- Izydo! - powiedział ostro, wchodząc za Ozyrysem do zajmowanej przez kobietę komnaty. Nie zareagowała na ich przybycie. Wciąż stała sztywno pośrodku pomieszczenia na niewielkim podwyższeniu, ze złożonymi przed sobą jak do modlitwy rękami i zamkniętymi oczami. - Izydo — powtórzył głośniej, dotykając jej ramienia. Wciąż nie odezwała się ani słowem. - Coście jej zrobili?! - warknął, zwracając się do jej braci.
- Nic, sama wprowadziła się w taki stan, Loki — powiedział Seth oschle. - To normalne przy spełnianiu próśb ludzi, którzy się do nas modlili.
- Jak więc zbudzić ją z tego transu?
- Nie możesz tego uczynić, bo ją uśmiercisz...
- Izyda jest brzemienna! - syknął czarnowłosy, mierząc mężczyzn ostrym spojrzeniem. - W żadnym wypadku nie powinna się męczyć, a wyście jej na to pozwolili!
- Powinieneś się uspokoić. Izyda nie pierwszy raz zapadła w podobny stan. Zapewniam cię, że nic jej nie będzie — mruknął niezadowolony Seth. Jego twarz coraz bardziej zaczynała przypominać pysk szakala, a to oznaczało, że był zdenerwowany. Loki prychnął tylko i w jego dłoniach zalśniły sztylety.
- Jakoś niekoniecznie ci wierzę! - wycedził przez zaciśnięte zęby.
- No proszę... A to nie ja jestem tutaj bogiem kłamstw, czyż nie? - powiedział Seth. Jego głos przypominał już głuche warczenie.
- Oboje natychmiast przestańcie! - powiedziała naraz Izyda, otwierając oczy. -Wasze podniesione głosy nie pozwalają mi się odpowiednio skoncentrować. Potrzebuję spokoju.
- Zgadzam się oraz żadnego stresu — odparł Loki o wiele łagodniej. - Zapomniałaś już może o zaleceniu medyka? Nie wolno ci się męczyć.
- Chcę jedynie pomóc tym nieszczęsnym kobietom, które rozpaczliwie pragną być brzemienne lub powić żywe dziecię — powiedziała cicho, a w jej oczach pojawiły się łzy. - Nie było mnie tu zdecydowanie zbyt długo, Loki. Mój lub potrzebuje mego wsparcia...
- Czy pragniesz zatem nieszczęścia? - zapytał cicho. - Tak samo, jak ja, pragniesz pochować swe dziecko? Izydo... błagam cię, nie narażaj was.
- Loki... - wyszeptała, podchodząc do niego i kładąc mu dłoń na ramieniu. Przełknął ślinę, starając się, by głos mu nie zadrżał.
- Wróć ze mną do Asgardu, proszę... Potrzebuję cię tam.
- Idźcie — zdecydował Ozyrys, uśmiechając się nieznacznie. - Zrobiłaś, ile mogłaś, siostrzyczko. Loki ma rację, nie powinnaś narażać zdrowia czy życia waszego dziecięcia. Kiedy powrócisz do pełni sił po porodzie, powrócisz tu i zostaniesz tak długo, jak tylko zechcesz, dobrze?
- Jeśli taka jest twa wola, bracie — skinęła głową. Loki westchnął cicho z ulgą, po czym wziął ją ostrożnie na ręce.
- Chodźmy już. Obiecuję, że jeszcze nie raz tu powrócisz...
- Nie patrz tak na mnie, proszę — powiedziała, przygryzając wargę, gdy po powrocie ułożył ją wygodnie na łóżku w jej komnacie.
- A jak powinienem? - mruknął, mrużąc niebezpiecznie oczy. - Być może winnym jeszcze pogratulować ci jakże błyskotliwego pomysłu? Tego ode mnie oczekujesz, Izydo?
- Nie — zaprzeczyła, spuszczając wzrok. - masz rację, źle zrobiłam...
- Źle to za mało powiedziane! - warknął mocno zirytowany. - Zachowałaś się wielce nieodpowiedzialnie. Naraziłaś was oboje na ogromne niebezpieczeństwo. Pomyślałaś o tym choć przez chwilę?
- Nie...
- Słucham?! - ryknął mocno rozwścieczony, a jego skóra przybrała błękitny odcień.- Izydo! Czyś ty postradała rozum?
- Nie krzycz na mnie, Loki — syknęła, odwracając głowę, by na niego nie patrzeć. - Nie zrobiłam tego naumyślnie, książę. Ty tego nie zrozumiesz... Ty nigdy nie opiekowałeś się ludźmi. A ja czyniłam to całe życie. Nawet nie wiesz, jak bardzo mi tego brakowało... Gdy znaleźliśmy się w moim domu, te wszystkie prośby uderzyły we mnie, jak wezbrana fala. Nie potrafiłam się im oprzeć, zadziałałam instynktownie. To wszystko.
Westchnął ciężko, nie przestając chodzić nerwowo po komnacie. Nadal był wściekły, doskonale to widziała. Ale pod tym wszystkim kryło się coś jeszcze. Uczucie o wiele silniejsze i bardziej pierwotne. Strach.
- Loki — wyszeptała, gdy ta prawda do niej dotarła. - Czy ty się boisz?
- Czy się boję? - prychnął. - Umieram ze strachu, Izydo. Nie mam pojęcia, co jeszcze wymyślisz! Jak mogę ci wierzyć, gdy mówisz, że będziesz ostrożną i odpowiedzialną matką, skoro już teraz was narażasz? Przekonałaś mnie, bym zaakceptował fakt, iż znów będę mieć rodzinę. Udało mi się to, choć wiem, ile bólu i cierpienia ci przy tym zadałem... I ja naprawdę nie chcę ponownie tego wszystkiego przezywać, rozumiesz? Nie rozumiesz, jaki to był ból... Proszę... Nie skazuj mnie i ty na taki los, bo wtedy już nigdy nie stanę na nogi...
- Rozumiem. Wybacz mi, proszę — jęknęła, zalewając się łzami. Pokręcił głową zrezygnowany, siadając obok niej i biorąc ją w ramiona.
- Po prostu bądź ostrożna. Przez wzgląd na nasze dziecko...
- Oczywiście — wtuliła się w niego mocno. Pogładził ją po włosach, a następnie pocałował w czubek głowy. Pisnęła zaskoczona, podnosząc na niego zaskoczone spojrzenie.
- Nie jestem idealnym mężczyzną, Izydo. Daleko mi do ideału i wątpię, bym kiedykolwiek choć trochę się do niego zbliżył, ale... - powiedział cicho, gładząc ją po policzku. - Ja już nie chcę cierpieć w samotności. W ogóle nie chcę cierpieć... Zaopiekuję się wami najlepiej, jak tylko potrafię, tylko proszę, zostań ze mną, moja piękna — wyszeptał. Kiwnęła głową, uśmiechając się szeroko. Pochylił się i pocałował ją delikatnie. Westchnęła mu w usta, gdy pogładził ją po brzuchu. Był taki czuły, zupełnie inny, niż na początku, gdy po złapaniu wciąż buzowała w nim nienawiść do całego świata i żal po utracie bliskich. Teraz wreszcie znów otworzył się na uczucie, które ofiarowała mu ta młoda bogini. Po chwili oparł swe czoło o jej i odetchnął głęboko.
- Masz bardzo słodkie usta, Izydo — powiedział cicho. Zarumieniła się. - I pięknie ci w tych rumieńcach... Zamieszkaj ze mną w komnacie.
- Ależ, Loki! Czy to aby się godzi? Przecie nie jestem twą ślubną!
- I co z tego? - mruknął. - Wszyscy przecie wiedzą, że pod sercem nosisz moje dziecko, więc większego skandalu już nie będzie, a gdy przeniesiesz się do mnie, może wreszcie przestaną gadać, że nie chcę być ojcem... Poza tym, jeśli mamy stworzyć rodzinę, to chyba dobrze by było, żeby mamusia i tatuś mieszkali wspólnie, co? - uśmiechnął się cwaniacko. - Pod jednym dachem i jedną kołdrą... Chcę cię mieć w swoim łożu, Izydo, co noc czuć słodki zapach twej rozgrzanej słońcem skóry.
- Chcesz mnie co noc posiadać? - zapytała cicho, czerwona już jak burak.
-Nie teraz — zaśmiał się, całując ją w czoło. - Po porodzie, jeśli sama tego będziesz chcieć... Ale po prostu chcę czuć twe ciało w moim łożu. To miłe...
- Tak więc uczyńmy — pocałowała go czule, zarzucając mu ramiona na szyję.
- Zaraz wrócę, moja miła — wyszeptał chwilę później. - Leż, a ja powiem służkom, by przeniosły twe rzeczy — wyszczerzyl się i wypadł z komnaty. Na korytarzu natknął się na Thora z synkiem na rękach. - Cześć, brzdącu — poczochrał chłopca po główce.
- Coś ty taki radosny? - Thor spojrzał na niego zaskoczony. - To komnata Izydy?
- Już nie.
- Jak to? Więc jednak ją odsyłasz? Loki, to nie...
- Tak, odsyłam ją. Do mej komnaty — przerwał mu, przewracając oczyma.
- Czekaj... teraz to już nic nie rozumiem...
- Izyda jest brzemienna, tak? Tak. Więc czas, by odpowiednio się nią zaopiekować — powiedział, nie przestając się głupkowato uśmiechać. - Zamieszka ze mną.
- Naprawdę?!
- Tak. Idę wezwać sługi, by przenieśli jej rzeczy.
- Czyżbyś jednak zmienił zdanie?
- Tak.
1 komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.
emeryt
Dziękuję za to co do tej pory napisałaś. Czytanie tych odcinków to sama rozkosz, choć przyznam się że nie wpadam w ekstazę, lecz proszę abyś pisała dalej. Pozdrawiam serdecznie.
elenawest
@emeryt dziekuje i ciesze się bardzo, że moje pisanie sprawia ci radość