Ukryte marzenie cz.18

Zatrzymał samochód przed podjazdem do domu Ashley. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że te piękne chwile, które spędzili w Santa Barbara należą do przeszłości i teraz trzeba było się skupić na teraźniejszości. Na razie nie potrafił. Wciąż miał w pamięci ten czas, który z nią spędził. Gdyby mógł, wcale by stamtąd nie wyjeżdżał. Wiedział, że te dni już nie powrócą, ale postanowił zrobić wszystko, aby przed nimi było jeszcze wiele takich, a może nawet cudowniejszych. Nie przypuszczał, że to co sobie zaplanował przed wyjazdem uda się. Ashley została jego dziewczyną. Nie pragnął niczego więcej jak tylko być przy niej przez cały czas, chociaż wiedział, że nie będzie to możliwe. Ona niedługo zacznie wakacyjny staż w kancelarii i nie będą mogli się spotykać przez pół dnia. On postanowił znaleźć pracę w wakacje gdzieś w pobliżu, żeby być bliżej Ash. Już dawniej o tym myślał, ale teraz był pewien swojej decyzji. Zrezygnuje z dotychczasowej pracy i poszuka czegoś bliżej. W ten sposób będzie mógł spędzać z dziewczyną każdą wolną chwilę.  
Wyjął z bagażnika jej torbę i odprowadził Ashley pod same drzwi. Za chwilę mieli się rozstać, żeby zająć się własnymi sprawami. Dave nie chciał tego. W Santa Barbara spędzali razem każdą minutę i teraz nawet najmniejsza chwila bez niej będzie mu się wydawała wiecznością. Nie rozumiał co się z nim dzieje. Nigdy tak się nie czuł. Postawił torbę na werandzie przy drzwiach po czym objął dziewczynę w pasie i przyciągnął do siebie, żeby ją pocałować.  
– Dave, nie możesz tego robić – rzekła Ashley gdy oderwali się od siebie po paru minutach.
– To znaczy czego?
– Nie możesz za każdym razem rzucać się na mnie kiedy masz na to ochotę .
– Dlaczego nie? – spytał z figlarnym uśmiechem. – Nie moja wina, że tak na mnie działasz. Podobałbyś mi się nawet w wyciągniętym swetrze.  
– I nie znudziłabym ci się?
– Nigdy w życiu – zapewnił ją przegarniając palcami jej lśniące włosy. Uwielbiał je dotykać. – Nigdy mi się nie znudzisz. Jesteś dla mnie bardzo ważna, zawsze byłaś, jeszcze zanim wyjechałaś do Chicago. Żadna inna dziewczyna nie była mi tak bliska jak ty.  
Ashley poczuła radość w sercu słysząc słowa Dave'a. Czyżby chłopak zaczynał do niej czuć coś więcej. To by było spełnieniem jej marzeń: poczucie bycia kochaną. W jej sercu zapaliła się iskierka nadziei, że chłopak ją pokocha tak mocno jak ona jego. Była przekonana, że to nastąpi. W przeciwnym razie nie mówiłby do niej takich pięknych słów. Przypomniały jej się chwile nad morzem, gdzie nie brakowało pięknych dziewczyn, które rzucały mu przelotne spojrzenia niewątpliwie mając nadzieję na zainteresowanie z jego strony. Jednak on jakby ich nie zauważał i całą uwagę skupił na niej, nie dając jej żadnych powodów do zazdrości. A ona byłaby zazdrosna o każdą inną dziewczynę, która zbliżyłaby się do jej chłopaka. Jej chłopak, jak to cudownie brzmiało. Nawet nie przypuszczała, że wrócą z Santa Barbara nie jako przyjaciele, ale jako para.  
– Wiem, że chciałabyś usłyszeć coś innego – rzekł Dave po krótszej chwili milczenia. Nie chciał, żeby Ashley cierpiała z jego powodu. A tak będzie, jeśli on nie poczuje do niej tego samego. – Wiedz jedno: bardzo mi na tobie zależy i przy nikim nie czułem się tak jak przy tobie. Nie chcę, żebyś cierpiała.
– A dlaczego miałabym cierpieć? – spytała Ashley ze zdziwieniem. – Jesteśmy razem i to w tej chwili jest dla mnie najważniejsze. Czuję się najszczęśliwszą kobietą pod słońcem. Nie sądziłam, że będziesz mnie chciał.  
Dave uśmiechnął się do niej dotykając jej policzka. Dziewczyna przymknęła oczy czując na skórze dotyk jego palców.
– Ash... czemu miałbym cię nie chcieć? Byłbym skończonym kretynem. Jesteś nie tylko piękna, ale cudowna i wspaniała. A poza tym masz dobre serce. Nie mógłbym wymarzyć sobie odpowiedniejszej dziewczyny dla siebie. Ja też jestem z tobą szczęśliwy, jak z nikim innym.
– Naprawdę?  
Ashley miała mokre oczy ze wzruszenia. Chłopak mówił do niej takie piękne słowa, że nie miała wątpliwości co do jego intencji: on jej nigdy nie skrzywdzi. Była tego pewna.  
– Tak. I obiecuję, że cię pokocham. Niby sercu nie można rozkazać, ale wierzę, że to ty jesteś tą jedyną, z którą mogę stworzyć trwały i udany związek.  
– Będę czekać aż mnie pokochasz tak jak ja ciebie. Nawet do końca życia.
Dave mocno przytulił do siebie Ashley. Oboje nie wiedzieli, że z domu naprzeciwko przygląda im się mężczyzna. Wyraźnie nie był zadowolony z tego widoku.


Amelia Black przystanęła przed jednym z biurowców w centrum miasta. Budynek stał w sąsiedztwie innych wieżowców i tak jak one sięgał nieba, licząc sobie kilkadziesiąt pięter. Weszła do środka i poszukała tablicy informacyjnej. Wisiała na ścianie, niedaleko wind. Przebiegła po niej wzrokiem. Oczy zatrzymały się na napisie „Holmes & Spencer. Kancelaria adwokacka”. Uśmiechnęła się lekko do siebie, bo znalazła to czego szukała. Przywołała windę, a kiedy do niej wsiadła nacisnęła przycisk z odpowiednim piętrem.
Wiedziała, że postępuje dobrze. Po tym jak Joey powiedział jej co spotkało Ashley, przez wiele dni myślała o tym i nie mogła zrozumieć, dlaczego siostrzenica jej nie zaufała. Na pewno wynikało to z troski. Ashley nie chciała, żeby się o nią martwić. A Amelia zawsze będzie to robić, bo dziewczyna była dla niej jak córka, której nigdy nie miała. Obiecała swojej siostrze, przy jej grobie, że zawsze będzie o nią dbać i troszczyć, żeby nic jej nie zabrakło. Wiedziała, że Naomi byłaby dumna ze swojej wspaniałej córki. Nigdy nie przysporzyła jej żadnych kłopotów.  
Pomyślała o człowieku, przez którego Ashley musiała opuścić Chicago. Zamierzała powiedzieć mu, żeby zostawił jej siostrzenicę w spokoju. Joey podejrzewał, że to właśnie Mark Spencer mógł ją śledzić, żeby dowiedzieć się gdzie przebywa Ashley. To musi być jakiś psychol, stwierdził Amelia w duchu. I taki człowiek był cenionym adwokatem! Coś podobnego! Do czego to dochodzi w dzisiejszym świecie. Nie miała zamierzała spokojnie przyglądać się jak on niszczy życie Ashley. Niby nie powinna się obawiać, bo ani on, ani nikt inny jej nie śledził przez ostatnie dni, ale przeczuwała, że ten facet tak łatwo nie daje za wygraną. Poznała po wyrazie twarzy jaki miał, gdy widziała go na parkingu, kiedy ją zaczepił.
Wysiadła z windy i znalazła się przed dużymi oszklonymi drzwiami. Pchnęła je i znalazła się w przestronnym wnętrzu, na środku którego stał kontuar, przy  którym siedziały elegancko ubrane kobiety. Rozejrzała się uważnie. Przy jednym rogu stała skórzana kanapa, na której można było usiąść, żeby poczekać na swoją kolej. W tej chwili siedziała tam kobieta w średnim wieku. Po jej stroju można było sądzić, że jest dobrze sytuowana. Amelia zanim podeszła do jednej z sekretarek rzuciła okiem w drugi róg, gdzie stała wysoka palma prawie sięgająca sufitu. Musiała przyznać, że zatrudniono dobrego dekoratora wnętrz znającego się na swojej robocie. Było tu przytulnie i jednocześnie elegancko.
– Dzień dobry. W czym mogę pomoc? – Młoda kobieta przyjaźnie uśmiechnęła się do niej.
– Nie byłam umówiona, ale chciałabym się zobaczyć z mecenasem Spencerem. Nie zajmę mu dużo czasu.  
– W tej chwili to niemożliwe.
– Mogę poczekać, jeśli jest zajęty. Nie ważne ile – rzekła Amelia. Tego dnia specjalnie wzięła sobie wolne, żeby się spotkać z tym pożal się Boże adwokaciną. Taki ktoś nie powinien wykonywać takiego zawodu.  
– Źle mnie pani zrozumiała. To jest niemożliwe bo mecenas wziął zaległy urlop i wyjechał.  
– Wyjechał? Dawno?
– W ten piątek, do Phoenix. Wątpię, żeby prędko wrócił. Oddał wszystkie sprawy swojemu wspólnikowi. Mogę panią umówić z mecenasem Holmesem na pierwszy wolny termin.  
– Nie, dziękuję.  
Amelia nie wiedziała jak zdołała dotrzeć do swojego samochodu. Przez cały czas serce jej waliło ze strachu. Ten drań odnalazł Ashley i nie wiadomo co może jej zrobić. Całe szczęście, że dziewczyna wyjechała z miasta.  
– Ale dzisiaj wraca. – Przypomniała sobie, że to był tylko weekendowy wypad.
Wszystkiego dowiedziała się od Joeya. Dziękowała Bogu, że chłopak wszystko jej powiedział. Teraz musiała ostrzec Ashley. Już wybierała numer, gdy doszła do wniosku, że to nie najlepszy pomysł. Ona na pewno doszła już do równowagi i ona nie powinna jej burzyć. Ręce potwornie jej się trzęsły  i komórka wpadła jej pod siedzenie.  
– Cholera jasna – zaklęła szukając telefonu.
Gdy go znalazła nie miała wątpliwości, do kogo powinna zadzwonić. Tylko on będzie wiedział co robić. Powstrzymując drżenie rąk wybrała numer Joeya.  



Gdy Dave dotarł do domu zastał taki sam widok co zawsze rano: przekomarzających się rodziców przy śniadaniu. Uśmiechnął się i wkroczył do kuchni.  
– Dave. – Katherine od razu zauważyła syna, więc wstała i podeszła do niego, żeby do uściskać. – Jak minęła podróż?
– Dziękuję, dobrze – odrzekł siadając obok ojca, który miał w zwyczaju czytać gazetę przy filiżance kawy. Katherine nalała także synowi czarnej używki.
George odłożył gazetę na bok, bo także był ciekawy jak się udał wyjazd. Żona przez cały weekend mówiła, że teraz wszystko się zmieni; że Dave i Ashley będą razem. On puszczał te uwagi obok uszu, ale teraz widząc twarz syna przypuszczał, że Katherine może mieć rację. Oczy Dave'a świeciły jakimś nieznanym blaskiem, a twarz promieniała ze szczęścia. Nigdy nie widział syna takiego.  
– Jak się udał wyjazd? – On i Katherine jednocześnie zadali to pytanie.
Cała trójka wybuchła śmiechem. Gdy się uspokoili, Dave upił łyk aromatycznej kawy. Wspaniała, pomyślał. Nikt nie robi takiej pysznej jak jego matka. No może tylko jego Ashley. Moja Ashley, pomyślał z radością. Niedawno się widzieli, spędzili ze sobą ostatnie dni nie odstępując siebie na krok, a on już cholernie za nią tęsknił.  
Postanowił powiedzieć rodzicom co zaszło w Santa Barbara. No może nie wszystko, pomyślał o tych cudownych nocach. Chociaż być może oni się domyślą, ale nie zamierzał im się zwierzać z najbardziej intymnych spraw.
– Było cudownie – odpowiedział na pytania rodziców. – I pogoda dopisała. Już dawno tak miło nie spędziłem weekendu.
To była prawda. Dave dawno tak nie odpoczął jak w towarzystwie Ashley. To ona sprawiła, że wszystko się udało. Bez niej to nie byłoby to samo. Nawet gdyby przez cały czas padało, on wiedział, że wypad byłby udany. Ona tam była i to wystarczyło.  
– Muszę wam o czymś powiedzieć. – Odstawił filiżankę i spojrzał na rodziców.
Katherine uważnie zerknęła na syna. Czyżby jej przypuszczenia się sprawdziły i Dave i Ashley byli parą? Bardzo by tego chciała. Kochała dziewczynę jak własną córkę i wiedziała, że jest ona odpowiednia dla jej syna. Przez ostatnie dni opowiadała o tym George'owi, ale on jak zwykle nie brał na poważnie jej słów. Nieraz się zastanawiała jak mąż wytrzymuje z jej temperamentem. Kochał ją tak jak ona jego i pewnie dlatego znosił cierpliwie wszystko. Po tylu latach małżeństwa wciąż byli zakochani w sobie jak para nastolatków. Miała nadzieję, że jej syn będzie tak samo szczęśliwy. Tylko Ashley może to sprawić, nikt inny. Oni są dla siebie stworzeni.  
– Co takiego masz nam do zakomunikowania?
– George, pytasz jakbyś nie wiedział – wypalił Katherine. – Przecież to jasne jak słońce.  
– Co jest jasne jak słońce? – dopytywał się George, udając, że nie wie o co jej chodzi.  
– Czasami jesteś naiwny jak dziecko.  
– Wiedzę, że jestem tu zbędny – wtrącił się Dave nie ukrywając uśmiechu na swojej twarzy. – Wy chyba już wszystko wiecie.  
– Domyślamy się.  
– Raczej ty się domyślasz – uściślił George. – Ale daj chłopakowi dojść do słowa.  
Dave powoli przełknął ślinę.  
– Ja i Ashley jesteśmy razem – wyznał w końcu.
– Wiedziałam, wiedziałam. – Ucieszyła się jego matka. – Szkoda, że się nie założyliśmy – zwróciła się do męża. – Wygrałabym.  
George przewrócił oczyma.  
– Czasami się zastanawiam, ile ty masz lat. Jesteś tak szalona...
– Przynajmniej się nie nudzisz.  
– To prawda – przyznał jej rację i zwrócił się do syna. – Cieszę się z twojego szczęścia. Zawsze bardzo lubiłem Ashley, wiesz o tym. To właściwa dziewczyna dla ciebie.  
– Też tak myślę. – Dave był wdzięczny rodzicom za ich słowa. Wiedział, że ją zaakceptują. Zawsze ją lubili. – Przy żadnej dziewczynie się tak nie czułem. Mógłbym przenosić góry.  
– Synu, ty jesteś zakochany. Po raz pierwszy widzę, żeby ci się tak oczy śmiały i błyszczały.  
Kiedyś Dave by tylko prychnął słysząc takie słowa od matki. Teraz jednak głębiej się nad nimi zastanowił. Jeszcze niedawno nie był pewien swoich uczuć do Ashley, nawet dzisiaj. Dopiero słowa matki sprawiły, że zaczął intensywnie myśleć nad swoimi uczuciami. Wiedział, że ona pociągała go. Pragnął być z nią w każdej wolnej chwili. Dzielić z nią wszystko. I radości i troski. Gdy nie było jej przy nim czuł jakąś pustkę, jakby czegoś mu brakowało. Czegoś ważnego. Potrzebował Ashley jak powietrza.  
Nigdy o żadnej nie myślał w ten sposób. Nikt nie był dla niego tak ważny jak Ash. Czyżby on rzeczywiście był w niej zakochany? A jeśli to nie była miłość to co? Uzmysłowił sobie, że jego matka ma rację. Był zakochany w Ashley, szaleńczo zakochany. Dlaczego dopiero teraz, gdy ona o tym wspomniała zdał sobie z tego sprawę. Jestem kretynem, pomyślał.  
Zerwał się gwałtownie ze swojego miejsca. Obiecał Ashley, że od razu jej powie gdy będzie pewien swoich uczuć. A był pewien.  
– Gdzie idziesz? – spytała Katherine zdziwiona jego zachowaniem.
– Do Ashley – rzucił tylko i tyle go widziała.  
– Zwariował, czy co? – spytał George także zdumiony.  
– Nie. On się po prostu zakochał.  



Ashley krzątała się po kuchni podśpiewując sobie pod nosem. Była taka szczęśliwa, że nie wyobrażała sobie, że ktoś mógłby być szczęśliwszy od niej. Wierzyła, że Dave ją pokocha. Inaczej nie mówiłby jej takich pięknych rzeczy, gdyby była mu obojętna. Od dawna czekała na chwilę, kiedy zacznie ją dostrzegać. I stało się. Jej skryte marzenie spełniło się. Drugim było jego miłość do niej. Czuła, że to niedługo nastąpi. Poznała to po jego wzroku. Nikt nigdy nie patrzył na nią tak jak on.  
Nalała  mrożonej herbaty do swojego ulubionego kubka, z wyszczerbionym brzegiem. Gdy upiła pierwszy łyk usłyszała dzwonek do drzwi. Dave, przyszło jej na myśl, chociaż niedawno się widzieli. Czuła, że on jeszcze dzisiaj przyjdzie. Już za nim tęskniła.  
Otworzyła drzwi i kubek upadł jej na podłogę roztrzaskując się w drobne kawałki a herbata rozlała się po posadzce.  Od razu rozpoznała mężczyznę stojącego w progu. Myślała, że już się od niego uwolniła i nigdy nie będzie musiała oglądać go na oczy. Bardzo się pomyliła. On ją odnalazł. Cofnęła się o krok, a z jej ust wydobył się cichy, ledwo słyszalny dźwięk:
– Mark...
– Witaj kochanie. – Uśmiechnął się nieoczekiwany gość. – Tęskniłaś za mną?

Willa

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2813 słów i 15777 znaków.

7 komentarzy

 
  • Użytkownik kamila12535

    O matko !! Po prostu genialne nie wiem co mogę powiedzieć ;) jesteś świetną pisarka ;) ;) masz niesamowity talent ;) kiedy kolejna część :)

    18 paź 2015

  • Użytkownik Wiktor

    Witaj!!!. Ja także śledzę Twoją historię. Chyba jeszcze u Ciebie nie komentowałem. Więc robię to teraz. Podoba mi się opowiadanie. Czekam na next. Pozdrawiam Wiktor

    18 paź 2015

  • Użytkownik mysza

    O nie nie nie! Niech Dave sie pośpieszy i ją ratuje!

    18 paź 2015

  • Użytkownik szalona123

    Jezu! W takim momencie! Och, boskie!  <3  <3

    18 paź 2015

  • Użytkownik NataliaO

    Bravo. Super jak zawsze, Kochana <3

    18 paź 2015

  • Użytkownik tolson

    O booooże *-* powiedz że Dave przybiegnie jej na pomoc <3 prooooszę ;) :D xD

    18 paź 2015

  • Użytkownik Kamilka889

    W takim momęcie ? Cudownee

    18 paź 2015