Przeklęta - 22 | Pojmana

Dawno nie byłam tak roztrzęsiona. Z każdym krokiem coraz bardziej docierało do mnie, co się tak naprawdę wydarzyło. To było straszne. Nagle zrozumiałam, że stałam się bezdomna. Nie mogłam już wrócić do domu, ponieważ własna matka mnie nie rozpoznawała. Do Jasona bałam się wrócić, bo pewnie zareagowałby podobnie. Dwie najbliższe mi na świecie osoby zostały opętane przez duchy. Już tylko duchy mi zostały… dobre, czy złe… już sama nie wiedziałam, czy to miało jeszcze jakiekolwiek znaczenie. Chyba nic już go nie miało. Czy ktokolwiek mi został?
Nie wiedziałam, dokąd mam iść, więc skierowałam się w stronę jedynego miejsca, gdzie jeszcze nic mi się nie stało – do bazy. Teraz równie dobrze mogłam spędzić tam resztę życia, bo już nikt by mnie nie szukał. Szłam przed siebie, a łzy spływały po mojej twarzy i skapywały z niej na ubrania. Czułam, że moja głowa stawała się coraz cięższa od tych wszystkich okropnych spraw. Przeminęła mi nawet satysfakcja z tego, że być może odkryłam sposób na dostęp do mocy Gordona. Bo co mi było po jego mocy, skoro i tak nie wiedziałam, jak jej użyć? Nie miałam pojęcia, jakim sposobem opętali moją mamę i Jasona, nie wiedziałam, jak to odkręcić. Nic już nie wiedziałam. Chciałam choć przez chwilę nie musieć być silna i wciąż rozmyślać nad wszystkimi cholernymi porażkami mojego życia.  
Doczłapałam się na cmentarz i dotarło do mnie, że znów nie mam jak wejść do bazy. Sama nie mogłam, a Adam się nie pojawiał. Tym razem jednak nie miałam siły kopać w grób, krzyczeć czy wykonywać innych podobnych czynności. Po prostu usiadłam na zimnej kostce, nie zważając na leżący śnieg. Natychmiast zrobiło mi się lodowato, ale dalej tak siedziałam. Wkrótce śnieg zaczął padać na nowo. Białe płatki osiadały na mnie, a ja czułam się jak pomnik, który zastygł na wieki. Przytłaczające uczucie beznadziejności pogłębiało się z każdą minutą. Nagle byłam zupełnie samotna i bezdomna. Nagle było mi wszystko jedno. Całkiem przyjemne uczucie.
Z każdą kolejną chwilą wszystkim przejmowałam się coraz mniej. Zaczęła nawet ogarniać mnie senność. Powoli przestawałam odczuwać zimno. Oczy już prawie mi się zamknęły, gdy nagle ktoś przy mnie ukucnął. Podniosłam głowę i zobaczyłam Adama. Patrzył na mnie z niepokojem.
- Co się stało? – spytał cicho. – Przepraszam, że mnie nie było. Miałem sprawę do załatwienia.
- I załatwiłeś? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Wystraszyłam się swojego głosu, który nagle stał się zachrypnięty, jakbym od dłuższego czasu chorowała na gruźlicę.
- Nie. – Westchnął ciężko. – Nieważne. Dlaczego siedzisz na zimnie? Podobno ludzie mogą od tego chorować. Chodź. – Pociągnął mnie za rękę i już po chwili byliśmy w bazie. Ledwo się poruszałam; czułam się jak wyjęta z zamrażalnika. Spodziewałam się, że od razu pójdziemy do Jonathana, ale widocznie Adam nie chciał czekać. Weszliśmy do znanej już mi groty, w której tamtego szczególnego dnia dowiedziałam się o wszystkim. Miałam wrażenie, że to było bardzo dawno temu.
Adam szarpnął mnie za rękę, próbując odwrócić mnie ku sobie. Syknęłam głośno, bo naruszył moją ranę, którą zadałam sobie szkłem. Szybko wyrwałam rękę z jego uścisku. Adam zmarszczył brwi i spojrzał na mnie pytająco.
- Co ci się stało? – spytał ostro. Zanim zdążyłam zareagować, gwałtownie podciągnął rękaw mojej kurtki. Jęknęłam, bo znów mnie zabolało.
- Przestań – powiedziałam słabo. Ponownie przyciągnęłam rękę do siebie i zakryłam ranę. Była wyraźnie mniejsza, ale wciąż bolesna. – Nic się nie stało. Zacięłam się szkłem, gdy sprzątałam.
Wolałam nie mówić Adamowi o moim odkryciu. Natychmiast by się na mnie wściekł i zabronił mi tego robić, a nie mogłam dokładać sobie jego kolejnych uwag, podczas gdy po raz pierwszy miałam szansę dojść do czegoś sama. Adam miał taki wyraz twarzy, jakby sam nie wiedział, czy mi uwierzyć, ale widocznie widać było po mnie, że mamy inne zmartwienia.  
- Co tym razem?
Nie miałam najmniejszej siły, by o tym opowiadać, ale musiałam komuś się wyżalić – komukolwiek. Osunęłam się po ścianie groty i opadłam na nierówne podłoże. Adam ukucnął przy mnie. Słabym głosem opowiedziałam wszystko, co się stało od czasu, gdy wróciłam wczoraj do domu. Gdy to opowiadałam, brzmiało to w moich ustach wyjątkowo nierealistycznie. Przez chwilę nawet musiałam się zastanowić, czy naprawdę mówię te słowa, czy może wymawia je ktoś inny, obok mnie. To było jak jakiś horror. Pod koniec znów poleciały mi łzy, choć oczy niemiłosiernie mnie piekły. Otarłam je rękawem kurtki. Dlaczego w takich momentach nigdy nie miałam przy sobie chusteczek?
- Jak to się stało? – jęknęłam żałośnie, patrząc na Adama. – Przedtem nie robili takich rzeczy. Dlaczego tak nagle zmienili taktykę?  
- Masz rację, wcześniej tak nie działali – mruknął Adam, usilnie nad czymś myśląc. – I nie mówię tylko o twoim przypadku. Wcale nie jest tak łatwo opętać człowieka, wbrew temu, co się powszechnie sądzi.
- A więc? – spytałam ze zniecierpliwieniem.  
- Musieli nabyć tę umiejętność, gdy wzmacniałaś ich tym cholernym podrobionym sztyletem – burknął Adam, podnosząc się z klęczek. Przyłożył ręce do twarzy i fuknął ze złością: - Rany, wszystko się coraz bardziej komplikuje. Musimy zebrać wszystkich.
- Wszystkich? Wszystkie duchy? - spytałam szeptem. Dotychczas nie rozmyślałam nad tym, ile duchów się tu pałętało. Skupiłam się jedynie na Adamie i Jonathanie. Nie chciałam jeszcze bardziej przepełniać się strachem, że tych istot było tu więcej. – Po co?
- Nie chcę cię przerażać, ale czuję, że zbliża się walka – Adam spojrzał na mnie poważnie. – Wolę się zawczasu przygotować.
- A co ja mam robić, co? – zawołałam, nagle czując przypływ energii. Chwiejnie podniosłam się z pozycji siedzącej i wycelowałam w Adama drżący palec. – Jestem bezdomna! Mój chłopak mnie nienawidzi, a teraz w dodatku moja własna matka mnie nie rozpoznaje! Zapomniała, że istnieję, że ma córkę, wyrzuciła mnie z domu i już… - chlipnęłam. Łzy znowu wypłynęły z moich oczu. – Już nie wiem, co mam robić! Co mam zrobić ze sobą! – Zaczęłam się miotać po grocie, czując nagły przypływ energii… z dość beznadziejnego źródła. – Nie mam dokąd pójść! Nie mam już nikogo!  
- Uspokój się! – Adam złapał mnie za ramiona i zmusił, bym się zatrzymała i spojrzała na niego. – Masz mnie!
- Wcale cię nie mam! – wrzasnęłam, wyrywając się z jego uścisku. Mój krzyk odbił się przerażającym echem. – Ty nie żyjesz! Nikt z was nie żyje!  
Adam wyglądał tak, jakby po moich słowach odebrało mu mowę. Opuścił ręce i spojrzał na mnie w milczeniu. Zrobiło mi się wstyd za to, co powiedziałam, ale przecież to była prawda. Niby jak miałam mieć oparcie w kimś, kto nie żył, kto był jedynie przezroczystą materią i mógł w każdej chwili zniknąć jak obłoczek dymu? Chociaż póki co to duchy były bardziej stałe niż ludzie, którzy mnie otaczali. Im można było zmodyfikować pamięć w sekundę. Gwałtownie zamrugałam i ponownie poczułam piekące łzy. Poczułam się jak małe, bezbronne dziecko, któremu zabrano lizaka i które się zgubiło, straciło rodziców z oczu i jedyne, co potrafiło w tej chwili, to płakać. I chciało do mamy, do taty. Tak po prostu.
- Nie martw się – usłyszałam, ale nawet nie miałam siły podnieść głowy i spojrzeć na Adama. – Coś poradzimy. Jonathan się tym zajmie. Posiedź tu i uspokój się.  
- Pewnie nie mógłbyś załatwić mi herbaty, co? – mruknęłam, ale nie otrzymałam odpowiedzi. Odwróciłam się i zobaczyłam, że Adama już nie było. Ponownie usiadłam na zimnej podłodze i po raz pierwszy od dawna zastanowiłam się, co mam zrobić z własnym popieprzonym losem. Nie mogłam tu spędzić reszty życia – gdzieś, gdzie nie było humanitarnych warunków, bo przecież to była siedziba duchów. Nie było tu łóżek, pryszniców, jedzenia, picia, ubrań na zmianę… tak naprawdę sama dobrze nie wiedziałam, co tu się znajdowało. Wolałam nie zaznajamiać się ze wszystkim, co tu było, bo to by oznaczało, że coraz bardziej wtapiam się w świat duchów, a nie realny świat. To było miejsce do przetrwania, ale tak na dobrą sprawę jedynie chwilowego, a ja zwyczajnie chciałam się umyć, przebrać w czyste ubrania, wypić ciepłą herbatę i coś zjeść. Jak człowiek. Dla którego tutaj nie było miejsca.
Siedziałam jeszcze chwilę, ale Adam nie wracał, a mój żołądek coraz bardziej się zaciskał. Póki miałam jeszcze naładowany telefon, sprawdziłam godzinę. Było jeszcze przed południem, ale mama pewnie była już w pracy. Chciałam wrócić do domu i chociaż zabrać moje rzeczy, by całkiem nie oszaleć i pamiętać, kim jestem. Potrzebowałam czegoś swojego, ludzkiego. Dopiero potem musiałam zastanowić się, co dalej.  
Uznałam, że jeśli Adam będzie czegoś ode mnie chciał, to mnie znajdzie, więc wymknęłam się ukradkiem z groty i szybko wyszłam z bazy. Na powrót ogarnął mnie chłód, ale im szybciej szłam, tym bardziej się rozgrzewałam. Chciało mi się jednocześnie śmiać i płakać na myśl, że muszę zakradać się do własnego domu jak złodziej, ale nie miałam innego wyjścia. Najpierw upewniłam się, że samochodu mamy nie było na podjeździe ani w garażu. Potem wsunęłam klucz do zamka i odetchnęłam z ulgą, gdy usłyszałam szczęknięcie i drzwi się otworzyły. Przez chwilę bałam się, że w tej patowej sytuacji poczuła za stosowane, by zmienić zamek. Wcale bym się nie zdziwiła. Nie traciłam czasu. Wpadłam do środka i szybko wyciągnęłam z szafy dużą sportową torbę. Wszystkiego nie mogłam ze sobą zabrać, ale musiałam zachować chociaż część. Pobiegłam do swojego pokoju i zaczęłam wciskać do torby ubrania. Dorzuciłam parę ciepłych bluz, czując się tak, jakbym się szykowała na wakacje w górach, a nie na odejście z własnego domu. Wrzuciłam nawet ładowarkę do telefonu, choć w obecnej sytuacji wydawało się to niemal idiotyczne. Owszem, mogłam ładować komórkę w barach czy lokalach, ale do kogo miałam z niej zadzwonić? Do Adama? Parsknęłam śmiechem na tę myśl. Najwyraźniej po płaczu przyszła kolej na histeryczny śmiech z mojego beznadziejnego położenia.
Po kieszeniach poupychałam pieniądze, a potem zeszłam na dół i powyjmowałam z szafek i lodówki wszelkie jedzenie, które mogłam zabrać ze sobą – które wytrzyma jeszcze parę dni i się nie zepsuje. Po wszystkim torba ważyła więcej niż dorosły wieloryb, ale to było moje najmniejsze zmartwienie. Wkrótce włączyły mi się nerwy; bałam się, że mama może wrócić w każdej chwili, dlatego najszybciej jak mogłam wyszłam z domu i zamknęłam drzwi. Na szczęście torba miała kółka i drążek do trzymania, więc mogłam ją ciągnąć za sobą i nie musiałam męczyć się noszeniem jej. Postanowiłam pójść do pobliskiej herbaciarni i usiąść jak normalny człowiek, by wypić herbatę. W końcu miałam czas. Nigdzie mi się nie spieszyło.  
Siedząc w ciepłym pomieszczeniu i popijając herbatę z filiżanki, patrzyłam po twarzach siedzących wokół mnie, roześmianych ludzi. Tacy beztroscy, tacy… normalni. Ich zmartwieniem był złamany paznokieć, jedynka w szkole, kłótnia z dziewczyną. Też chciałam mieć takie problemy, ludzkie problemy. Nagle serce podskoczyło mi do gardła. Poruszyłam się tak gwałtownie, że nieomal stłukłam filiżankę z herbatą. Do środka wszedł Jason… ale nie był sam. Trzymał za rękę jakąś dziewczynę. Od razu ją rozpoznałam – to była ta blondynka, która nie tak dawno na szkolnym korytarzu rozmawiała o mnie z koleżanką i głośno wyrażała swoje zdziwienie, że taki chłopak jak Jason jest z taką dziewczyną, jak ja – która udaje żałobę tylko po to, żeby zjednać sobie ludzi. Pamiętam, jak Jason ostro na to zareagował – stanął w mojej obronie, a tę dziewczynę niemal zabił wzrokiem. A teraz? Zdejmował jej czapkę i przygładzał włosy, które się naelektryzowały. Usiedli przy stoliku niedaleko mnie. Nie byłam w stanie oddychać. Patrzyłam na to i nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam. Mój Jason z inną. Tuż przed moimi oczami. Jason nawet nie patrzył w moją stronę, był zapatrzony w tę dziewczynę. Serce waliło mi jak młotem, a oczy po raz kolejny wypełniły się łzami rozpaczy. To było jak cios nożem. Krew huczała mi w uszach i czułam się tak, jakbym oglądała film, jakby to nie działo się naprawdę. Nie mogłam dłużej na to patrzeć. Poderwałam się szybko, rzuciłam pieniądze na stolik, prawdopodobnie wrzucając je do niedopitej herbaty, ale miałam to gdzieś. Złapałam kurtkę i torbę i szybko wypadłam z herbaciarni, nie zważając na zdumione spojrzenia innych klientów. Prawie się potknęłam o schodek, ale w ostatniej chwili złapałam równowagę. Chciało mi się wyć z bezsilności. Długo i głośno. Wiedziałam jedynie, że muszę się stąd oddalić. Założyłam na siebie kurtkę, złapałam za rączkę torby i odeszłam, ocierając łzy. Moje najgorsze koszmary w ciągu całego życia nigdy nie były tak okropne jak to, co się teraz działo. To było niepojęte. Chyba wyczerpali już limit krzywd. Bo co jeszcze mogli mi zrobić?
Pałętałam się po uliczkach, nie wiedząc, dokąd pójść. Robiłam się coraz bardziej śpiąca, ale nie wiedziałam, dokąd mogłabym iść. Na myśl o spaniu pod ziemią, wśród duchów, miałam ochotę dać sobie w twarz, by się rozbudzić. Wynajmowanie pokoju w hotelu wydawało mi się nie na miejscu – tylko niepotrzebnie wydałabym dużo pieniędzy. Więc co miałam robić?
Moje rozmyślania przerwał krzyk:
- To ona! – krzyknął ktoś za mną. Choć nie miałam pojęcia, do kogo są kierowane te słowa, odwróciłam się. Szybko się okazało, że były kierowane do mnie. Zdrętwiałam na widok tłumu ludzi i migających świateł wozów policyjnych. Co tu się działo?
Chciałam przyspieszyć kroku, ale ktoś nagle zagrodził mi drogę. Jednocześnie usłyszałam kolejny krzyk:
- Nie ruszaj się! Mamy broń!
To stanowczo przekonało mnie, by zastygnąć w miejscu. Z niedowierzaniem patrzyłam, jak podchodzi do mnie wysoki policjant i zakłada mi na ręce kajdanki. Spojrzałam na niego niemo, bo nie mogłam wykrztusić z siebie słowa. Co to niby miało znaczyć?  
Policjant uśmiechnął się złowieszczym uśmiechem.
- Jesteś aresztowana za zabójstwo Diany Scott – powiedział spokojnie.

candy

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2777 słów i 14981 znaków, zaktualizowała 22 gru 2016.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • POKUSER

    A byłem pewny, że za kradzież z własnego domu.   Podoba mi się twój styl, bo nie potrafię kolejnego kroku przewidzieć :)

    22 gru 2016

  • candy

    @POKUSER cieszy mnie to bardzo :D

    22 gru 2016