Wróciłam w okolice wodospadu, rozglądając się uważnie w poszukiwaniu bezpiecznej kryjówki, w której mogłabym spędzać noce, bez obawy pojmania przez Obcych, lub pożarcia przez polującego drapieżnika. Wprawdzie obecność tylu ludzi i Obcych, skutecznie wypłoszyła większość zwierzyny z okolicy, to jednak instynkt nakazywał daleko idącą ostrożność. Najlepsza byłaby duża dziupla, gdzieś wysoko nad ziemią, ale nie znalazłam takiej. Trafiłam za to na coś dużo lepszego, bo ze stałym dostępem do wody. Otóż przyglądając się wodospadowi, dostrzegłam niewielką półkę skalną. Weszłam na nią, ciekawa tego, co znajduje się za lecącymi pionowo strugami. Gdy znalazłam niewidoczne z zewnątrz wejście do jaskini wiedziałam, że to jest moje miejsce na najbliższy czas. Wzięłam się ostro do pracy, znosząc gałęzie, igliwie, liście i trawy, aby umościć sobie wygodne legowisko na twardej skale dna jaskini. Słońce już zaszło, więc na zewnątrz jeszcze coś mogłam dostrzec, ale w jaskini panował nieprzenikniony mrok. Posiliłam się surową rybą i zmęczona ułożyłam do snu. Długo się wierciłam, bo tragiczne obrazy dzisiejszego dnia i ryk wodospadu, nie pozwalały mi usnąć. Ale w końcu zmęczenie zwyciężyło.
Następnego dnia zjadłam resztę ryby i zachowując maksymalną czujność, poszłam do miejsca, skąd wczoraj oglądałam obóz Obcych. Starałam się wypatrzeć pozostałych członków mojego stada. Kaję zobaczyłam bardzo szybko – była kolejnym ubezwłasnowolnionym przez błyszczącego pająka stworzeniem, zmuszonym do noszenia skrzynek z oddzielonym mięsem samców, do latających obiektów Obcych i chędożonym dwa razy dziennie wraz z innymi samicami. Kolor jej sierści ułatwiał mi obserwację poczynań. Nie dostrzegłam jednak Eny ani Raga. Choć ten ostatni mógł podzielić los innych samców i poćwiartowany znajdować się w skrzyniach z mięsem.
Przez kilka kolejnych dni obserwowałam Obcych. Dowiedziałam się w jaki sposób zakładają obręcze zniewalające samice. Używali do tego jakiegoś przedmiotu, noszonego przez każdego z nich w pancerzu okrywającym torsy. Poza tym, każdy z nich miał na udzie przypięty dość duży nóż, a na drugim podłużny przedmiot, którego przeznaczenia jeszcze nie poznałam. Przez te wszystkie dni, nie zauważyłam ani jednej samicy z ich gatunku. Widziałam natomiast bezwzględne okrucieństwo Obcych. Wiele samic, które zgromadzili w swoim obozowisku, było ciężarnych, wiele zostało pojmanych z młodymi, ale przy życiu pozostawiali tylko osobniki żeńskie. Młode, które przychodziły na świat, a miały nieszczęście być samczykami, od razu uśmiercali i przerabiali na pokarm. Byłam zdruzgotana tak brutalną bezwzględnością. Przysięgałam sobie, że nigdy nie pozwolę się złapać, tym okrutnym oprawcom. Choćbym miała wbić sobie nóż w piersi! Wolałam umrzeć, niż wieść żywot niewolnicy.
Jak się później okazało, nie było możliwości dokonania takiego wyboru. Po około dwóch miesiącach, przyzwyczajona do okolicy, czując się bezpiecznie, nie zachowałam należytej ostrożności i podczas jednej z dalszych wypraw łowieckich, w poszukiwaniu mięsa (po długotrwałej diecie rybnej, na ich widok miałam już odruch wymiotny), zostałam pojmana. Wszystko odbyło się tak szybko, że nawet nie zdążyłam zareagować. Obcy, którego dostrzegłam w ostatniej chwili, użył podłużnego przedmiotu przytwierdzonego do uda, paraliżując wszystkie moje mięśnie. Nie mogłam się ruszyć nawet wtedy, gdy spokojnie i bez pośpiechu zakładał mi obrożę na szyję i obręcze na kostki i nadgarstki. Byłam w objęciach pająka, którego tak bardzo chciałam uniknąć, że gotowa byłam odebrać sobie życie.
Obcy postukał palcem w świecący przedmiot z symbolami i pająk na jego polecenie, przygiął mój tułów do ziemi. Stałam rozkraczona, oparta dłońmi o trawę, gdy dwa wielkie chędożniki wsuwały się we mnie. Wyłam z bólu, bo moja druga dziurka nigdy nie była chędożona, a taran wbity w nią miał słuszne rozmiary. Czułam się rozdarta i żałowałam, że jestem sama. Gdyby były dwie samiczki, to Obcy nie demolowałby mojej małej dziurki, tylko wychędożyłby nasze dwie norki, do tego przeznaczone. Ale cóż! Nic nie mogłam poradzić, a dwa węże wiły się we mnie, wprawiane w ruch przez wolny ruch bioder napastnika. Po kilku chwilach, podczas których próbowałam walczyć poddałam się, widząc bezcelowość swoich działań. Postanowiłam poczekać na rozwój wypadków, choć chędożące mnie maczugi sprawiły, że przestałam myśleć o wolności, a zaczęłam odczuwać przyjemność. Ze zdziwieniem dostrzegłam też, że mniejsza dziurka, która tak cierpiała na początku kopulacji, teraz zaczyna mi przynosić rozkosz.
To było zaskakująco miłe uczucie, gdy twardy chędożnik wsuwał się w nią i wysuwał. Nie spodziewałam się rozkoszy płynącej z tak dziwnego miejsca. Choć właściwie przedsmak tej przyjemności miałam, gdy język Eny świdrował w nim podczas naszego ostatniego, pożegnalnego jak się okazało, aktu. Zdałam sobie sprawę, że od dwóch miesięcy nikt mnie nie chędożył! Zaczynałam wręcz odczuwać wdzięczność za dwa wypełniające mnie, obce wprawdzie, ale jednak chędożniki. Porządnie rżnięta nimi, zaczęłam w końcu szczytować, a fale orgazmu przechodziły mnie na wskroś, przez całe ciało. Drżałam w ekstazie, bezwiednie zaciskałam norkę i zwieracz na poruszających się we mnie kołkach. Ale Obcy jeszcze nie dochodził. W sumie nie dziwiło mnie to – miał regularne, powtarzające się dwa razy dziennie chędożenie, więc napięcie seksualne na o wiele niższym poziomie, niż u mnie – wyposzczonej dwumiesięczną przerwą. Przy tym wcale się nie spieszył, jak nasze samce, którym zależało tylko na jak najszybszym uwolnieniu mleka ze swojego orzeszka. Obcy posuwał, jakby delektując się tym aktem, nawet sięgnął palcami do mojego twardego, wrażliwego miejsca i pieścił je, sprawiając, że po chwili napięcie znów wzrosło, aż zaczęłam jęczeć z rozkoszy. Jeszcze kilkadziesiąt ruchów i ciało przeniknął ponowny, niezwykle silny orgazm. Zawyłam z rozkoszy i nim skończyłam, poczułam pulsowanie dwóch chędożników, pompujących na przemian mleko w obie dziurki. Było tego tak wiele, że gdy Obcy wyszedł ze mnie, spływało po udach szeroką strugą i kapało spomiędzy rozkraczonych nóg. Pomyślałam, że ta obfitość wynika z posiadania przez Obcych nienaturalnej, podwójnej liczby orzeszków.
Wciąż zgięta, patrzyłam jak wyjmuje znów świecący przedmiot i naciska palcem w różnych jego miejscach. Wszystko widziałam odwrotnie i z perspektywy gruntu, jednak dostrzegłam strzałę wbijającą się w szyję Obcego, a po chwili kolejną w nieosłonięte miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą prężyły się chędożniki, teraz cofnięte do wnętrza ciała. Krew jaka trysnęła z przeciętej aorty, była jaśniejsza niż nasza, ale też czerwona. Ten gatunek musiał być blisko spokrewniony z ludźmi. Obcy padł na ziemię, a ja wciąż tkwiłam unieruchomiona przez to cholerne paskudztwo na plecach. Próbowałam zobaczyć, kto przyszedł mi z pomocą, kto uratował przed dołączeniem do reszty samic niewolonych w obozie Obcych, ale nikogo nie widziałam. I nie mogłam zobaczyć, bo Ena nadeszła od strony, będącej poza obszarem możliwym do obserwacji, dla osoby w mojej pozycji.
- Uwolnij mnie – poprosiłam, gdy podeszła bliżej.
- Nie wiem jak – odpowiedziała.
- Poszukaj przy nim przedmiotu, pasującego do tych otworów – wskazałam wzrokiem dziurkę w obręczy na moim nadgarstku.
Po dłuższej chwili byłam wolna. Uściskałam ze szczęścia Enę i roztarłam zdrętwiałe kończyny. Potem zabrałam Obcemu wszystko, co wydawało mi się przydatnym – nóż, pałkę, którą mnie sparaliżował i przede wszystkim klucz do otwierania obręczy. Zastanawiałam się, czy nie zabrać także pająka, ale i tak nie umiałabym go obsługiwać. Pozbierałam także swój łuk i strzały, po czym zaprowadziłam Enę do swojej groty. Tam, bezpieczne i szczęśliwe ze swojego spotkania, bardzo długo opowiadałyśmy sobie wszystko, co przeżyłyśmy od początku inwazji Obcych, która pozbawiła nas dotychczasowego, w miarę spokojnego życia.
Ena, tego feralnego dnia, gdy straciłyśmy samca, wróciła w pobliże obozowiska w momencie, gdy Rag i Kaja stali już sparaliżowani, a Obcy podchodzili do nich, by założyć Kai obręcze i podciąć gardło Ragowi. Widziała wszystko z daleka, ukryta za drzewem. Serce jej oszalało, a strach nie pozwolił na jakikolwiek ruch. Była tak samo sparaliżowana, jak tamta dwójka. Później obserwowała tylko Kaję, próbującą walczyć z obręczami kierującymi jej ruchem, idącą w otoczeniu pięciu Obcych, z których dwaj ciągnęli zwłoki Raga. Była tak przerażona, że nie odważyła się sama zaatakować. Nie wiedziała, co robić, ani co się ze mną stało. Była przerażona samotnością i chciała jak najszybciej uciec stamtąd. Rzuciła się biegiem na południe, w stronę rodzinnych okolic, choć były wiele dni drogi stąd. Biegła w ciemności i niestety, wpadając w jakąś dziurę, złamała nogę. Blisko miesiąc leczyła ją, żywiąc się w tym czasie prawie wyłącznie owadami i roślinami rosnącymi w pobliżu. Miała wtedy mnóstwo czasu na przemyślenia i gdy poczuła, że noga już się zrosła, postanowiła wrócić, w nadziei uwolnienia nas z rąk Obcych. Szczęśliwie się złożyło, że nadeszła akurat w momencie, gdy zostałam pojmana i wychędożona.
Ja z kolei opowiedziałam jej, jak od dwóch miesięcy obserwuję Obcych i przekazałam wszystko, czego się o nich dowiedziałam. Że głównym celem ich inwazji jest zdobycie mięsa, dlatego zabijają samców i rozczłonkowanych wywożą swoimi latającymi obiektami, oraz chędożenie samic. To, że mają podwojone narządy rozrodcze już widziała sama, bo obserwowała Obcego, który mnie dosiadł w lesie, zanim znalazła dogodną pozycję do oddania precyzyjnego strzału. Ale nie wiedziała, że chędożą nimi po dwie samice jednocześnie. Myślała, że robią to ze wszystkimi w taki sam sposób, jak ze mną – wbijając się w obie dziurki.
- A jak to robią ze swoimi samicami? - dopytywała.
- Widzisz, oni nie mają swoich samic. Przynajmniej ja nie widziałam ani jednej. A obserwuję ich już od dwóch miesięcy. To jest chyba taka rasa, która używa tylko cudzych.
- To niemożliwe!
- To po co byłyby im dwa chędożniki i dwa orzeszki? Chyba tylko po to, żeby podlać jak najwięcej nasionek. To jest gatunek z organami wytworzonymi do zapładniania jak największej ilości samic. I to niekoniecznie ze swojego rodzaju.
- Myślisz, że młode urodzone z ich mleka, będą takie same jak oni?
- Nie wiem. I teraz zaczynam się bać, bo mnie też zalał jeden z nich.
- Wiesz? Mnie chyba zapłodnił Rag – nie krwawię od dwóch miesięcy.
W tej sytuacji zazdrościłam jej. Ja miałam dotychczas comiesięczne krwawienia, a to znaczyło, że Rag nie podlał dobrze mojego nasionka. Tyle wiedziałam. Ale cieszyłam się, że nie jestem już sama, że mam się do kogo przytulić wieczorem i poczułam jakby większą wiarę w lepszą przyszłość. Wtuliłam się w jej futro, a ona objęła mnie i przyciągnęła do siebie mocno. Pomyślałam, że od dwóch miesięcy nikt jej nie chędożył, więc pora by to jakoś wynagrodzić. Całowałam usta spragnione pieszczoty, potem ssałam wszystkie sutki jej piersi, podążając w dół do twardego dzyndzelka u zbiegu warg (tych dolnych). Ena prężyła się i wyginała pod pieszczotą mojego języka. Nie poprzestawałam na lizaniu jej norki, ale zajęłam się także drugą dziurką. Wsunęłam do niej palca, a dwa kolejne do norki ociekającej sokami. Kilkadziesiąt ruchów, wspomaganych językiem doprowadziło do istnej epilepsji. Drżało wszystko, uda, brzuszek, piersi, ręce rozrzucone na boki i głowa. Ryk wodospadu zagłuszył skowyt rozkoszy. Potem zasnęłyśmy w swoich ramionach, wtulone w siebie i szczęśliwe.
Dodaj komentarz