Odebrane Życie cz.3

W pracy nie miałem zbyt wielu kolegów, ale prawie większość ludzi ich nie ma. Każdy przeważnie interesuje się własną karierą, a jak jeszcze rywalizuje o jakieś stanowisko z kimś innym to już wcale nie ma się powodów do tworzenia przyjacielskich relacji. Ktoś i tak będzie czyimś przełożonym a ktoś inny podwładnym. Zaczynałem od pracy na samej produkcji by po dziesięciu latach stać się pełnoetatowym pracownikiem biurowym. Moja praca przy wytwarzaniu stali skończyła się nieco wcześniej, żebym mógł przejąć obowiązki aktualnego menadżera produktu, czy jak kto woli korpo językiem product managera. Tomkowi zostało pół roku do przejścia na emeryturę, ale dzisiaj po raz pierwszy przyszło mi zastąpić go z powodu pilnej sprawy. I to dosłownie z marszu. Szef poinformował mnie o jego nieobecności poprzedniego dnia dokładnie jak skończyłem jeść obiad. Powiedziałem tylko, że nie ma sprawy i na pewno go nie zawiodę.  

Cały poprzedni wieczór poświęciłem na analizę naszego nowego produktu. Profile stalowe z mnóstwem dodatków, które były mieszaniną niezliczonej ilości pierwiastków miały charakteryzować się olbrzymią wytrzymałością, zwiększoną obciążalnością i niebotycznie mniejszą masą względem klasycznej stali bazującej na żelazie i węglu. Straciłem przez to kilka godzin zabawy z córką, która dosłownie błagała, żeby się z nią pobawić. Chciałem spędzić z nią ten czas, ale stanowisko, które miałem objąć wiązało się z wyższą pensją a ja potrzebowałem się skupić. Obiecałem jej, że to ostatni raz jak pracuję w domu. Obiecałem, bo od tego zależała nasza przyszłość i szansa na lepsze życie. Kochałem je obie i ta miłość utrzymywała mnie na obranym kilka lat wcześniej kursie. Wiedziałem tylko ja sam, że mogę stać się lepszy dzięki ciężkiej pracy i uporowi, który odziedziczyłem po rodzicach. Tata pracował nie na dwa, ale na trzy etaty. Po szesnastej ganiał pomagać znajomemu przy wykończeniówce a weekendy poświęcał na pracę z domem, który wybudował ze swoim bratem i mamą. Miałem rodziców, którzy byli dla mnie wzorem nie tylko małżeństwa, ale też pracowitości. I ja również chciałem być taki jak oni.  

W gabinecie pracowałem od dwóch miesięcy siedząc w miejscu zarezerwowanym dla gości a raczej osób chcących nabyć produkty naszej firmy. Tym razem jednak uznałem, że muszę udowodnić swoją wartość od samego początku. Ogarnąłem chaos panujący na biurku układając stosownie wszystkie przedmioty. Zszywacz, dziurkacz i komplet różnego rodzaju zakreślaczy i cienkopisów pochowałem w szufladach biurka. Pozostawiłem tylko komputer i długopis. Swoją prezentację produktu będę musiał podeprzeć faktami i konkretnymi wykresami. Długopis posłuży już tylko do podpisania wstępnej umowy, która była moim dzisiejszym celem. Porażki nie brałem nawet pod uwagę, choć powinienem. Zbyt duża pewność siebie potrafi objawiać się w kluczowych dla nas momentach, ale rzucony na głęboką wodę kilkanaście godzin wcześniej musiałem postawić wszystko na jedną kartę.  
Nie cierpiałem kawy z automatu, ale działanie porannej już się skończyło a ja miałem tylko kilkanaście minut do spotkania z klientem. Kubek postawiłem na oknie. Nie chciałbym jej rozlać na biurku, gdybym się zdenerwował czy wykonał nieprzewidziany ruch. Zgodnie z zaleceniami Tomka wypisałem kolejno dużymi literami następujące po sobie kroki. P jak przywitanie, K jak kawa do picia, S jak zapytanie o samopoczucie klienta i czy były korki. Potem to już miałem zamiar przejść do sedna tematu. Im bliżej było dziesiątej tym moje ręce było coraz bardziej zimne. Nie spodziewałem się takiej presji szczególnie, że wieczorem trenowałem swoje wystąpienie przed żoną. Poprawiała mnie a nawet zasugerowała kilka rozluźniających trików. Być może stres był mniejszy, bo znałem ją od tylu lat i moje ciało nie miało powodów do spinania się w jej obecności.  

Zerknąłem na firmowy parking dosłownie trzy minuty przed godziną deadline’u. Czerwona Skoda z białym napisem na drzwiach i rozpoznawalnym w całym kraju logo dewelopera zaparkowała przodem do mojego okna. Z drugiego piętra nie byłem w stanie dostrzec kierowcy, ale dzięki jednej z internetowych stron sprawdziłem, jak wygląda potencjalny nabywca produktu mojej firmy. Jan Nowak w końcu opuścił auto i wyglądał jak na foto. Szczupły facet, łysiejący już na czubku głowy i do tego rudy. Z przeczytanych przeze mnie opinii jednoznacznie wynikało, że nie jest kimś łatwym do negocjacji i nie da sobie wcisnąć byle czego. Fakt był jednak taki, że ten deweloper wszystkie budowy robił własnymi siłami i nigdy nie korzystał z firm podwykonawczych. Firma ta posiadała taki park maszyn, że podnajmowała je innym wykonawcom. No po prostu wielki potentat na rynku budowlanym, ale i moja firma była pretendentem do tytułu odkrycie roku, więc i ja miałem niemały atut w ręku.

Wysłałem sms do znajomej, która pracowała w jednej z najlepszych kawiarni w mieście. Serwowali tam drogą kawę Kopi Luwak, która w przeliczeniu na kilogram kosztowała od kilkuset do ponad tysiąca euro. Czy mój gość próbował takiej nie wiedziałem, ale nie chciałem mu zaserwować tego szajsu z automatu. Ja wybrałem jeszcze coś innego. Wyszedłem z gabinetu i zatrzymałem się przy kopiarce. Nie drukowałem nic szczególnego, ale miałem okazję do luźniejszego przywitania się z gościem. Rudy facet stanął pod moim przyszłym biurem i zajrzał do środka po czym zwrócił się w moją stronę.
– Przepraszam. Czy Tomasz Bajka jest dzisiaj w pracy?
Tak, Tomek miał specyficzne nazwisko. Z jego opowieści dowiedziałem się, że przodkowie mogli mieć nazwisko Bajkał, ale podobno urzędnik zapomniał o literze ł na końcu podczas jakiejś deportacji czy zesłania i tak zostało.  
Zabrałem kartkę z kopiarki i podszedłem do niego.
– Dzień dobry. Jestem Aleksander Badowski.
Mężczyzna zmierzył mnie szybko. Nie wiem, co podlegało jego ocenie, ale biała koszula, dżinsy i granatowe mokasyny przedstawiały mnie chyba jako elegancko ubranego człowieka. Olga nie miała żadnych zastrzeżeń.
– A Bajka?
– Zastępuję go, bo wypadła mu bardzo pilna rzecz. Zapraszam.
Wskazałem mu gabinet, ale ten jakoś ociągał się z wejściem.
– Nie poinformował mnie o niczym. Nie wygląda to dobrze – przyznał ponuro, jakby nieco znieważony.  
Całe szczęście, że z rana wypytałem kilka osób i dowiedziałem się czym spowodowana jest nieobecność Tomka.  
– Może przyjadę, kiedy indziej? – zapytał zrezygnowany.
Nie dziwiłem mu się wcale. Też nie chciałoby mi się latać z Warszawy do Torunia tyle razy.
– Ta pilna rzecz to?
Naciskał mnie bardzo mocno. Sam nie wiedziałem czy powód Tomka może zostać dobrze zrozumiany przez tego człowieka. Musiałem mu to zdradzić, żeby zachować szansę na rozmowę zanim ten się rozmyśli.
– W głowie jego żony wykryto guza – zerknąłem na zegarek. – Właśnie w tej chwili zmierzają do kliniki w Monachium.
Z trudem wypowiedziałem słowo guz. Bałem się cholernie tego typu słów. Nigdy nie chciałbym ich usłyszeć w moim życiu bądź w odniesieniu do mojej rodziny. Słowo guz odbierałem jednoznacznie jako kolejny krok przed słowem śmierć.  
– Bardzo smutne. Czyli zapowiada się na jego dłuższą nieobecność…
Nie miałem pojęcia jak długo nie będzie Tomka. Może być tak, że nie wróci wcale. Ja będąc na jego miejscu nie wróciłbym już do pracy. Jeżeli okazałoby się, że guz jest wyrokiem to chciałbym spędzić wszystkie pozostałe chwile ze swoją żoną. Z osobą, którą kochało się i widziało każdego dnia przez tyle lat.
– Nie wykluczam takiej opcji – odpowiedziałem dyplomatycznie stojąc w wyciągniętą do uścisku ręką.
– Sam nie wiem.
– Zapraszam – wskazałem krzesło dla gościa.
Pierwszy etap miałem już za sobą. Siedział naprzeciwko mnie.  
– Kawa? – zapytałem sięgając po komórkę.
Nowak ocknął się dopiero po chwili.
– Jak z automatu to dziękuję.  
Uśmiechnąłem się ostrożnie. Nie tylko on jej nie cierpiał.
– Coś specjalnego. Za kilka minut będzie.
Wysłałem sms z zapytaniem, gdzie jest kawa dla gościa. Odpowiedź otrzymałem prosto od dostawcy. Pozostał mu już tylko kilometr.
– W takim razie do sedna.
Zerknąłem na niego uważnie, skoro nalegał na przejście do konkretów.
– Proszę spojrzeć – podałem mu kolorową broszurę przygotowaną przez speców od marketingu i zacząłem swój wywód.  

Opowiadałem z pamięci, bez zająknięcia co jakiś czas odwracając w jego kierunku ekran komputera. Nowak przytakiwał nie zadając zbyt wielu pytań. Rozmowa przebiegała po mojej myśli.
Podniosłem się, gdy ktoś zapukał w drzwi gabinetu. Odebrałem z rąk dostawcy parującą kawę. Podał ją na tacy w białej filiżance. Raczej nie przywiózł jej w takiej formie.  
– Proszę – postawiłem przed gościem wspaniale pachnącą kawę.
W szufladzie zaczął wibrować mój telefon. Nie mogłem go wyjąć i oddzwonić lekceważąc gościa.
– Mmm…pyszna.
Filiżanka w moich dłoniach wydawała się gorąca jak diabli. Ja za nic w świecie nie napiłbym się tak gorącej kawy. Facet już po pierwszym łyku wyrobił sobie opinię.
– Cieszę się – złożyłem ręce przed sobą a mój telefon znów zaczął wibrować.
– Nie odbierze pan?
– Oddzwonię po spotkaniu – machnąłem ręką.
– Proszę chociaż sprawdzić kto dzwoni. Może żona?
Rozmawiając z nią wczoraj prosiłem, żeby nie dzwoniła w sprawach pilniejszych niż życie przynajmniej do godziny jedenastej.
– Może to jednak coś ważnego?
W końcu wyjąłem telefon. Dzwonił Krystian, mój przyjaciel z czasów gimnazjum. Nasze córki chodziły do jednej klasy.
– Chyba nic ważnego ¬¬– stwierdziłem niezbyt pewnie, bo dwa połączenia w minutę to sporo.
– Możemy kontynuować?
Telefon zaczął wibrować, gdy wysunąłem szufladę, żeby go schować. Coś jednak musiało się stać, skoro Krystian dzwonił trzeci raz.
– Proszę się nie krępować. To musi być coś ważnego.
– Jeżeli pan pozwoli…
Wstałem i wyszedłem na korytarz.
– Mam pilne spotkanie – powiedziałem nieco zdenerwowany słysząc głos przyjaciela. – Nie mam teraz czasu na pogaduszki.
– Stało się coś okropnego Aleks…
Słuchałem uważnie i kilkanaście sekund minęło zanim zrozumiałem to, co przekazał mi przyjaciel. Moje oczy natychmiastowo wypełniły się łzami a serce zaczęło wariować.
– Przepraszam – wbiegłem do gabinetu i wyjąłem kluczyki do auta z kieszeni marynarki.
– Coś się stało?
Miałem ochotę wybiec stąd i nigdy już tu nie wrócić, ale należało się klientowi kilka słów wyjaśnienia.  
– Tak. Moja żona i córka miały wypadek.
– Żyją?
Skinąłem tylko głową na potwierdzenie.
– Możemy dokończyć, jak wrócę? – zaproponowałem głupio licząc, że gość zlituje się nade mną.  
– Nie musimy.  
– Dlaczego?
– Jestem na tak.
– Naprawdę? – zapytałem z niedowierzaniem.
– Tak, ale pod jednym warunkiem.
– Jakim?
– Powie pan jak nazywa się ta kawa i gdzie mogę ją nabyć.
– Jamaica Blue Mountain – rzuciłem jednym tchem.
– Jak?
Wyjąłem z kieszeni spodni wizytówkę z kawiarni. Na jej odwrocie zapisałem nazwę kawy, której wymowę trenowałem od wczoraj.
– To niedaleko. Polecam. A teraz pan wybaczy. Za chwilę zjawi się tutaj koleżanka, żeby dopełnić formalności.
– Powodzenia i pomyślności życzę.
– Jeszcze raz bardzo pana przepraszam i dziękuję za wyrozumiałość.
– Proszę jechać ostrożnie.
Wybiegłem z gabinetu i poleciałem dwa biura dalej.
– Aga – dyszałem nerwowo. – W gabinecie Bajki jest cholernie ważny klient. Sfinalizuj umowę. Ja muszę pilnie jechać.
– Co się stało?
– Olga i Natalka miały wypadek. Powiedz szefowi, że odrobię te godziny.
– Jasne.
Przytuliła mnie mocno, kiedy dostrzegła w moich oczach łzy.
– Dzięki. Odwdzięczę się jakoś.
– Przestań. Ważne, żeby nic poważnego im nie było.
Biegłem korytarzem niczym sprinter. W moich myślach przewijało się tylko jedno słowo: żyją.

dreamer1897

opublikował opowiadanie w kategorii obyczajowe i thrillery, użył 2145 słów i 12366 znaków. Tagi: #spotkanie #rozmowa #rodzina #wypadek #życie

1 komentarz

 
  • shakadap

    Bardzo dobrze napisane. Świetna fabuła. Dobre przemyślenia.
    Czekam na dalszy ciąg.
    Pozdrawiam i powodzenia.

    16 wrz 2022

  • dreamer1897

    @shakadap Dzięki bardzo za dobre słowo!  
    Mam nadzieję, że kolejne odcinki nie zawiodą Twoich oczekiwań. Pozdrawiam :smile:

    24 wrz 2022