Przeklęta - 16 | Szaleństwo

Jason wrócił do szkoły, ponieważ powikłania po wypadku nie były duże. Ludzie z klasy raczyli zadać parę pytań, jak to się stało i jak Jason się czuje. Ja dalej byłam pomijana – jak powietrze. Zaczynałam się powoli do tego przyzwyczajać.
Jonathan ściągnął mnie do bazy. Tym razem nie opierałam się, bo też chciałam z nim porozmawiać. Obracał sztylet w dłoniach przez parę dobrych minut, podczas gdy ja ze zniecierpliwieniem stukałam butem w podłogę. Adam milczał.
- To bardzo dziwne – powiedział powoli Jonathan, wciąż przyglądając się sztyletowi, tak jakby oglądał eksponat w muzeum. – Leslie, nie jestem pewien, czy to bezpieczne, by go używać…
- Ja też nie byłam pewna – przerwałam mu. – Ale już ci mówiłam, że wbiłam go w serce tej kobiety i ona zniknęła. Potrzebujemy lepszego dowodu?
- To nie zmienia faktu, że pojawił się znikąd. – Jonathan delikatnie położył sztylet na stoliku. – A jeśli nie znasz źródła, nigdy nie możesz mieć pewności, że jest ono dobre.
Z trudem powstrzymałam się, żeby nie wywrócić oczami.
- Ani że jest złe. Posłuchaj, przecież to mój tata miał sztylet jako ostatni – powiedziałam z naciskiem. – Być może to on mi go przysłał. Nie wiem jak, ale mało mnie to obchodzi. Najważniejsze, że go mamy! Możemy go powbijać w te wszystkie duchy jak w masło – ciągnęłam entuzjastycznie. Adam spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami.
- To ma być porównanie zagrzewające do walki? – mruknął. – Raczej słabe.
- To chyba ja mam walczyć, prawda? – odcięłam się. – Chyba że… - zawahałam się. – Wy też możecie używać sztyletu, czy nie?
- Tylko człowiek może użyć sztyletu do odesłania ducha do piekła – odezwał się Jonathan. Zdążyłam już zapomnieć o jego obecności. Zerknęłam na niego. Wydawał się przygnębiony. – Ale mimo wszystko, Leslie, nie jestem pewien, czy to bezpieczne.  
- Istnieje tylko jeden sposób, żeby się o tym przekonać – stwierdziłam sucho. Podeszłam do stołu, na którym Jonathan położył sztylet i wzięłam go do ręki. Ciężka rękojeść od razu pociągnęła moją rękę w dół. – Teraz trzeba tylko poczekać, aż te ciemne masy się napatoczą.
- Tym razem może nie być tak łatwo – powiedział Adam, podchodząc do mnie i skutecznie gasząc mój entuzjazm. – Na pewno już się zorientowali, co zrobiłaś i będą czujni. A, uwierz mi, nie jest łatwo wyprzedzić ducha w działaniu – dodał ironicznie.  
- Przestań się wymądrzać – burknęłam. Wrzuciłam sztylet do torby i zasunęłam suwak. – Boże, ale czasem jesteś irytujący. W końcu coś mi się udało, ale ty i tak musisz być złośliwy i udowadniać, że zawsze masz rację, prawda?
Adam chciał coś powiedzieć, ale wyminęłam go i szybkim krokiem skierowałam się do wyjścia. Miałam po uszy jego tekstów i upartości. Irytowało mnie to, że w każdej sytuacji musiał sprawiać, by i tak wychodziło na jego. Sama podejrzewałam, że tym razem już nie mogło pójść z górki, ale czy musiał mi to przypominać na każdym kroku? Nigdy mnie nie pochwalił. Nigdy nawet nie docenił tego, jak wiele poświęciłam, by wmieszać się w tę sprawę. Nawet przy wyjawianiu mi prawdy o sobie i o całej społeczności duchów nie był zbyt delikatny. Wiecznie mi dogryzał i dziewięćdziesiąt procent swoich słów nasączał kpiną czy sarkazmem. Rany, kto mi go przydzielił jako opiekuna? Czy nie było tu żadnej dziewczyny ducha, która choć trochę by mnie zrozumiała?  
Nie spodziewałam się, że zostawi mnie w spokoju, dlatego nawet nie zdziwiłam się, widząc, jak z łatwością dotrzymuje mi kroku.
- Idź sobie – powiedziałam od razu, nawet na niego nie patrząc. Skierowałam się w stronę wyjścia z bazy. – Mam cię dosyć.
- O, to wreszcie wiesz, co ja czuję do ciebie przez większość czasu – usłyszałam kąśliwy głos Adama. Nie zrobiło to na mnie większego wrażenia.
- Wiesz co? – zaczęłam, zatrzymując się i odwracając do niego. Patrzył na mnie chłodno. – Może i szacunek dla zmarłych się należy. Może i wyznaczono cię na mojego opiekuna i może nie powinnam tego mówić, ale naprawdę, NAPRAWDĘ – zaakcentowałam. – Mam cię dosyć – mówiłam, a wyraz twarzy Adama zaczął się zmieniać. – Zachowujesz się jak rozkapryszony dzieciak z przedszkola. Ochrzaniasz mnie, gdy tylko coś powiem, a sam nie jesteś lepszy. Wciąż traktujesz mnie z góry. Masz mi pomagać, a najczęściej tylko wszystko utrudniasz – kontynuowałam. Adam nagle mi przerwał:
- Jak niby wszystko utrudniam?
- Naprawdę mam wymieniać? – spytałam ironicznie. – Dobrze. Ciągle powstrzymywałeś mnie przed jakimkolwiek działaniem, choć dobrze wiedziałeś, że nie mogłam siedzieć bezczynnie – zaczęłam mówić, wyliczając na palcach prawej ręki. – Nie chciałeś powiedzieć mi, co muszę zrobić, by wejść do czyjegoś umysłu. Dopiero Jonathan mi to powiedział. Twoim zadaniem jest mi pomagać, a najczęściej i tak jestem zdana tylko na siebie! – Zauważyłam, że zaczynam podnosić głos, ale już nie mogłam się uspokoić. Wylewałam z siebie cały żal i rozgoryczenie, które siedziało we mnie od kilku tygodni. – Mówiłam ci, że teraz to Jason stał się celem ataków, a ty wspaniałomyślnie to zignorowałeś. Na dodatek zamąciłeś mi w głowie swoją dziwną gadką o tym, że niby coś do ciebie czuję – wyplułam z siebie na sam koniec, ciężko oddychając. – No, właśnie tym wszystko utrudniasz. Coś pominęłam? A może to wciąż za mało powodów?
Adam jakby oklapł. Nie patrząc na mnie, mruknął:
- Rzeczywiście, gdy tak to przedstawiasz, faktycznie kiepsko to wygląda.
- Tak sądzisz? – spytałam kpiąco.  
- Jest powód, dla którego zachowuję się tak, a nie inaczej – powiedział, nagle jakoś głośniej i odważniej.  
Moje brwi podjechały do góry.
- To może mnie oświeć – zaproponowałam oschle. – Bo samej ciężko jest mi wymyślić powód, dla którego zachowujesz się tak idiotycznie.
Adam przez chwilę milczał, jakby sam nie był pewien, czy ma mi odpowiadać.
- No, słucham – ponagliłam go.
Byłam przygotowana na długą tyradę, na kąśliwe uwagi, na wyjaśnienia krótsze niż bym tego chciała, na dosłownie wszystko… poza tym jednym słowem, które w końcu wyszło z ust Adama i wprawiło mnie w zdumienie.
- Ty.
Przez chwilę nie mogłam pojąć, co przez to rozumiał.
- Ja? – spytałam, znowu unosząc brwi. – A możesz jaśniej?
Adam zrobił krok w moją stronę.
- Złości mnie myśl, że muszę chronić Jasona, podczas gdy najchętniej w ogóle bym się go pozbył – powiedział, wbijając we mnie intensywny wzrok. Po jego słowach zrobiło mi się zimno i straciłam całą zaciętość.
- Co ty wygadujesz? – szepnęłam. – Nie dość, że prawie go zabili, to jeszcze ty chcesz się go pozbyć? – Mój szok zaczynał ustępować miejsca złości. – Jakim prawem?!
- Oczywiście, że się go nie pozbędę – fuknął Adam. – Zabiłabyś mnie za to. I mówię to, wciąż pamiętając, że już raz umarłem.
- Więc o co ci chodzi?! – zniecierpliwiłam się. Upuściłam torbę na podłogę, ponieważ nagle jej ciężar stał się zbyt przytłaczający. Gruchnęła z głośnym stukotem. – Mówisz takie rzeczy, jakby to było coś najnormalniejszego na świecie i nawet nie raczysz wyjaśnić! Jak możesz wygadywać takie rzeczy o Jasonie? Nawet go nie znasz!
- Nie muszę go znać! – Teraz i Adam zaczął podnosić głos. – Nie cierpię go, bo jest z tobą!
Tym razem zamilkłam i wpatrzyłam się w Adama szeroko otwartymi oczami. Wyglądał, jakby nieco się zawstydził swojej deklaracji, ale i tak był zdeterminowany, żeby mówić więcej.  
- Że co? – szepnęłam.
- Nie cierpię go, bo jest z tobą – powtórzył Adam, ściszając głos i patrząc na mnie ponuro. – Bo ty jesteś z nim. Bo go kochasz i zrobiłabyś dla niego wszystko, kosztem nawet własnego życia. Dla mnie byś tego nie zrobiła, nawet, gdybym żył.
- Co ty w ogóle mówisz? – wyjąkałam, nie będąc pewna, co chcę powiedzieć. W głowie mi huczało. Czy to była jakaś deklaracja uczuć? Zazdrości? Nie pojmowałam tego. Nie umiałam. Przecież Adam był duchem. Bytem niematerialnym. Nie żył… od dobrych dziesięciu lat… a mimo to... – Co chcesz przez to powiedzieć?  
- Dobrze wiesz – burknął Adam, chowając ręce w kieszenie. Przez chwilę wyglądał jak zwyczajny chłopak, który nagle zorientował się, że powiedział za dużo. – Masz już odpowiedź na swoje pytania. Zrobisz z nią co chcesz.
- Adam – szepnęłam. Chciałam go dotknąć, ale zabrakło mi odwagi. W jego spojrzeniu czaił się ból i chłód. Czułam się tak, jakbym właśnie dotkliwie go zraniła.  
- Przestań – burknął znowu. – Nie chcę litości. Przynajmniej teraz już wiesz. Nie będę dłużej ukrywał tego, że nie mogę znieść twojego chłopaka. – Z każdym kolejnym słowem moje zmieszanie z powrotem zmieniało się w złość. Spojrzał na mnie hardo. – I tak muszę go ochraniać, czy mnie o to prosisz, czy nie, ale nie myśl sobie, że mi się to podoba. Najchętniej wymazałbym mu pamięć. By zapomniał, że jest z tobą. – Nagle złapał mnie za rękę. Przeszył mnie zimny dreszcz. – By zapomniał, jak to jest cię mieć i pozwolił komuś innemu się tym nacieszyć.
- Jesteś szalony! – jęknęłam, próbując wyrwać rękę z uścisku Adama.
- Nie… po prostu zakochany.  
Po jego słowach zastygłam, a on puścił moją rękę, jakby nagle go oparzyła, szybko się odwrócił i odszedł. Moja skóra płonęła, w głowie czułam dziwne pulsowanie. Patrzyłam, jak Adam odchodzi, po czym równie szybko jak on odeszłam w drugą stronę. Musiałam wydostać się z bazy, zaczerpnąć świeżego powietrza. Prawie zapomniałam, że w torbie mam sztylet. Prawie zapomniałam, że wokoło mogą być duchy i muszę non stop zachowywać czujność. Czułam się jak w transie. Szłam przed siebie, patrząc pustym wzrokiem na wszystko, co mijałam. Czy naprawdę usłyszałam to, co usłyszałam? Byłam wstrząśnięta słowami Adama. Próbowałam je sobie jakoś poukładać w głowie, ale brzmiały coraz bardziej nielogicznie za każdym razem, gdy je odtwarzałam w myślach. Adam był we mnie zakochany? To nie mogło być prawdą. I te jego straszne słowa! Wiedziałam, że był bezpośredni, nie bawił się w uprzejmości, nieczęsto okazywał troskę i zazwyczaj był po prostu burkliwy, a wszelkie zdania wypowiadał bez cienia uśmiechu. Ale to… to wstrząsnęło mną bardziej niż wszystko inne. Wiedziałam, że nie mógłby skrzywdzić Jasona, ale niesamowicie zabolały mnie jego słowa, jak bardzo by tego chciał. To było chore. Przecież on był duchem, a ja byłam człowiekiem. Czy miłość ducha do człowieka w ogóle istniała? Czy to było normalne? Trzęsącymi dłońmi otworzyłam drzwi od domu i najciszej jak mogłam poszłam do swojego pokoju. Upewniłam się, że sztylet dalej leżał w mojej torbie, po czym otworzyłam szeroko okno. Do pokoju wpadło zimne powietrze, natychmiast wywołując na moim ciele gęsią skórkę. Oddychałam głęboko, wciąż usiłując poskładać to wszystko do kupy. Nie szło mi. To wszystko było jedną wielką paranoją. Ciała taty nie było w grobie, nie mogłam się z nim skontaktować, lecz być może to on w jakiś sposób przesłał mi sztylet. To było jedynym pozytywnym punktem w tym chorym karambolu. Zamierzałam go wykorzystać jak tylko mogłam, ale deklaracja Adama całkowicie zwaliła mnie z nóg. Jak on mógł tak mówić? Jak to w ogóle mogło się dziać? Żeby duch pałał uczuciem… do człowieka…  
Wyciągnęłam podkowę, którą dostałam od Adama i zapatrzyłam się w nią. Nagle zapragnęłam się jej pozbyć. Bez względu na to, co Adam do mnie czuł, bądź nie czuł, nie miał prawa mówić, że najchętniej usunąłby pamięć Jasona i jego samego. Zabolało mnie to bardziej niż jakby powiedział, że chciałby pozbyć się mnie. Przypomniałam sobie ten moment, kiedy samochód na ulicy nieomal uderzył w Jasona. Te sekundy, gdy myślałam, że go stracę. Adam już nie żył, ale Jason tak. Naprawdę chciał, by podzielił jego los? Chciałby, żeby go nie było, żeby dostać mnie? I co potem? Mnie też by zabił, bym i ja była duchem? Głowa rozbolała mnie od tych rozmyślań i zrobiło mi się trochę słabo. Choć sama nie byłam pewna, czy to właściwy krok, zamachnęłam się i wyrzuciłam podkowę przez otwarte okno. Upadła gdzieś na ulicy z brzdękiem. Choć byłam rozdarta, poczułam się odrobinę lepiej.
- Nie potrzebuję cię – powiedziałam cicho. – I nigdy nie potrzebowałam.
Nie zastanawiałam się nad tym, czy mnie słyszał, ale powietrze wokół mnie nagle zrobiło się gęstsze, a ja musiałam podeprzeć się o parapet, by nie upaść. Nagle poczułam się dużo słabiej niż jeszcze przed chwilą. Słyszałam krew huczącą mi w uszach i miałam wrażenie, że zaraz zasnę tak jak stoję. Oczy same mi się zamykały. Poczułam się tak, jakby ktoś… odbierał mi wolę życia. Jakbym to ja sama ją sobie odebrała, wyrzucając atrybut dobrego ducha.  
Nie byłam już taka pewna, czy to był dobry ruch.

candy

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2455 słów i 13413 znaków.

5 komentarzy

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.

  • Użytkownik POKUSER

    Ale gdyby Jason zginął, to również mógłby być w niej zakochany po śmierci. To już byłyby dwa duchy, plus tata duch. Kurcze, mam nadzieję że nie wykończysz całej rodziny i nie przeniesiesz akcji w świat niematerialny ;) Chociaż z drugiej strony byłoby to ciekawe wyzwanie intelektualne...

    20 lis 2016

  • Użytkownik candy

    @POKUSER heh. Za dużo problemów w życiu realnym, żeby jeszcze tam tak mieszać :-)

    20 lis 2016

  • Użytkownik EloGieniu

    Jak mówiła czy miłość człowieka z duchem jest normalne to odrazu pomyślałem że powinna raczej czy gadanie z duchem jest normalne. XD

    19 lis 2016

  • Użytkownik candy

    @EloGieniu haha XD to zapewne też należy zaliczyć do tej kategorii :)

    19 lis 2016

  • Użytkownik Saszka2208

    Czmm? Tak pozno ? Napisz teraz jakas szybciutko prosze !!❤❤❤

    18 lis 2016

  • Użytkownik candy

    @Saszka2208 brak czasu :/// raczej nie dam rady szybciutko  :sad:

    19 lis 2016

  • Użytkownik Saszka2208

    @candy szkoda :/

    19 lis 2016

  • Użytkownik KAROLAS

    A już myślałam, że o nas zapomniałaś...  Jak zwykle cudo

    18 lis 2016

  • Użytkownik candy

    @KAROLAS nigdy <3 ale w ogóle czasu nie mam, masakra jakaś! :( dziękuję bardzo :*

    18 lis 2016