Historia stworzenia cz.6

Dopiero następnego dnia mogłyśmy spokojnie zastanowić się nad dalszymi poczynaniami. Ena chciała jak najszybciej uciec stąd, ruszając na południe w poszukiwaniu naszego rodzinnego stada. Przekonałam ją jednak, że po tym co tutaj zaobserwowałam, wcale nie ma pewności czy nasze stado jeszcze istnieje, sądząc po ilościach zwożonych ciał samców i żywych samic. A takich punktów przerobu mięsa jak tutaj, mogło być dużo więcej. Nie wiadomo, czy na południu spotkamy w ogóle kogokolwiek. Poza tym nie wyobrażałam sobie, że mogłybyśmy zostawić tutaj Kaję na pastwę obcych. Jaki los byśmy jej zgotowały? Ena zgodziła się ze mną. Ustaliłyśmy, że na razie będziemy nadal obserwować obcych, zachowując przy tym maksymalne środki ostrożności, żeby nie powtórzyła się sytuacja, która mi się przydarzyła. Od tej pory poruszałyśmy się w pewnej odległości od siebie, mając cały czas oko jedna na drugą. To pozwalało mieć szansę na pomoc, w przypadku sparaliżowania którejś z nas przez obcych. W międzyczasie zastanawiałam się, jak uwolnić Kaję.  
     Początkowo wydawało się to niewykonalne, ze względu na ilość obcych i ich niezwykłą broń, powodującą unieruchomienie wszystkich części ciała, jednak po pewnym czasie zaświtał mi niesamowity pomysł. Zmieniłam całkowicie podejście do tematu. Stwierdziłam, że nie można się koncentrować na uwolnieniu tylko Kaji, lecz trzeba zwiększyć nasze siły dołączając wszystkie żywe jeszcze samice. Teraz zaczynałam wierzyć w powodzenie naszej akcji. Zwłaszcza, że samice oddzielające mięso właściwie były już częściowo uzbrojone – miały przecież ostre noże, które dostały od obcych. Miałam nadzieję, że podobnie jak my, wiele z nich potrafi posługiwać się łukiem i strzałami. Zaczęłyśmy z Eną wytwarzać łuki i strzały, w które zamierzałyśmy dozbroić nasze towarzyszki. Wiedziałyśmy jak to robić, bo Rag nas dobrze wyszkolił. Kiedy uznałyśmy, że mamy ich wystarczająco dużo, zainteresowałam się pałką, którą zabrałam obcemu po tym jak go Ena uśmierciła. Po kilku nieudanych próbach wreszcie udało mi się unieruchomić Enę. Akurat schylała się po łuk, gdy właściwy przycisk na pałce spowodował zesztywnienie mięśni. Byłam tak dumna z opanowania broni obcych, że zaczęłam chodzić dookoła zastygniętej w bezruchu Eny chichocząc z jej bezsilności. Postanowiłam się trochę zabawić jej niemocą i przystawiając do swojego łona mojego kamiennego chędożnika udawałam, że jestem obcym i nadziewam ją na swojego twardziela. Przejechałam kilka razy po jej rowku, zauważając zawilgocenie kamiennej końcówki.  
- O żesz ty! Podnieciła cię pałka obcego! Zaraz cię wychędożę!
     Wbiłam się w wilgotną norkę, wsuwając w nią całego, twardego przyjaciela samicy. Jęknęła z rozkoszy, więc pociągając za rzemyk wydobyłam go na zewnątrz. I tak raz za razem, aż każdemu pchnięciu zaczęły towarzyszyć regularne pojękiwania. Wtedy przypomniałam sobie, że obcy robią to dwoma chędożnikami, ale nie mając drugiego kamienia mogłam użyć tylko palców. Zwilżyłam dwa w jej rozpalonej norce i powoli wsunęłam w drugą dziurkę. Teraz mogła poczuć, jak to jest kiedy się trafi w ręce obcych. Jesteś bezsilna , unieruchomiona i rżnięta w obie dziurki naraz. Samice jakoś to znoszą. Nawet bardzo dobrze znoszą. Na tyle dobrze, że już po chwili Ena wyła z rozkoszy, targana spazmami orgazmu.  
     Wróciłam do broni obcych. Teraz musiałam jeszcze tylko wybadać jak to wyłączyć, żeby Ena znów mogła się poruszać. Chwilę mi to zajęło, ale wreszcie się udało! Ena padła na kolana – jej nogi jeszcze dygotały. Teraz byłam o wiele pewniejsza, że nasza operacja się powiedzie.  
- Ty wiedźmo! Co mi zrobiłaś? - moja towarzyszka odezwała się z wyrzutem, podążając na czworaka w moim kierunku.
- Wychędożyłam cię jak obcy. A co, było ci źle?
- Pokaż mi jak to działa – rzuciła.
- Normalnie – wkładasz kamień do jednej dziurki i dwa palce do drugiej …
- To wiem! Pokaż mi ich broń!
Objaśniłam jej wszystko – jak się włącza, jak wyłącza, ale nie dałam jej sprzętu do ręki.
- Musimy zdobyć tego więcej, to nasze szanse wzrosną – powiedziałam.
- Ale jak?
- Zaczniemy polować na ich patrole – ja z tym, a ty z łukiem.
- Ty mądralo! Ale najpierw zapoluję na ciebie! – to mówiąc rzuciła się na mnie jak tygrys.
     Jej pocałunki zasypały moje ciało od góry do dołu, zmierzając powoli do szparki ukrytej w gęstym buszu. Gdy poczułam język na moim twardym miejscu, byłam już bardzo, ale to bardzo wilgotna. Ena wsunęła we mnie kamiennego chędożnika i wspomagając pieszczoty językiem posuwała mnie nim powoli, ale regularnie. Byłam podniecona wspomnieniem tego, jak ją przed chwilą zerżnęłam, więc dość szybko poczułam nadciągającą falę ekstazy. Poczułam też dwa palce wbijające się w mniejszą dziurkę i odpłynęłam. Przez chwilę czułam się jakby to Rag wypełniał moje dziurki, zalewając je życiodajnym mleczkiem. Chciałam żeby to była rzeczywistość, ale gdzieś z odmętów świadomości napłynął widok zdemolowanego obozowiska i śladów świeżej krwi. Wiedziałam, że Raga już nie ma. I że świata, który znałyśmy też już nie ma. Obcy zmienili go bezpowrotnie.
     Następnego dnia się zaczęło. Już nie zajmowałyśmy się głupotami, chędożeniem i innymi zabawami, tylko wzięłyśmy się do roboty. Zaczęłyśmy polowanie na obcych. Nadal zachowując środki ostrożności, przyczaiłyśmy się w ukryciu, w krzakach i przysypane liśćmi obserwowałyśmy leśną ścieżkę, na której wcześniej widywałyśmy patrole. Tym razem bardzo nam się poszczęściło, bo natrafiłyśmy na niewielkie stado jasnowłosych samic, zapiętych w błyszczące pająki, prowadzonych przez dwóch obcych w kierunku obozu. Kiedy zobaczyłam strzałę przeszywającą szyję tego z tyłu, użyłam pałki. Obcy znieruchomiał, a ja błyskawicznie doskoczyłam i ostrym nożem zakończyłam jego żywot. Niestety żadna z nas nie potrafiła wyłączyć pająków, które nadal wymuszały ruch samic w kierunku obozu. Dogoniłam pierwszą i spróbowałam kluczem zdjąć jej pająka w trakcie marszu. Udało się! Pająk przestał działać! Ale przerażona samica odwróciła się i zaczęła uciekać. Na szczęście natrafiła na Enę, która ją powstrzymała i starała się uspokoić. Ja pobiegłam zdjąć pająki z pozostałych, zanim wyjdą na otwartą przestrzeń.  
- Zdejmę wam to, ale nie uciekajcie. Musicie nam pomóc posprzątać tu i uwolnić pozostałe samice – mówiłam do nich spokojnie, żeby nie panikowały.
     Po kolei uwolniłam je z pająków, które później razem pozbierałyśmy i zakopałyśmy z dala od ścieżki. Pomogły nam także rozbroić truchła obcych i pozbyć się ich zwłok. Miałyśmy teraz trzy pałki, trzy ostre noże i trzy klucze do pająków. I było nas osiem! Zaprowadziłyśmy je do naszej groty, gdzie opowiedziały nam jak obcy przylecieli z nieba, zabili wszystkich samców i zabrali część samic do latających domów. Stare samice zlikwidowali, a tym młodym dla których zabrakło miejsca, założyli na plecy pająki i wysłali pieszo w obstawie dwóch uzbrojonych, których zabiłyśmy. My z kolei opowiedziałyśmy o pobliskim obozie-przetwórni mięsa i jaki los spotyka tam samice. Wprowadziłyśmy je w nasz plan oswobodzenia ich i zapytałyśmy, czy nam pomogą. Oczywiście były nam wdzięczne za ratunek i chętnie zgodziły się pomóc. Cztery z nich potrafiły  celnie strzelać z łuku, co sprawdziłyśmy na polanie przy strumieniu. Dwie pozostałe uzbroiłam w broń obcych. Pomyślałam, że dobrze będzie nauczyć je wszystkie posługiwania się nią, bo w trakcie naszej akcji możemy zdobyć tej broni więcej, a jest ona o wiele pewniejsza niż łuk. Nauczyłam je także jak zdejmować z pleców samic błyszczące pająki, które kierowały ich ruchami.  
     Wiedziałam, że na dłuższą metę nie będziemy mogły zostać niezauważone – było nas już zbyt wiele, więc postanowiłam, że akcję uwolnienia samic z obozu przeprowadzimy jeszcze tej nocy. Już nie można było dłużej zwlekać. Zarządziłam odpoczynek do wieczora (nie wiem kiedy stałam się przywódcą tego stada – zmusiła mnie do tego sytuacja, a przede wszystkim brak samca). Naszych nowych towarzyszek nie trzeba było namawiać – były zmęczone wrażeniami z ataku obcych i podróżą ze swojej osady. Bardzo potrzebowały wypoczynku.
     Około północy obudziłam je, zabrałyśmy naszą broń, bezgłośnie i bezszelestnie zaczęłyśmy podchody do obozu obcych. Jak zwykle nie wystawili zbyt wielu wartowników, bo samice były skrępowane błyszczącymi pająkami, a napaści samców nie obawiali się z przyczyn oczywistych. Po prostu wszyscy albo większość z nich była już tylko mięsem. Używając pałek, unieruchomiłyśmy pierwszych dwóch strażników. Zabrałyśmy im całe uzbrojenie i klucze do pająków. Teraz miałyśmy już pięć pałek paralizujących, więc rozdzieliłyśmy się i każda zakradła się bezszelestnie w pobliże kolejnych wartowników, paraliżując ich i podrzynając gardła. Teraz pozostało już tylko uwolnić z krępujących je pająków, śpiące na trawie samice. Zrobiłyśmy to po cichu, dając łuki i strzały tym, które zadeklarowały, że potrafią się nimi posługiiwać. Pozostałe chwyciły noże służące do ćwiartowania samców i po krótkiej chwili latające domy obcych zostały otoczone tłumem uzbrojonych samic. Gdy drzwi jednego z nich się otwarły, wychodzącego obcego zasypał grad strzał. Padł w progu, kolejnego sparaliżowałam pałką, a celny strzał z łuku przebił jego aortę. Drzwi się zamknęły i po dłuższej chwili domy zaczęły wzbijać się w powietrze. Samice rozpierzchły się, obawiając się kolejnego ataku obcych. Nie wiedziałam, czego można się po nich spodziewać, jednak nie stało się nic. Domy po prostu odleciały wprost do nieba. Patrzyłyśmy jak z oddali dołączają do nich kolejne, opuszczające naszą ziemię. Musieli jakoś sobie przekazywać informacje. Na wszelki wypadek krzyknęłam do wszystkich samic, aby nie pozostawały na otwartej przestrzeni, tylko skryły się w lesie.
     My z uwolnioną Kają wróciłyśmy do naszej groty i tam dotrwałyśmy do rana. Gdy po przebudzeniu poszłam zobaczyć jak wygląda obóz obcych okazało się, że nie ma po nim ani śladu. Zniknęły blaty, maszyna do przerobu odpadów, wszystkie narzędzia, pająki zdjęte z samic. Nie zostało dosłownie nic! W lesie napotkałam jeszcze kilka samic, które zbierały się do drogi. Każda chciała wrócić do rodzinnej osady, choć nie miały jeszcze świadomości, że nie zastaną tam swojego dawnego świata. Nie było samców. Pozostawała tylko nadzieja, że te które były w ciąży, powiją nowe pokolenie, pozwalające na przetrwanie ludzi. Jak się później okazało, większość noworodków była zupełnie inna niż wcześniej. Przede wszystkim dzieci zaczęły się rodzić bez sierści i gdy dorastały wprawdzie pojawiała się, ale tylko gdzieniegdzie – najwięcej na głowie i  w okolicach narządów płciowych. Co gorsza – ich ciała były inne – chłopcy mieli po dwa orzeszki, a samiczki tylko po dwie piersi. Ale matki kochały swoje potomstwo, nawet takie zupełnie inne. Z czasem nowa rasa wyparła wszystkie dotychczasowe.

0bi1

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka, użył 2150 słów i 11573 znaków.

Dodaj komentarz