. No i tęskniła za Loganem! Tak bardzo chciała powiedzieć mu o dziecku! I ponad wszystko chciała, by był wtedy szczęśliwy… Niestety, on to wszystko przekreślił…

- Ciągle tu siedzisz? – zapytał ją Pyro na drugi dzień po powrocie, wchodząc do jej pokoju bez pukania. Pozwalała mu na to. – Co się dzieje? Mizernie wyglądasz…
- Bo jestem głodna – wyznała cicho, spuszczając głowę. Fakt, jadła tylko raz i to niezbyt dużo. Udało jej się zwędzić trochę artykułów z ogólnej lodówki, ale niestety od większości z nich dostawała natychmiastowych mdłości.
- Rogue, czy ty cos w ogóle jadłaś? – zatroskał się, siadając przy niej.
- Chciałam – odparła szczerze, wciąż nie podnosząc głowy. – Ale ktoś wyłamał kłódkę w mojej szafce i ukradł moje rzeczy – powiedziała. – Poza tym nie czuję się tu dobrze. Wszyscy wytykają mnie palcami. Uważają mnie za puszczalską szmatę, która wskoczyła Loganowi do łóżka i zaciążyła z nim…
- Chcesz mi powiedzieć, że cię okradli? – w Johnie wezbrał tak silny gniew, że gdyby trzymał w tej chwili zapalniczkę w dłoniach, najpewniej spaliłby coś. – Tak dłużej nie może być! Jesteś jedną z nas!
- Nigdy mnie nie zaakceptują – bąknęła. – Nie przejmuj się tym, poradzę sobie…
- Nie, Rogue! Obiecałem ci pomoc i mam zamiar dotrzymać słowa! Porozmawiam z tymi kretynami. Obiecuję ci, że już nikt nie będzie cię tutaj szykanować! A teraz, chodź. Świeże powietrze dobrze wam zrobi. No chodź…
- Nie jestem pewna, czy będę dobrą matką – wyznała, podnosząc się ciężko z łóżka. – Przecież nawet nie będę mogła dotknąć własnego dziecka!
- Może nie będzie tak źle – mruknął, obejmując ją po przyjacielsku ramieniem. – Przecież zbliżyłaś się z Loganem, a taki kontakt powinien go zabić, nieprawdaż?
- No, niby tak… Ale ja tak naprawdę nie wiem, jak mi się to udało…

W tym samym czasie, gdy lecząca złamane serce Rogue przystosowywała się do nowej rzeczywistości i swojego nowego życia, jej rodzina, przyjaciele, którzy nie mieli bladego pojęcia o jej „zdolnościach” raz przede wszystkim Logan, szukali jej zawzięcie, choć bez rezultatów. Logan pomimo obawy o dziewczynę był również na nią wściekły, że zniknęła tak bez słowa. Zastanawiał się, co też mogło sprawić, że odeszła tak nagle i choć wiedział, co najpewniej do niego czuła, nigdy nie doszedł do wniosku, że mógł jej nieopatrznie zrobić dziecko! Tego wariantu nawet nie chciał brać pod uwagę!
- Cholera, Rogue! Gdzieżeś ty się podziała?! – warknął po sprawdzeniu kolejnego miejsca, które wydawało mu się ewentualnym schronieniem dziewczyny. – Charles, kretynie, o czym ty wiesz?! – wrzasnął, aż poszło echo. Kilku przechodniów po drugiej stronie ulicy spojrzało na niego z wyrzutem. – Czego się gapicie? – syknął w ich stronę.

- Jak się czujesz? – zapytał pyro siedzącą na obszczerbionej ławce Marie.
- Jak wyrzutek – wyznała. – Co prawda po twojej interwencji już nikt nie zwędził mi jedzenia, ale traktują mnie jeszcze gorzej.
- Cholera! – warknął. – Chcesz to porozmawiam znów z nimi albo opowiem o wszystkim Magneto. I niech on interweniuje…
- Daj spokój! – pokręciła przecząco głową. – I tak zawdzięczam mu naprawdę wiele. Przecież zgodził się, abym tu mieszkała. A mógł mnie wywalić na bruk i nie przejmować się mną. Nie będę mu zawracać głowy takimi drobnostkami przecież!
- To nie są drobnostki, Rogue! – zauważył. – Bractwo powinno trzymać się razem, a nie rzucać w nowych mięsem… I wiesz, jeśli się komuś nie podoba, że tu z nami teraz jesteś, to niech się wypcha! – powiedział głośno, by dotarło to również do stojących nieopodal dziewcząt, które bezczelnie obgadywały Marie, pokazując ją sobie palcami.
- Widzisz? – chlipnęła. – Nie chcą mnie tu!
- Nie ich sprawa! I nie ich decyzja! Tylko Magneto. Porozmawiam z nim. Może uda nam się wymyślić coś mądrego.
- Dziękuję – powiedziała cicho, a po jej policzkach spłynęły obficie łzy. Uśmiechnął się do niej delikatnie i mruknął:
- Nie musisz. Obietnica to obietnica. Ale teraz już może nie płacz, co? Bo makijaż ci się ździebko rozpuścił.
- O kurczę! John, nie patrz na mnie, wyglądam paskudnie!
- Dla mnie zawsze będziesz piękna – wymamrotał w przestrzeń i nie patrząc już na nią, ulotnił się gdzieś.

Tego dnia unikał jej jak ognia. Wybył nawet gdzieś i zjawił się dopiero późnym wieczorem. Rogue usłyszała jego kroki na korytarzu i przez chwilę miała nawet nadzieję, że być może do niej zajrzy, ale poszedł do siebie, a pokój miał dokładnie naprzeciw niej. A ona tak bardzo chciała z nim porozmawiać. Była oszołomiona i kompletnie nie wiedziała, jak ma się odnieść do jego słów! Dorwała go nazajutrz rano.
- John! – zawołała, gdy wspinał się schodami na ich wspólne piętro. Odwrócił się w jej stronę nieco zaskoczony i przystanął.
- Już nie śpisz? – zapytał, starając się brzmieć jak najbardziej normalnie.
- Nie, szukałam cię – odparła.
- A ja ciebie. Mam dla ciebie pewną propozycję, ale nie chciałbym omawiać jej na schodach…
- Więc chodźmy… Jaka to propozycja? – zapytała, gdy znaleźli się w jego pokoju.
- Przeprowadzki. Pogadałem z Magneto i oboje uznaliśmy, że twój pobyt tutaj na nikogo nie działa dobrze. Bez obrazy, oczywiście. Po prostu lepiej dla wszystkich, a zwłaszcza dla ciebie i twojego dziecka, byłoby, gdybyś mieniła lokum – powiedział, patrząc na nią intensywnie. – Dlatego proponuję, żebyś przeniosła się do mnie. Mam niewielki domek na obrzeżach miasta, z którego rzadko korzystam. Tam na pewno byłoby ci dużo wygodniej niż tutaj, a ja mógłbym w pełni sprawować nad tobą opiekę, tak jak obiecałem…
- Czy ta propozycja wiąże się z tym, co powiedziałeś na ławce dwa dni temu? – zapytała cicho.
- Słyszałaś? – jęknął.
- A dlaczego miałabym nie słyszeć? Słyszałam… Więc?
- Rogue, wiem, co czujesz do Wolverine’a, więc jeśli cię obraziłem, to przepraszam, ja… - powiedział szybko, ale mu przerwała.
- Nie obraziłeś mnie – odparła stanowczo. – Raczej zaskoczyłeś. Wytłumaczysz, co miałeś na myśli?
- Tu nie ma zbyt wiele do tłumaczenia – wzruszył ramionami, wstając z łóżka. – Po prostu od zawsze bardzo mi się podobałaś. To wszystko. Ale zawsze wiedziałem, że nie mam u ciebie szans. Nie byłem twoim typem faceta. Najpierw absorbował cię Bobby. Z nim bym wygrał, gdyby doszło do bójki, ale kiedy koło ciebie zaczął kręcić się Logan, odpuściłem.
- Wiedziałeś o mnie i Loganie?!
- Podejrzewałem – sprostował. – Być może, gdybym wtedy nie stchórzył… Nie ważne…
- John? – szepnęła, podchodząc do niego.
- Co tam?
- Zabierzesz mnie stąd?
- Choćby zaraz! – uradował się. – Zobaczysz, że nie pożałujesz tej decyzji. Wszystko będzie tak, jak będziesz sobie życzyć. Nie będę wchodzić ci w drogę.
- Wiesz, chyba nawet wolę, jak będziesz wchodzić – powiedziała, śmiejąc się, bo zabrzmiało to lekko dwuznacznie. – Przynajmniej nie będę się czuła taka samotna.
- Nigdy nie będziesz już samotna – odparł, przytulając ją lekko.
- Nie przeszkadza ci? – zapytała, wiedząc, że miał na myśli dziecko.
- Nie – pokręcił głową. – Nie przeszkadza, chociaż nie mogę zaprzeczyć, że jestem wściekły… Nie na ciebie – dodał szybko, widząc jej zmartwioną minę. – Na tego kretyna, że pozwolił ci odejść.
Zaśmiała się i ruszyła do swojego pokoju, by się spakować. Pyro, natychmiast rzucił się jej pomagać, wobec czego głównie ze względu na niewielką ilość jej rzeczy, już godzinę później znaleźli się pod domkiem mężczyzny. Marie bardzo się spodobał, zwłaszcza duży plac przed wejściem oraz fakt, że otoczony był niewielkim laskiem. Zainstalowanie jej nowym miejscu też nie potrwało długo, więc wspólnymi siłami wzięli się za sporządzanie obiadu, w którego składniki zaopatrzyli się po drodze.
- Dziękuję – powiedziała, gdy skończyli posiłek. – Za wszystko.
- Nie musisz dziękować, Rogue. Dla ciebie wszystko.

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1627 słów i 9230 znaków.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • AnonimS

    Kiepsko z komentarzami. Zreszta jak zwykle. Dobry odcinek. Facet musi być bardzo zaangażowany skoro mu.nieprzeszkadza dziecko innego.kolesia. Pozdrawiam

    22 wrz 2018

  • elenawest

    @AnonimS jest zaangażowany ;-) co do komentarzy, to się przyzwyczaiłam, że ich niewiele

    22 wrz 2018