Ukryte marzenie cz. 5

Dave Marshall nigdy nie przepadał za rodzinnymi uroczystościami, na których można się było wynudzić na śmierć, dlatego starał się tego unikać jak ognia. Ale urodziny ojca to było coś innego. Musiał na nich być. Zdziwił się kiedy matka do niego zadzwoniła i powiadomiła, że urządza przyjęcie. Nigdy nie było żadnej imprezy z tej okazji, więc dlaczego teraz. Wiedział, że jej pomysły są czasami szalone i nieprzewidywalne. Nawet nie próbował jej rozumieć, bo kobiety ciężko zrozumieć, a na pewno takie jak Katherine Marshall. Ale dzięki temu życie jego i jego ojca nie było nudne. Kobiety nie są do rozumienia, kobiety są do kochania, ktoś kiedyś powiedział i Dave zgadzał się z tym stwierdzeniem w stu procentach. I tak miał w ten weekend wpaść do domu, Zresztą nie mogło go nie być na urodzinach ojca. Tylko to przyjęcie... Aż się wzdrygnął na samą myśl. Na pewno będą tam obecni sami znajomi ojca z Palestry. Nuda... To nie było towarzystwo dla niego. Co innego gdyby tam byli jego znajomi z uczelni, albo z pracy.  
Dave poza tym, że studiował architekturę dorabiał sobie w barze. Nie chciał być zdany tylko wyłącznie na rodziców. Nie musiał na razie pracować, przynajmniej póki nie skończy studiów, ale chciał. To była dla niego lekcja samodzielności w dorosłym życiu. Dzięki temu lepiej szanował pieniądze, a nie szastał nimi jak jego bogaci koledzy z uczelni. Chciał żyć na własny rachunek, a nie liczyć tylko na wsparcie rodziców. Ponadto miał kontakt z ludźmi. Nie tylko on zarabiał w ten sposób. Wielu jego przyjaciół dorabiało sobie w różnych barach, czy klubach.  
Przystanął na chwilę, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Biegał już od ponad pół godziny. Wyszedł wcześnie rano, zanim jeszcze słońce wyjrzało zza horyzontu. Teraz zaczęło już powoli świtać. Uwielbiał biegać w pustym parku, kiedy jeszcze nie było wielu ludzi. To go uspokajało i pozwoliło pozbierać myśli. Tak jak teraz. Myślał o pomyśle matki, o tym całym przyjęciu. Trudno, będzie musiał się przemęczyć. Nie miał wyjścia. Nie mogło go przecież zabraknąć na tak ważnej uroczystości.  
Kiedy jego oddech powrócił do normalnego rytmu wyprostował się i odgarnął ze spoconego czoła włosy. Wyszedł z parku, wprost na chodnik, gdzie pojawiało się coraz więcej spieszących się ludzi. Podbiegł do przejścia dla pieszych, aby zdążyć przejść na drugą stronę ulicy, zanim światło zmieni się na czerwone. Dojście do wynajętego mieszkania zajęło mu nie więcej niż dziesięć minut. Wchodząc do mieszkania zauważył wychodzącego z łazienki swojego współlokatora i zarazem najlepszego przyjaciela Steve'a Dawsona. Wokół bioder miał owinięty ręcznik, gdyż niedawno wyszedł spod prysznica.  
– Znowu biegałeś – bardziej stwierdził niż zapytał Steve.
– Znasz mnie nie od dziś – odrzekł Dave zdejmując buty. – Nie mogłem sobie odmówić porannego joggingu.  
Chłopcy poznali się, kiedy zdawali na ten sam kierunek studiów. Bardzo szybko znaleźli wspólny język, a potem postanowili razem wynająć jakieś mieszkanie blisko uczelni. Nie chcieli mieszkać w akademiku. Tutaj mieli większa swobodę i wolność. Korzystali z życia póki byli jeszcze młodzi. Chodzili na imprezy suto zakrapiane alkoholem. Chociaż Dave nie był typem imprezowicza tak jak Steve to często dawał się namawiać przyjacielowi, żeby gdzieś wyjść. Nie uśmiechało się mu samemu przesiadywać w pustym mieszkaniu. Był raczej typem domatora, za to jego przyjaciel wręcz przeciwnie. Wszędzie było go pełno i zawsze potrafił rozkręcić każdą, nawet najbardziej drętwą zabawę. Gdzie by się nie pojawili otaczał ich tabun dziewczyn, które raczej lgnęły do Dave'a. Nic dziwnego. Był przystojny i podobał się większej części kobiet. Jednak żadnej do tej pory nie udało się wzbudzić w nim większych uczuć. Żadna do tej pory nie usidliła go na dłużej. Miał kilka dziewczyn, ale nie było to nic poważnego. Chociaż nie przyznawał się do tego, to tak naprawdę gdzieś w głębi duszy marzył o prawdziwej miłości. I jak na razie jej nie spotkał.
– Przyznaj się, że spotykasz się z jakąś laską na tym całym bieganiu. – Roześmiał się Steve, mierzwiąc swoje krótkie blond włosy. – Każde miejsce na podryw jest dobre.  
– No skąd – gwałtownie zaprzeczył Dave. – Chcesz się przekonać? Wyskakuj z łóżka wcześnie rano tak jak ja i biegaj ze mną.  
– Nie, dziękuję.  
Przyjaciel tylko się skrzywił na jego słowa. Był strasznym śpiochem. Kiedy Dave zrywał się bladym świtem on jeszcze w najlepsze spał. Tego dnia wyjątkowo udało mu się wcześniej wstać, co zdziwiło Dave'a kiedy wszedł do mieszkania. To było do niego całkiem niepodobne. O tej porze zazwyczaj przewracał się na drugi bok. Wyjątkiem były tylko wcześniejsze zajęcia na uczelni.  
– A ty co się zerwałeś tak wcześnie rano. Cierpisz na bezsenność, czy co? – zapytał Dave idąc za kolegą do jego pokoju, gdzie Steve zaczął się ubierać.
– Nawet nic mi nie mów. Jakiś cholerny kundel z mieszkania obok zaczął ujadać jak wściekły. Chcąc nie chcąc musiałem się zwlec.  
– Dobrze wiedzieć. – Dave uśmiechnął się na tą myśl. Wyobrażał sobie minę przyjaciela, kiedy słyszał szczekającego psa, który nie pozwolił mu wylegiwać się do południa. Steve'a nigdy nie można było dobudzić, kiedy trzeba było się zbierać na zajęcia. – Teraz znam dobry sposób na pobudkę. Może trzeba sobie sprawić takiego psa.  
– Tylko spróbuj – Steve wyciągnął wskazujący palec i dźgnął go w klatkę piersiową – a już nie żyjesz. Nie chcę tutaj żadnego zapchlonego kundla. Czy to jasne?  
– Tylko żartowałem. – Roześmiał się Dave.
– Nie śmieszą mnie takie żarty. Wiesz, jak nie znoszę psów. Jeszcze mi tutaj tylko jakiegoś potrzeba do szczęścia – prychnął. Kiedy uspokoił się trochę, bo nie umiał się długo gniewać na przyjaciela, zresztą nie miał tak naprawdę o co, szybko zmienił temat. – Co robimy w weekend? Wyskoczymy gdzieś na balety?  
– Nie wiem, jakie ty masz plany, ale ja muszę w ten weekend być w domu. Mój ojciec ma urodziny, a matka przygotowuje przyjęcie.  
– Będzie wyżerka. – Steve pogłaskał się po brzuchu. – Zazdroszczę ci. Będziesz mógł zjeść coś treściwego, a nie ciągle pizza albo chińskie zupki.  
– Nie masz mi czego zazdrościć. Poza dobrym jedzeniem to będzie nuda. Na pewno będą znajomi i koledzy ojca z branży. Do dziś się zastanawiam po co matka organizuje tą imprezę. Po co jej to? Tyle lat obywało się bez niej.  
– A ile w ogóle twój ojciec kończy?  
– Pięćdziesiąt lat.  
Steve zagwizdał.  
– Piękny wiek. Pewnie jeszcze nieźle się trzyma.
– Żebyś wiedział. Ma tyle energii, że niejeden dwudziestolatek mógłby mu zazdrościć. Nie chcę mi się całkiem iść na to przyjęcie, ale nie zrobię tego ojcu. – Dave żalił się przez chwilę przyjacielowi, gdy nagle w głowie zaświtała mu pewna myśl. – A może pojedziesz ze mną do domu. Mówiłeś niedawno, że chciałbyś zjeść coś dobrego. A dobrego żarcia tam nie zabraknie, gwarantuje ci to.  
– Nie wiem, czy twoi rodzice życzyliby sobie moją obecność.  
– Na pewno nie będą mieli nic przeciwko temu – zapewnił go Dave. – Od razu cię polubili, kiedy cię poznali. Razem jakoś zniesiemy to całe przyjęcie. Będziesz miał darmowe jedzenie, a wiem, że lubisz dobrze zjeść. To jak?  
Steve podrapał się po głowie, zastanawiając się nad propozycją przyjaciela. To miało jakiś sens, pomyślał. Przyjaciel wiele razy wyciągał do niego pomocną dłoń. Pora, żeby mu się odwdzięczył tym samym. Razem jakoś przetrzymają tą imprezę, będzie im raźniej.  
– Zgoda – powiedział i uścisnął dłoń Dave'a.
Dave był pewien, że dzięki obecności swojego najlepszego przyjaciela jakoś uda mu się przetrwać te kilka godzin tego nieszczęsnego przyjaciela.  


Ashley dotrzymała swojego postanowienia. Przez kilka najbliższych dni razem z Emily doprowadzała dom do porządku. Było wiele do zrobienia. Gospodyni początkowo nie chciała słyszeć o jej pomocy, ale w końcu się poddała widząc, że nie wyperswaduje dziewczynie tego co sobie postanowiła. Ashley miała zajętą głowę więc nie myślała o tym co w ostatnich miesiącach spotkało ją w Chicago. Powoli jej się to udawało, a wszystko dzięki pracy. Nie miała czasu rozpamiętywać przeszłości. Postanowiła, że weźmie się w garść. Musi być silna.  
Zawinęła rękawy bluzki, żeby namoczyć ścierkę w wodzie z octem. Tego dnia zajęła się myciem okien. Było jeszcze tyle do zrobienia, ale ma na to czas, póki jeszcze nie została przyjęta na staż. Postanowiła skorzystać z pomocy Katherine, nie było w tym nic złego. Już nie mogła się doczekać przyjęcia. Może nie tyle przyjęcia, co spotkania Dave'a. Wiele razy zastanawiała się jak będzie wyglądać ich spotkanie po latach. Czy będą mieli jeszcze ze sobą o czym rozmawiać jak bywało kiedy byli jeszcze dziećmi? Nieraz potrafili przegadać ze sobą całą noc o wszystkim i o niczym. Czuła się w jego towarzystwie doskonale. Nigdy później nikogo takiego nie spotkała. Może poza Joeyem, ale to było co innego. Nikt nie znaczył dla niej tak dużo jak Dave. Posmutniała na krótką chwilkę, kiedy uzmysłowiła sobie, że on może jej już nie pamiętać. Minęło kilka lat, ludzie się zmieniają. Ona także się zmieniła, ale nie na tyle, żeby zapomnieć co kiedyś do niego czuła. Te wspomnienie zostanie na zawsze w jej sercu.  
Kiedy skończyła myć okna i zeszła z krzesła do pokoju wszedł Joey. Zatrzymał się u niej. Nie mógł jej przecież zostawić samej w tym wielkim domu. Ona nawet nie chciała, żeby czegoś szukał. Chciała, żeby został z nią. Będzie tak jak w Chicago, znowu będą mieszkać razem. Lekko uśmiechnęła się do niego.  
– I jak ci się podoba pokój, który dla ciebie wybrałam? Mam nadzieję, że nie jest za mały.
– Nie, skąd. Jest w sam raz.  
– Możesz go przemeblować, jeśli chcesz. Zdaję, sobie sprawę, że po tylu latach może się wydać trochę staroświecki.  
– Mi odpowiada tak jak jest – odrzekł Joey podchodząc do przyjaciółki. – Może byś na dzisiaj skończyła to całe sprzątanie. Nie jesteś zmęczona?
– Może odrobinkę – przyznała i chciała zasłonić rękawy, ale Joey jej nie pozwolił. Wziął ja za nadgarstki i spojrzał na miejsce, gdzie jeszcze kilka dni temu były siniaki. – Zbladły.
– Tak – odparła i uciekła wzrokiem w bok.  
– Jesteś pewna, że podjęłaś słuszną decyzję, żeby tutaj przyjechać? Myślisz, że uciekniesz od tego co cię tam spotkało?  
– Może jestem naiwna, ale tak. – Spojrzała mu prosto w oczy i usiadła na kanapie, jeszcze przykrytą folią. – Tutaj jestem bezpieczna. A poza tym ty tutaj jesteś. Jestem ci za wdzięczna, nie musiałeś ze mną przyjeżdżać.  
– Ale chciałem... – przerwał jej. – Jesteśmy przyjaciółmi i nigdy cię nie zostawię w potrzebie. Obronię cię przed... – Nie mogło mu przejść przez gardło nazwisko mężczyzny, który sprawił, że Ashley z osoby pewnej siebie i radosnej, jaką była kiedy ją poznał dwa lata temu, stała się zagubiona i wystraszona. Postanowił, że dopilnuje, aby doszła do równowagi. Przełknął na chwilę ślinę. Musiał zadać, jej to pytanie. – Myślisz, że on cię tu nie znajdzie.  
– Mam nadzieję – odrzekła. – W moich dokumentach jest mój adres w Chicago. Niby jest podane miejsce urodzenia, ale Phoenix jest dużym miastem. Nigdzie nie ma mojego starego adresu, zanim wyjechałam. Na pewno da mi już spokój, gdy zniknęłam mu z oczu. To było jedyne wyjście, żeby od niego uciec. Tylko ciocia Amelia wie, gdzie jestem. Na nią mogę liczyć, ona nikomu nie powie, gdzie jestem.  
– Ten facet już ci nie zagraża. Wierzę w to. – Lekko objął ją ramieniem, żeby dodać jej otuchy i uspokoić ją trochę.  
Tak ich zastała Tracy, która wparowała do pokoju, kiedy Emily powiedziała, jej gdzie jest Ashley. Rudowłosa na chwilę stanęła w progu podziwiając tak piękny widok.  
– Wiedziałam!– krzyknęła radośnie. Ashley i Joey oderwali się od siebie przestraszeni jakimś piskiem. Odwrócili się w stronę drzwi gdzie stała Tracy z triumfalnym uśmiechem na ustach jakby trafiła szóstkę w Lotka. – Przyłapałam was. Teraz już się nie wykpicie. Jestem pewna, że jesteście parą. Tylko nie rozumiem, dlaczego ciągle się z tym kryjecie.
– Tracy, tyle razy ci tłumaczyłam, że … – Ashley kolejny raz próbowała jej wytłumaczyć, że się myli, ale czuła że na nic się to zda.  
– Już ja znam te bajki, ale nie wierzę w nie. Już dawno z nich wyrosłam. – Spojrzała krytycznym wzrokiem na jej strój. Ashley miała na sobie starą koszulę i podarte dżinsy. – Co ty masz na sobie?  
– Strój roboczy – odparła radośnie Ashley. – Myłam okna.  
– To musisz to zostawić. Ktoś inny to za ciebie zrobi.  
W tej chwili spojrzała na Joeya. W jej oczach pojawiły się diabelskie ogniki. Chłopak podchwycił jej spojrzenie.  
– Niby ja? – zdziwił się.  
– A co ci brakuje? Bozia dała ci dwie rączki. – Tracy podeszła do miski, gdzie moczyła się ścierka, którą Ashley myła okna. Wyjęła ją i włożyła w ręce Joeya. – Do roboty. Co robisz taką zdziwioną minę? Pora się nauczyć. Minęła epoka kiedy tylko kobiety prały, gotowały i sprzątały. – Spojrzała na przyjaciółkę, która powstrzymywała uśmiech. – A ty masz pięć minut, żeby się doprowadzić do porządku. Jedziemy na zakupy.  
– Ale...  
Ashley chciała zaprotestować, ale Joey jej przerwał:  
– Tracy ma rację. Musisz sobie sprawić nową kreację na przyjęcie.  
Dziewczyna myślała, że udusi przyjaciela własnymi rękoma. Musiał się wygadać!
– Jakie przyjęcie? Ja nic nie wiem.
– Opowiem ci po drodze – odparła Ashley. Chciała wyjść z pokoju, gdy nagle się zatrzymała. – A Chantelle?
– Zwiniemy ją po drodze.  
Tracy jeszcze odwróciła się na chwilę patrząc, jak Joey bezmyślnie wpatruje się w ścierkę, którą mu podała nie bardzo wiedząc jak się zabrać za mycie okien.  
– Żwawo, żwawo. I ma nie być smug. – Pogroziła mu palcem. – Jak przyjedziemy to sprawdzę.
Z tymi słowami wyszła zostawiając chłopaka samego.  
– Jestem tego pewien – powiedział, a potem roześmiał się.
Nie żałował swojej decyzji, żeby wyjechać razem z Ashley. Dzięki jej żywiołowej przyjaciółce nigdy nie będzie nudno.  



Amelia powoli piła kawę z porcelanowej filiżanki. Była już prawie zimna, ale nie zwracała na to uwagi. Jej myśli krążyły wokół siostrzenicy. Zastanawiała się co się takiego musiało stać się w jej życiu, że musiała uciec. Wiedziała, że to była ucieczka. Jeszcze ten mężczyzna którego spotkała dzisiaj wzbudził jej niepokój. Nie wiedziała skąd, ale intuicja jej podpowiadała, że to przez niego Ashley musiała tak nagle wyjechać. Jeszcze te jego pytania. Myślał, że trafił na głupią i poda mu adres jej pobytu. Coś jej w nim nie pasowało. Na początku był miły, sympatyczny, ale zmienił się kiedy nie chciała mu powiedzieć, gdzie jest Ashley. Ten człowiek był niebezpieczny.  
Szybko wypiła resztę zimnej kawy. Skrzywiła się lekko i podeszła do okna. Zauważyła w oddali, po drugiej stronie ulicy, gdzie był park, pomarańczowy punkcik, który nagle zgasł, gdy tylko pojawiła się w oknie. Ktoś palił papierosa. Czuła się dziwnie, jakby ktoś ją obserwował. To głupie, pomyślała. Ale nic nie mogła na to poradzić, że czuła się obserwowana. Tak było od momentu spotkania tego człowieka. Czy naprawdę ją obserwował albo śledził? A może to jej tylko chora wyobraźnia?  
Odeszła od okna i poszła do sypialni. Szybko przebrała się w pidżamę i położyła się do łóżka, ale nie mogła zasnąć. Nadal myślała o tym dziwnym zachowaniu mężczyzny. Może powinnam zawiadomić Ashley, że ktoś jej szukał, pomyślała. Szybko jednak doszła do wniosku, że to jest zły pomysł. Tylko by ją wystraszyła. Ale Joey. On na pewno wszystko wie, co się zdarzyło. Bo, że coś się stało to Amelia wiedziała. W przeciwnym wypadku Ashley nie zdecydowałaby się na tak szybki i nagły wyjazd. Spojrzała na zegarek stojący obok łóżka, dochodziła dziesiąta. Chłopak na pewno jeszcze nie spał. Młodzi ludzie chodzą później spać. Wzięła do ręki telefon. Wiedziała, że jego powinna zawiadomić o spotkaniu tego mężczyzny, on będzie wiedział co z tym zrobić.

Willa

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2966 słów i 16856 znaków.

4 komentarze

 
  • Jaga

    Fantastyczne <3 szkoda tylko, że tak rzadko możemy delektować się kolejnymi częściami ;)

    3 lip 2015

  • kamila12535

    Świetne nie mogę się doczekać kolejnej części

    2 lip 2015

  • Martyna

    świetne to opowiadanie! Nie mogę doczekać się przyjęcia :) kiedy następna część?? :)

    2 lip 2015

  • Paulaaa

    Oooo błagam dodaj kolejną część jak najszybciej, bo nie wiem jak wytrzymam ;)

    2 lip 2015