Odebrane Życie cz.7

Przez kilkanaście minut po moich policzkach spływały tylko gorące, słone łzy. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek tak mocno płakał. Nawet porządny łomot spuszczony mi kiedyś przez typa ze starszej klasy nie sprawił mi tyle bólu, co dzisiejsza informacja.  

Leżałem na podłodze i drżałem próbując odrzucić od siebie najgorsze myśli. Z jednej strony chciałbym do nich dołączyć i mieć już spokój, ale pozostawienie tej sprawy bez ukarania winnych byłoby nie tyle zaniedbaniem wobec moich bliskich, co zaniechaniem obowiązków ojca i męża. Nie miałem jednak pewności czy odnalezienie sprawcy przez policję pozwoli mi odetchnąć i żyć dalej. Czy wyrok wymierzony mu przez sąd będzie adekwatny do jego czynu. Bo przecież w Polsce nie obowiązuje kara śmierci a on zabił dwójkę najbliższych mi osób. Za takie coś mógł dostać góra dwadzieścia pięć lat, no może dożywocie, ale to chyba tylko w wyjątkowej sytuacji. Większość wyroków za zabójstwa popełnione podczas jazdy autem to śmieszne wyroki kilku bądź kilkunastu lat więzienia. To jawne naplucie w twarz rodzinom, które straciły bliskich, bo jakiś nieodpowiedzialny idiota prowadził po pijaku lub próbował pokazać jaki to z niego super kierowca szpanując mocniejszym autem.  

Skłamałbym niczym totalny ignorant, że pierwszą moją myślą nie była chęć zemsty. I nie miałem na myśli dorwania go w swoje łapy i pobicie do nieprzytomności. W kwestiach przestępstw i morderstw byłem prostolinijny. Głodziłeś zwierzęta, znęcałeś się nad nimi bądź swoją rodziną to zasłużyłeś na taki sam wymiar kary, ale pomnożony przez sto. Kara ma być lekcją, która ma nauczyć przestępcę, że nie warto podejmować działań, które mogą się na nim odbić po stokroć. Ciepłe więzienie, wyżywienie i szachy to wczasy a nie kara za bycie okrutnym i podłym wobec drugiej istoty. W przypadku zabójstwa też nie miałem skrupułów. Jeżeli zabiłeś zasługiwałeś tylko na to samo. Nie, na dożywotni luksus spędzenia reszty swojego życia pod dachem więzienia na koszt zwykłego podatnika.  

Niewiele miałem czasu, żeby pozbierać resztki życia, które mi pozostały po utracie bliskich. Decyzją lekarza dostałem godzinę na zjawienie się w szpitalu, żeby po raz ostatni zobaczyć moje dziewczyny przed pogrzebem. Zabrałem tylko klucze do mieszkania i wyszedłem. Ciemna noc, padający deszcz mogły być dla wielu czymś strasznym, dla mnie też, ale tylko do dzisiaj. Od teraz nie czułem już żadnego strachu, nawet zimnego dreszczu na karku, kiedy kropla lodowatego deszczu wpadła mi za kołnierz dżinsowej kurtki. Miałem przed sobą misję, której wykonania musiałem się podjąć. Nie dla swojego spokoju, tylko dla mojej rodziny. Nikt i nic nie mogło mnie już powstrzymać.

Droga do szpitala była istną męczarnią. Główną rolę w tej kwestii odegrały opadające ze zmęczenia powieki i rzęsisty deszcz, którego moje wycieraczki nie nadążały zbierać. Do tego oślepiające światła innych pojazdów. Czyżby wszyscy o tej porze jechali na ostatnie spotkanie? Nie, to było niemożliwe, ale do pracy też na pewno nie jechali.  

Wysiadając z auta zerknąłem na parasol. Do wejścia miałem niby sto metrów, ale ja już nie bałem się niczego, a tym bardziej letniego deszczu. Trzasnąłem drzwiami i udałem się w kierunku szpitala. Gdy przekroczyłem automatyczne drzwi zza biurka niczym sprinter doskoczył do mnie ochroniarz. Szykowała się powtórka z rozrywki, ale tym razem to ja byłem na przegranej pozycji. Typ mierzył na oko jakieś dwa metry a jego waga musiała być przynajmniej trzycyfrowa. Był pieprzonym olbrzymem. Wyglądał jak Cyklop z bajki o Herkulesie, ale on miał dwoje oczu w przeciwieństwie do mitycznego stwora.
– Nie założę – zacisnąłem mocno pięści gotowy do walki.
Z domu wyszedłem naładowany jak diabli. I tak jak obiecałem moim bliskim nikt i nic mnie nie powstrzyma.  
– To nigdzie nie wejdziesz.
Stanął przede mną i złożył ręce na klatce piersiowej. Dłonie miał wielkie jak bochny chleba za dychę. Patrząc na jego posturę byłem skłonny przyznać, że zwykła dziewięciomilimetrowa klamka nawet by go nie drasnęła. Być może strzał z kałasznikowa przebiłby się przez jego fałdy tłuszczu, ale i tego nie byłem pewien.
– Nie dasz mi się pożegnać z bliskimi?
Spojrzał na mnie i pokręcił głową przecząco. Po chwil wskazał tym samym łbem kartkę z wizerunkiem głowy człowieka z maseczką na twarzy.  
– Wejście tylko w maseczce.
– Chyba sobie kpisz – skwitowałem szyderczo, choć szukałem jakiejkolwiek słabości w tym potworze.  
W zasięgu mojego wzroku była tylko wisząca na ścianie gaśnica i krzesło stojące przy automacie ze słodkimi napojami.  
Ogólnie nie byłem złym człowiekiem, ale taktyka na litość nie sprawdziła się kompletnie. Musiałem zagrać jeszcze większego gbura.
– Jeżeli nie chcesz popamiętać tej zmiany zejdź mi z drogi śmieciu – wysiliłem się na najbardziej groźny ton.
– Śmieciu? Chodź tu.
Typ wyciągnął do mnie łapska, ale zdążyłem uskoczyć. Jednak dał się złapać na żyłkę. Potrzebowałem odciągnąć go od drzwi, ale zataczał tylko kręgi wokół mnie, nie odstępując ich nawet na centymetr.
– Tak chcesz się bawić?
Przewróciłem krzesło. Trzask rozniósł się echem po szpitalnych korytarzach. Już po chwili zjawiły się dwie pielęgniarki. Stanęły jak wryte przyglądając się tej dziwnej scenie. Na pewno w pierwszej chwili pomyślały, że może uciekłem z jakiegoś oddziału. W końcu jedna z nich wkroczyła między mnie a krewkiego ochroniarza.
– Co się tutaj dzieje?
– Chcę pożegnać się moimi bliskimi a ten gbur nie chce mnie wpuścić.
Czarnowłosa pielęgniarka zamrugała dwukrotnie niesamowicie niebieskimi oczami. Wyglądały jak kryształy. Być może ze zmęczenia, ale miały to coś w sobie. Wyglądała na starszą ode mnie o kilka lat. Była może po czterdziestce, ale trzymała się bardzo przyzwoicie. Przyzwoicie, bo znam mnóstwo młodszych od niej dziewczyn wyglądających na znacznie starsze. Głównie przez nadmiar makijażu czy kilkadziesiąt nadprogramowych kilogramów. Oczywiście każdy jest panem swojego losu i jego sprawą będą ewentualne problemy zdrowotne w niedalekiej przyszłości, ale na miłość boską jak można mówić komuś, że jest brzydki a nie widzieć własnego odbicia w lustrze?
– Ten typ nie przestrzega panujących w tym miejscu reguł. Wtargnął tutaj bez maseczki na twarzy.
– No i bądź pewien, że jej nie założę – prychnąłem szyderczo.
Miałem dosłownie gdzieś obowiązujące w tym miejscu przepisy.
– Pan Aleksander?
Pielęgniarka zmieniła ton głosu na łagodniejszy. Natychmiast poznałem ten głos. To ona musiała zadzwonić do mnie kilkadziesiąt minut wcześniej.  
– Wpuść pana Aleksandra Marek – zerknęła poważnie na ochroniarza.
– Nie ma takiej opcji. Nie mogę stracić tej roboty.
– A zęby chcesz stracić? – doskoczyłem w momencie do niego zatrzymując pięść pod jego szczęką.
W ostatnim momencie wstrzymałem się z uderzeniem. Ręce drżały mi z nerwów. Potrzebowałem zobaczyć moją rodzinę a jakiś potwór skutecznie mi to utrudniał. Powstrzymało mnie chyba tylko to spojrzenie pielęgniarki. Było łagodne i naznaczone ogromnym współczuciem. To przecież ona przekazała mi tragiczną informację.  
Żaden z nas nie chciał ustąpić. Dzieliło nas może z pół metra. Czułem jego cuchnący cebulą oddech. W połączeniu z zapachem pomidorów tworzył swoisty aromat ogra z odległego bagna.  
– Możesz pozwolić?
Kobieta zerknęła na ochroniarza. Ten pokręcił głową zrezygnowany.
– Nie, bo on się wedrze na oddział a ja stracę swoją pracę za niedopilnowanie obowiązku noszenia maseczek.  
Pielęgniarka posłała mi trudne do rozszyfrowania spojrzenie. Albo była zmęczona tą sytuacją, albo mi cholernie współczuła i próbowała ratować moją godność. Skinąłem głową akceptując jej warunek.
Spojrzała na Marka i odeszli na chwilę. Rozmawiała z nim przy jego biurku bardzo cicho. Pomimo dobrego słuchu nie potrafiłem rozpoznać o czym rozprawiali. Typ podnosił czasem głos i gestykulował łapami dość wyraźny sprzeciw. Kiedy skończyli otarł pot z czoła a do mnie podeszła tylko pielęgniarka.
– Proszę za mną – wskazała mi kolejne automatyczne drzwi.
Obróciłem się jeszcze w stronę potwora w granatowym sweterku. Miałem wielką ochotę pokazać mu gest podrzynanego gardła, ale się powstrzymałem. Nie brałem pod uwagę moich potencjalnych problemów tylko to, co mogło spotkać pielęgniarkę za niesubordynację wobec obowiązujących w tym miejscu przepisów.

1 komentarz

 
  • shakadap

    Dzięki.
    Pisz dalej.
    Pozdrawiam i powodzenia.

    29 paź 2022

  • dreamer1897

    @shakadap Dwóch stałych czytelników, którzy są wiele dla mnie znaczy. Dzięki!  
    Pozdrawiam serdecznie!

    5 lis 2022