Przeklęta - 01| Dziesięć lat temu

Kolejna bezsenna noc. Gdy nad ranem zadzwonił budzik, wyłączyłam go jednym ruchem i podniosłam się do pozycji pionowej. Przetarłam opuchnięte oczy i powlokłam się do łazienki. Czułam się wykończona, ale nie miałam wyboru – był dopiero wtorek, co oznaczało, że jak zwykle musiałam iść do szkoły. Umyłam szybko twarz zimną wodą i spróbowałam pomalować rzęsy czarnym tuszem, by wyglądać choć odrobinę lepiej. Potem nałożyłam żel na worki pod oczami, w który zaopatrzyłam się tydzień temu. Mimo wszystko nie chciałam wyglądać jak wampir, który dopiero co wstał z trumny. Czesząc włosy, spojrzałam na swoje odbicie. Twarz miałam wychudłą, bladą i zupełnie inną od tej, którą znałam. Gdyby tata mnie teraz zobaczył, pewnie by się nieźle wystraszył, a potem przygotował mi kanapki i przymocował do krzesła, bym nie odeszła, póki wszystkich nie zjem. Gdyby jednak przyjrzeć się nieco dokładniej, to wciąż byłam sobą. Najbardziej lubiłam w sobie oczy. Duże, wyraziste, niebieskozielone – czyli dokładnie takie, jakie miał tata. Do tego ciemnoblond włosy, opadające mi falistą kaskadą do piersi. Wpatrywałam się w siebie bez wyrazu. Kiedyś uważałam się za całkiem ładną – teraz unikałam patrzenia na siebie w lustrze. To był dosyć przykry widok.
Wróciłam do pokoju i zaczęłam się ubierać. Wciągnęłam na siebie czarne dżinsy, czarną podkoszulkę i ciemnoszarą rozpinaną bluzę. Chwyciłam plecak, nie sprawdzając nawet, czy wszystko spakowałam. Postanowiłam darować sobie śniadanie. Mój żołądek już od dłuższego czasu przestał domagać się jedzenia, a ja przestałam widzieć w tym przyjemność. Zeszłam na dół, ominęłam kuchnię i przeszłam od razu do przedpokoju. Założyłam wysokie botki, płaszcz, czapkę i wyszłam z domu, zanim mama zdążyła wyjrzeć z sypialni i mnie zagadać. Ponieważ było dopiero dwadzieścia po siódmej, postanowiłam pójść do Jasona. On pewnie jeszcze spał. Ależ mu tego zazdrościłam.
Drzwi otworzyła mi jego mama.
- Cześć, Leslie – powiedziała z ogromnym uśmiechem na swojej dobrodusznej twarzy. – Dobrze, że jesteś. Nie mogę zwlec Jasona z łóżka. Zajmiesz się tym?
- Jasne – odparłam. – Czym by było moje życie bez budzenia tego śpiocha.
Bardzo lubiłam rodziców Jasona. Byli niesamowicie dobrymi, ciepłymi, a przy tym wyluzowanymi ludźmi. Choć Jason i ja mieliśmy dopiero siedemnaście lat, nie traktowali nas jak niedojrzałych gówniarzy. Ufali nam – nigdy nie wpadali do pokoju pod byle pretekstem, nie urządzali pogadanek w stylu „Pamiętajcie, że seks to nie zabawa” ani nie patrzyli na nas krzywo, gdy się przytulaliśmy. Przy nich często czułam się jak starsza osoba i lubiłam to. Miałam świadomość, że siedemnaście lat to niezbyt poważny wiek i że faktycznie możemy popełnić wiele głupstw – z buzującymi hormonami i tak dalej – ale miłe było to, że ktoś nam ufał, a nie traktował jak pozbawionych mózgów dzieciaków i pilnował na każdym kroku. Mama Jasona nigdy nie witała mnie inaczej niż z szerokim uśmiechem na twarzy i jakimś wyluzowanym tekstem, tak jak teraz. Budzenie Jasona poniekąd stało się moim dziennym rytuałem.
Idąc przez korytarz, natknęłam się na tatę Jasona, który właśnie wychodził z kuchni z wielką plamą na koszuli.
- O rany – powiedziałam, patrząc na jej imponujące rozmiary. Plamy, nie koszuli. – Co się stało?
- Rano jestem nie do życia. Wylałem na siebie kawę. – Tata Jasona machnął ręką, wyraźnie zły na samego siebie. – Co za los. Akurat dzisiaj, kiedy się spieszę.
- Mogę pomóc – zaproponowałam. Tata Jasona uśmiechnął się do mnie ciepło.
- Dzięki, nie trzeba. Idziesz obudzić Jasona?
- Tak – potwierdziłam.
- To dobrze. Brakuje mi już sposobów, by to robić.
- Ja czasem wylewam na niego wodę – podsunęłam. – Zawsze działa.
- Chyba muszę zacząć to praktykować.
- Chyba tak – przytaknęłam i zaczęłam wspinać się po schodach, by w końcu umożliwić tacie Jasona zmianę koszuli. Lubiłam z nimi rozmawiać. Poniekąd byli dla mnie jak dobry znajomi – luźne gadki bez zbędnych uprzejmości w naszym wykonaniu były naprawdę fajne. Nie musiałam się kłopotać, że powiem coś niewłaściwego, bo znaliśmy się na wylot i nie było między nami żadnej sztywności. Nawet przez ostatni miesiąc.
Przez to zaczęłam szanować ich jeszcze bardziej. Choć doskonale wiedzieli, co się stało, nie zmienili swojego stosunku do mnie. Nie obawiali się, co powiedzieć ani też nie stali się nadopiekuńczy i ważący każde słowo. Oni jedyni traktowali mnie jak dawniej. Choć często w oczach mamy Jasona widziałam ogromne współczucie, czułam ulgę, że dla nich wciąż jestem tą samą dziewczyną, która budzi Jasona do szkoły, zawsze ściska go za rękę i która nagminnie przypala ciasteczka. A nie tą, która miesiąc temu straciła ojca, a sama uszła z życiem.
Delikatnie otworzyłam drzwi od pokoju Jasona i weszłam do środka. W pokoju panował półmrok, a mój chłopak leżał rozwalony na całej szerokości łóżka. Uśmiechnęłam się na ten widok. Długie ramiona miał rozłożone po bokach, głowa opadła mu na bok, usta miał lekko otwarte. Przykucnęłam przy nim i pocałowałam go w policzek. Cicho zamruczał.
- Jason. – Szturchnęłam go palcem w ramię.
- Mhmm? – mruknął tylko, nie otwierając oczu.
- Jason, wstawaj.
Oczywiście metoda „typowego budzenia” jak zwykle się nie sprawdziła. Postanowiłam wykorzystać drugi skuteczny – zaraz po oblewaniu wodą – sposób na obudzenie go. Wsunęłam rękę pod kołdrę, przejechałam nią po koszulce Jasona aż dotarłam do bioder i zaczęłam go łaskotać. Ledwie przeniosłam rękę na żebra, Jason poderwał się jak oparzony.
- Jezu Chryste, kobieto! – wysapał, patrząc na mnie oskarżycielsko. – Chcesz mnie zabić?
Sekundę później zbladł i zrobił przerażoną minę. Przełknęłam ślinę i przygryzłam wargę. Wiedziałam, że nie powiedział tego specjalnie. Przecież nie mógł kontrolować każdego słowa. A jednak zabolało. Tata, ściskający się za serce. Jego przerażony szept. Jego przerażone oczy.
- Przepraszam. – Poczułam, jak Jason mocno mnie przytula. – Boże, Les, przepraszam. Nie chciałem.
- Wiem – powiedziałam, otrząsając się ze wspomnień. – Wstawaj, bo spóźnimy się do szkoły – dodałam, po czym gwałtownie wstałam i podeszłam do okna, odwracając się od Jasona, by nie widział moich łez.
- Hej. – Jego ramiona ponownie mnie objęły i przycisnęły do szerokiej klatki piersiowej. – Kochanie, naprawdę przepraszam. Proszę, nie płacz.
Wzięłam głęboki oddech, przywołałam na twarz wymuszony uśmiech i odwróciłam się do Jasona, ocierając łzy. Patrzył na mnie z niepokojem.
- Nic się nie stało.
Nie mogłam tak reagować za każdym razem, gdy komuś wymknie się jakiś wyświechtany frazes o śmierci. Pytanie tylko, kiedy przestanie to aż tak boleć? Kiedy łzy przestaną mi lecieć na każdą wzmiankę o czymś takim?
- Jestem z tobą, Les. Zawsze.
Pokiwałam głową.
- Wiem.
***
Mama Jasona podwiozła nas do szkoły. Wychodząc z samochodu, wzięłam głęboki oddech i jak zwykle ścisnęłam Jasona za rękę. Nie wiedzieć czemu, splatanie moich palców z jego palcami dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Lubiłam chodzić z nim za rękę. Przypominały mi się czasy, gdy chodziłam tak z tatą.
Łzy ponownie zakręciły mi się w oczach, ale tym razem postanowiłam do tego nie dopuścić. Przypomniał mi się tekst wszelkich plastikowych panienek: „Nie będę za tobą płakać, moja mascara jest zbyt droga”. Może powinnam zacząć tak myśleć? W końcu po coś nałożyłam ten tusz. Chciałam znów wyglądać jak człowiek. Nie uśmiechało mi się wycieranie czarnych smug z twarzy.
Chodziłam z Jasonem do jednej klasy, co było sporą ulgą. Większość moich kolegów i koleżanek po wypadku przestała ze mną rozmawiać. Nie winiłam ich za to. O czym rozmawiać z taką osobą? A jeśli powiem coś niewłaściwego? Rozumiałam ich, jednak czasem chciałam, żeby zwyczajnie ktoś mnie zagadnął. Spytał, czy też nie odrobiłam pracy domowej z matematyki albo czy nie uważam, że nowa nauczycielka od angielskiego powinna nosić nieco dłuższe spódniczki. Cokolwiek. Przecież wciąż tu byłam. Nagle jednak większość znajomych przestała mnie zauważać. Czasem łapałam jedynie przelotne spojrzenia, które zazwyczaj kończyły się, gdy tylko i ja nawiązywałam kontakt wzrokowy. Bomba, nie?
Dlatego cieszyłam się, że miałam Jasona. On jeden zawsze był przy mnie, trzymał mnie za rękę, odgarniał włosy z twarzy i żartował, jak to Jason. Przy nim czułam się lepiej. Gdy byliśmy w grupie, inni wyraźnie też czuli się luźniej i próbowali wciągnąć mnie do rozmowy. Gdyby nie Jason, pewnie nie odróżniliby mnie od ściany.
Pierwsza lekcja – matematyka. Moja zmora. Jeszcze parę miesięcy temu, siedząc w tej klasie, bałabym się, że nauczycielka weźmie mnie do odpowiedzi, a ja dostanę jedynkę. Wszystko, co wydawało mi się, że wiem, pomiesza mi się jak składniki na sałatkę i ośmieszę się przed całą klasą. Policzki zajdą mi purpurą, usiądę z powrotem w ławce z cieniem porażki nad sobą, zaległości się napiętrzą i matematyka jak zwykle mnie pokona. Tak było jeszcze niedawno. A teraz… cóż. Bonus wypadku i śmierci jednego z rodziców? Nikt z nauczycieli nie mógł mnie wziąć do odpowiedzi, a tym bardziej gnębić, że nic nie wiem. Wszyscy nagle traktowali mnie jakbym była ze szkła. I to kruchego. Widocznie miało to i swoje dobre strony. Wiedziałam jednak, że Jason miał do tego przedmiotu podobny stosunek, co ja, dlatego mocno ścisnęłam go za rękę. Odwzajemnił uścisk, a ja w duchu cieszyłam się, że go mam. To nasze ściskanie się za ręce symbolizowało więcej niż by się mogło wydawać. Póki czułam jego uścisk na swojej dłoni, wiedziałam, że jest ze mną i że nic mi się nie stanie.
Oczywiście, „nic” poza tym, co już się stało.
***
- Odprowadzić cię do domu? – spytał Jason, gdy dotarliśmy pod jego drzwi.
- Nie, dzięki. – Pokręciłam głową. – Muszę…
- Iść na cmentarz? – dokończył za mnie, wpatrując się we mnie smutno.
Przytaknęłam.
- No dobrze – westchnął. Pogłaskał mnie po włosach. – Załóż czapkę. Na pewno chcesz iść sama?
- Tak, na pewno – potwierdziłam, po czym wspięłam się na palce i pocałowałam go delikatnie w usta. – Zadzwonię, jak wrócę do domu.
- Kocham cię. – Ścisnął mnie za rękę.
- Ja ciebie też.
Idąc na cmentarz, po raz kolejny pomyślałam o chłopaku, którego wczoraj spotkałam. Sama nie wiedziałam, czemu moje myśli wciąż do niego uciekały. Przecież spotykałam wiele osób. Nie rozmawiałam z wieloma, co prawda, ale przecież ten chłopak niczym się nie różnił od pozostałych ludzi. Postanowiłam ograniczyć moje myśli do jedynie ciekawości, czy dziś też go tam spotkam. Doszłam do wniosku, że chętnie porozmawiałabym z nim dłużej. Z mamą nie mogłam porozmawiać o śmierci taty, bo to było zbyt bolesne. Jason był zawsze chętny do rozmów, ale on nie znał tego uczucia, kiedy się kogoś traciło. Może dlatego tak bardzo chciałam porozmawiać z tym chłopakiem? Bo on był jedynym, który wiedział, co czułam?
Nogi same zaprowadziły mnie nad grób taty. Westchnęłam cicho, patrząc na marmurowe zdjęcie. Zastygły uśmiech taty nagle wydał mi się obcy. Tak dawno nie słyszałam jego śmiechu. Tak bardzo chciałam z nim porozmawiać.
- Tato – szepnęłam. – To już miesiąc, a ja wciąż nie wierzę. Jak może cię tu nie być?
Łzy szybko wyschły, owiane jesiennym wiatrem, a ja po kilkunastu minutach zadumy spojrzałam na sąsiadujący grób. Wstałam z ławki i podeszłam do niego, chcąc zobaczyć, kto tam leżał. Może po fizycznym podobieństwie zorientowałabym się, czy leżał tu ktoś bliski tego chłopaka, którego poznałam wczoraj. Mała szansa, ale jednak. Inaczej, czemu wczoraj znalazłby się akurat przy mnie?
Zaczynało się ściemniać. Nachyliłam się, by lepiej widzieć napisy wyryte w marmurze. Najpierw zobaczyłam imię „Adam” i datę śmierci. Drugi października dwutysięcznego szóstego roku. Dziś był trzeci października, co oznaczało… że wczoraj wybiło równe dziesięć lat od śmierci tego kogoś. Westchnęłam, czując się nieco dziwnie. Przeniosłam wzrok na zdjęcie i na chwilę moje serce przestało bić.
Ze zdjęcia patrzył na mnie ten sam chłopak, z którym wczoraj rozmawiałam.
Przez sekundę myślałam, że mam jakieś zwidy. Nachyliłam się jeszcze bardziej, pragnąc, by się okazało, że to ktoś łudząco podobny, że to może moja wyobraźnia płata mi figle, a może to po prostu bliźniak? Zbliżyłam się do zdjęcia najbliżej, jak tylko mogłam, czując na nowo przyspieszone bicie serca. Patrzyły na mnie dokładnie te same brązowe oczy, które widziałam wczoraj. Poczułam skurcz w brzuchu. Tak, to musiał być bliźniak, nie było na to innego tłumaczenia.
Wróciłam do napisów wyrytych w marmurze. Dopiero teraz przeczytałam słowa umieszczone pod datami:
„Ukochany jedyny syn Barbary i Richarda”.
Nagle całe ciało mi zlodowaciało. Jedyny syn. Mój Boże. To nie mogło być prawdą. Skoro nawet tu, w zimnym marmurze, były wyryte słowa o jedynaku, ze zdjęcia patrzyły na mnie te same oczy… data śmierci była wyznaczona na dzień dziesięć lat temu… czy to oznaczało, że…?
- A jednak się zorientowałaś – usłyszałam za plecami.
Zamarłam.

candy

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2483 słów i 13819 znaków.

4 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.

  • Użytkownik jaaa

    jezu ja chce kolejna czesc xd

    7 paź 2016

  • Użytkownik KAROLAS

    <3

    5 paź 2016

  • Użytkownik candy

    @KAROLAS <3

    5 paź 2016

  • Użytkownik Saszka2208

    Jejus pisz szybciutko bo poprostu zre mnie od srodka❤❤❤

    5 paź 2016

  • Użytkownik candy

    @Saszka2208 <3 <3

    5 paź 2016

  • Użytkownik Saszka2208

    @candy kiedy kolejna czesc ????????

    8 paź 2016

  • Użytkownik candy

    @Saszka2208 może dziś:)

    8 paź 2016

  • Użytkownik Karolina12

    Czekam na kolejna

    5 paź 2016

  • Użytkownik candy

    @KontoUsunięteina12 :)

    5 paź 2016