Ukryte marzenie cz.1

Zastanawiała się wiele razy, czy ją jeszcze pamiętał? Bo ona pamiętała o nim przez te wszystkie lata. Wiedziała, co do niego wtedy czuła. Chociaż jak wyjeżdżała miała zaledwie piętnaście lat, wiedziała co to jest miłość. Była w nim do szaleństwa zakochana, ale on traktował ją tylko jak młodszą siostrę, której nigdy nie miał. Zawsze chciała, żeby widział w niej kogoś więcej niż tylko koleżankę. To było jej marzenie, niestety niespełnione. Kiedyś wyglądała inaczej, więc nic dziwnego, że nie zwracał na nią uwagi. No bo kto by zwrócił uwagę na nieśmiałą, pulchną dziewczynę w okularach? Był jej prawdziwym przyjacielem z sąsiedztwa. Ich rodzice się przyjaźnili. W żartach mówili, że ich dzieci kiedyś w przyszłości się pobiorą. Ale dla niej to nie były żarty. Były to naiwne marzenia nastolatki. Ale te marzenia szybko się skończyły wraz ze śmiercią rodziców.  
To był najgorszy dzień w jej życiu. Pamiętała go tak jakby to się zdarzyło wczoraj, a od tamtego czasu minęło już ponad pięć lat. Bawiła się w ogrodzie ze swoimi przyjaciółkami: Chantelle i Tracy. Biegały i śmiały się radośnie. Nie przeczuwała wtedy, że ta radość zginie z jej twarzy tak szybko jak szybko się pojawiła z powodu odwiedzin przyjaciółek. Potem pamiętała tylko swoją rozpacz, gdy Emily, gospodyni jej domu, przyniosła tą okrutną wiadomość. Chociaż starała się jak najłagodniej jej to powiedzieć, to i tak czuła ten straszny ból po stracie najbliższych osób. Emily nie powiedziała dokładnie co się stało, chciała jej oszczędzić szczegółów. Wspomniała tylko że mama i tata są już w niebie i na pewno będą nad nią czuwać. Co z tego! Skoro ich już nie było z nią. Miała już piętnaście lat i nie trzeba jej traktować jak małe dziecko. Nie chciała w tamtym momencie dopytywać co się stało, dlaczego. Emily i tak nic by jej nie powiedziała. Prawdy dowiedziała się kilka dni później, gdy przypadkiem podsłuchała rozmowę swojej ciotki Amelii, siostry mamy, z rodzicami Dave'a, którzy przyszli, żeby złożyć kondolencje. Jej rodzice zginęli przez pijanego kierowcę, który na nich najechał. Ironia losu sprawiła, że ten człowiek przeżył, trafiając do szpitala jedynie ze złamaniami żeber, podczas gdy jej rodzice... To on powinien nie żyć, nie oni. Oni byli tacy dobrzy, wspaniali. To niesprawiedliwe!! Tyle dobrego, że zapłacił za ich śmierć. Trafił do więzienia na wiele lat. No i co z tego?! To i tak nie wróci im życia. Na szczęście w tamtej trudnej chwili mogła liczyć na Dave'a jak i na swoje najbliższe przyjaciółki.  
Były dla siebie jak siostry. Zawsze razem się trzymały i wpierały się nawzajem w trudnych chwilach. One nie przywiązywały wagi do tego, że była troszkę grubsza od innych. Dzieci bywają naprawdę okrutne, ale nie one. Zarówno blondwłosa Chantelle jak i rudowłosa Tracy nie drwiły z powodu jej tuszy. Zawsze mogła na nich liczyć, jak i na Dave'a. Często ich zapraszała do siebie. Dave lubił je, ale nigdy razem się nie bawili. Mówił, że woli jej towarzystwo. Czasami jej się wydawało, że jest o nie zazdrosny. On oczywiście zaprzeczał. Nie czuł się swobodnie w ich towarzystwie. Pamiętała jak nazywał ją "Pączuszkiem". Nigdy się na niego nie gniewała za to, bo nie mogła. Uśmiechnęła się na tą myśl.  
Pięć długich lat. Tyle lat minęło odkąd ostatni raz go widziała. Żegnał się z nią na progu jej własnego domu, gdy ciocia Amelia zabierała ją do siebie, do Chicago. Życzył jej szczęścia i obiecał, że nigdy o niej nie zapomni. " Zawsze będziesz dla mnie ważna" – powiedział. Obiecali sobie, że nie zerwą ze sobą kontaktu, ale czas sprawił, że tak się nie stało. Na początku listy i telefony były częste, a potem coraz rzadsze, aż zanikły całkiem. Któregoś dnia, dwa lata temu kiedy przyjechała na grób rodziców w rocznicę ich śmierci spotkała Katherine Marshall, matkę Dave'a. Zamieniły ze sobą parę słów i Ashley dowiedziała się, że przyjaciel wyjechał na studia i wyprowadził się z domu. Niby nie wyjechał z miasta, ale Phoenix było duże i dojeżdżanie codziennie na zajęcia byłoby uciążliwe. Zamieszkał bliżej uczelni. Do rodziców odzywał się czasami, a raz na dwa tygodnie bywał w rodzinnym domu. Tłumaczył się nawałem zajęć. Był już dorosły i miał własne życie. Życie, gdzie nie było już miejsca dla dawnej przyjaciółki, domyśliła się. Pożegnała się wtedy szybko, chociaż Katherine próbowała ją zatrzymać i zaprosić na jakąś kawę, żeby porozmawiać. Ashley jednak miała inne plany. Jak co roku, kiedy była w Phoenix spotykała się z Tracy i Chantelle. To był ich rytuał. Nie mogła sobie tego odmówić. Przez cały rok niecierpliwie oczekiwała tych spotkań. Telefony i rozmowy na Skype to nie to samo. W Chicago, gdzie mieszkała z ciocią Amelią, nie miała takich przyjaciół poza Joeyem i ciocią. Byli jej przyjaciółmi i mogła im powierzyć swoje sekrety.  
Ciotka zaopiekowała się nią po śmierci rodziców. Była jej za to bardzo wdzięczna. Nie wiedziała co by było gdyby nie ona. Amelia nie miała rodziny. Życie tak jej się ułożyło, że nigdy nie wyszła za mąż. Gdy Ashley ją nieraz o to pytała odpowiadała, że nie miała szczęścia w miłości. Całą swoją miłość przelała na nią. Była dla niej zarówno ojcem i matką. Mimo że bardzo się starała wynagrodzić jej brak rodziców, Ashley i tak często czuła się samotna i wiedziała, że czegoś w jej życiu brak. Nie uporała się ze swoimi tragicznymi wspomnieniami. Chociaż, czy po takiej tragedii kiedykolwiek można się z tym uporać? Zostaje wielka pustka w sercu i poczucie, że jest się samej na tym świecie. No może nie do końca samej.  
Ma przecież swoje przyjaciółki, z którymi nigdy nie straciła kontaktu. I już niedługo się z nimi zobaczy. Już nie mogła się doczekać. Wracała do swojego domu, wracała do Phoenix.  
– O czym myślisz? – zapytał męski głos, wyrywając ją z zamyśleń.
Ashley spojrzała na fotel obok i uśmiechnęła się do bruneta siedzącego obok niej. Jechał razem z nią. Jej przyjaciel z Chicago towarzyszył jej w podróży do rodzinnego domu. Joey Samson pomagał jej we wszystkim i mogła zawsze na niego liczyć. Nie mówił nic, gdy postanowiła nagle wynieść się z Chicago i wrócić do domu. Ale nie puścił jej samej. Wiedział dlaczego postanowiła to zrobić. Musiała uciec, to było jedyne wyjście. Miał nadzieję, że tym razem będzie bezpieczna, już on tego dopilnuje.  
– O przeszłości – odparła, podwijając rękaw swojej jedwabnej bluzki. Zobaczywszy siniak, od razu go zakryła, chociaż nie musiała. Joey nie tylko to widział, ale wiele więcej. To on jej pomagał, gdy ciotka nie miała dla niej czasu. O wielu rzeczach nie wiedziała. Ashley nie chciała przysparzać jej więcej problemów. Była już dorosła i postanowiła żyć na własny rachunek. A dorosłość wiązała się z pokonywaniem problemów własnymi siłami. Kiedy skończyła pełnoletność, wyprowadziła się z domu i zamieszkała z Joeyem.  – Tyle czasu już mnie tu nie było. Pewnie wiele się zmieniło.
– Poradzisz sobie ze wszystkim, a ja ci w tym pomogę. –  Uśmiechnął się lekko i wziął ją za  
rękę. – Nie mogę się doczekać, kiedy poznam Chantelle i Tracy. Tyle o nich opowiadałaś, że czuję jakbym ich dobrze znał.
–  Polubicie się – stwierdziła. – Są dla mnie jak siostry.  
Chciała, żeby się tak stało. Oni wszyscy byli dla niej ważni i chciała, żeby dziewczyny polubiły Joeya tak jak ona. Był dla niej jak starszy brat. Przez chwilę pomyślała o Dave' ie. Zastanawiała się, czy teraz jakby ją zobaczył, też traktowałby ją tylko jak koleżankę. Wiadomo, że mężczyźni to wzrokowcy i lubią ładne kobiety. A ona już nie była tą osobą co dawniej. Wzięła się za siebie. Schudła, dzięki czemu mogła się pochwalić nienaganną figurą, a okulary zamieniła na szkła kontaktowe. Tylko włosy były wciąż takie same. Długie, sięgające połowy pleców, o kolorze dojrzałych kasztanów. Nigdy ich nie farbowała, jak inne kobiety. Nie chciała, podobał jej się ten kolor i nigdy, ale to przenigdy nie będzie ich niszczyć farbami do włosów. No chyba, że zacznie szybko siwieć.  
Ashley położyła głowę na jego ramieniu. Taki chłopak to skarb. Ktoś widząc tych dwoje pomyślałby, że są w sobie zakochani i że są parą. A to nie była prawda. Joey był jej bliskim przyjacielem i nic więcej ich nie łączyło, ani nie połączy. Był dla niej bardzo ważny, nie wiedziała co by zrobiła bez niego.  
Przez głośnik rozległ się głos stewardessy informujący, że zbliża się lotnisko. Prosiła o zapięcie pasów. Ashley już nie słyszała dalszych słów. Zagłębiła się w swoich myślach. Radosne wspomnienia z dzieciństwa wróciły.  
Wracam do domu, pomyślała z radością.  

***

Kiedy wyszła z hali lotniska osłoniła oczy ręką, gdyż słońce tego dnia prażyło zbyt mocno. Zatrzymała się na chwilę wyjmując z torebki okulary przeciwsłoneczne, które założyła na oczy. Od razu lepiej, pomyślała z zadowoleniem. Obejrzała się za siebie. Joey odbierał bagaże i miał do niej dołączyć. Czekając na niego zobaczyła zatrzymującą się niedaleko taksówkę. Idealnie, stwierdziła w duchu, nie będziemy musieli dłużej czekać na następną. Jednak gdy spostrzegła kto wysiada z samochodu zatrzymała się zszokowana. Uśmiechnęła się szeroko. Wszędzie by poznała dwie sylwetki.  
To Chantelle i Tracy. Nie czekając dłużej podbiegła do nich. Wszystkie trzy padły sobie w objęcia, piszcząc przy tym jak wariatki. Gdy dziewczyny trochę się uspokoiły oderwały się od siebie. Ashley już miała zapytać skąd wiedziały, że wraca gdy Tracy wypaliła:  
– Zadzwoniłyśmy do twojej ciotki – wyjaśniła. – Powinniśmy się na ciebie obrazić, że nas nie zawiadomiłaś, ty cholero jedna.
Ashley roześmiała się głośno. Brakowało jej tego. Tracy zawsze była impulsywna.  
– Chciałam zrobić wam niespodziankę.
– I zrobiłaś – odrzekła Chantelle odgarniając z czoła, niesforne kosmyki. – Bardzo dużą. Mam nadzieję, że już nas nie opuścisz.  
– Nie zamierzam. Nie po to wróciłam, żeby wyjeżdżać z powrotem. Już nic mnie tam nie trzyma.  
– Dobra, laski – przerwała Tracy. - Nie będziemy tutaj stały jak słup soli. Zabieramy się stąd, musimy oblać twój powrót.  
Już szykowała się, żeby złapać kolejną taksówkę, gdyż ta którą przyjechały już dawno odjechała z innym pasażerem.  
– Tracy nie bądź taka szybka, musimy poczekać na moje bagaże.
Dopiero teraz rudowłosa zauważyła, że Ashley nie ma ze sobą żadnych walizek.  
– Właśnie. A gdzie one są?  
Ashley odwróciła się i wtedy zauważyła Joeya idącego w ich stronę.  
– Idą.
– Nieźle – zagwizdała Tracy. – Takiego bagażowego to i ja chcę. Pożyczysz mi go kiedyś, jak będę się wybierała w jakąś podróż?  
– Pewnie, jeśli się tylko zgodzi. Nie jest moim niewolnikiem, .  
Kiedy chłopak podszedł do nich uśmiechnął się lekko. Często widział dziewczyny na zdjęciach, więc wiedział kim są.  
– Cześć, miło mi was poznać. Jestem Joey – Przedstawił się. – Ashley wiele mi o was opowiadała.
– Mamy nadzieję, że miło – rzekła Chantelle.  
– Oczywiście.  
– A ona nic nam o tobie, niewdzięcznica. Chciała cię zatrzymać tylko dla siebie – wypaliła Tracy bez zastanowienia. – Ale teraz jej się to nie uda. Zapamiętaj sobie, przystojniaku, że będziesz na nas skazany.  
– Nie wątpię – roześmiał się serdecznie. Już je polubił. Mimo, że zamienił z nimi tylko kilka słów.  
– No dobra, koniec tych kurtuazji. Musimy urządzić jakąś małą imprezkę. Trzeba powitać cię w rodzinnych stronach. – To powiedziawszy Tracy klepnęła Ashley lekko w ramię.  
– Nic się nie zmieniłaś. Nadal jesteś taka zwariowana i szalona.  
– I nie zamierzam tego zmieniać. Życie jest zbyt krótkie – odparła Tracy uśmiechając się szeroko.

Willa

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2267 słów i 12309 znaków.

3 komentarze

 
  • Użytkownik kamila12535

    Kiedy kolejna część super :):)

    19 maj 2015

  • Użytkownik Willa

    @kamila12535 Opowiadanie jest skończone, więc mogę częściej.

    19 maj 2015

  • Użytkownik kamila12535

    @Willa to super

    19 maj 2015

  • Użytkownik prf

    Zapowiada się bardzo dobrze :) Czekam na kolejną część

    19 maj 2015

  • Użytkownik Jaga

    Szczerze mówiąc,  to czytając Twoje opowiadanie, czuję się, jakbym czytała dobrą książkę :) Gratuluję pomysłu i wykonania,  bo poza kilkoma brakującymi przecinkami, nie zauważyłam większych błędów ;) Mam nadzieję, że kolejna część będzie równie dobra,  pozdrawiam ;)

    19 maj 2015