Przeklęta - 00 | Ktoś, kto rozumie

CZĘŚĆ I - PRZETRWANIE
  
Jak każdego dnia przyszłam na cmentarz. Wyrzuciłam stare kwiaty i zastąpiłam je nowymi, które ze sobą przyniosłam. Po oczyszczeniu grobu przysiadłam na małej ławeczce i zadrżałam, gdy przeszył mnie mocniejszy powiew wiatru. Zaczynała się jesień. Zwykle moja ulubiona pora roku – ale nie tym razem. Ta jawiła się jako najgorsza jesień w moim życiu. Po raz pierwszy od siedemnastu lat czegoś mi w tej jesieni brakowało. Liście zaczynały spadać z drzew, deszcz zastępował słońce, wdychałam chłodne jesienne powietrze, ale w moim sercu była dziura. Wielka, ogromna, ziejąca pustką dziura, której brzegi piekły mnie boleśnie, jakby rana wciąż na nowo się otwierała. Jak zwykle, gdy o tym pomyślałam, do moich oczu wcisnęły się nieproszone łzy. Powieki miałam czerwone, opuchnięte, wysuszone i zmęczone ciągłym płaczem, dlatego nowe łzy boleśnie mnie zaszczypały.
Boże, to było nie do zniesienia. Gdy czasem udawało mi się zapaść w sen i potem budziłam się wczesnym rankiem, niekiedy byłam na tyle zmęczona i zdezorientowana, że przez parę cudownych chwil zapominałam o tym, co się stało. Czułam wewnątrz siebie, że coś się stało, że powinnam być smutna, ale przez parę sekund nie pamiętałam, dlaczego. Dopiero po chwili otrząsałam się ze snu i spadała na mnie cała bolesna prawda. Przytłaczała mnie do podłogi z ogromną siłą, a ja nie miałam nawet ochoty wstawać i walczyć. Prawda przyciskała nogą moją twarz, unieruchamiała moje ciało i szydziła ze mnie, gdy bezradnie leżałam i nie potrafiłam się podnieść. Byłam teraz obca dla samej siebie. Wszystko wokół mnie było znajome, ale obce. Takie same, lecz inne. Wszystko było inne, odkąd mój tata zmarł. Odkąd jego klatka piersiowa została zmiażdżona, odkąd jego ostatnie spojrzenie było zupełnie inne od tych, które znałam, odkąd jego słaby głos skierował do mnie ostatnie słowa. Podczas gdy ja wściekle szamotałam się z pasami samochodowymi, ze łzami w oczach, że jeszcze mnie trzymają – że przytrzymały mnie, a nie jego! – tata umierał. Zanim go dopadłam, zanim przytknęłam moje ręce do jego ciała, był już martwy. Jego oczy – wciąż otwarte – nagle przeraźliwie puste, wpatrywały się w nicość. W przypływie szału wyskoczyłam z samochodu i nie zważając na ból w żebrach oraz na krew spływającą mi z czoła, rzuciłam się do kierowcy, który wjechał w nasz samochód. Rzuciłam się na niego z pięściami, wrzeszcząc tak, że moja klatka piersiowa zapłonęła żywym ogniem. Wrzeszczałam, bo on sam wyglądał dobrze – a przede wszystkim żył. Cholerny los oszczędził mu przykrej przyjemności odejścia na tamten świat. Zaraz mnie od niego odciągnęli, ale ja i tak krzyczałam. Łzy spływały po mojej twarzy w zawrotnym tempie, mieszając się z krwią. Dopiero po paru sekundach przypomniałam sobie o tacie. Nie zwracając uwagi na wołających mnie ludzi, na zbliżającą się karetkę, na drżących nogach podeszłam do siedzenia kierowcy. Serce boleśnie tłukło mi się o żebra, ale nie zwracałam na to uwagi, bo właśnie spadałam w głęboką, czarną i bezdenną otchłań. Mój mózg nie chciał przyjąć do wiadomości tego, co właśnie się stało. Nie potrafił. Nie mogłam uwierzyć, że właśnie patrzyłam na zwłoki własnego ojca. Że ten człowiek, który mnie wychował, który nagrywał na kamerę moje pierwsze kroki, który zawsze tulił mnie, gdy otarłam kolano, który czytał mi bajki na dobranoc, gdy nie mogłam zasnąć, który pocieszał mnie, gdy zerwał ze mną mój pierwszy chłopak… że jeszcze parę sekund temu był żywy, przytomny. Zraniony, ale żywy. Teraz jego puste oczy wpatrywały się w jakiś punkt, a ciało się nie poruszało. Teraz mogłam jedynie odtwarzać w myślach jego przerażone spojrzenie, jego wyciągającą się w moją stronę rękę i jego szept. Ostatni szept. Jego ostatni szept był moim imieniem. To było w tym wszystkim najbardziej bolesne.
Otrząsnęłam się ze wspomnień i zrobiłam to, co robiłam za każdym razem, gdy tu przychodziłam – po prostu zaczęłam mówić do taty. Byłam wierząca i wierzyłam, że on teraz wychyla się z nieba i patrzy na mnie. Na jego twarzy widnieje ten typowy dla niego uśmiech. Gdy w trudnych chwilach byłam bliska załamania, wyobrażałam sobie, że patrzy na mnie i mówi, że sobie poradzę. Zawsze we mnie wierzył. Co by to nie było – czy klasówka w szkole, czy stres przed pierwszą randką, on zawsze mówił, że dam sobie radę. I dawałam. Byłam córeczką tatusia. I choć wielokrotnie go odtrącałam poprzez nastoletni bunt i różne humory, bardzo go kochałam. Nigdy jednak nie mogłam się zdobyć na to, by mu to wyznać. Jakże teraz tego żałowałam. Teraz mogłam to mówić tylko do kamiennego nagrobka.
Nagle drgnęłam gwałtownie. Zajęta swoimi myślami, w pierwszej chwili nie zauważyłam chłopaka, który stał przy grobie taty. Spojrzałam na niego i nagle się zawstydziłam. Długo tu stał? Słyszał, jak gadałam – bądź co bądź – sama do siebie?
- Przepraszam – powiedział szybko chłopak, gdy zorientował się, że to z jego powodu zamilkłam. – Nie chciałem ci przeszkadzać.
- Nie przeszkadzasz mi – pospieszyłam z odpowiedzią, choć tak naprawdę nie rozumiałam, czemu stał tuż obok. – Przepraszam, ja…
- Nie musisz się tłumaczyć – przerwał mi. Patrzył na mnie brązowymi oczami niesamowicie łagodnie i ze zrozumieniem, tak jakby wiedział, za co chcę go przeprosić. – Ja też często mówię do bliskich mi osób, które zmarły. To pomaga. Oni naprawdę nas słyszą. Im też to może w jakiś sposób pomóc.
Pokiwałam głową, bo nagle zadrżały mi wargi, a z oczu wycisnęła się kolejna porcja łez. Otarłam je pospiesznie.
- To mój tata – chlipnęłam, próbując nie rozszlochać się na dobre przed obcym typem. – Zmarł miesiąc temu.
- Tak mi przykro – powiedział chłopak tym samym delikatnym głosem. – Jak zmarł?
Choć zazwyczaj nie cierpiałam tego pytania, teraz nagle poczułam potrzebę porozmawiania o tym.
- Samochód, którym jechał, został uderzony praktycznie centralnie z przodu. Tata nie miał żadnych szans. – Ograniczyłam się do jak najkrótszych wyjaśnień. Chłopak podszedł do mnie i przysiadł na nagrobku, wpatrując się we mnie uważnie.
- To musiało być okropne – powiedział cicho.
Skinęłam głową.
- Codziennie mam do siebie żal o to, że to ja przeżyłam, a nie on – wyszeptałam, spuszczając wzrok na moje paznokcie. Były krótkie, poobgryzane, bez śladów lakieru czy odżywki do paznokci. Choć kiedyś uwielbiałam mieć kolorowe paznokcie, miesiąc temu wszystko straciło znaczenie.
- Byłaś tam?
Ponownie skinęłam głową.
- Byłam, cholera, byłam. I co mi z tego przyszło? Złamane żebro i parę innych dupereli – zaśmiałam się ironicznie, ale miałam tak wysuszone gardło, że wyszedł z tego żałosny kwik. – Ale to ja przeżyłam. A on poszedł dalej.
Chłopak nagle schwycił mnie za ręce. Wzdrygnęłam się. Miał dziwny dotyk, bardzo zimny. Widocznie był na tym cmentarzu dużo dłużej niż ja i zdążył zmarznąć. Albo też już nie czuł, że żyje. Tak jak ja.
- Nie możesz się obwiniać – powiedział cicho. – Twój tata na pewno by nie chciał, żebyś tak myślała.
- Ale bez niego wszystko jest tak cholernie inne – szepnęłam, czując się jak pięcioletnia dziewczynka. – Nie umiem bez niego funkcjonować. Mam mamę, ale to nie to samo.
- On nad tobą czuwa. Wciąż z tobą jest.
Przymknęłam oczy, wdzięczna, że ktoś czuje to samo, co ja. Wstydziłam się rozmawiać z innymi o moich wierzeniach. Świadomość, że tata być może obserwuje każdy mój ruch, była naprawdę pocieszająca. Jedynie ta wiara jeszcze utrzymywała mnie przy życiu.
Nagle poczułam wibracje telefonu, który miałam schowany w torebce. Przyciągnęłam ją do siebie, odsunęłam zamek i zobaczyłam, że mam dwa nieodebrane połączenia – jedno od mamy, sprzed pół godziny i drugie, które właśnie się skończyło, od Jasona, mojego chłopaka. Pewnie zastanawiali się, gdzie byłam. Dochodził już wieczór, a ja nikogo nie poinformowałam, że idę odwiedzić tatę. Odwiedzić – jak ironicznie śmiesznie to teraz brzmiało.
- Muszę już wracać – mruknęłam, blokując z powrotem ekran telefonu. Podniosłam wzrok. – Dzięki za…
Urwałam, bo przede mną nikogo już nie było.
***
Szybko wróciłam do domu, uspokajając w międzyczasie Jasona, że nikt mnie nie porwał, nie zgwałcił i jestem cała i zdrowa. Martwił się o mnie, gdy tylko znikałam na dłuższy czas, nikomu nic nie mówiąc. Prawdę mówiąc, miałam wielkie szczęście, że był moim chłopakiem. Niczego mu nie brakowało. Był wysoki, choć nie niebotycznie, ale na tyle, że mogłam założyć obcasy i nie zrównywać się z nim wzrostem. Miał włosy koloru piasku, zielone oczy i wiecznie uśmiechnięte usta. Poznaliśmy się dwa lata temu i od razu przypadliśmy sobie do gustu. Wiele dziewczyn wodziło za nim wzrokiem i choć skręcałam się z zazdrości na ten widok, wcale się im nie dziwiłam. Przystojny, roześmiany i towarzyski chłopak często przyciągał spojrzenia. Moje też. Na początku znajomości nawet nie odważyłam się pomyśleć, że wyjdzie z tego coś więcej. Gdy zaczęliśmy być razem, byłam najszczęśliwsza na świecie. I w sumie to uczucie nie znikało. Cały czas byłam szczęśliwa. Aż do pewnego momentu. Aż do dnia, który na dobre unicestwił moje szczęście.
Mama czytała książkę w salonie. Gdy weszłam, podniosła wzrok i uśmiechnęła się blado.
- Mogłaś powiedzieć, że wrócisz później – upomniała mnie, ale w jej głosie było więcej zmęczenia i ulgi niż nagany. Podobnie jak ja, nie miała siły na żadne kłótnie. – Martwiłam się.
- Przepraszam. – Przysiadłam na brzegu kanapy. – Byłam na cmentarzu.
Mama powoli pokiwała głową, a usta jej zadrżały.
- Pewnie zmarzłaś. Nalej sobie herbaty. Dopiero co zrobiłam, jeszcze ciepła. Dzbanek stoi w kuchni na blacie.
- Dziękuję – spróbowałam się uśmiechnąć, ale usta miałam jak z kamienia. Zawsze miałam z mamą dobre relacje, ale ostatnio nasze rozmowy wyglądały jak uprzejme konwersacje dalekich krewnych, z którymi rozmawia się z obowiązku. Śmierć taty nas oddzieliła. Ciężko było nam o tym rozmawiać, ponieważ sprawa była świeża i nie wiedziałyśmy, co wypada mówić, a co nie. Przynajmniej ja nie wiedziałam. Mama uciekła w różne zajęcia, które wymagały skupienia się, a przynajmniej fizycznej pracy rąk. Raz zaproponowałam jej, żeby poszła ze mną na cmentarz i porozmawiała z tatą, ale chyba tylko ją tym wystraszyłam. Może mama nie wierzyła w to, co ja.
Przypomniał mi się ten chłopak z cmentarza i jego słowa. On w to wierzył. Przypomniałam sobie jego łagodny głos, który wypowiadał wszystkie moje myśli. Że zmarli nas słyszą, że nas słuchają. Po części poczułam, że mi ulżyło. A więc nie tylko ja w to wierzyłam. Nie tylko mi pomagała świadomość, że może mówienie do nagrobka to nie jest czyste wariactwo. Raz powiedziałam o tym Jasonowi, ale nie spotkałam się z takim zrozumieniem, jakiego oczekiwałam. Może dlatego, że jemu nie zmarł nikt bliski. Miał oboje rodziców, dziadków ze strony mamy i ze strony taty, a jego pradziadkowie zmarli przed jego urodzeniem. Nigdy ich nie poznał. Nie wiedział, jak to jest – żyć z kimś dzień w dzień, po czym nagle i niespodziewanie go stracić. Akceptował moje postępowanie i nie oponował, gdy szłam porozmawiać z tatą, ale widziałam po jego twarzy, że mnie nie rozumiał. Nie rozumiał, że naprawdę tego potrzebowałam i że dla mnie to nie było nic dziwnego.
Nalałam sobie herbaty do kubka i przytknęłam go do ust. Gorący płyn poparzył mnie w usta, ale ledwo to zauważyłam. Ponownie powróciłam myślami do dziwnego spotkania na cmentarzu. Ten chłopak wziął się znikąd… zniknął również niezauważenie. Może nie chciał mi przeszkadzać. Może tuż obok grobu mojego taty był tam grób jego rodziny i dlatego tam stał, ale zorientował się, że widocznie jestem w dużo gorszym stanie niż on. To było dziwne, ale poczułam, że chciałabym go spotkać jeszcze raz. Coś mnie do niego przyciągało. Owszem, spotkałam się ze zrozumieniem, jakiego wcześniej nikt mi nie dał, ale tu chodziło o coś jeszcze. Nie wiedziałam o co, ale czułam, jakby przez te parę minut wytworzyła się między nami jakaś specyficzna więź. Jego dotyk – niecodzienny, zimny, elektryzujący – wywołał u mnie gęsią skórkę na całym ciele. Przyjemną. Nigdy się tak nie czułam, gdy Jason mnie dotykał. Nie aż tak. Gdy dotykał mnie Jason, to było… romantyczne. Czułe. Również przyjemne, ale w zupełnie inny sposób. Zwłaszcza że od kiedy zmarł mój tata, rzadko kiedy odbierałam jakiekolwiek przyjemne bodźce. Tymczasem dotyk dłoni tego chłopaka na mojej poczułam aż zanadto.
Dolałam sobie herbaty, wzięłam plecak i powlokłam się po schodach na górę do mojego pokoju. Wyglądał dokładnie tak, jak rano, gdy go opuszczałam: mały, ponury, tonący w ciemności. Od miesiąca miałam zaciągnięte grube zasłony na oknach, by nie dopuszczać do siebie ani jednego promienia słońca. Drażniło mnie. W pomieszczeniu czuć było zatęchły zapach, tak jakby nie mieszkała tu żadna istota ludzka. Cóż, poniekąd tak było. Wcale się nie czułam jak ktoś żywy. Niedbałym kopnięciem posłałam z powrotem na łóżko kawałek kołdry, który z niego spadł. Pozbierałam z podłogi pozostawione tam naczynia i odstawiłam je na komodę. Nie chciało mi się specjalnie schodzić na dół, by je umyć, zrobię to później. Zapaliłam lampkę przy biurku i z niesmakiem spojrzałam na stertę podręczników, piętrzących się przy ścianie, patrzących na mnie kpiąco. Choć rok szkolny dopiero się zaczął, miałam już sporo roboty. Co prawda po wypadku proponowano mi nauczanie indywidualne, bym nie musiała chodzić do szkoły i zanadto się forsować, ale odmówiłam. Gdybym non stop siedziała w domu chyba bym zwariowała. Nienawidziłam tego mieszkania. Nienawidziłam do niego wracać, kłaść się w łóżku, jeść śniadania w kuchni, przebywać w salonie. Nienawidziłam tego, że już nie było w nim taty. Bez niego ten dom wydawał się za duży, za cichy i zbyt pusty. Kiedyś go kochałam. Uwielbiałam, kiedy zimą tata dorzucał drewno do kominka i nagle cały salon wypełniał się jasnopomarańczowym światłem. Buchające ciepło pozwalało nam zapomnieć o szalejących zamieciach na zewnątrz. Zawsze siadywaliśmy tak samo – mama z tatą na kanapie, ja w moim ulubionym fotelu. Wszyscy w szlafrokach, bo zazwyczaj robiliśmy to wieczorami. Piliśmy kakao i opowiadaliśmy sobie, jak minął nam dzień. Niczego mi wtedy nie brakowało.
W niedzielę rano tata zawsze robił nam śniadanie. Kiedy byłam dzieckiem i potrzeba snu jeszcze nie wydawała mi się tak znacząca, wstawałam i pomagałam mu, śmiejąc się przy tym jak wariatka i często budząc mamę. Uwielbiałam naszą kuchnię. Uwielbiałam w niej gotować. Aż do pewnego czasu.
Od pewnego czasu wszystko – dosłownie wszystko – straciło sens.



Hej! Jesteście tu jeszcze? :)

candy

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2862 słów i 15534 znaków.

6 komentarzy

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • Black

    Niebanalne ;) czekałam <3

    3 paź 2016

  • candy

    @Black dobrze jest wrócić <3

    3 paź 2016

  • Xenia1997

    Codziennie sprawdzałam czy coś dodała ♡

    3 paź 2016

  • candy

    @Xenia1997 ojej, naprawdę? Aż mi się ciepło na sercu zrobiło :D :*

    3 paź 2016

  • Ania13477

    yeeeeeee!!!!!! <3

    3 paź 2016

  • candy

    @Ania13477 <3 !

    3 paź 2016

  • KAROLAS

    No ja tu czekam  :D

    3 paź 2016

  • candy

    @KAROLAS cieszę się! :D

    3 paź 2016

  • Nataliiia

    Cudoo

    3 paź 2016

  • candy

    @Nataliiia dziękuję :*

    3 paź 2016

  • karolciaaa4

    Niesamowite :) zapowiada sie cudowne opowiadanie ^^ mam nadzieje ze dodasz cos szybko :* pozdrawiam :)

    3 paź 2016

  • candy

    @karolciaaa4 próbuję nowości, więc nie wiem, jak to wyjdzie, ale dziękuję <3 <3

    3 paź 2016

  • karolciaaa4

    @candy wyjdzie rewelacyjnie jak zawsze :*

    3 paź 2016

  • candy

    @karolciaaa4 :* <3

    3 paź 2016