Przypadki Julii Adamskiej cz.3

Przypadki Julii Adamskiej cz.3Sobota upływała mi na błogim nicnierobieniu. Rodzice zaprosili mnie na obiad, który miał być ekwiwalentem hucznej imprezy. Nic tak nie poprawia człowiekowi humoru jak porządna porcja rosołu. Potem przyszła kolej na drugie danie i tort czekoladowy. Lubiłam takie rodzinne posiaduchy… Zwłaszcza, że w ostatnich latach coraz rzadziej spotykaliśmy się w pełnym składzie. Do domu wracałam objedzona jak przysłowiowy bąk. Na odchodne mama wręczyłam koszyk po brzegi wypełniony jedzeniem. Prawdopodobnie uważała, że moja lodówka świeci pustkami. Nie myliła się za bardzo. Ostatnio rzadko bywałam w domu. Wieczorem, kiedy wreszcie udawało mi się dotrzeć na miejsce padałam zmęczona na kanapę. Na pamięć znałam numery wszystkich okolicznych pizzerii i barów z jedzeniem na wynos. Może gdybym nadal spotykała się z Markiem to byłoby inaczej. Jeszcze rok temu wracałam do mieszkania, w którym czekał na mnie facet i gorąca kolacja. Planowaliśmy wspólne życie, może nie od razu dom z ogródkiem, ale na pewno zakup większego, wspólnego lokum.  

I wszystko posypało się jak przysłowiowy domek z kart. Potencjalny narzeczony dostał atrakcyjną propozycję pracy w słonecznej Hiszpanii. Początkowo to miał być kontrakt tylko na trzy miesiące. Potem na pół roku. Wkrótce okazało się, że nie mamy sobie nic do powiedzenia. Ex bardzo szybko znalazł pocieszenie w ramionach studentki pedagogiki. Pobrali się w ekspresowym tempie. Aktualnie oczekiwali pierwszego potomka.

     
Kiedyś Olka stwierdziła, że to moja wina, że Mareczek odpłyną w siną dal. Tak to prawda to ja nie chciałam się ustatkować. Na wszelkie pytania o zaręczyny reagowałam irytacją, a myśl o wspólnym potomstwie budziła we mnie wewnętrzny sprzeciw. Nigdy jakoś specjalnie nie przepadałam za dziećmi, a już na pewno nie widziałam siebie w roli matki.
     
Rozstanie odreagowywałam przez jakieś trzy miesiące. Przemeblowałam mieszkanie, skróciłam włosy, schudłam jakieś siedem kilogramów. Na szczęście waga dość szybko wróciła do normy i przestałam przypominać osobę, której przytrafiła się ciężka choroba. Matka, siostra, przyjaciółki, co jakiś czas próbowały mi organizować życie prywatne…
-  Może umówisz się z moim nowym pacjentem. Przystojny, miły i ma ładne zęby - matka była z zawodu dentystą, więc komplement na temat uzębienia w jej ustach wiele znaczył. Rodzicielka była niezłą specjalistką w swoim fachu. Na jej fotelu zasiadało sporo znanych osób, co jakiś czas trafiała się naprawdę gruba ryba. Najlepszy ubaw miałyśmy, gdy podczas oglądanie telewizji mama z radością nam oznajmiała – O ten ma implanty, a ten nie ma górnej piątki. Jeden takich wieczorów sprawił, że już nigdy nie spojrzę tak samo na pewnego znanego aktora serialowego…
     
- Pani Julia… - znajomy głos sprawił, że momentalnie wróciłam do rzeczywistości. Byłam tak zaskoczona, że prawie upuściłam trzymane w rękach torby. Ten facet zaczynał mnie irytować coraz bardziej. Chyba uparł się, że przy każdej okazji zrobi ze mnie idiotkę, podniesie mi ciśnienie, zmarnuje wieczór. Niepotrzebne skreślić. Gdybym wiedziała, że on na mnie czeka na mojej osobistej wycieraczce to przyjęłabym propozycję rodziców i została u nich na noc. Nasz pies na bank oszalałby z radości. Był moim ulubieńcem i bardzo żałowałam, że po wyprowadzce nie mogłam go zabrać ze sobą. Jednak ciasne mieszkanie w bloku to na pewno nie było odpowiednim miejscem dla doga niemieckiego.  
     
Intensywnie zastanawiałam się, czemu zawdzięczam wizytę pana Piotrowicza. Wszystkie służbowe sprawy były dopięte na ostatni guzik. Zanim wyszłam w piątek z pracy wszystko sprawiłam dwa razy.
- Chciałem panią przeprosić – Piotrowicz zza pleców wyciągnął bukiet słoneczników. Z doświadczenia wiem, że im bardziej okazały pęk kwiatów tym większe wyrzuty sumienia. Marek w czasie romansu ze swoją Hiszpanką potrafił mi wysłać ogromne bukiety róż. Bywały dni, że moje mieszkanie przypominało dobrze zaopatrzoną kwiaciarnię.
Kwiaty wyładowały w wazonie, a ja zajęłam się parzeniem kawy. Kątem oka obserwowałam Siergieja, który kręcił się po moim salonie. Uważnie lustrował zawartość regału z książkami. Przeważyły tam podręczniki prawnicze. Nie żebym miała do nich jakiś szczególny sentyment, po prostu ładnie prezentowały się na półkach. Na co dzień raczej do nich nie zaglądałam. Piotrowicz pewnie nie tego się spodziewał. Zapewne myślał, że moje mieszkanie zawalone jest kiczowatymi romansami. A tu figa z makiem. Oczywiście jak prawie każda kobieta czytywałam od czasu do czasu takie książki, ale na pewno nie eksponowałam ich na honorowym miejscu.
Starannie ustawiłam na tacy dwie filiżanki z parującą kawą i urodzinowym ciastem. W ostatniej chwili przypomniałam sobie, że zapomniałam o cukrze. Zaczęłam nerwowo przetrząsać szafki w kuchni w poszukiwaniu cukierniczki, która oczywiście była pusta. Czy ja miałam gdzieś cukier?  W końcu znalazłam jakąś zapomnianą, zmiętą torbę. Data ważności wskazywała na rok 2013. Czy cukier może się przeterminować? Nie miałam bladego pojęcia. Chyba nie. W najgorszym przypadku Piotrowicz dostanie rozstroju żołądka.

Siergiej był najwyraźniej spięty. Usiadł na brzegu kanapy i drobnymi łyczkami popijał kawę. Już trzy razy przepraszał mnie, że nazwał mnie idiotką i najwyraźniej miał ochotę na czwarty… Chyba nigdy w życiu nie widziałam kogoś, kto byłby zakłopotany w tak uroczy sposób. Do tego był bardzo interesującym mężczyzną. Najbardziej fascynującym elementem jego twarzy były oczy. Były intensywnie niebieskie. Gdy Siergiej patrzył na człowieka obserwowana osoba miała wrażenie, że Piotrowicz poznał jej wszystkie myśli. Nic dziwnego, że większość dziewczyn w naszej firmie dostało na jego punkcie prawdziwego kręćka. Pikanterii całej sprawie dodał sam zainteresowany. A konkretnie jego dłonie. Na żadnej z nich nie dało się zauważyć najmniejszego śladu obrączki. To był ostateczny sygnał do ataku.  
Dziewczyny poprawiały makijaże, mrugały zalotnie rzęsami i uśmiechały się tajemniczo. Niestety pan Piotrowicz pozostawał nieczuły na te przejawy adoracji. Zazwyczaj śpiesznie przemykał do sali konferencyjnej i przechodził do rzeczy. Lubiłam z nim pracować, zawsze był świetnie przygotowany i gotowy, żeby służyć pomocą. Miałam nadzieję, że nasza współpraca będzie dalej się rozwijać.  
Kolejny dzwonek do drzwi zabrzęczał donośnie. Zupełnie zapomniałam, że Tomek i Marta mieli wpaść na chwilę wieczorem. Doceniłam gest przyjaciół, oboje mieli bardzo napięte grafiki. Trudno nam było spotkać się we trójkę. Pobiegłam otworzyć, a Siergiej zaczął się pospiesznie zbierać do wyjścia. Oczywiście twierdził, że nie chce przeszkadzać. Zapewne spłoszył go widok Tomka, który trzymał w dłoniach wiązankę kolorowych baloników. Mimo moich nalegań Piotrowicz szybko ulotnił się z mojego mieszkania, szkoda był interesującym i inteligentnym rozmówcą. Raz nawet udało mi się go odrobinę rozśmieszyć.
- Gdzie Marta? – usiadłam na kanapie i zajęłam się konsumpcją kolejnego kawała ciasta.
- Na dole. Pali. – Tomasz skrzywił się z obrzydzeniem. – Wyobraź sobie, że obiecała mi, że rzuci do ślubu…  - Charakterystyczne pukanie poprzedziło wejście wysokiej blondynki.
- Sto lat piękna – pani kardiolog wręczyła mi płaskie pudełko opakowane w ozdobny papier i pociągnęła w stronę kuchni. Najwyraźniej chciała pogadać poza zasięgiem słuchu Tomka.
- Dziękuję bardzo – przytuliła mnie po raz drugi. Do moich nozdrzy dotarł specyficzny zapach mentolowych papierosów pomieszany z wonią damskich perfum.
- Nie wiem, za co te dowody wdzięczności, ale nie ma sprawy.
- Za pierścionek, kolację, za zaręczyny ogólnie.
- Za pierścionek to musisz podziękować swojej teściowej. Z tego, co wiem to ciocia Krysia wybierała… Ja tylko garnitur pomogłam kupować.
- No tak… Wiedziałam, że Misiek sam na to nie wpadł – Marta upiła solidny łyk czerwonego wina. – A słuchaj… Kim był ten fajny facet, co wychodził od ciebie przed chwilą.
- Jaki facet?
- Nie udawaj głupiej… Wysoki, ciemne włosy. Mam dalej wymieniać?
- A taki jeden… Nic ważnego – chyba nigdy nie myślałam świadomie o Siergieju w kategoriach „fajny facet”. Po prostu jakiś czas temu założyłam, że fajni faceci nie chodzą po tym świecie. Szara rzeczywistość utwierdzała mnie w tym przekonaniu. A może to moja matka miała rację… Byłam najzwyczajniej w świecie zbyt wybredna. Trudno taki już miałam charakter, mogłam mieć wszystko albo nic. Inaczej nie umiałam.  
     
Wstawiłam brudne naczynia do zmywarki, rozpakowałam urodzinowe prezenty i właściwie nie miałam nic więcej do roboty. Moje myśli mimowolnie wracały do Siergieja Piotrowicza. Intrygował mnie ten człowiek… Bardzo chciałam się o nim czegoś dowiedzieć. Nagle mnie oświeciło! Od czego jest Internet. Odpaliłam laptopa i rozpoczęłam mozolne poszukiwania. Po kilku godzinach zasób mojej wiedzy zasadniczo nie zmienił się. Piotrowicz skrupulatnie pilnował swojej prywatności. Dokopałam się do kilku archiwalnych fotek. Przedstawiały Siergieja z jaką rudą babą. Pod zdjęciem widniał podpis „Siergiej Piotrowicz z żoną na balu charytatywnym w Kijowie.” Te strzępy informacji rozpaliły moją wyobraźnię. Chciałam dowiedzieć się czegoś więcej, ale to było raczej trudne, oprócz kilku zdjęć i paru zdawkowych artykułów nie było śladu po pani Piotrowicz. Wyglądało jakby w okolicach 2010 roku rozpłynęła się we mgle. Zastanawiałam, co się z nią stało. Czy nadal są z Siergiejem małżeństwem? Tworzyli bardzo ładną parę. Oboje wysocy, niewątpliwie atrakcyjni. Próbowałam dostrzec jakieś szczegóły, interesowałam mnie przede wszystkim obecność obrączki na palcu Siergieja. Jednak zdjęcia były dość kiepskiej, jakości. Nawet przy dużym powiększeniu trudno było znaleźć jakieś drobiazgi. Zanim się obejrzałam na zegarze wybiła czwarta. Na biurku piętrzył się stos zapisanych kartek. Rozmasowałam zesztywniały kark i zastanawiam się co robić. Iść pod prysznic czy pobiegać? Usiadłam na kanapie i zaczęłam ponownie czytać zebrane informacje.

2 komentarze

 
  • Użytkownik Barbie

    XD najlepsza paląca kardiolog XD

    7 lis 2016

  • Użytkownik Lexaa

    @Barbie A żeby to jedna... Lekarze bardzo często palą i to dużo.

    7 lis 2016

  • Użytkownik Olifffka<3

    Extra

    6 lis 2016