Ferie spędzam w łóżku, udając przeziębienie. Kiedy reszta moich znajomych bawi się na studniówce (nieco spóźnionej z racji terminu wynajmu lokalu), ja biorę kolejną nasenną tabletkę, która pozwoli mi przespać przynajmniej kilka godzin. Mimo to niemal każdej nocy wracają do mnie wspomnienia o Wiktorze. Nie jestem w stanie wstać, wyjść z domu, czy nawet zjeść czegoś więcej niż przygotowanej przez matkę kanapki. Dni mijają na wpatrywaniu się w sufit, a noce to nieprzerwana kaskada łez. Nie wiem, która jest godzina, ani jaki mamy dzień tygodnia. I jak bardzo patetycznie to nie zabrzmi: nie chce mi się żyć. Michalak nie odezwał się od naszego ostatniego spotkania, a ja nie miałam odwagi zadzwonić. Kolejną dobę obserwowania bieli sufitu przerywa pukanie do drzwi. Chwilę później obok mojego łóżka pojawia się zatroskana mama.
– Zapytam wprost: jesteś w ciąży?
– Co? - odpowiadam inteligentnie.
Patrzę na nią przez kilka sekund, próbując zrozumieć, o co zapytała. Matka wzdycha ciężko i siada na skraju materaca. Dotyka mojej dłoni i zaczyna łagodnie:
– Posłuchaj, jeśli wpadłaś to...
– Nie jestem w ciąży – przerywam jej. – Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy?!
– No nie wiem. Może dlatego, że od tygodnia nie wychodzisz z łóżka i myślisz, że nie słyszę, jak nocami płaczesz w poduszkę.
Odwracam głowę. Nie mogę, a przede wszystkim, nie chcę, opowiadać jej o wszystkim. Wiedziałam, na co się piszę, wiążąc się z Wiktorem. Byłam gotowa poświęcić się dla jego bezpieczeństwa i nie zamierzam tego zmieniać. Jego szczęście jest ważniejsze ode mnie.
– Agata, co się dzieje?
– Nic.
Kobieta nie odzywa się już ani słowem, gładzi mnie tylko po włosach tak, jak gdybym była małym dzieckiem. Po pocałunku w czoło szepcze:
– Jak będziesz chciała ze mną porozmawiać, pamiętaj, jestem.
Ledwo mama zamyka drzwi, moje serce atakuje kolejna fala bólu. Wiktor też mówił, że będzie, a już go nie ma. Nie potrafię zaakceptować tego, że ktoś, dzięki komu mój świat był kompletny, tak nagle zniknął. Gdy raz zasmakowałam dotyku dłoni Michalaka, nie umiem myśleć o nikim innym.
Tak mijają dwa tygodnie, podczas których staram się wyleczyć z miłości do Wik... do profesora Michalaka. Alek napisał tylko raz, żeby upewnić się, czy nasza umowa wciąż obowiązuje – gdy wyjąc z bólu przeklinał Wik... profesora Michalaka, grożąc mu policją, kuratorium i sądem Bożym, wzięłam go na stronę. Wypranym z emocji głosem wyjaśniłam, jak wygląda sytuacja. Nawet z jego znajomościami oskarżenie o gwałt odbiłoby się szerokim echem, dlatego bardziej opłaca się mówić, że nos złamał mu kolega niż nauczyciel, którego kocham. Kochałam.
Gdy nadchodzi czas zakończenia zimowej przerwy, zbieram się w sobie, aby wstać rano z łóżka. Po nieprzespanej nocy jest to więcej niż trudne. Z domu wychodzę przed szóstą i biegnę ulubioną trasą wzdłuż rzeki. Po czterdziestu minutach biegu mam dosyć, ale za następną przecznicą dostrzegam budynek liceum. Do rozpoczęcia zajęć pozostaje ponad godzina, więc zakradam się do szatni dla członków SKSu i korzystam z dostępnego tam prysznica.
Wychodzę z szatni i idąc korytarzem nie odrywam wzroku od ekranu telefonu. Nie wchodziłam na Facebooka przez całe ferie, więc odczytanie wszystkich powiadomień zajmuje mi dobre dziesięć minut. W drodze do sali kończę czytać ostatnie relacje ze studniówki. Na widok Michalaka zatrzymuję się, ale mężczyzna mija mnie bez słowa. Uśmiecham się smutno, uświadamiając sobie, że tak teraz będą wyglądać nasze spotkania.
Gdy tylko zapada wieczór, zakładam obcisłą sukienkę i wyruszam do popularnego klubu. Dziś nie piję dla przyjemności albo zabawy, a zalewam alkoholem wszystkie wspomnienia. Szum w głowie pozwala mi na chwilę zapomnieć. Świat zmienia się w kalejdoskop bezkształtnych barw.
– Co taka piękna lala, jak ty, robi sama? – słyszę nagle.
– Szuka miłego pana – odpowiadam, dziwiąc się własnym słowom.
Jego uśmiech i ręka na wewnętrznej stronie mojego uda jasno sugerują mi, jak chce poprowadzić tę znajomość. Ulegam. Jest mi już wszystko jedno. Moja dłoń zmierza w kierunku wybrzuszenia w spodniach mężczyzny.
Szybko znajdujemy się w toalecie. Rozpinam rozporek nieznajomego, udając, że stoi przede mną Wiktor. Gdy biorę penisa do ust, łzy stają mi w oczach, bo boleśnie uświadamiam sobie, że nic w tym mężczyźnie nie przypomina mojego profesora. I nawet jeśli jego głos brzmi trochę podobnie, to nie jest on. Gdy facet przyciska moją głowę do swojego krocza, nie wytrzymuję. W jednej chwili podejmuję decyzję. Wybiegam z toalety, ścigana okrzykami pijanego klubowicza. Już mnie to nie interesuje. Sprintem pokonuję drogę na przystanek, byle tylko dostać się do autobusu jadącego w kierunku domu Wiktora. Wbijam kod elektronicznego zamka, biorę dwa schodki naraz, byle tylko szybciej dostać się do jego mieszkania. Ciężko oddychając, naciskam guzik dzwonka. W głowie układam, co powiem, gdy otworzy drzwi, ale gdy w końcu to się dzieje, moje serce zamiera.
Myślałam, że nie mogę rozpaść się bardziej. Myliłam się. Tak cholernie się myliłam! Teraz, gdy patrzę, jak ta blond-suka w samym szlafroku stoi w progu mojego mężczyzny, nie mogę znieść przepełniającego mnie bólu.
Nie wiem, czy to horrendalnie wysokie szpilki, czy może nadmiar alkoholu sprawia, że tracę równowagę i lecę w tył na kamienne schody.
Ostatnie, co widzę, to Jego twarz. Zaciskam powieki, utrwalając w pamięci obraz niebieskich oczu wpatrzonych tylko we mnie. A potem zapada ciemność.
Powiedz, czy mam zapomnieć?
W końcu on był jedynym, którego kochałam naprawdę.
Do matury zostało 73 dni.
Dodaj komentarz