Odebrane Życie cz.6

Gdyby nie kakofonia różnego rodzaju dźwięków można by przyznać, że nic w tej sali się nie działo. Nie było w niej żadnego życia oprócz desperacko bijącego serca w mojej piersi. Podchodziłem centymetr po centymetrze z głową spuszczoną w dół. Nadal nie byłem gotowy na spotkanie z rodziną lub tym, co z niej pozostało.  
Dopiero uderzenie biodrem w przeszkodę wybudziło mnie z marazmu tej chwili. Tętno przyspieszyło, zacząłem ponownie drżeć a dziwny chłód przeszył mnie na wskroś. W ciszy samotności błagałem Boga, żeby dał im szansę kosztem mojego życia. Tak delikatne istoty nie zasłużyły na coś takiego. Błagałem, żeby zabrał mnie do siebie w zamian. Jeżeli Bóg naprawdę istnieje to nie pozwoli mi cierpieć, nie w ten sposób. Zwróci zwykłe życie dwóm najważniejszym dla mnie kobietom a ja, jak sobie zasłużę będę się im przyglądał z góry siedząc obok tego, który mnie wysłuchał. Taką właśnie projekcję w tej chwili przygotował mój umysł. Nie wiedziałem, dlaczego akurat taką, ale to chyba przez jakieś dziwne wyobrażenia czegoś podobnego, kiedy byłem dzieckiem i uczęszczałem na lekcje religii.

Po raz ostatni wziąłem głęboki oddech i otworzyłem oczy. To, co zobaczyłem nie było tym, co mój umysł mi pokazał, gdy usłyszałem słowa lekarza. Obie wyglądały, jakby zwiększyły dwukrotnie swoją wagę. Ich drobne ciała przemieniły się napuchnięte sylwetki owinięte mnóstwem kabli i bandaży. Takiego widoku nie spodziewałem się wcale. W gardle zaschło mi tak bardzo, że nie potrafiłem wydać z siebie nawet jęku. Pragnąłem rozedrzeć się uwalniając swój żal, ale gdzieś w głowie tliła mi się nadzieja, że mógłbym je zbudzić ze snu, w którym obie się znajdowały.  
– Dlaczego… – szepnąłem bardzo cicho w oczekiwaniu na jakąkolwiek odpowiedź, ale oprócz tętniącego w mojej piersi serca i zlepku dźwięków aparatury medycznej nie usłyszałem nic.
Stanąłem pomiędzy łóżkami i chwyciłem dłonie moich dziewczyn. I choć były ciepłe nie zareagowały w żaden sposób. Palce ich rąk były nabrzmiałe proporcjonalnie do reszty ciała. Gdyby nie to, że skierował mnie tu lekarz za nic w życiu nie przypuszczałbym, że tak może wyglądać ludzkie ciało po zderzeniu z autem. Głęboka rozpacz rozdzierała mnie od środka, ale musiałem zachować jeszcze w sobie ostatnie siły, bo wciąż liczyłem na cud. Widziałem wiele razy na filmach niesamowite powroty. I z taką nadzieją zamknąłem oczy, że wszystko wróci do normy…

– Aleks?
Gdy poczułem czyjąś dłoń na swoim ramieniu zerwałem się na nogi. Dopiero po doskwierającym w plecach bólu zdałem sobie sprawę, że spędziłem na podłodze przynajmniej kilka godzin.
– Musisz wrócić do domu.
Mateusz podniósł z podłogi moją bluzę, która spełniała funkcję poduszki. Gdyby nie on leżałbym dalej między łóżkami nie mając pojęcia, ile czasu już upłynęło od mojego pojawienia się w szpitalu.
– Która godzina? – zapytałem zachrypniętym głosem.
– Będzie coś przed dziesiątą. Chodź, odwiozę cię.
Zerknąłem na moje dziewczyny. Nic się nie zmieniło. Leżały obie jednakowo na plecach. Aparatura pikała miarowo a one wyglądały jak we śnie. Oczywiście poza obrażeniami i mnóstwem kabli otaczającymi je ze wszystkich stron.  
– Zostaję – powiedziałem pewnie.
Przyjaciel przyglądał mi się uważnym wzrokiem przez moment. Sam pewnie zbierał się w środku na jakieś słowa pocieszenia, ale ta sytuacja przytłaczała go na pewno nie mniej ode mnie.
– Aleks…
Mateusz wziął głęboki oddech próbując zmierzyć się z tym, co miał zamiar mi przekazać. Bazując na słowach lekarza mogłem się tylko domyślać, co chce mi powiedzieć.
– Nic tu po tobie, przynajmniej teraz – dodał po chwili wahania załamanym głosem.
Albo wierzył w cud jak ja, albo chciał mnie po prostu oswoić z nieuniknionym.  
– A jak się obudzą a mnie nie będzie tutaj?
Tym pytaniem zabiłem mu solidnego ćwieka. Mógł pomyśleć, że zwariowałem łudząc się czymś, co z medycznego punktu widzenia było niemożliwe, przynajmniej w opinii lekarza.  
– Na pewno cię poinformują, chodź.
Objął mnie za ramię zdecydowanie. Ten przyjacielski gest potraktowałem bardzo wyjątkowo. Dał mi do zrozumienia, że mogę liczyć na niego bezwzględnie.

Nie chciałem się z nimi żegnać, nawet na chwilę, ale musiałem to zrobić. Pocałowałem obie w niesamowicie żółte czoła. Jakże cholerny ból sprawiał mi całkowity brak reakcji moich dziewczyn. Każdego dnia cieszyłem się pięknymi uśmiechami czy błyszczącymi ze szczęścia oczami Olgi i Natalki.  
Kiedy po raz ostatni zerkałem na nie Mateusz stał w progu drzwi. Wyglądał na niemniej zapłakanego niż ja. Nie mogłem jednak podważyć autentyczności jego łez, które wypływały z każdym wypowiadanym przez niego słowem. To mi wystarczyło, żeby przemyśleć następne kroki. Podjąłem decyzje, od których nie było odwrotu.  

Wsiadłem do swojego auta mówiąc mu, że dam radę wrócić do siebie. Zaczekałem aż odjechał i rozpłakałem się uwalniając gromadzące się we mnie od tylu godzin emocje. Ruszyłem dopiero po trzydziestu minutach, bo tyle trwało opanowanie histerii.  

Powrót do domu okazał się jeszcze bardziej przygnębiający. Po otwarciu drzwi nie zobaczyłem biegnącej w moim kierunku córki, nie zobaczyłem też przyglądającej mi się z ciekawości twarzy żony. Zawsze pytała, czy miałem ciężki dzień, czy mam ochotę na obiad. Kochałem ją za tą niesamowitą troskę, która budowała mnie każdego dnia. Wiedziałem, że mam rodzinę, która zasługuje na wszystko, co najlepsze.

Wszedłem pod prysznic i szorowałem ciało bardzo mocno. Potrzebowałem otrzeźwienia, żeby zaplanować pewne działania, gdyby jednak nie doszło do cudu, o którym myślałem od momentu dotarcia do szpitala.
Przed snem nie zjadłem nic. Po tym, co zobaczyłem w szpitalu wciąż miałem żołądek pod gardłem.  

Wszedłem do łóżka, czułem się w nim jak w obcym łóżku. Pościel nie była ciepła a ja nie miałem się do kogo przytulić. Nie czułem nawet zapachu żony, jakby wszystko uleciało w chwili wypadku.
Po długiej batalii z natłokiem myśli odpłynąłem w niesamowity sen. Śniłem, że jesteśmy na leśnej polanie i robimy piknik. Uśmiechające się do mnie twarze Olgi i Natalki były takie realne, jakbym je zobaczył przed pójściem do łóżka.

Wybudziłem się na dźwięk wibrującej komórki. Otworzyłem oczy, o tej porze mogłem się spodziewać tylko dwóch rodzajów wieści: dobrych lub złych. Trzymająca mnie przy życiu nadzieja na cud pozwalała wierzyć, że jednak do tego cudu doszło.
Po kilku sekundach zawahania przesunąłem palcem po ekranie i przyłożyłem telefon do ucha. Serce przyspieszyło w oczekiwaniu na pierwsze słowa. Łagodny, kobiecy głos, choć piękny pozbawił mnie wszelkich złudzeń oznajmiając brutalną prawdę.

Moje serce pękło i rozprysło się na milion kawałków…

dreamer1897

opublikował opowiadanie w kategorii obyczajowe i kryminalne, użył 1310 słów i 7116 znaków, zaktualizował 28 paź 2022. Tagi: #zona #córka #rodzina #przyjaciel #wypadek #szpital #lekarz #śmierć

2 komentarze

 
  • shakadap

    Mocne. Bardzo dobre.
    Pisz dalej.
    Pozdrawiam i powodzenia.

    23 paź 2022

  • dreamer1897

    @shakadap Dzięki za dobre słowa. Również pozdrawiam serdecznie!

    28 paź 2022

  • J.marecki

    W takiej sytuacji człowiek zaczyna szukać sprawiedliwości...  
    I niekoniecznie w sądach.

    23 paź 2022

  • dreamer1897

    @J.marecki Tak, w takich momentach można liczyć tylko na siebie. Pozdrawiam!

    28 paź 2022