Odebrane Życie cz.11

Targany przez mnóstwo sprzecznych odczuć i emocji musiałem ogarnąć najnormalniejszą wersję siebie. Nie mogłem dać poznać po sobie czegokolwiek, co mogłoby wzbudzić podejrzenia dotyczące moich przyszłych działań. Po tym wszystkim nie miałem ochoty gościć u siebie nikogo, to miała być tylko moja przestrzeń, żebym tylko ja mógł napawać się ostatnim zapachem moich bliskich coraz bardziej rozrzedzającym się w naszym domu.

– Pani w jakiej sprawie? – zagadnąłem wyciągając klucze od domu z kieszeni dżinsów.
– Chce pan rozmawiać tutaj?
– To zależy – wzruszyłem ramionami i zastygłem z kluczami w dłoni.
– Sądzę, że powinien pan wiedzieć o pewnych rzeczach.  
– Pewnych…to znaczy jakich?
Przyglądałem się jej niebieskim oczom. Zaszkliły się od łez. Nie wiedziałem tylko czy to łzy współczucia czy coś więcej kryło się za tym spojrzeniem. Nie miałem teraz głowy do niczego.
– Wie pani, ja nie bardzo mam czas. Mam dużo rzeczy do zrobienia. Możemy to przełożyć?
Kobieta pokręciła przecząco głową, więc nie miałem wyjścia i musiałem zaproponować jej kawę.
– Podjedziemy gdzieś wypić kawę?
- Wolałabym pogadać w pańskim domu.
– A to niby dlaczego?
– To, co panu przekaże musi pozostać tutaj i nikt nie może mnie z panem zobaczyć.

Rozejrzałem się wokół. Kilkadziesiąt metrów dalej stał dom mojego kolegi z podwórka. Oczywiście przejął go po zmarłej matce, ale pracował gdzieś w Skandynawii i chyba zeszłego weekendu właśnie tam wrócił. Poczułem się trochę jak w filmie szpiegowskim, bo niby co miałaby mi przekazać pielęgniarka ze szpitala i wymagałoby to od nas takiej konspiracji? Chciałbym prychnąć w tym momencie, ale jej lodowate spojrzenie nie pozwalało mi nawet drgnąć.  
– Pogadamy?
Kobieta nie potrafiła ustąpić ani wykazać odrobiny zrozumienia. Musiałem zaprosić ją do środka. Wyprzedziłem ją na schodach i otworzyłem drzwi.
– Zapraszam.

W parterowej części domu urządziliśmy kuchnię połączoną z salonem. Kilka mebli kuchennych odkupionych za grosze od jakichś bogatych lekarzy i kanapa przed telewizorem stanowiły jedyne wyposażenie tego miejsca. Postawiłem na szklanym stoliku parujące filiżanki z kawą i zabrałem krzesło z kuchni. Nie chciałem siedzieć obok niej. Wolałem patrzeć prosto na nią słuchając z uwagą tego, co chciała mi przekazać.  
– Do rzeczy – odezwałem się pierwszy, żeby się przełamała w końcu i zaczęła mówić. Od momentu wejścia tylko się rozglądała w milczeniu.
– Jak już wspominałam to musi pozostać między nami. Zresztą i tak pana nigdzie nie wpuszczą, żeby to potwierdzić.  
– Co potwierdzić?
Przecierała dłonią suche usta, jakby w ostatniej chwili zmieniła zdanie i nie chciała mi nic powiedzieć.  
– Obiecuje pan?
– Nigdy nie obiecuję nic w ciemno.
Poprawiła się na kanapie i odłożyła filiżankę na stół.
– Tym razem musi zaufać pan w ciemno.
To był mój dom i zasady w nim panujące ustalałem teraz tylko ja. Teoretycznie jej wiedza mogła mi do niczego nie posłużyć, skoro zadeklarowała, że nigdzie mnie nie wpuszczą.
– Nie chcę być nie miły, ale marnuje pani mój czas. Jeżeli nie ma pani nic ciekawego do powiedzenia proszę opuścić mój dom.
– Muszę mieć gwarancję – szepnęła cicho i sięgnęła po kolejny łyk kawy.
– Niby na, co?
– Że nie wie pan tego ode mnie.
Wpatrywałem się w nią przed dobre kilka chwil próbując załapać, co mogłoby to być takiego, że potrzebowała jakichś gwarancji.
– Nie mogę nic obiecać.
– Proszę mnie zrozumieć. Sama wychowuję dziecko i mam kredyt na mieszkanie. Ja nie mogę stracić tej pracy.
Przestałem współczuć komukolwiek. Po tym, co mnie spotkało nikt już nie zasługiwał na współczucie z mojej strony. Nawet ona.
– Dobrze – westchnąłem ciężko, ale chciałem mieć to już za sobą. – Proszę mówić.
– Dałam do podpisania panu kilka formularzy. Pamięta pan?
Skinąłem głową na potwierdzenie.
– Jednego podpisu pan odmówił.  
– Pewnie, że odmówiłem. Nie pozwolę, żeby ktoś kroił najbliższe mi osoby dla własnych celów.
– Tak, jak najbardziej rozumiem pańskie intencje. Ale doktor Mierzwiński poprosił mnie o małą przysługę.  
– Jaką?
– W zamian za odrobinę pieniędzy zasugerował spreparowanie pańskiej zgody na pobranie narządów…
– I pani to zrobiła? Za ile? – podniosłem głos w oczekiwaniu na kwotę, która posuwa ludzi do takich działań.
– Ja nie chciałam, proszę mi uwierzyć…
Niemalże natychmiast kobieta rozpłakała się autentycznymi łzami. Odgrywała spektakl, który miał mnie przekonać, że nie miała wyjścia czy coś w tym stylu. Z ostatnich strajków dowiedziałem się, że pensje pielęgniarek są głodowe, ale nie rozumiałem kompletnie braku moralności w przypadku takich działań.  
– Przecież pani jest matką. Swojego syna też pozwoliłaby pani pokroić jak moją żonę czy córkę?
Jej szloch i twarz skryta w dłoniach pozwalały mi wierzyć, że obudziło się w niej sumienie matki. Matki, która dostrzegła, że nawet po śmierci należy się ciału odpowiedni szacunek bez względu na wartość pieniężnej gratyfikacji.
– Proszę opuścić mój dom – wstałem z krzesła i wskazałem jej drzwi.
– Jest coś jeszcze…
– Myślę, że skończyliśmy już rozmowę.
– Mierzwiński sam odłączył aparaturę bez czekania na decyzję rady medycznej – dodała drżącym głosem, jakby chciała odkupić swoje działanie zrzucając cały ciężar na niepozornego lekarza.
– Czy to coś by zmieniło?
– Z medycznego punktu widzenia prawdopodobnie nie, ale jeśli…
– Jeśli co? – znów podniosłem głos.
– Jeśli wierzy pan w cuda to podtrzymywanie ich przy życiu mogło mieć sens.
Nie, nie wierzyłem w cuda, więc jej odpowiedź brzmiała bezsensownie.
– Zgoda rady medycznej przyszła po kilku godzinach od zgonu, więc niczego nie może pan udowodnić Mierzwińskiemu.
– Nie? Jest pani pewna? A pani zeznania?
– Ale…obiecał pan, że to pozostanie pomiędzy nami – wypowiedziała słowa szepcząc, jakby szykowała się na jakiś nieprzewidziany odwet z mojej strony.
– Ukrywanie zabójcy to częściowy współudział, o ile się nie mylę.
– Chce pan, żeby dwunastolatek wychował się bez matki? Żeby odwiedzał ją w więzieniu? ¬– zaczęła grać na emocjach swoim dzieckiem, ale mnie to nie obchodziło. Obiecałem swoim bliskim zero litości dla każdego, kto stanie mi na drodze bądź przyczynił się do utraty życia mojej rodziny.
– Żegnam – obróciłem się plecami do niej i patrzyłem w okno licząc, że moi bliscy wrócą a to, co się działo wokół mnie to jakiś ponury żart lub cholernie realny koszmar.

Usłyszałem tylko jak wstała, przeszła ociężale kilka kroków i zamknęła za sobą drzwi. Mrugnąłem oczami dwukrotnie, żeby powstrzymać łzy. Łzy, których wylałem już setki i wciąż mógłbym płakać przez następnych kilka lat.

Opadłem na kanapę i odchyliłem głowę do tyłu. Obiecałem mojej rodzinie, że nad nikim się nie zlituję, ale wobec tego, co usłyszałem z ust tamtej kobiety naszły mnie dziwne wątpliwości. O ile, jej syn nie był niczego winien, to przecież ona sfałszowała mój podpis, który dał jakiemuś lekarzowi wolną rękę do grzebania w ciałach moich kobiet. Do wypatroszenia ich wnętrzności niczym dumny myśliwy, który dzięki swojemu refleksowi uwędzi dobrą kiełbasę z dzika, tyle że jakiś uniwersytet zamiast kiełbasy dostanie serca, wątroby czy trzustki do krojenia na lekcji anatomii.
Ta kobieta przyczyniła się do obrzydliwych rzeczy biorąc jeszcze za to pieniądze. Pieniądze splamione krwią mojej żony, mojej córki. Czy czegoś takiego może dokonać osoba posiadająca sumienie? Chciałem zrozumieć jej działanie w dobrej intencji, z racji na to jak mnie wychowali rodzice, ale nie potrafiłem. Złożyłem obietnicę, która musi zostać dotrzymana. Z trudem, ale wpisałem nazwisko kobiety na swoją listę. Ta decyzja była nieodwołalna, nad karą będę musiał się dobrze zastanowić. Wszystko przez to, że ma syna. Gdyby nie on decyzja byłaby bardzo prosta. Potrzebowałem snu, ale to nie był odpowiedni czas. Wciąż miałem mnóstwo rzeczy do załatwienia.

dreamer1897

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda i kryminalne, użył 1458 słów i 8392 znaków. Tagi: #prawda #nowefakty #rodzina #zemsta #walka

Dodaj komentarz