Przypadki Julii Adamskiej cz.8

Przypadki Julii Adamskiej cz.8- Masza da wam wszystko, czego będziecie potrzebować. Ja już niestety muszę uciekać, obowiązki wzywają. Bawcie się dobrze dzieciaki – uśmiechnął się do nas z sympatią i odpłyną gdzieś w głąb budynku. Chwilę potem rzeczywiście pojawiła się wspominana przez Iwana Masza. Dziewczyna była atrakcyjna i najwyraźniej mój towarzysz wpadł jej w oko. Przez dobre kilkanaście sekund wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana. Dopiero moje kichnięcie przywróciło ją do rzeczywistości. Na mocno sfatygowanym kontuarze położyła dwie pary łyżew i rękawiczek.  
- Co tak patrzysz? Te mniejsze są twoje i nie zapomnij o rękawiczkach – Siergiej najwyraźniej od samego rana tryskał dobrym humorem i trzymały go się głupie żarty. – Wkładaj raz dwa. Najwyższy czas żeby ktoś cię nauczył porządnie jeździć, bez roztrzaskiwania czaszki i wybijania zębów.  
     
W tym przypadku jego entuzjazm nie był zaraźliwy, ale nie chciałam sprawiać mu przykrości. Usiadłam na stojącej w kącie ławce i ściągnęłam swoje buty i włożyłam te piekielne łyżwy. Miałam nadzieję, że nie zrobię sobie jakieś poważnej krzywdy i przede wszystkim nie uszkodzę Siergieja.
Gdy tylko weszliśmy na lód poczułam, że tracę kontrolę nad sytuacją. Ba, poczułam, że tracę kontrolę nad własnymi nogami, które rozjeżdżały mi się na wszystkie strony. Złapałam się kurczowo bandy i za nic w świecie nie chciałam jej puścić. W mojej pamięci odżyły wspomnienia wizyty na ostrym dyżurze. Biedny Siergiej przez dobre dziesięć minut namawiał mnie, żebym wreszcie puściła tę przeklętą barierkę. Spojrzał mi głęboko w oczy i chyba właśnie to mnie tak bardzo ujęło. Pozwoliłam się wziąć za rękę i wolniutko ruszyli wokół lodowiska. W jedną ręką kurczowo trzymałam bandę drugą dłoń Siergieja. Nie wiem, jakim cudem nie połamałam mu palców. Po czwartym okrążeniu trochę się rozluźniłam, puściłam barierę. Zachwiałam się lekko, ale Siergiej mocno mnie przytrzymał.
- Nieźle ci idzie. Może spróbujesz puścić moją rękę?
- Właściwie, czemu nie… - nie wiedzieć, czemu poczułam się na lodzie odrobinę pewniej. Bez większych problemów pokonałam kilkanaście metrów, aż usłyszałam natarczywe piszczenie w swojej kieszeni. Dzwonek komórki sprawił, że całkowicie się zdekoncentrowałam. Nogi jakoś dziwnie mi się poplątały. Prawa postanowiła jechać do przodu, lewa natomiast miała odmienne zdanie. Zamachałam rękami i zrobiłam coś pomiędzy rozkrokiem, a szpagatem. Pozycja była niewygodna, ale na szczęście stabilna.  
- Halo – wrzasnęłam do słuchawki.  – A to pani, pani Irenko. Stało się coś? – mentalnie byłam przygotowana na każdą katastrofę. Wybuch wulkanu, trzęsienie Ziemi, lądowanie UFO. Na szczęście to tylko sekretarka mecenasa. Dzwoniła żeby uprzedzić, że Kostrzewski spóźni się jakieś pół godziny. Odetchnęłam z ulgą. Pół godziny to w sumie żaden problem. Włożyłam telefon do kieszeni zastanawiałam się jak sprawić żeby moje ciało przyjęło jakąś normalniejszą pozycję. Jeden fałszywy ruch i leżę. Bliskie spotkanie z lodową taflą nie leżało w sferze moich najskrytszych marzeń. Siergiej miał dobre wyczucie chwili. Wziął mnie pod ramię niczym emerytkę i pociągnął do wyjścia z lodowiska. Ciężko kłapnęłam na plastikowej ławce i z ulgą zaczęłam ściągać niewygodne łyżwy.
- Nigdy więcej. Żadnych łyżew, żadnego lodu
- Ok. – Siergiej uniósł ręce w geście kapitulacji. Żadnego lodowiska już nie będzie. Ale może narty? Lubisz?
- Zdecydowanie – jazda na deskach to było coś, co zawsze sprawiało mi ogromną przyjemność i dawało poczucie wolności.


Oddaliśmy wypożyczone łyżwy, pożegnaliśmy się z Iwanem. Maszy niestety nigdzie nie było widać. Czas mijał nieubłaganie, oboje musieliśmy wracać swoich spraw. Siergiej przepuścił mnie w drzwiach i ruszył w kierunku samochodu. Najwyraźniej chciał oczyścić szyby samochodu, które pokryła cieniutka warstewka ściegu. Miał pecha nie zauważył zamarzniętej kałuży pokrytej białym puchem. Stracił równowagę i z całym impetem uderzył w ziemię. Początkowo obojgu nam chciało się śmiać, ale tylko do czasu, gdy na prawym łuku brwiowym pojawiła się cieniutka stróżka krwi.
- Na moje oko trzeba szyć – podałam Siergiejowi papierową chusteczkę, którą wytarł pobrudzoną twarz.
- To nic takiego. Wystarczy przyłożyć lód.  
- Na pewno, jeśli planujesz chodzić do końca życia z przepiękną blizną. Oczyma duszy widziałam jak wszystkie baby z biura patrzą na mnie złym wzrokiem, jak można dopuścić do uszkodzenia takiej pięknej twarzy…


Wepchnęłam Siergieja na miejsce pasażera i zadzwoniłam do Tomka. Kto, jak kto, ale on powinien wiedzieć gdzie należy jechać, jeśli ktoś ma uszkodzoną twarz. Mieliśmy szczęście. Tomasz akurat dzisiaj miał dyżur na oddziale ratunkowym. Odetchnęłam, fizjonomia Siergieja znajdzie się w naprawdę dobrych rękach. Kątem oka obserwowałam mojego towarzysza, który udawał twardziela. Jedynie lekko poszarzała twarz zdradzała jego prawdziwy stan.
     
Szpital pachniał antyseptykami i chorobą. W poczekalni kłębił się spory tłumek ludzi. Mieliśmy farta, Tomek już na nas czekał. Zaprowadził nas do zabiegowego poza kolejnością, co oczywiście wywołało falę niezadowolenia.
- Siadajcie, pan na kozetce, a ty tam – wskazał mocno zdezelowany taboret, z którego obłaziła biała farba. Dokładnie obejrzał głowę Siergieja, sprawdził czy nie ma wstrząśnienia mózgu i stwierdził – Nie jest tak źle jak to wygląda na pierwszy rzut oka. Wystarczą dwa, góra trzy szwy. Z szafki wyciągnął odpowiednie narzędzia. Obiecywał, że igła będzie malutka, a nitka cienka, ale mimo to wyglądało to dość przerażająco. Jeszcze straszniej wyglądał zastrzyk ze znieczuleniem. Poczułam, że nie czuję się najlepiej. Postanowiłam skupić wzrok na czymś innym. Było to dość trudne, bo pomieszczenie było urządzone w iście spartańskim stylu. Jedynym kolorowym elementem był plakat reklamujący lek na niestrawność. Kiepska alternatywa, ale lepsza taka niż żadna.  
     
Cała procedura trwała najwyżej dziesięć minut, a mi wydawało się, że czas staną w miejscu.
- Nie powinno być żadnego znaku. Ale dla pewności zawsze może pan iść do chirurga plastycznego.  
- No możemy iść do domu. To znaczy ja do domu, bo strasznie mi w głowie szumi, a ty do pracy, bo podobno masz jakieś ważne spotkanie – spojrzałam na niego ukradkiem. Z lekko zasinionym okiem, z plastrem przyklejonym na łuku brwiowym wyglądał trochę jak pirat albo rozbójnik z jakiegoś filmu. Bardzo atrakcyjny rozbójnik.

Lexaa

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1178 słów i 6820 znaków. Tagi: #łyżwy #wypadek #szpital #lodowisk #niespodzianka

Dodaj komentarz