Do matury

Do maturyKocham jego dłonie, pieszczące tak czule.  
Kocham jego głos, niski tembr, rozniecający we mnie płomień.  
Kocham jego usta, dające rozkosz, której zawsze mało.  

– Wiktor... – wydobywa się z mojego gardła, kiedy jego zęby zahaczają o pasek bielizny i zsuwają ją w dół.
– Stęskniłem się za tobą – mówi, otulając moją skórę ciepłym oddechem.
W jego pocałunkach czuję tęsknotę. Sposób, w jaki mnie pieści, przypomina mi moment, kiedy po raz pierwszy uprawialiśmy seks. Moment, który wydaje się odległy, a zarazem tak bliski. Wplatam palce w jego ciemne włosy, aby przysunąć się bliżej i czerpać jeszcze więcej z tej ulotnej chwili. Jęczę przeciągle, kiedy mężczyzna przejeżdża językiem po nabrzmiałym sutku. Czuję rozchodzące się w podbrzuszu ciepło, gdy Wiktor zaczyna ssać moją pierś, a jego dłoń poznaje moje uda. Ma szorstkie, długie palce, którymi nieraz dawał mi rozkosz. Każdy kolejny ruch powoduje, że coraz bardziej tracę nad sobą kontrolę. Pocałunki zaczynają schodzić niżej, dokładnie badając wszelkie spadki i wypukłości mego ciała. Kiedy usta bruneta zbliżają się do ud, mój oddech przyspiesza, a ja wiem, że dawno przekroczyłam granicę, przed którą znaczenie miało coś więcej niż przyjemność. Instynktownie rozchylam nogi, by pozwolić mężczyźnie zagłębić się między nimi. Cienka strużka śluzu, wypływającego z mojej pochwy zamieniła się w sporą plamę na prześcieradle, więc Wiktor bez wahania włożył we mnie dwa palce. Mimo że pragnienie rozpalało mnie od środka, krzyknęłam zaskoczona. Impuls był tak silny, że wygięłam się w łuk. Na szczęście, moja twarz ukryta była w cieniu, więc nikt nie mógł zauważyć rozlewającego się po moich policzkach rumieńcach. Choć Wiktor twierdził, że uwielbia tę wrażliwość, (a raczej nadwrażliwość), ja wielokrotnie wstydziłam się tego, że nawet najmniejsza pieszczota wywołuje taką reakcję. Nie wiem, czy zależy to jedynie ode mnie, czy od partnera. W końcu mam niecałe dziewiętnaście lat i, wbrew temu, co mówi się o dzisiejszej młodzieży, w sprawach seksu posiadam małe doświadczenie. Pewnie dlatego, że aby pójść z kimś do łóżka, potrzebowałam czegoś więcej niż kilku puszek piwa lub nagłej potrzeby posiadania nowej pary jeansów. Tak, można uznać, że należę do wymierającego gatunku dziewczyn, które wolą się kochać niż pieprzyć.  
– Skarbie, wszystko w porządku? – pyta mężczyzna, sprowadzając mnie tym na Ziemię.
Mruczę coś pod nosem i daję mu znak, by kontynuował. Czuję igiełki jego delikatnego zarostu, łaskoczące moje wrażliwe miejsce oraz wargi zaciskające się na łechtaczce. Wysuwa tkwiące w pochwie palce, żeby wsunąć je ponownie, tyle że głębiej. Powtarza ruch kilkakrotnie, zwiększając przy tym prędkość.  
– Proszę... – wyrywa mi się, zanim słowa zostają zagłuszone pocałunkiem.  
– O co prosisz, maleńka?  
Nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie, bo cała moja uwaga skupiona jest na tym, co dzieje się niżej. Zaciskam palce na materiale prześcieradła, wysuwając biodra do przodu w zachęcającym geście. Tak bardzo go pragnę. Tu. Teraz. Dokładnie w tym momencie. Wiktor uśmiecha się i na chwilę wstaje, aby zdjąć jasne jeansy oraz kryjące się pod nimi bokserki. Słyszę szelest otwieranej prezerwatywy i wiem, że mężczyzna specjalnie przedłuża ten moment. Wcale się nie spieszy: dotyka penisem mojej kobiecości tylko na krótką chwilę albo wsuwa główkę i szybko ją wyjmuje. To wszystko sprawia mi nieopisaną rozkosz. Wiję się w pościeli, trawiona pragnieniem, by poczuć więcej. Mocniej. Bardziej.  
– Wiktor, proszę... – chrypię. – Chcę...
Przerywam, gdy brunet wchodzi we mnie zdecydowanym ruchem aż po same jądra. Teraz krzyk jest jedynym dźwiękiem, jaki jestem w stanie wyartykułować. Tęskniłam za jego wielkością, za tym cudownym uczuciem wypełnienia. Wspomnienia nie umywają się do rzeczywistości. Do powolnego ocierania się penisa o ścianki pochwy i fontanny soków, która wypływa ze mnie przy każdym mocnym pchnięciu. Słucham zapewnień o swojej urodzie, a sama jęczę coraz głośniej. Początkowo powolne ruchy mężczyzny przybierają na sile. Postanawiam zmienić pozycję, więc zrywam się z łóżka i popycham kochanka tak, abym to ja zajęła miejsce na górze. Widzę zawadiacki uśmiech błądzący po jego twarzy, gdy wykorzystuję pobierane kiedyś lekcje jeździectwa w znacznie ciekawszy sposób. Niektórzy powiedzą, że koń to koń, ale ja dopiero po poznaniu Wiktora przekonałam się, że niektóre ogiery deklasują inne. Ruszam kłusem, raz po raz unosząc i opuszczając biodra. Pomruk przyjemności wydobywający się z ust bruneta sprawia, że z ochotą zwiększam tempo. Cwałując niczym Amazonka, słucham charakterystycznego chlupotu soków. Moje spore piersi podskakują przy każdym ruchu, na co leżący pode mną mężczyzna patrzy z nieskrywanym zadowoleniem. Ciepło, a w zasadzie gorąco, rozpływające się w mym wnętrzu zajmuje kolejne części ciała. Wiem, że niedługo eksploduję i wiem też, że Wiktor czuje to samo. Kładzie ręce na moich pośladkach i unosi mnie w górę. Jego penis wchodzi głębiej, a szybkość naszych ruchów sprawia, że słychać całą symfonię złożoną ze wspólnych jęków, okrzyków i miarowego mlaskania jąder obijanych o uda. Jęk przeradza się z długi krzyk, kiedy czuję, jak ścianki pochwy zaciskają się, obejmując penisa, który w tym samym momencie wyrzuca z siebie dawkę spermy. Siła orgazmu wstrząsa całym moim ciałem. Na chwilę tracę kontakt z rzeczywistością, otumaniona szczęście, które nagle mnie wypełniło. Zmęczona opadam na pierś Wiktora i próbuję uspokoić oddech. Wsłuchana w bicie jego serca, nawet nie zauważam, kiedy moje powieki opadają. Otulona mocnymi ramionami bruneta, zasypiam z marzeniem, by obudzić się w równie dobrym nastroju.  

Mam sposób, dzięki któremu zawsze wstaję z łóżka na czas. Nie jest to ani piosenka znienawidzonego zespołu ani też utwór zachwalający urodę tego dnia. Jest to mój mężczyzna, który uwielbia budzić mnie serią pocałunków odtwarzanych od szyi aż po stopy. Tym razem otwieram oczy, gdy usta Wiktora przemierzają dystans między obojczykiem a piersią. Próbuję wstać, ale on powstrzymuje mnie. Błysk w jego oku zdradza, że ma inne plany na spędzenie tego ranka. Wybucham śmiechem i kręcę przecząco głową.  
– Spóźnimy się na lekcje – szepczę bez przekonania.
– Życie to sztuka wyboru – odpowiada, sięgając ręką do mojego krocza. – Jesteś pewna, że szkoła jest w tej chwili ważniejsza?
Wywracam oczami i po chwili zastanowienia, chowam głowę pod kołdrę, by odwdzięczyć się Wiktorowi za rozkosz poprzedniej nocy. W końcu parę minut mnie nie zbawi, a dzięki temu poniedziałek może stać się lepszym dniem. Czasem wybór jest prosty. Dyktowany pożądaniem nie pozostawia wątpliwości.  

  Po wyjątkowo miłym poranku biorę szybki prysznic, zakładam wczorajszy zestaw ubrań i biegnę na przystanek. Nie przejmowałabym się lekcjami, gdyby nie fakt, że oficjalnie spędziłam tę noc u mojej przyjaciółki i gdybym nagle nie pojawiła się w szkole, mogłoby wzbudzić to podejrzenia mojej nadopiekuńczej matki. Od szesnastu lat, kiedy facet, którego powinnam nazywać ojcem, zwiał, matka skupia całą swoją uwagę i miłość na mnie. Wiem, ile kosztowała ją samotna opieka nad trzyletnim dzieckiem, dlatego przeciskam się w autobusie. Nie chcę dawać jej więcej powodów do zmartwień niż ma. Skrywanie mojej tajemnicy jest wystarczająco wyczerpujące.  
Z niepokojem patrzę na elektroniczny zegarek, którego cyfry gnają w zatrważającym tempie. Korki. Cudnie. Tracę resztki nadziei, że dostanę się na miejsce na czas. Wyciągam z torby zeszyt do angielskiego i powtarzam ostatnią lekcję, żeby przynajmniej nie dostać pały za nieprzygotowanie. Wreszcie wbiegam do budynku liceum i z ulgą zauważam, że strzegących czystości cerberów nie ma w polu widzenia. Omijam szatnię, po czym biegnę po schodach, biorąc dwa stopnie naraz. Do klasy wpadam mocno spóźniona, więc przybieram minę pokutnika i mówię:
– Przepraszam za spóźnienie, panie profesorze.  
Uczniowie, jak na komendę, zwracają się w moją stronę. Sor Michalak ma bzika na punkcie punktualności, o czym zdołałam się przekonać w ciągu dwóch lat nauki. Jednak tym razem nie obawiam się jego gniewu.
– Zatrzymały mnie ważne sprawy – dodaję, zanim nauczyciel zabiera głos.  
Ledwo zauważalny cień uśmiechu przebiega po twarzy belfra, zdradzając, że pamięta, o co chodzi.  
– Dobrze, siadaj – odpowiada, udając niezadowolonego.
Kiwam głową i kładę książki na trzeciej ławce, zajmując miejsce obok mojej przyjaciółki, Olki. Wpatruję się w nauczyciela, a w moim umyśle odtwarzają się poranne sceny, kiedy widziałam go w zupełnie innej odsłonie. Zresztą, całkiem seksownej. Potrząsam głową, starając się wyrzucić wspomnienie i skupić na lekcji. Udaje mi się to dopiero po kilku minutach. "Nie patrz na jego spodnie, Agata. W końcu nie jesteście sami” - upominam samą siebie.  
Czasem męczy mnie ten teatrzyk. Gra, w której Wiktor jest profesorem, a ja tylko jego uczennicą. Wiem jednak, że to konieczność, że dopóki nie opuszczę murów tej szkoły, muszę ukrywać nasz sekret. Naszą małą, wielką tajemnicę.  

Powiedz, czy robię coś złego?!
Czy nasz związek komuś szkodzi?
Byle do matury. Jeszcze 214 dni.  
Wtedy wreszcie będziemy mogli zachowywać się jak każda normalna para.  


_______________________________________________
Ktoś ma ochotę na kontynuację? Także tę mniej waniliową :)

9 komentarzy

 
  • Użytkownik El

    Uwielbiam to opowiadanie

    6 maj 2016

  • Użytkownik Lula

    chętnie przeczytam kolejna część ;D

    3 paź 2015

  • Użytkownik nienasycona

    Bardzo ładnie, czyściutko napisane. Bardzo przyjemna lektura. Gratuluję:)

    3 paź 2015

  • Użytkownik Ramol

    Czytałem z zainteresowaniem, zaskakujące zakończenie... Wygląda mi to na udane pojedyncze opowiadanie

    3 paź 2015

  • Użytkownik J.

    Kontynuuj opowiadanie baaardzo fajne :3

    3 paź 2015

  • Użytkownik misio2

    niech go zniewioli kajdankami i apaszką ;) na jeźdźca ;) niech pokaże co się nauczyła na lekcji konnej jazdy :P

    3 paź 2015

  • Użytkownik chaaandelier

    Naprawdę mi się podoba i jestem ciekawa ciągu dalszego. ;)

    3 paź 2015

  • Użytkownik Stary bywalec

    To jest świetne! Mam nadzieje, ze bedzie nastepna czesc :)

    3 paź 2015