Z warknięciem szarpnął kierownicą motocykla i zjechał na pobocze. Gwałtownym ruchem ściągnął z głowy kask i zgasił silnik. W koło zaległa martwa cisza. Był na odludziu, co całkowicie mu pasowało. Nie znosił tłumów, a w Instytucie Xaviera było o to całkiem nietrudno. Wkurzał go hałas, co przy tej ilości uczniów również łatwo było osiągnąć. No właśnie uczniowie. Irytowali go. Ich czasami niebezpieczna beztroska przyprawiała go o mdłości, a ich żałosne próby ujarzmienia niekiedy ich śmiesznych mocy sprawiały, że wątpił coraz bardziej. No i część z nich była tak bardzo wścibska. Najchętniej poczęstowałby ich metalem swoich szponów!
Westchnął głęboko, wciągając do płuc świeże, górskie powietrze i przymknął powieki. Natychmiast ujrzał twarz roześmianej Rogue. Dotarło do niego, choć nieco opornie i niechętnie, że być może potraktował ją niesprawiedliwie i cokolwiek za szorstko. Nie był jednak przyzwyczajony do wyjawiania uczuć w pięknych słowach, a jedyna osoba, na której tak naprawdę kiedykolwiek mu zależało, należała do innego. Choć i ta mała była całkiem niezła… Była przecież młoda, seksowna pomimo swych niebezpiecznych mocy. Była kobietą, którą k… STOP!!! Żadne takie! Ofukał sam siebie za niepoważne rozczulanie się nad sobą i ruszył w dalszą drogę. Myśli wkrótce jednak znów popędziły do Rogue, więc po kilku kolejnych kilometrach po prostu zjechał do jakiejś przydróżki. Wszedł do baru i natychmiast zamówił whiskey.
- Trudny dzień? – zapytał go barman, serwując mu alkohol.
- Parszywy – mruknął chrapliwie Logan, opierając głowę na rękach.
- Pokłóciłeś się z kobietą, co? – zagadnął go znów mężczyzna, lecz mutant spojrzał na niego w taki sposób, że Bogu ducha winny mężczyzna praktycznie w podskokach uciekł na zaplecze. Tymczasem Logan znów się zamyślił. Tym razem robiąc to dobrowolnie i z pełną świadomością. Powróciły wspomnienia upojnych nocy potajemnie spędzanych z Rogue, jej czułych pocałunków, które jakimś cudem nie odbierały mu sił i mocy, tych ukradkowych spojrzeń i uśmiechów. Faktem było, że związek z nią, o ile taką formę można było nazwać związkiem, był tylko substytutem tego, co mógłby przeżywać, gdyby Jean była jego, a nie Cyklopa… Teraz jednak zdał sobie sprawę, że wbrew sobie, ta mała mu się naprawdę spodobała. A o płomiennorudej mutantce myśli coraz rzadziej. Chyba zaczęło mu na niej zależeć, co dla niego uczucie do innej kobiety, niż Jean Grey było abstrakcyjne i absurdalne!... Chociaż?...
Tymczasem Marie weszła do mieszkania swoich rodziców i zamknęła się z hukiem w swoim dawnym pokoju, niczego nie tłumacząc "staruszkom”. Była kompletnie rozbita i stary dom wydawał jej się najodpowiedniejszy, pomimo że rodzice od zawsze się jej bali. A przynajmniej od ujawnienia się jej mocy… Matka jednak w końcu zapukała delikatnie do drzwi pokoju córki.
- Wejdź, mamo – chlipnęła Marie i okryła się szczelniej kocem.
- Co się stało? – zapytała zaniepokojona pani D’Ancanto.
- Zrezygnowałam ze szkoły – wyszeptała zza pledu.
- Dlaczego!?
- Zawiodłam się tam na kimś, mamo.
- Na chłopaku? – domyśliła się kobieta. – Skrzywdził cię?
- Zabawił się. Sądziłam, że coś do mnie czuje, a jemu chodziło tylko o przyjemność! Wyśmiał mnie i wyjechał!
- Bez słowa?
- Raczej z wieloma – przyznała. – Pokłóciliśmy się. Stwierdził, że jestem gówniarą, która coś sobie uroiła i on nie będzie się bawić ze mną w żądne gierki. A ja się w nim zakochałam, mamo!
- Będzie dobrze, kochanie. Wkrótce o nim zapomnisz…
Dwa tygodnie później nie mogąc znieść atmosfery strachu panującej w jej domu, kiedy coraz trudniej było jej ukrywać poranne efekty jej obecnego stanu, ponownie się spakowała i uciekła. Do Instytutu Xaviera. Gdzieś w głębi duszy miała nadzieję, że być może Logan wrócił i zdoła mu wszystko opowiedzieć. Naprawdę tego chciała. Los był jednak tego dnia przeciwko niej. W szkole nie było żywego ducha, jeśli nie liczyć Bobby’ego, z którym w końcu się spotkała na korytarzu.
- Gdzie są wszyscy? – zapytała zaskoczona tą wszechogarniającą ciszą.
- Na wycieczce – wyjaśnił Bobby, wzruszając ramionami.
- Ty nie pojechałeś z nimi? – zainteresowała się.
- Nie miałem ochoty. Poza tym wyświadczam Profesorowi pewną przysługę… A ty? Co ty tu robisz?
- Stoję – odparła.
- To widzę. Tylko po co? Chcesz czegoś? Przecież od nas uciekłaś…
- Miałam nadzieję, że pogadam z Kitty, ale skoro jej nie ma…
- Ale ja jestem – zauważył, robiąc krok w jej stronę. Cofnęła się z wyrazem totalnego ogłupieni na twarzy.
- Przecież jesteś z Kitty! – zauważyła z wyrzutem.
- Ale jak sama stwierdziłaś, jej tu nie ma… - mruknął.
- Jesteś taki sam jak inni! Tylko jedno ci w głowie!
- Hola! – syknął, łapiąc ją za ramię. – Bądź uprzejma! Profesor przewidział, że się tu dzisiaj zjawisz…
- Naprawdę? – zdziwiła się. – Czemu?
- Nie wiem. Kazał mi tylko na ciebie czekać… To wszystko. Mam mu coś przekazać?
- Nie – odparła szybko i wyswobodziła się z uścisku jego dłoni.
- Ciekawy jestem, czy Logan uciekł na zawsze, czy wróci tak samo, jak ty! – powiedział jeszcze, gdy odchodziła korytarzem. Zatrzymała się, słysząc jego słowa i odwróciła się.
- Dlaczego miałby uciec? – zapytała.
- Bo to do niego podobne. Słyszałem, jak Scott mówił to Jean… No i Storm jest chyba podobnego zdania… No nic… A ty? Wrócisz do nas?
- Nie wiem – odparła i zanim zdołał cokolwiek dodać, uciekła.
- Witaj, Charles – powiedział Logan, wchodząc do gabinetu Profesora.
- Wróciłeś – rzekł Xavier, nie odwracając się do niego.
- Miałem powód…
- Rogue, rozumiem…
- Skąd?! – uniósł się Wolverine.
- Uspokój się albo będę musiał cię ogłuszyć — ostrzegł go Profesor X. – Zapominasz, że jestem telepatą, James.
- Czytałeś nam w myślach?! Obiecałeś, że nigdy tego nie zrobisz!
- Nie czytałem wam w myślach, Logan. Rogue jednak nie potrafi ich bronić tak, jak ty. Poza tym przy tobie jej uczucia stawały się bardziej skomplikowane. Podobnie jak twoje przy niej. Wiedziałem o was od samego początku. Miałem nadzieję, że przy niej znajdziesz swoje miejsce i szczęście. Ty jednak ją zostawiłeś. Uciekłeś…
- Nic nie wiesz o moich wyborach! – zirytował się. – Oboje dobrze wiemy, czego ona chciała! A ja nie nadaję się na męża!
- Rogue sądziła inaczej… Żałuję, że nie powiedziała ci o wszystkim… Teraz już jej nie ma.
- Co?!
- Przez ciebie opuściła szkołę. Zniknęła…
- Dlaczego jej wobec tego nie szukasz? – znów się zdenerwował.
- Marie jest już dorosłą kobietą. Jeśli zdecydowała się nas opuścić, nie mogę jej sprowadzić tu z powrotem na siłę… Choć dzisiaj się minęliście. Była tu cztery godziny temu. Sądząc z tego, że tu wróciłeś, chyba oboje mieliście nadzieję się tu odnaleźć…
- Chyba ci się mózg starzeje! – prychnął Wolverine, odwracając się z zamiarem wyjścia.
- Stracisz ją, James – powiedział Profesor przez ramię.
- Nie praw mi tu gadek motywujących, Charles. Rogue doskonale wiedziała, że nic do niej nie czuję.
- Sam siebie okłamujesz. Też się w niej zakochałeś, tylko z jakichś względów nie chcesz się do tego przyznać… Czemu tak bardzo boisz się tego uczucia?
- Bo żadnego nie ma, Charles! Dziewczyna coś sobie ubzdurała i głupio przy tym trwa. Nic jej jednak z tego nie przyjdzie. Żegnaj!
Rogue westchnęła, w napięciu patrząc na szyld azylu, gdzie miała się jeszcze schronić. Doskonale jednak wiedziała, że jeśli to zrobi, wszyscy, który mieszkali w Instytucie Xaviera, staną się automatycznie jej wrogami. Nie mogła jednak zostać sama! Nie teraz.
Wokół otaczał się gęsty las, za dnia dość nieprzyjemny, a w nocy jeszcze gorszy. Przyprawiał o dreszcze, ale nikt się tu nie zapuszczał, więc mutanci, w większości jeszcze większe wyrzutki, niż ona w tej chwili, mieli szansę na w miarę normalne życie. Problem stanowił jednak ich dowódca. Kiedyś przeciw sobie walczyli. Nie wiedziała, czy teraz po prostu nie wywali jej na bruk, gdy dowie się, czego od niego chce…
Nie mając jednak zbytniego wyboru przeszłą na drugą stronę żwirowej dróżki i starła łzy z policzka, po czym pchnęła mocno frontowe drzwi. Znalazła się natychmiast w ciemnym korytarzu.
- "Proszę, proszę, proszę” – usłyszała przed sobą w ciemności męski głos. – "Któż to nas odwiedził… Dzielny X-men!”
- Muszę porozmawiać z Magneto! – powiedziała stanowczo, rozglądając się za źródłem dźwięku. Nagle podskoczyła, cofając się gwałtownie, gdy tuż przed nią pojawił się postawny, młody mężczyzna.
- Czego od niego chcesz? – zapytał. Cała jego postać emanowała silną energią. Rogue nie miała złudzeń, że jeśli zostanie uznana za wroga, ta energia zostanie skierowana przeciw niej.
- Porozmawiać. Chcę do was dołączyć.
- Dołączyć? Należysz do X-menów!
- Już nie. Odeszłam od nich.
- "Dlaczego?” – zapytał nagle Magneto, wychodząc z ukrytych w ścianie drzwi.
- Zawiodłam się na nich – wyznała. – Nie chcę tam już należeć… Nie mogę…
- Czyżby cię wyrzucili? – zainteresował się Erik.
- Powiedziałam już, że sama od nich odeszłam! Nie pasuję do nich…
- Czyżby zaczęli się ciebie bać? Jesteś dość niebezpieczna…
- Wiem o tym – przyznała. – Ale naprawdę zależy mi, byś mnie przyjął do Bractwa.
- Porozmawiajmy – zaproponował w końcu Magneto po dłuższej chwili milczenia.
Dziewczyna ruszyła niepewnie za starym mężczyzną, który poprowadził ją do swojego gabinetu znajdującego się na końcu korytarza.
- A teraz opowiedz mi, co dokładnie cię do mnie sprowadza. Wytłumacz, dlaczego odeszłaś.
- Jestem tutaj, bo potrzebuję schronienia. Rozstałam się z mężczyzną.
- Zagraża ci?
- Nie.
- Dlaczego więc potrzebujesz schronienia? – zainteresował się, rozsiadając się wygodnie w mocno podniszczonym, skórzanym fotelu. Ona siedziała na składanym krześle…
- Bo nie mogę już mieszkać w miejscu, gdzie wszystko przypomina mi Log… - w ostatniej chwili ugryzła się w język i zamilkła.
- Proszę? Chcesz mi powiedzieć, że spotykałaś się z Loganem? Lub się w nim zakochałaś?
- Niestety. Zostawił mnie i wyjechał.
- Co, jak co, Rogue, ale myślałeś, że jesteś mądrzejsza… Co do Logana. Cóż, ucieczka jest jego stałą metodą. Rzadko walczy o cokolwiek. Bo jak przypuszczam, miał walczyć, tak?
- Po części. Miał ze mną być. A ja nie mogę wrócić do Profesora. Nie teraz, gdy wszystko może się wydać! Logan nie może się dowiedzieć!
- Czego, moja droga?
- Że jestem z nim w ciąży – wyznała szeptem. Magneto zaniemówił i odchylił się w krześle.
- Cóż… Wszystkiego mogłem się spodziewać po twojej wizycie, ale nie takiej rewelacji! No cóż… Czego ty ode mnie oczekujesz? Nie mam w zwyczaju opiekować się brzemiennymi…
- Wiem! – przerwała mu. – Wiem, ale nie mam nikogo, do którego mogłabym zwrócić się z pomocą. Moi rodzice się mnie boją, a w szkole się już nie pojawię… Będą wytykać mnie palcami.
- Jesteś zagadką, Rogue – przyznał, kołysząc się w krześle. – Nie mam pojęcia, na co cię stać. Jesteś niebezpieczną mutantką, Marie… Jesteś w nieciekawej sytuacji. Jeśli cię tu przyjmę, to tylko na specjalnych warunkach. Przez pewien czas będę cię uważnie obserwować. Nie będziesz również mogła kontaktować się ze swoimi dawnymi kolegami. Gdy spotkasz któregoś X-mena, zabij!
- Więc będę mogła tu zostać? – zapytała z nadzieją.
- Możesz, jeśli naprawdę tego chcesz. Dostaniesz jednak osobę, która będzie się tobą opiekować. Pod względem twojego, jak i pozostałych mutantów bezpieczeństwa – powiedział poważnie. – Zgadzasz się?
- Oczywiście! Zrobię wszystko – zapewniła go, zrywając się z miejsca. Co prawda zakręciło się jej lekko w głowie, ale złapała się biurka i utrzymała pion.
- Obym tego nie żałował – mruknął pod nosem. Spojrzał na nią uważnie i powiedział. – Zajmij ostatni pokój na końcu korytarza po prawej stronie na drugim piętrze. Za dwie godziny spotkasz się ze swoim "opiekunem” w saloniku piętro niżej. Łatwo trafisz. A teraz już idź.
- Dziękuję – mruknęła jeszcze, chwytając swoją torbę.
- Podziękujesz mi, gdy cię tu nikt nie zabije – zauważył z wrednym uśmiechem.
Wyszła i skierowała się do swojego nowego pokoju według wskazówek Magneto. Odetchnęła głęboko i pchnęła drzwi. Pokoik był dużo mniejszy i skromniej urządzony, niż ten w Instytucie, czy nawet jej rodzinnym domu, ale cieszyła się, że ma wreszcie swój własny kąt. Nie dzielony z nikim innym. Co prawda trochę zmartwiły ją ostatnie słowa Erika, ale miała nadzieję, że nikt jej nie zaatakuje.
W czasie, gdy ona rozgaszczała się w swoim nowym lokum, magneto gościł w gabinecie "opiekuna” Rogue.
- Mam dla ciebie nowe zadanie – powiedział, gdy młody mężczyzna zjawił się w pomieszczeniu.
- Kiedyś mnie wykończysz. Właśnie wróciłem z ostatniej misji. Zauważ, że nie są to miłe zadania…
- Skończyłeś? – ofuknął go Magneto. – To zadanie nie powinno być niebezpieczne. Chyba że będziesz mieć pecha.
- O co chodzi?
- Mamy nowego mutanta w Bractwie. Właściwie mutantkę. Zaopiekujesz się nią.
- Sądzisz, że nie mam nic lepszego do roboty?
- Tu chodzi o twoją dawną znajomą, Pyro… Rogue jest z nami i potrzebuje twojej opieki.
- Rogue?! Marie przystała do Bractwa? – John zerwał się na równe nogi i oparł dłońmi o blat biurka.
- Jest – przytaknął Lensherr.
- Co to znaczy, że potrzebuje mojej pomocy?
- Jest w ciąży – wyjaśnił mutant. Pyro znieruchomiał. – A Logan ją zostawił i…
- Zatłukę skurwiela przy najbliższej okazji! – warknął wściekły John. – A nią się nie martw. Zajmę się dziewczyną – rzucił niby od niechcenia i wybiegł z gabinetu.
Rogue weszła do salonu i od razu skierowała się do wysokiego okna na przeciwległej ścianie. Stanęła przy nim i zamyśliła się.
- "Widzę, że Bractwo ładnie nam się powiększyło” – usłyszała za sobą tak dobrze znany sobie głos. Odwróciła się błyskawicznie. Jej wzrok padł na trzymaną w rękach zapalniczkę, którą mężczyzna się bawił, zapalając ją i gasząc na przemian.
- Pyro! – powiedziała zaskoczona. – Co ty tu robisz?
- Jestem od teraz twoim "opiekunem” – wyjaśnił, podchodząc do niej.
- Ty? – zdumiała się z lekkim uśmiechem, bo pomimo jego zdrady, kiedyś go lubiła.
- Ja – przyznał. – Zawiedziona?
- Nie! Zaskoczona. Czy ty?...
- Wiem, Magneto mi powiedział… Spokojnie, nie pozwolę, by ktoś zrobił ci tutaj krzywdę.
- Dziękuję – powiedziała, uśmiechając się szeroko. Ten prosty gest sprawił, że jego serce momentalnie stopniało, a na ustach wykwitł delikatny banan.
1 komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.
AnonimS
Jak fantastyczne fantasty. Ciekawe co dalej. Pozdrawiam
elenawest
@AnonimS dzięki :-D