Odebrane Życie cz.8

Stukot obcasów z butów pielęgniarki roznoszący się po korytarzach wybudziłby mnie ze snu natychmiastowo. Jednakże w żadnej mijanej przez nas sali nie zapaliło się światło, nie było też słychać niczyjego jęknięcia. O tej porze chyba każdy spał wyjątkowo mocno.

Szedłem za nią krok w krok, chociaż nogi coraz bardziej odmawiały mi posłuszeństwa, jakby wyczuwały zmniejszający się do moich bliskich dystans. Moją głowę przepełniał rollercoaster różnych myśli. Smutek przeplatał się żalem na przemian z pragnieniem zemsty i chęci mordowania. Odezwał się we mnie najgorszy instynkt. Instynkt do walki zatracony kiedyś podczas jednej z bójek na boisku w szkole. Miałem kolegę, który wedle wielu był uznawany za ofermę, a nawet gorzej, bo bohaterzy filmu Zemsta frajerów byli inteligentami w porównaniu z nim. To, że pochodził z biednej rodziny, nosił posklejane taśmą okulary i ubrania po starszym bracie skreślało go pośród szkolnej społeczności. Ja zawdzięczałem mu życie. Złapał mnie za kołnierz kurtki, kiedy jakiś debilny kierowca ominął zatrzymujący się przed przejściem dla pieszych pojazd. I tylko w sumie, dzięki jego refleksowi bądź skupieniu byłem w tym miejscu dzisiaj. Wychodziłem akurat na przerwę, kiedy jakiś osiłek podłożył mu nogę. Bartek runął na ziemię. Zgraja idiotów miała ubaw, ale przerwał go płacz. Gdy pomogłem mu wstać z jego buzi kapała krew a pod nogami leżały dwa zęby. Nogi i ręce miał starte do krwi.
– Chodźmy do pielęgniarki – stłumiłem na moment złość i weszliśmy do szkoły.

Bartek ze strachu przed konsekwencjami powiedział pielęgniarce, że zapomniał zawiązać but i nadepnął na sznurówkę po czym spadł ze schodów. Najgorsze było, że pielęgniarka przyjęła to tłumaczenie.  

Po opuszczeniu gabinetu ze szkoły zabrali go rodzice. Ja jednak nie mogłem zostawić tej sprawy. Długo obserwowałem typa, nie wyglądał na jakiegoś byczka. Zaraz po szkole zaczekałem przed tylnym wyjściem, bo zawsze żegnał się z kolegami chwilką na papierosa. Poczekałem aż grupa się rozeszła i zaatakowałem go od tyłu. Rzuciłem się na niego powalając na ziemię. Okładałem pięściami jego twarz, kopałem po brzuchu i nogach. Szok, który w nim wywołałem sparaliżował go całego. Nie poderwał się do walki tylko zasłaniał się przed kolejnymi ciosami. W bójce ulicznej przewagę psychologiczną uzyskuje ten, który zaatakuje pierwszy widząc w oczach rywala niezdecydowanie bądź brak ochoty do walki.
– Jesteśmy kwita – powiedziałem patrząc prosto w jego załzawione oczy.

Kolejnego dnia zostałem wezwany do dyrektora, moi rodzice również. Bardzo mi było przykro z tego powodu, bo to był pierwszy raz. Każdą bójkę bez względu na konsekwencje kończyliśmy w miejscu, gdzie się zaczęła. I to bez podziału na rodzaj odniesionych obrażeń, bo częściej były to zwykłe rany a rzadziej coś bolącego dłużej. Nic nie wychodziło poza teren spotkania. Przynajmniej do tamtego momentu rywale byli fair, ale osiłek okazał się jeszcze gorszym przegranym. Zupełnie bez honoru czy przyjętych zasad panujących pomiędzy chłopakami z gimnazjum.  
Tylko ze względu na osobistą rozmowę wychowawcy i dyrektora z rodzicami Bartka nie zostałem usunięty ze szkoły. Wytłumaczyłem, że się po prostu odegrałem za jego upadek. Jak się ostatecznie okazało żadna ze stron nie potrzebowała szumu. Ani szkoła, ani rodzice Bartka, ani moi rodzice. Nie satysfakcjonowało mnie to rozwiązanie, ale ze względu na to, że moi rodzice nie wymierzyli mi żadnej kary z wiadomych względów postanowiłem ograniczyć swój udział w bójkach do minimum. Nie potrzebowałem, żeby się zamartwiali lub ponosili konsekwencje moich decyzji.  

Kiedy pielęgniarka się zatrzymała omal nie wpadłem na nią z zamyślenia. Nadusiła klamkę i pchnęła drzwi do środka. W pokoju panowała dosłownie grobowa cisza. Nie pracowała żadna aparatura.
– Boże, dlaczego? – szepnąłem zalewając się natychmiast łzami.
Kobieta zapaliła światło, ale nie chciała zostawić mnie samego. Nie wiem czego się obawiała z mojej strony, bo nie odpuszczała mnie wzrokiem bacznie śledząc każdy mój ruch.  
– Może zawoła jeszcze pani swojego kolegę z dołu? – rzuciłem złośliwie, ale ona nawet nie zareagowała. – Popatrzymy sobie razem, co? Proszę pani? – złapałem ją za ramię.
Nie drżała, nie wzdychała, ale po jej policzkach spływały łzy.
– Tak, już. Przepraszam – otarła łzy i wyszła zamykając za sobą drzwi.

Nigdy, nawet w najgorszych koszmarach nie śniłem, że to ja będę żegnał moją rodzinę. Zawsze wyobrażałem sobie, że będę dziadkiem i tam kiedyś pewnego dnia mnie zabraknie, ale najpierw dożyję sędziwego wieku u boku mojej żony i córeczki.  

Kiedy podjąłem ostateczne decyzje, od których nie było już odwrotu zbliżyłem się do łóżek. Moje dziewczyny nie były już oplecione kablami, do ich rąk nie wchodziły igły a na twarzach nie było masek tlenowych. Cała aparatura została zabrana, jakby wszystko zakończyło się w tej sali słowami lekarza godzina zgonu to…

Od poprzedniej wizyty nic się nie zmieniło. Moje dziewczyny, Boże jak one wyglądały. Drobna jeszcze tego poranka Olga nie przypominała wcale kobiety, którą pocałowałem pod szkołą. Natalka, zawsze taka krucha po tym wypadku wyglądała, jakby przybrała podwójnie lub potrójnie na wadze w kilka godzin.  
– Musicie mi wybaczyć – pocałowałem obie w mocno zdarte twarze.

Brak bijących serc w ich ciałach sprawił mi ogrom bólu, ale nie mogłem się poddać, nie teraz. Ręce nie przestawały mi drżeć, kiedy wyciągnąłem aparat. Wiele razy widziałem w filmach podobne akcje, ale teraz działałem z innego powodu. Widok kolegi w trumnie, który zginął na motorze zagotował mi krew w żyłach. Cięcia na jego czaszce były krzywe, zszycia byle jakie i mnóstwo pozostawionej krwi. Ktoś na sekcji zwłok nie przyłożył się do swojej roboty. O ile nie mógłbym nic zrobić w przypadku moich dziewczyn, to mogłem ewentualnie wpisać lekarza przeprowadzającego sekcję na moją czarną listę, gdyby nie postarał się podczas swojej pracy.  

Brzydziłem się tym, co musiałem zrobić, ale było to konieczne z kilku powodów. Kiedy skończyłem nie potrafiłem przestać płakać. Na ich ciałach nie było miejsca, które obeszłoby się bez urazu. Nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić tego wypadku a raczej morderstwa, bo tak zacząłem to traktować od momentu nocnego telefonu ze szpitala.  

Wykonanie tych zdjęć było tylko kolejnym krokiem, który musiałem postawić, aby sprawiedliwości stała się zadość. Instynkt zatracony w przeszłości powrócił. I nie ze zdwojoną, lecz potrójną siłą. Plan klarował się z minuty na minutę a ja byłem gotów do podjęcia wszelkich środków, żeby sprawca lub osoby związane z tym wypadkiem zapłaciły najwyższą karę. W momencie, kiedy usłyszałem najgorsze słowa z ust pielęgniarki wyzbyłem się ludzkich uczuć wobec drugiej osoby. Zlikwidowałem w sobie słowa takie jak przepraszam, proszę, błagam czy mam rodzinę. Ja już jej nie miałem i mało obchodziło mnie, że ktoś inny ją miał. Jeżeli będzie powiązany ze śmiercią moich bliskich nie będę brał pod uwagę żadnych tłumaczeń.  

Przytuliłem do siebie po raz ostatni przed pogrzebem ciała moich wspaniałych kobiet. Zostawiłem też na ich policzkach ostatnie pocałunki.
– Jeszcze się zobaczymy – szepnąłem pełen nadziei i wyszedłem na korytarz.

Pielęgniarka siedziała na krześle obok ze spuszczoną głową.
– Przepraszam – powiedziałem z prawdziwym żalem.
Zrozumiałem, że potraktowałem ją na wyrost. Pomimo tego, że nie byli to jej bliscy na swój sposób przeżyła ich stratę. Na pewno w szpitalu umiera znacznie więcej ludzi, ale widocznie tym razem przytrafiło się to jej i pewnie ze względu na ich wiek przeżywała to tak bardzo.  
– Rozumiem pana, to niewyobrażalna strata. Naprawdę panu współczuję.
– Dziękuję i jeszcze raz panią przepraszam za swoje zachowanie.
Pielęgniarka podniosła się z krzesła i złapała mnie za ramię.
– Nie chciałabym pana ściągać tutaj ponownie. Potrzebowałabym kilku podpisów.
Ja również nie chciałem tutaj wracać. Spojrzałem na te drzwi po raz ostatni i podążyłem na dół za pielęgniarką.
Stałem przed obdrapaną ladą, czy jak inaczej nazywał się ten fragment korytarza wydzielony dla pielęgniarek. Po mojej lewej stronie tykał złowieszczo duży zegar, z innych pokoi zaczęły docierać do moich uszu przeróżne odgłosy chrapania. Byłem zmęczony, cholernie zmęczony tym, że to tyle trwało. Marzyłem już tylko o powrocie do mieszkania i rozpoczęciu tego, co obiecałem Oldze i Natalii.
– Przepraszam, że musiał pan czekać, ale lekarz prosił o wypełnienie kilku dodatkowych druków.
Kobieta położyła przede mną chyba z dziesięć formularzy.
– Coś do pisania?
Wskazała mi długopis przywiązany na rozciągliwym sznurze. Nie wiedziałem, że ludzie nadal kradną długopisy. Przecież ich koszt jest znikomy a zwykły szarak pewnie przez całe życie nie zużyje więcej niż kilku, wliczając w to nawet okres nauki w szkołach.
Formularze z danymi moich bliskich wypełniłem bez żadnego wysiłku, bo daty urodzeń czy numery ewidencyjne znałem na pamięć. Rodzinne życie to stale powtarzający się rytuał wypisywania wszelakich druków.  
– Tego na pewno nie podpiszę.
Wziąłem w dłoń kartkę i podarłem na kilkanaście fragmentów.  
– Nie chce pan, żeby ich śmierć nie poszła na marne?
Że niby jak miała ich śmierć się nie zmarnować, gdy podpiszę zgodę na zabranie narządów na potrzeby uniwersytetu. Miałem się zgodzić, żeby je pokroili i zabrali, co lepsze?  
– Czy to już wszystko? – zapytałem wyraźnie znużony, bo starałem się opanować złość jak tylko potrafiłem.
– Tak. Gdy wszystko będzie gotowe i będziemy mogli przekazać ciała do zakładu pogrzebowego skontaktujemy się panem.
Odłożyłem długopis patrząc w jej oczy. Nie pożegnałem się żadnymi słowami tylko wyszedłem z oddziału.
Gdy zająłem miejsce w aucie uderzyłem z całej siły pięścią w kierownicę. Moje ciało przeszył dreszcz a ja rozpłakałem się ponownie…

1 komentarz

 
  • shakadap

    Ciężko.
    Dobrze napisane, bardzo poruszające i łatwo się utożsamić z bohaterem.
    Pozdrawiam i powodzenia.

    6 lis 2022

  • dreamer1897

    @shakadap Nie wiedziałem, że aż tak można to odczuć. Dzięki za dobre słowa! Pozdrawiam serdecznie.

    25 lis 2022