Przeklęta - 11 | Jonathan

Normalnie bardzo cieszyłabym się z tego, że Jason siedział u mnie w domu, oglądał telewizję i śmiał się z jakiejś głupiej reklamy, ale dziś nie mogłam się doczekać, aż wreszcie sobie pójdzie. Raz po raz zerkałam na zegarek i choć nie byłam przecież „umówiona” na żadną konkretną godzinę, to chciałam już mieć wszystko z głowy. Siedziałam jak na szpilkach i zastanawiałam się, jak mogłabym subtelnie wygonić Jasona.
- Jesteś dziś wyjątkowo radosny – zauważyłam, gdy kolejny raz wybuchnął śmiechem. Ja nawet nie wiedziałam, co oglądamy – zauważałam jedynie wciąż zmieniające się plamy kolorów. – Czemu?
Natychmiast zganiłam się w myślach za mój ton, ale było już za późno. Moje pytanie zabrzmiało pretensjonalnie, a przecież nie miałam prawa mieć do niego pretensji o to, że się śmiał.
- Przepraszam – dodałam szybko, dotykając jego ręki. – Chyba zwyczajnie ci zazdroszczę. Ja nie potrafię się tak wyluzować.
Jason odsunął od siebie pudełko z ciastkami, które jadł i objął mnie ramieniem, patrząc na mnie z troską.
- Wiem, że ostatnio sporo się wydarzyło – przyznał. – Twój tata i Diana nie żyją… przesłuchuje nas policja, a na dodatek ty lądujesz w szpitalu. Pamiętam o tym, ale… sam nie wiem. – Przygryzł wargę. – Staram się żyć dalej. Dla nikogo nie jest to łatwe, ale nie cofniemy czasu. Mam wrażenie, że nawet śmianie się z głupiej reklamy może nam teraz pomóc. Jeśli pozwolimy, by smutek ogarnął nas całkowicie, już nigdy się od niego nie uwolnimy.
- Masz rację – przyznałam i naprawdę tak myślałam. Przez ostatnie tygodnie byłam wcieleniem smutku i rozpaczy. Owszem, działo się wiele okropnych rzeczy – zginęły dwie bliskie mi osoby, a ja byłam nękana przez duchy. Mało tego, być może tkwiła we mnie dusza jednego z nich, a ja musiałam przekonać Adama, by powiedział mi, jak odnaleźć tatę, spróbować to wykonać, zdobyć sztylet i przy okazji nie dać się skrzywdzić. Nagle jednak pomyślałam o pozytywach tej sytuacji. Trudno je znaleźć? Być może. Ale to nie zmienia faktu, że one jednak były: nieco naprawiłam moją relację z mamą. Jason nadal był bardzo wyrozumiały w stosunku do mnie i wciąż trwał u mojego boku. Mój tata nie żył już na ziemi, ale żył jako duch. Pokrzepiała mnie myśl, że gdy go odnajdę, będę mogła rozmawiać z nim tak, jak rozmawiam z Adamem. Nie zawracałam sobie głowy pytaniami, dlaczego akurat ja widzę duchy, kiedy nie widzi ich nikt inny. Może miałam dar albo po prostu duchy chciały, bym je widziała. Nieistotne. Zyskałam pewność, że życie pozaziemskie istnieje, że choć ktoś umarł, mogę z nim porozmawiać, spojrzeć na niego, dotknąć go. To jeszcze bardziej motywowało mnie do odnalezienia taty. Tak czy inaczej Jason miał rację. Nie mogłam wciąż chodzić smutna. Smutek oznaczał bezradność, słabość, brak siły… a ja musiałam być silna. Musiałam wierzyć, że mi się uda. Uśmiechnęłam się do Jasona i delikatnie pocałowałam go w usta. – Masz absolutną rację. Dzięki, że mi to powiedziałeś.
- Powiedziałem parę zdań i tak pozytywnie na ciebie to wpłynęło? – spojrzał na mnie z niedowierzaniem pomieszanym z radością. – Tak po prostu?
- I tak długo mi to zajęło – przyznałam, wyciągając rękę i przeczesując rozwiane włosy Jasona. – Przepraszam cię, że byłam jaka byłam. I dziękuję za twoją cierpliwość.
Jason chwycił moją rękę i delikatnie mnie w nią pocałował.
- Zawsze – szepnął i spojrzał na mnie z uśmiechem.
Nienawidziłam się za to, że musiałam przerwać tą chwilę, ale powiedziałam przepraszającym tonem:
- Chyba pójdę już spać. To był męczący dzień. Widzimy się jutro?
- No jasne. – Jason natychmiast wstał z kanapy, a mnie zaczynały dopadać wyrzuty sumienia. Tłumaczyłam sobie, że okłamuję go dla jego dobra. Zresztą, dla dobra nas wszystkich – jego rodziców, mojej mamy, połowy szkoły i Bóg wie kogo jeszcze. Odprowadziłam go do drzwi i pocałowałam mocno na pożegnanie.
- Napisz, jak tylko dotrzesz do domu – przykazałam mu.
- Spokojnie, Les, przecież nic mi się nie stanie.
Niestety nie byłam tego taka pewna.
Przeczekałam w domu jeszcze kilkanaście minut, czekając na wiadomość od Jasona. Dopiero gdy napisał, że już jest w domu, odetchnęłam z ulgą. A więc teraz nie pozostało mi już nic innego, jak iść do bazy. Odetchnęłam głęboko. Szłam po odpowiedzi i naprawdę liczyłam na to, że wreszcie wezmę się do działania, ale przerażała mnie sama droga na cmentarz. Może teraz spadnie na mnie jakaś potężna gałąź z drzewa i wtedy już nikt mnie nie uratuje. Wzdrygnęłam się. Ubrałam się ciepło, na wszelki wypadek wcisnęłam do kieszeni podkowę od Adama i sprawdziłam, czy drzwi od sypialni mamy były zamknięte. Po cichu przemknęłam do przedpokoju i najciszej jak mogłam, otworzyłam drzwi. Szybko wybiegłam w ciemność, skupiając się szybko na chwili, gdy miałam sześć lat i dostałam od rodziców wymarzony rower. Dziecinne wspomnienie, ale mimo wszystko szczęśliwe. Szłam szybko, wciąż rozglądając się dookoła, ale nic nie zauważałam. Słabe światło latarni oświetlało mi drogę. Po chwili dostałam zadyszki, ale nie zwalniałam tempa. Chciałam jak najszybciej dotrzeć do bazy i zamknąć się w pomieszczeniu, gdzie nie dostanie się żaden zły duch.
Przechodząc przez bramę cmentarza stwierdziłam, że lepiej się upewnić, czy Adam aby na pewno pamiętał o naszej umowie. Wydobyłam z kieszeni podkowę i próbowałam wymacać palcem mały napis. Zanim jednak zdołałam sprawić, by podkowa znów zrobiła się gorąca, gwałtownie drgnęłam i wypuściłam podkowę z rąk. Upadła na beton z cichym brzękiem, a ja zamarłam. Przede mną w mgnieniu oka przemknęło coś białego. Serce podeszło mi do gardła i bałam się ruszyć. Wiedziałam, że to nie było nic dobrego. Chciałam uciec, ale jakbym wrosła w ziemię. Byłam pewna, że biała otoczka za chwilę stanie przede mną, gotowa na nowo zadać mi ból, by mnie szantażować. Przymknęłam oczy i czekałam na ten straszny moment. Gdy wciąż nic się nie działo, uchyliłam powieki i zorientowałam się, że byłam na cmentarzu sama. Nie było tu nikogo oprócz mnie. Próbowałam zrozumieć, co się właśnie stało. Byłam pewna, że widziałam właśnie złego ducha. Byłam pewna, że za chwilę coś mi się stanie, że ponownie będę w śmiertelnym niebezpieczeństwie, ale tak się nie stało. To było… dziwne. Duch przemknął tak szybko, jakby nie chciał, bym go zobaczyła. Jakby miał na głowie ważniejsze sprawy niż nastraszenie mnie. Wzruszyłam ramionami. Szybko podniosłam podkowę i szybko nacisnęłam na imię Adama. Naprawdę potrzebowałam obok siebie kogoś dobrego. I może trochę woli życia.
Podkowa pod moimi palcami szybko zrobiła się gorąca, a sekundę później Adam pojawił się przede mną z bardzo skwaszoną miną.
- Upewniam się, czy nie zapomniałeś – powiedziałam spokojnie, chowając podkowę do kieszeni.
- Choćbym chciał, nie mógłbym – burknął Adam. Zerknął na mnie spod byka. – Jesteś cholernie uparta. Czemu nie możesz robić tego, co ci każę?
- Hm, może dlatego, że twoje rady na dłuższą metę okazują się bezsensowne – burknęłam również i szturchnęłam go. Wciąż nie pojmowałam tego, jakim cudem mogłam go dotknąć, a on mnie, choć przecież nie był materialnym bytem. Wolałam się jednak nad tym nie zastanawiać. Tylu spraw tu nie rozumiałam. Sam Adam chyba nie rozumiał tego wszystkiego. W końcu sam mówił, że tu nic nie było jasne. Gdybym jednak zaczęła się zastanawiać nad każdą rzeczą, której w tym wszystkim nie rozumiem, chyba bym zwariowała. Zaczęłam iść w kierunku bazy, a Adam z miną „Od-Dziś-Będę-Obrażony-Na-Wszystko-I-Wszystkich” podążył za mną. Milczał, a ja nie zamierzałam przerywać ciszy. Było ciemno, więc nie pamiętałam, gdzie mam się zatrzymać, ale Adam, tak jak poprzednim razem, przyłożył rękę do mosiężnej kłódki, rozległ się huk i wejście stanęło przed nami otworem. Tym razem nie musiał mnie zachęcać – szybko przez nie przemknęłam, zanim zdążył zmienić zdanie i z powrotem zamknąć bazę. Wylądowałam, nieco się chwiejąc, ale natychmiast ruszyłam przed siebie. Nie miałam pojęcia, dokąd idę, ale mało mnie to obchodziło. Po chwili zorientowałam się, że Adama ze mną nie ma, ale sekundę później zmaterializował się obok mnie z kwaśną miną.
- Nie uciekaj tak – pouczył mnie.
- Przecież możesz się pojawić obok mnie nawet kiedy będę sto kilometrów dalej – odparłam, a on tylko zmrużył oczy. Szłam dalej przed siebie, a baza zaczęła się zmieniać. Wcześniej mijałam tylko kolejne groty, niemalże jaskinie, podobne do tych, w której ostatnio rozmawiałam z Adamem. Nagle jednak nierówne podłoże stało się korytarzem, ściany się wygładziły, sufit się podwyższył i skądś wzięło się światło, choć przecież nie było tu okien. Im dalej szłam, tym bardziej to miejsce zaczynało wyglądać jak normalny budynek i odetchnęłam z ulgą. Każda dawka normalności była w tej sytuacji wskazana. Po drodze nie mijałam żadnych duchów, za co w duchu byłam wdzięczna, ale domyślałam się, że pewnie i tak mnie obserwują. Szłam cały czas przed siebie, choć korytarz wciąż zakręcał, a po bokach pojawiały się coraz to nowsze drzwi. Czułam się tak, jakbym szła korytarzem w hotelu. Adam szedł obok mnie z nachmurzoną miną, ale nie próbował mnie powstrzymywać. Chyba do niego dotarło, że i tak zrobię to, co będę chciała. Szukałam szefa tego całego instytutu. Jakiś przecież musiał być. Wiedziona chyba kolejnym instynktem w końcu zatrzymałam się przed ogromnymi drzwiami z mosiężną klamką. Przełknęłam ślinę i spojrzałam nieco niepewnie na Adama. Choć po jego minie mogłam wyczytać, że dalej nie podobało mu się, że się tak rządzę, skinął głową. Wzięłam głęboki oddech i pchnęłam ciężkie drzwi.
Pierwszym, co zobaczyłam, były obrazy – ogromne obrazy znajdujące się na wysokich ścianach. Pomieszczenie było ogromne i niemal całe zapełnione. Na jednej ze ścian dostrzegłam płótno z namalowanymi na nim różnymi przedmiotami – po dłuższej chwili wyłapałam namalowaną złotą podkowę, którą dostałam od Adama. Lista atrybutów? No cóż. Rozglądałam się jak szalona i dopiero po chwili przypominałam sobie, po co tu jestem. Zorientowałam się, że stałam u szczytu schodów, więc zaczęłam powoli schodzić na dół. Wzrok miałam utkwiony w rzeźbie, którą zobaczyłam naprzeciwko. Dwie niewyraźne sylwetki mężczyzn – jedna w kolorze białym, druga w kolorze czarnym – stojące naprzeciwko siebie i trzymające się za ręce. Nie do końca… po chwili spostrzegłam, że rzeźba wygląda tak, jakby brakowało jej istotnego elementu. Choć na pozór mężczyźni trzymali się za ręce, przy dokładnym zlustrowaniu rzeźby można było dostrzec przestrzeń między ich palcami – małą, ale jednak wyraźną. Tak jakby czegoś brakowało im do porozumienia.
- Cieszę się, że podziwiasz moją skromną osobę – usłyszałam za plecami i gwałtownie się odwróciłam. Stał przede mną starszy mężczyzna, który dobrotliwie się do mnie uśmiechał. Choć był w ludzkiej postaci, nie ulegało wątpliwości, że patrzyłam na ducha, jednak jego ciepły uśmiech od razu ukoił moje nerwy. Przyjrzałam mu się dokładniej. Był niewiele wyższy ode mnie. Mógł mieć może z pięćdziesiąt lat. To znaczy… za życia. Miał krótkie, przyprószone siwizną włosy i twarz pooraną zmarszczkami. Był ubrany bardzo elegancko – tak jakby duchom na tym zależało, ale co ja tam wiedziałam – czarne spodnie, czarna koszulka, kamizelka, przypięty złoty zegarek. Rozłożył ręce. – Leslie. Miło cię wreszcie spotkać osobiście.
- Mi również jest miło… eee… - zająknęłam się.
- Jonathan. – Złapał mnie za rękę, a ja ponownie miałam okazję poczuć dotyk ducha – zimny, elektryzujący, odmienny. – Szkoda, że spotykamy się tak późno. Poprosiłem Adama, by nad tobą czuwał, ale chyba sytuacja wymyka się spod kontroli, prawda?
- Tak – potwierdziłam smutno. – Nie mogę dłużej siedzieć bezczynnie, a złe duchy nie próżnują. Wylądowałam w szpitalu, bo zrzucili na mnie szyld. Zabili moją przyjaciółkę. Wciąż wysyłają mi sygnały, że nie wygram. Nie cofną się przed niczym, bylebym tylko zgodziła się pójść z nimi.
Jonathan pokiwał powoli głową i powiedział:
- Nie mogą cię zabrać wbrew twojej woli, bo do uwolnienia Gordona musisz być świadoma tego, co się dzieje. I chętna – dodał z goryczą. – Dopóki im się stawiasz, nie mają z ciebie żadnego pożytku. Nic dziwnego, że wszelkimi sposobami próbują cię złamać. Mimo wszystko musisz jednak uważać. Mogą cię porwać i uwięzić, a tego byśmy nie chcieli.
- Nie wiem, ile jeszcze tak wytrzymam – szepnęłam, patrząc poważnie w nieco szkliste, jasnoniebieskie oczy Jonathana. Tak dziwnie było pomyśleć, że był duchem. W swojej ludzkiej postaci naprawdę wyglądał na człowieka. – Muszę odnaleźć mojego tatę – powiedziałam, przechodząc wreszcie do najważniejszego tematu.
- Tak… - potwierdził Jonathan, spuszczając wzrok. – Ale to bardzo niebezpieczne, moje dziecko.
- Tak, to już słyszałam. – Przewróciłam oczami, ledwo ukrywając zniecierpliwienie. – Ale w niebezpieczeństwie jestem cały czas. Tata śnił mi się w szpitalu. Jest gdzieś na pustkowiu i jest zbyt słaby, żeby sam sobie poradził. Błagał mnie, bym odnalazła go pierwsza. Musisz mi powiedzieć, jak mam go znaleźć. Powiedział, że mogę to zrobić w niedzielę o północy – powiedziałam z naciskiem. – Ale nie wiem, gdzie mam wtedy być i co mam robić, więc musicie mi o tym powiedzieć. Proszę. Skoro już mam toczyć wojnę, niech toczę ją z wiedzą, a nie po omacku.
Jonathan znowu skinął głową, a w jego oczach pojawiło się zrozumienie. Podszedł do mosiężnego biurka stojącego po lewej stronie i z jego szuflady wyciągnął jakiś pergamin. Podał mi go, a ja natychmiast go chwyciłam. Już po chwili oklapłam, ponieważ były na nim wypisane tak niezrozumiałe słowa, że w pierwszej chwili nawet w swojej głowie nie potrafiłam ich przetworzyć. Spojrzałam pytająco na Jonathana.
- To zaklęcie, które otwiera umysł – powiedział, przesuwając palcem po lekko wypukłych literach. – Musisz wypowiedzieć je całe, a wymaga ono ogromnej koncentracji. Pewnie Adam już ci powiedział, że musisz być wtedy sama. Żaden dobry duch przyziemny nie może być tam z tobą, ponieważ wtedy cały proces będzie bezowocny. Złe duchy, niestety, mogą przy tym być – dodał cicho. – Dlatego to takie niebezpieczne…
- Gdzie mam wtedy być? – przerwałam Jonathanowi, chcąc za wszelką cenę uzyskać wszystkie informacje i nie słuchać dłużej o niebezpieczeństwie, które na mnie czyhało, bo każda wzmianka o nim odbierała mi odwagę. – W niedzielę o północy, ale gdzie?
Jonathan złączył ze sobą czubki palców i zakołysał się na piętach.
- By wejście do umysłu mogło się dokonać, musisz znajdować się tuż przy ciele, w które chcesz wniknąć – powiedział, a ja poczułam się, jakby wylał na mnie wiadro zimnej wody.
- Serio? – wyjąkałam. – Mam to zrobić na cmentarzu? Nie ma żadnej innej zasady, która zawiera jakieś mniej przyprawiające o zawał miejsce?
- Leslie, jeśli nie chcesz tego robić…
- Chcę! – znów mu przerwałam. – Chcę – dodałam głośniej, choć ręce zaczęły mi się trząść. Złożyłam pergamin i wsunęłam go do kieszeni. – Zrobię to. Dam radę. Nie dostaną mnie. – Spojrzałam na Jonathana, który uśmiechnął się do mnie dobrodusznie.
- Możesz przyjść do mnie z każdym pytaniem, Leslie.
Z każdym? Moich pytań można by mnożyć. Ostatecznie zdecydowałam się na takie, którego najmniej się po sobie spodziewałam:
- Kto jest z tobą na tej rzeźbie? – Wskazałam na nią ręką. Jonathan nieco się skrzywił.
- To… mój brat.
Po jego słowach wpatrzyłam się w czarną sylwetkę. Choć rysy twarzy były niewyraźne, przeszył mnie dreszcz. Ta postać nie należała do dobrych. Sam jej widok wywoływał u mnie niepokój.
- Leslie? – Zwrócił się do mnie łagodnym tonem. – Jeszcze coś. Wyciągnij, proszę, rękę.
Wyciągnęłam prawe przedramię, a Jonathan podwinął rękaw mojej kurtki. Dotknął palcem miejsce powyżej nadgarstka, a ja poczułam, jak po raz kolejny w mojej skórze coś się wypala. Od poprzednich ten raz różniło tylko to, że nie zabolało. Ze zdumieniem spojrzałam na skrzydło, które pojawiło mi się na skórze; a właściwie tylko jego kontury – wnętrze nie miało koloru.
- Co to? – zapytałam.
- Mój atrybut – odpowiedział Jonathan, uśmiechając się. – Za życia jako dziecko uwielbiałem wszystkie istoty, które potrafiły latać. Sam też tak chciałem.
Skwitowałam jego słowa uśmiechem. Zakryłam z powrotem rękę i skierowałam się w stronę wyjścia. Gdy byłam już w połowie schodów, poczułam, że muszę zadać Jonathanowi jeszcze jedno pytanie. Odwróciłam się. Patrzył na mnie uważnym wzrokiem.
- Jak twój brat ma na imię? – spytałam, a mój głos odbił się głuchym echem od ścian. Jonathan milczał przez chwilę.
- Gordon – odpowiedział w końcu, a ja szerzej otworzyłam oczy. – Gordon jest moim bratem – ciągnął Jonathan i spojrzał na mnie poważnie. – Ale musisz go pokonać, Leslie i musisz wtrącić tego zdrajcę do piekła. Na zawsze.
Po tych słowach zniknął, a ja zmartwiałam, gdy w jego głosie usłyszałam zarówno złość, ale też smutek i… tęsknotę.

candy

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 3230 słów i 18099 znaków.

4 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • Fan

    Czekałem na następne i się nie zawiodłem... Twoje opadania są mega wciągające...

    28 paź 2016

  • candy

    @Fan nawet nie wiesz, jak bardzo mnie to cieszy :D ogromne dzieki!

    28 paź 2016

  • POKUSER

    Nie zawiodłem się, kolejny ciekawy odcinek :)

    27 paź 2016

  • candy

    @POKUSER dziękuję! :)

    28 paź 2016

  • Saszka2208

    Dzieje sie pisz szybko jak ona sie z tym ojcem wiedzi

    26 paź 2016

  • candy

    @Saszka2208 mało mam czasu, ale mam nadzieje, ze w weekend nadrobie rozdziały!

    26 paź 2016

  • Black

    Dawno mnie tu nie było, ale z przyjemnością stwierdzam, że na twój profil zawsze warto wracać :) uwielbiam czytać twoje opowiadania <3

    26 paź 2016

  • candy

    @Black ooo kochana! :* ogromne dzięki! a ja uwielbiam dla was pisać!

    26 paź 2016