Ukryte marzenie cz. 3

Żółta taksówka zatrzymała się w centrum miasta na postoju. Chwilę potem ze środka wysiadły dwie młode kobiety. Powoli szły w milczeniu. Zastanawiały się nad tym czego się dzisiaj dowiedziały.  
– Nie spodziewałam się, że takie coś spotka Ashley. - To Chantelle była tą, która postanowiła pierwsza przerwać milczenie. - Nie miałam pojęcia, że miała takie przeżycia.
– Ja też nie – potwierdziła Tracy. - Powinnam ją palnąć za to, że się do nas nie odezwała i nie powiedziała co się świeci.  
– Co za człowiek. - Blondynka jeszcze raz przypomniała sobie całą rozmowę przeprowadzoną z Ashley w restauracji, gdzie jadły lunch. Nie dziwiła się jej, że postanowiła stamtąd wyjechać, czy raczej uciec, bo to było odpowiednie określenie. Sama nie wiedziała jakby postąpiła gdyby była na jej miejscu. Być może tak samo. Miała nadzieję, że tutaj w miejscu jej dzieciństwa odzyska dawną równowagę i spokój. Już ona i Tracy się o to postarają. - Że też tacy istnieją.  
– Ma facet szczęście, że nie trafił w moje łapy – powiedziała Tracy ze złością w głosie. - Popamiętałby mnie ruski miesiąc.  
– A co byś mu zrobiła?  
– Urwałabym jaja i podała na talerzu – szybko odrzekła rudowłosa koleżanka.  
Chantelle głośno parsknęła śmiechem.  
– A myślisz, że byłyby jadalne?
– Wątpię. - Tracy wykrzywiła usta. - Już bym wolała zjeść te trociny które jadła dziś Ashley. Może bym się nie zatruła.  
– Dobrze, że ma Joeya – stwierdziła Chantelle.  
– Tak. Niezłe z niego ciacho. Nie wiem tylko czemu ona się ukrywa z tym, że coś ich łączy. Przecież to widać na odległość.  
– Może jednak jest tak jak mówi. Może rzeczywiście są tylko przyjaciółmi.  
– Taaak. A ja jestem królowa angielska.  
– Miło mi Wasza Wysokość. - Chantelle ukłoniła się nisko.  
– Nie błaznuj – zbeształa ją Tracy. - Znam się na tym.  
– Od kiedy to jesteś taką znawczynią w relacjach damsko- męskich? - spytała Chantelle. - O ile mi wiadomo nigdy żaden z tobą nie wytrzymał nawet miesiąca.  
Tracy dała koleżance potężnego kuksańca w bok, aż blondynka lekko pisnęła.  
– Może to ja z nimi nie wytrzymywałam. Trafiałam na samych palantów. Sama doskonale o tym wiesz. - Odcięła się jej ze złością. - To, że nie mam szczęścia do facetów nie znaczy, że nie wiem co jest na rzeczy. Mówię ci, że mam rację. Jeszcze się o tym przekonasz.  
– Powiedziałaby nam gdyby byli parą, nie sądzisz? Jesteśmy jej najlepszymi przyjaciółkami.  
– Owszem, ale jednak nie powiedziała nam o tamtym psycholu.  
– To co innego. Nie chciała nas martwić – stwierdziła Chantelle.  
Dziewczyny zatrzymały się przed budynkiem z napisem "Fotograf". To w tym miejscu pracowała Tracy. Zaraz po ukończeniu szkoły średniej poszła na kurs fotograficzny. Robienie zdjęć zawsze było jej wielką pasją. Potem postanowiła założyć własny biznes i nie żałowała tego. Zakład przynosił jej dochody i nie narzekała. Sama była sobie szefem i nie musiała się z nikim użerać.  
– Powtarzam ci kolejny raz, oni są razem – rzekła Tracy szukając w torebce kluczy od zakładu.
Jak zwykle przeklinała pod nosem, bo nie mogła ich znaleźć. Dlaczego żadna kobieta nigdy nie może nic znaleźć w swojej torebce, nieraz myślała. Dopiero gdy wysypała całą zawartość torebki na ziemię, znalazła klucze przy których wisiał mały breloczek w kształcie serduszka. To była pamiątka po jej pierwszym chłopaku. Tracy nie była sentymentalna i na pewno już dawno by wyrzuciła ten brelok, ale bardzo jej się podobał.  
– Ty też masz takie problemy ze znalezieniem czegokolwiek w swojej torebce? – zapytała.
– Nie... – Chantelle nie zdążyła dokończyć, bo Tracy jak zwykle wchodziła jej w słowo.  
– Oczywiście, że nie. U takiej Panny Porządnickiej wszystko zawsze działa jak w szwajcarskim zegarku.  
Otwarła drzwi i razem z koleżanką weszła do środka. Rzuciła torbę przy swoim biurku.  
– Zawsze jesteś pewna swojego zdania. Może tym razem się mylisz? - odrzekła Chantelle po paru chwilach.
– Oni są dla siebie bardzo bliscy. Widziałaś jak ją trzymał za rękę chcąc podtrzymać na duchu, gdy nam opowiadała o tamtym psycholu? – Gdy przyjaciółka skinęła głową ciągnęła dalej. – Okazywał jej wiele czułości. Ona jest dla niego ważna i on dla niej. Nie da się tego ukryć.  
– A co z... – Blondynka na chwilę przerwała. Chciała powiedzieć jej o Dave'ie, ale się powstrzymała. Tracy nigdy za nim nie przepadała, chociaż on był bardzo ważny dla Ashley. Ale rudowłosej rzadko który odpowiadał. Można to było wywnioskować z jej doświadczeń z mężczyznami. Nigdy tak naprawdę nie potrafiła żadnemu zaufać i uważała wszystkich za skończonych drani. Traktowała wszystkich tak samo.  
– Co chciałaś powiedzieć? No dalej! Mam to z ciebie wydusić siłą?  
– A Dave? – W końcu powiedziała jego imię.  
– Dave? Nie bądź śmieszna. – Tracy roześmiała się podchodząc do biurka i włączając komputer. Miała tego dnia dużo zamówień i musiała się z nimi obrobić. – To jej dawny przyjaciel z dzieciństwa. Ona już go nawet nie pamięta. Kontakt się urwał.  
– Ale Ashley go kochała. Nad życie.  
– To tylko młodzieńcza miłość – odrzekła rudowłosa. – Powtarzam ci, ona już go nie pamięta. On jej pewnie też nie. Pytała się kiedyś o niego? Nie! Więc to jest skończona sprawa. Zejdź na ziemię. Za często bujasz w obłokach.  
Jednak Chantelle wiedziała swoje. Dave jest ważny w życiu Ashley. Zawsze tak było. Dziewczyna kochała go całym sercem, chociaż on jej nie zauważał. Pierwszą miłość trudną zapomnieć i Ashley na pewno jej nie zapomniała. Co więcej myślała, że jej koleżanka nadal coś czuje do Dave'a., chociaż minęło już tyle lat. Dzisiaj zobaczyła coś co ją o tym przekonało. Niby dlaczego wciąż nosiła jego zdjęcie w portfelu, które dał jej wiele lat temu kiedy opuszczała Phoenix? Tylko z jednego powodu nie wyrzuciła jego fotki: on nadal jest dla niej ważny. Nic tego nie zmieni.  

***

Od razu rozpoznała osobę, która siedziała na ławce przy grobie jej rodziców. Katherine Marshall, matka Dave'a. Widziała ją ostatni raz dwa lata temu, ale kobieta wcale się przez ten czas nie zmieniła. Ashley nie spodziewała się jej tu spotkać, więc była zaskoczona jej obecnością. Mimo to nie chciała się wycofywać, żeby uniknąć spotkania z nią, jak to miało miejsce ostatni raz. Ciekawe tylko czy Katherine ją rozpozna? Zmieniła się. Już nie była tą pulchną dziewczyną, co kiedyś.  
Wolnym krokiem podeszła do nagrobka i postawiała na nim znicz, który trzymała w swoich dłoniach.  
– Ashley. To naprawdę ty? – Katherine Marshall uścisnęła ją na przywitanie.
– Tak. Jak się pani miewa? – spytała kobiety, gdy wypuściła ją ze swoich objęć.  
– Doskonale. Ale lepiej pomówmy o tobie. Bardzo się zmieniłaś, ledwie cię poznałam.  
– Musiałam w końcu zadbać o siebie – powiedziała Ashey zapalając znicz i stawiając blisko tablicy nagrobkowej. – Poświeciłam na to dużo czasu i energii.  
– I opłaciło się. Wyglądasz wspaniale. – Pochwaliła ją Katherine wciąż nie mogąc się nadziwić zmianie jaka zaszła w przyjaciółce jej syna. Zniknęły okulary i niemodne ubrania, w jakie zawsze ubierał się "pączuszek", jak czasami żartobliwie nazywał ją Dave. W miejsce tamtej nastolatki pojawiła się piękna kobieta: świetnie ubrana, o wspaniałej figurze i promiennym uśmiechu. Tylko włosy miała wciąż takie same: długie i kasztanowe. Zastanawiała się jakby zareagował jej syn, gdyby teraz zobaczył swoją przyjaciółkę z dzieciństwa. – Ledwie cię rozpoznałam.  
– A pani nic się nie zmieniła. Pani też świetnie wygląda. Niejedna nastolatka mogłaby pozazdrościć. - Uśmiechnęła się Ashley patrząc na Katherine. Kobieta miała doskonały gust. Miała na jedwabną bluzkę i idealnie do niej pasującą ołówkową spódnicę. Dziewczyna nieraz się zastanawiała jak Katherine to robi, że mimo iż ma już ponad czterdzieści lat, to jej twarz i figura wcale tego nie pokazywały.  
– Wciąż jesteś tak samo miła i sympatyczna jak kiedyś.  
– Zmieniłam się zewnętrznie, nie wewnętrznie. Wciąż jestem tą samą osobą co kiedyś. No może tylko wydoroślałam – stwierdziła Ashley siadając na ławce.  
Katherine poszła za jej przykładem. Wciąż nie mogła uwierzyć, że dziewczyna tutaj jest. Postanowiła nie zmarnować takiej okazji. Musiała wszystkiego się o niej dowiedzieć.  
– Co u ciebie słychać? Wiem, że się wyprowadziłaś razem z ciotką z dawnego domu. Chciałam się z tobą skontaktować.
– Tak. Ciocia Amelia dostała lepszą propozycję pracy i przeprowadziliśmy się na drugi koniec Chicago. Jakoś tak wyszło, że nie powiadomiliśmy nikogo. Tylko Tracy i Chantelle wiedziały o tym.  
– A co w ogóle robisz dzisiaj w Phoenix? Wiem, że przyjeżdżałaś tylko na rocznicę śmierci rodziców.  
– To prawda, ale od dzisiaj się to zmieni. Wyprowadziłam się z Chicago. Wróciłam na stare śmiecie.  
Ashley nie wiedziała, czy dobrze robi mówiąc jej o tym. Może podświadomie czuła, że kobieta powie o tym synowi. Jak Dave był zareagował na wiadomość, że wróciła? Czy szukał by kontaktu z nią? Minęło już tyle lat. Może rzeczywiście o niej zapomniał jak nieraz myślała. Jednak jakaś część jej podpowiadała, że ona nadal jest dla niego ważna jak zapewniał ją o tym kiedy kilka lat temu wyjeżdżała z rodzinnego miasta. Może to było naiwne, ale miała nadzieję, że tak jest.  
– Naprawdę? Tak się cieszę. – Katherine roześmiała się szczerze. – Będziesz blisko miejsca swojego dzieciństwa. Ale skąd ta nagła decyzja? – zainteresowała się. – Co z twoimi studiami? Rzuciłaś prawo? Zawsze marzyłaś, żeby zostać prawnikiem jak twoi rodzice.  
Rodzice Ashley prowadził doskonale prosperująca kancelarię adwokacką. Mimo że praca zajmowała im dużo czasu i energii nie zapomnieli o swojej jedynej córce. Nigdy nie zabrakło jej uwagi i miłości z ich strony. Po ich śmierci jeden ze wspólników, odkupił kancelarię dzięki czemu Ashley miała pokaźną kwotę na swoim koncie. Oprócz tych pieniędzy miała też spadek. Gdyby była rozrzutna już dawno by je roztrwoniła. Ashley była rozsądna w tej kwestii i dlatego miała jeszcze dużo funduszy. Przeznaczała je na naukę i inwestowała w przyszłość. Marzyła o tym, żeby pójść w ślady rodziców i otworzyć własną kancelarię. Ale do tego jeszcze długa droga. Była dopiero na drugim roku studiów.  
– Nie, oczywiście, że nie. To by było... nieodpowiedzialne. Przeniosę się na tutejszy uniwersytet. A teraz póki są wakacje chciałabym podjąć staż.  
– Widzę, że masz już zaplanowaną przyszłość. Zawsze miałaś poukładane w głowie i wiedziałam, że daleko zajdziesz. – Katherine tylko czekała, aż dziewczyna podejmie temat Dave'a. Ani razu o niego nie zapytała. Być może o nim zapomniała. Niemożliwe, stwierdziła w duchu. – Wiedz, że masz w nas przyjaciół, we mnie i w moim mężu. I zawsze możesz do nas wpaść, tak jak kiedyś.  
– Wiem, ale na razie to wykluczone. Mam tyle spraw do załatwienia związanych z przeniesieniem się. Studia i staż...
– Kochanie, we wszystkim ci pomożemy. George ma znajomości, więc pomoże ci ze stażem. A nie zastanawiałaś się czy nie podjąć go w dawnej kancelarii twoich rodziców?
– Nie chciałabym mieć żadnych przywilejów ani taryfy ulgowej.  
Katherine spojrzała na zegarek. Zasiedziała się, a musiała jeszcze pójść na zakupy. Chciałaby tu jeszcze zostać. Tak miło jej się rozmawiało z Ashley. O tyle rzeczy chciała ją jeszcze zapytać, ale to musiało poczekać. Nagle wpadła na pewien pomysł.  
– Muszę niestety już iść, ale musimy się spotkać – rzekła.  
– Bardzo bym chciała, ale wątpię, żebym w najbliższym czasie wygospodarowała choć trochę wolnego czasu.  
– Nawet jednego wieczoru? – zapytała Katherine. Już ułożyła w głowie plan, żeby Ashley i Dave spotkali się jak najwcześniej.  
– Myślę, że to dałoby się zrobić.  
– Wspaniale –. Katherine uśmiechnęła się promiennie. – Za parę dni George ma urodziny. Powinnaś na nich być. Nie przyjmuję odmowy.  
W tej chwili do obu kobiet podszedł Joey niosąc ze sobą bukiet białych kwiatów. Położył je na nagrobku.  
– Przepraszam, że to tak długo trwało. Była kolejka w kwiaciarni. – Wytłumaczył się.
– Nic nie szkodzi – odparła Ashley.
Katherine z zaciekawieniem spojrzała na nieznanego jej przystojnego, młodego człowieka. Czyżby to był jej chłopak, pomyślała.  
– To mój przyjaciel Joey. – Ashley przedstawiła jej chłopaka.
– Katherine Marshall. – Kobieta uścisnęła jego wyciągniętą dłoń. – Oczywiście twój przyjaciel też jest zaproszony. Będziecie mile widziani w moim domu. Pożegnam się już. Miło było cię spotkać Ashley – powiedziała na odchodnym.  
– Panią też – odparła.  
Gdy kobieta zniknęła z ich pola widzenia Joey spojrzał ze zdziwieniem na Ashley.  
– Marshall? Czy to jakaś rodzina twojego Dave'a? – zapytał. Dziewczyna kiedyś opowiedziała mu wszystko o swojej pierwszej miłości.  
– To jego matka.  
– Pójdziesz?  
– Pójdziemy – poprawiła go. – Ty też jesteś zaproszony.  
Chociaż chwilę temu miała wątpliwości czy skorzystać z zaproszenia, to postanowiła zaryzykować. Pokusa zobaczenia Dave'a była zbyt wielka. Już nie mogła się doczekać tej chwili.

Willa

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2437 słów i 13802 znaków.

3 komentarze

 
  • Użytkownik Milkaa

    Kiedy następną ? ;o

    19 cze 2015

  • Użytkownik Paulaa

    Świetna część! Czekam na kolejną :)

    29 maj 2015