Przeklęty cz. 7

Przeklęty cz. 7„Gdy ciało cierpi, duch mężnieje. Rozszarpana na strzępy dusza odradza się silniejsza” - Karolina Karczmit

Czasy współczesne

     Przeklęci – tak o sobie mówili.  Była ich piątka. Pojawiali się i znikali jak duchy. Towarzyszył im Cień – ogromny, szary wilk. Działali cicho i skutecznie. Wzywano ich tylko wtedy, gdy misja miała nikłe szanse powodzenia. Mailem przesyłano im główne dane dotyczące akcji: kto, gdzie i kiedy, a reszta należała do nich. Po wszystkim wysyłali rachunek na grube miliony w euro lub dolarach, ale były to najlepiej wydane pieniądze przez różne agencje rządowe na świecie. Każde zadanie doprowadzali do końca, podczas ich interwencji nie zginął żaden zakładnik, a przestępcy przeważnie kończyli dwa metry pod ziemią, chyba że potrzebowano ich żywych. Byli skuteczni i szybcy jak bestia, która im towarzyszyła. Przeciwnik, nawet najgroźniejszy, nie miał szans w starciu z tymi maszynami do zabijania w ludzkiej skórze. Setki lat wspólnej walki sprawiły, że Przeklęci działali jak jeden organizm.  
     Tak jak teraz, kiedy przedzierali się przez meksykańską dżunglę w stanie Chiapas, torując sobie maczetami drogę wśród bujnej roślinności, by uwolnić z rąk bandytów dwie niewinne kobiety. Formalnym i nieformalnym przywódcą grupy był Kaidan, który cieszył się wielkim szacunkiem wśród pozostałych mężczyzn. Przez wieki zebrał grupę ludzi, którzy podobnie jak on zostali ukarani niekończącym się życiem. Klątwa wiecznej egzystencji wisiała nad nimi aż do chwili, kiedy nadejdzie czas konfrontacji z siłami zła lub z własnymi grzechami, a moment ten zbliżał się nieubłaganie.
     Pierwszym, który dołączył do Kaidana, był Brann – Kruk. Na co dzień wyobcowany i ponury, w jednej sekundzie potrafił zamienić się w pozbawionego ludzkich uczuć zabójcę. Najbardziej bezwzględny i bezlitosny z całej piątki. Pewnej, zimowej nocy w Szkocji Kaidan pomógł mu, gdy pijany, zmarznięty i obojętny na wszystko leżał w śniegu. Obaj brali udział w wyprawie krzyżowej do Ziemi Świętej, dowodzonej przez Ryszarda Lwie Serce. Byli najodważniejszymi rycerzami króla,  podejmowali się najbardziej niebezpiecznych misji, które zawsze kończyły się tak, jak chcieli, czyli śmiercią nieprzyjaciół. Podczas jednej z takich wypraw dołączył do nich Odhan – Ogień. Intelektualista, trzymający wszystkich na dystans, ale gdy komuś udało się przebić przez gruby, emocjonalny pancerz, którym się otoczył, zadziwiał niezwykłym poczuciem humoru.
     Kolejny w ich grupie: Balder. Dziki wiking, który po tym, jak rzucono na niego klątwę, stał się  asasynem, płatnym zabójcą. Jego zleceniodawcami byli możni z całej Europy, którzy z jego pomocą pozbywali się wrogów. Kaidana spotkał, kiedy dostał zadanie zabicia Wojownika, ponieważ wielu nie podobało się jego zaangażowanie się w sprawę szkocką. Popierał Stuartów, co rozgniewało samą Elżbietę Tudor, królową Anglii. Jedynym, który mógł go pokonać, był właśnie Balder – Książę. Pewnego ranka on i Kaidan stanęli do walki, podczas której pokonany wiking, przyznał się, że jest Przeklętym. Po tym wszystkim Balder przyłączył się do grupy Kaidana. Jasnowłosy Adonis, gdziekolwiek się pojawiał, wzbudzał zainteresowanie pań i wrogość mężczyzn. Stwarzał wrażenie lekkoducha, ale to była maska, za którą skrywał wielką tragedię, jak każdy z nich.  
     Ostatnim, który dołączył do Przeklętych był Taranis – Grzmot. Poznali go podczas bitwy z Anglikami pod Culloden. Cała piątka brała udział w walce o niepodległość Szkocji. Pomogli Taranisowi w uniknięciu niewoli u samego Rzeźnika z Culloden – księcia Cumberland. Taranis to człowiek pełen energii, gwałtowny, jego bezkompromisowość doprowadziła w przeszłości do wielu poważnych problemów.  
     Od tej pory wszyscy trzymali się razem. Walka była ich sposobem na życie tak, jak wieczna wędrówka. Obcy, którzy stali się braćmi, połączeni wspólnym losem.                                                                                                                                                                                  
     Pogoda im sprzyjała, noc była bezksiężycowa i jak na razie nie padało, chociaż wilgotność była bardzo wysoka. Poruszali się jeden za drugim, poza Cieniem, który co rusz ich wyprzedzał, by po chwili wrócić, jakby sprawdzał, jak im idzie. Mężczyźni raz na jakiś czas zmieniali się w walce z roślinnością porastającą dżunglę, by odciążyć kolegę i sprawniej iść naprzód.  
     Od miejsca, gdzie lądowali helikopterem, do celu, mieli godzinę drogi. Wiedzieli, że są już blisko. Zieleń powoli robiła się rzadsza, a wilk zmienił swoje zachowanie, zwolnił, ostrożnie stawiał wielkie łapy, zwietrzył zwierzynę. Jeden z Przeklętych wskazał palcem na Cienia, pozostali kiwnęli głowami. Zdawali sobie sprawę, że muszą robić to samo, co ich czworonożny towarzysz.  
     Mieli na sobie pełne wyposażenie: kamizelki kuloodporne, hełmy, kilka sztuk broni, a mimo to poruszali się bezszelestnie. W pewnym momencie wilk zamarł, a sierść na jego karku zjeżyła się. Położył się nisko i obserwował. Cała piątka poszła za jego przykładem. Po chwili usłyszeli stłumione głosy. To wartownik. Wilk spojrzał na swojego pana lśniącymi, złotymi oczami, jakby pytał: mogę? Ten w odpowiedzi pokręcił przecząco głową: jeszcze nie. Wilk ponownie całą uwagę skupił na celu, rwał się do skoku, ale pan zabronił. Jego ślepia lśniły w mroku. On już go widział, pozostali jeszcze nie. Plan był taki jak zwykle: jak najmniej hałasu. Przynajmniej w pierwszej fazie zadania.  
     Kaidan był już na swojej pozycji. Nie leżał, nie kucał, nie krył się zbytnio, po prostu stał wtopiony w otaczającą go roślinność i obserwował wartownika, który właśnie objął posterunek. Widział go i czuł. Zapach potu, munduru, zapalonego papierosa, nawet woń jedzenia, które niedawno musiał zjeść. Brakował tylko jednego zapachu, tego wyjątkowego i niepowtarzalnego, którego w żaden sposób, przez tyle setek lat, nie udało się podrobić, a który za parę chwil miał się roznieść po całym obozie – zapachu krwi.  
     Wartownik przeszedł obok niego już kilka razy. Kaidan śledził go czujnie szarymi oczami, gdy ten beztrosko palił papierosa.

– Wchodzimy –  szepnął do pozostałych.  

     Odczekał aż strażnik ponownie go minie i ruszył szybko w jego kierunku. Do tego typu zadań miał w kaburze Sig Sauer P320 z tłumikiem, którego strzał przypominał trzask. Jedno naciśnięcie spustu i byłoby po sprawie, ale nie teraz, tym razem trzeba to było załatwić o wiele dyskretniej. Tamten drgnął, gdy Kaidan chwycił go za ramię i odwrócił. Złapał za lufę jego broni, przyciągnął do siebie i objął za szyję.  

–  Ciii, wszystko będzie dobrze –  mruknął, jednocześnie rozpruwając go ostrzem od podbrzusza aż po mostek.  

     Tamten charczał, ale na Kaidanie nie robiło to żadnego wrażenia. Miażdżył twarz wartownika, dociskając ją do swojej klatki piersiowej, a właściwie do kuloodpornej płyty kamizelki. Czuł, jak dłonie ofiary na moment wczepiły się w jego ciało, by po chwili opaść bezwładnie. Nie było w tym żadnego bohaterstwa, zasad honorowej walki, szacunku dla przeciwnika. Kolejny bandyta poszedł do piachu, po cichu i w ogromnym bólu. Kaidan zabijając, czuł pustkę. Już dawno temu wyzbył się wszelkich uczuć, a śmierć stała się jego bliską przyjaciółką, najwierniejszą kochanką, która towarzyszyła mu nieprzerwanie od dziesięciu wieków.  

– Zrobione –  przekazał pozostałym.  

– Zdejmujemy strażników – rzucił kolejną komendę.  

     Przeklęci ruszyli zgodnie z ustalonym wcześniej scenariuszem: wyeliminować rozprowadzającego warty wraz ze zluzowanymi strażnikami. Szybko zbliżyli się do idącej grupy. Tym razem nie było zimnej stali ostrza, tylko sześć strzałów. Szybko, cicho i skutecznie. Właściwie zrobili to w biegu, bez zatrzymywania się, rutynowo. Kolejnym celem był barak z pozostałymi wartownikami. Zwolnili kilkanaście metrów od budynku, ponieważ wyczuli czyjąś obecność. Wyprzedził ich Cień. Najpierw usłyszeli trzask, następnie coś upadło, a potem do ich uszu dotarło krótkie, głuche chrupnięcie i dźwięk rozrywanego mięsa. Wilk usunął kolejnego wartownika. Przeklęci otoczyli barak. Wnętrze oświetlała tylko przygaszona lampa, zainstalowana pod sufitem. Okna były otwarte, a jedyną barierą były moskitiery. Widzieli śpiących mężczyzn.  

– Wchodzimy z Brannem – zakomunikował wszystkim Kaidan.

     Reszta grupy, wraz z Cieniem została na zewnątrz, ubezpieczając. By lepiej widzieć, przeszli na noktowizję. Otworzyli drzwi i strzałem zgasili lampę. Odłamki spadającego szkła obudziły śpiących w pokoju strażników. Nie na długo. Pociski z wytłumionej broni robiły dziury w czołach, rozrywały gałki oczne, rozwiercały mózgi, usypiając ich na zawsze. Zostali w swoich łóżkach, nie wiedząc nawet, co się stało.  

– Zrobione. Kolejny budynek – beznamiętnie poinformował Kaidan.

     Mieściła się tam kuchnia, stołówka dla wartowników, mały magazyn z umundurowaniem i wyposażeniem. Z danych informatora wynikało, że przebywają tam osoby zajmujące się obsługą budynków, pojazdów i wyżywieniem. Nosili broń, mogli wszcząć alarm i byli ludźmi Lopeza, więc stanowili potencjalne zagrożenie. Przeklęci podpięli nowe magazynki. Tej nocy mieli, co robić. Budynek wewnątrz był oświetlony. Czuć było zapach pieczonego mięsa, głośne rozmowy i śmiechy.  Najwidoczniej obsługa nie miała zamiaru iść spać i świetnie się bawiła.  

– Brann i Odhan działajcie –  polecił ich przywódca. Mężczyźni wsunęli do kabur Sig Sauery P320, a ich miejsce zajęły karabinki Sig Sauer MCX z zamontowanymi tłumikami.

     Rozbawione towarzystwo uznało, że skoro są w dżungli, pilnowani przez warty i najemników Lopeza, to można się rozerwać. O zagrożeniu skutecznie pomagała im zapomnieć tequila. Im jej więcej pili, tym czuli się bezpieczniejsi.  
     Dwójka zwiadowców podeszła najbliżej, jak się dało. Przez otwarte okna naliczyli siedmiu, uzbrojonych mężczyzn. Przy pasach mieli pistolety, natomiast broń długą zawiesili na oparciach krzeseł. Pili, jedli, bawili się w najlepsze. Nie zamknęli nawet drzwi.

– Siedmiu. Uzbrojeni –  zameldował Brann.  

– Czekać. Podchodzimy – rozkazał Kaidan.  

     Cała piątka rozlokowała się wokół budynku, a Cień skrył się w pobliżu.  

– Gaszę światło i wchodzimy – zakomunikował.  

     Ponownie włączyli noktowizory i Kaidan rozpoczął akcję. Widzieli, jak siódemka Meksykanów zadziera do góry głowy, żeby zobaczyć, co się stało ze światłem i jak po chwili uderzają głowami w stół, spadają z krzeseł i lądują na podłodze. Każdy z dziurą w głowie. Przeklęci sprawdzili resztę pomieszczeń. Budynek był pusty.  

–  Zrobione. Kierunek: obiekt zero – poinformował Kaidan.  

     W obiekcie zero było dziesięciu ochroniarzy Lopeza. Według informacji, jakie mieli, byli wyszkoleni, doświadczeni i doskonale wiedzieli, jak posługiwać się bronią. To oni stanowili zagrożenie, któremu mieli podołać Przeklęci. Najemnicy nie wystawiali wart, nie wychodzili w nocy, rzadko widywano ich w stołówce, nie oświetlali budynku. Pozostali podwładni Lopeza mieli trzymać się od nich z dala.  
     Przeklęci i Cień podchodzili do budynku od strony ściany bez okien. Wilk warknął ostrzegawczo, ponieważ wyczuł jakieś zagrożenie. Pochylił łeb, następnie spojrzał na swojego pana. Kaidan klęknął i już zrozumiał. Naciągi od min. Stało się jasne  dlaczego dom Lopeza miał być omijany.

–  Teren zaminowany. Bardel prowadź – padł rozkaz.

     Bardel ubezpieczany przez pozostałych, torował przejście. Czuli, że to nie jedyna niespodzianka od Lopeza. Podeszli pod ścianę. Nie było słychać żadnego dźwięku wydobywającego się z budynku. Zaczęli realizować swój plan działania, który przetrenowali niezliczoną ilość razy. Rozdzielili się i szli wzdłuż ścian, kierując się do drzwi.

–  Bardel, rób swoje –  szepnął Kaidan.  

–  Gotowe –  zameldował po chwili  Bardel, kiedy podłożył ładunki wybuchowe.  

     Wszystkie okna były zakratowane z zewnątrz. Z danych, które mieli, wiedzieli, że pokój Lopeza oraz pokój z zakładniczkami był bez okien. Ustawili się pod drzwiami.  

–  Gotowi? –  zapytał wszystkich Kaidan.

     Po chwili usłyszał w słuchawce krótkie potwierdzenie.

–  Bardel zaczynaj – rzucił krótko.

     Mężczyzna nacisnął mały guziczek i rozległ się potężny huk. Okno na końcu budynku wyleciało w powietrze razem z kratą. Usłyszeli krzyk, hałas, tupot stóp. Eksplozja miała na chwilę odwrócić uwagę ochrony Lopeza.

–  Bardel –  ponownie padł rozkaz.

     Mężczyzna znowu dotknął magicznego guzik. Najpierw był błysk, a potem,  wraz z hukiem, Przeklęci wpadli do środka. Sprawdzili przedsionek – pusto. Następnie minęli stoły i fotele. Podeszli pod drzwi prowadzące do pomieszczeń najemników. Strzelba Tavor TS12 Bardela była kluczem, otwierającym większość drzwi. Tak było i tym razem.   
     Odhan rzucił granat hukowo-błyskowy. Przeklęci byli szybcy, ale najemnicy również. Nie wszyscy ruszyli w kierunku pierwszego wybuchu i byli naprawdę blisko nich. Kaidan poczuł dwa uderzenia w klatkę piersiową, aż nim zachwiało. Trzeci pocisk – zgodnie z zasadą Mozambique Drill – miał go trafić w głowę.  Jednak Brann był szybszy i zgasił bandytę błyskawicznie. Kolejnemu z bandziorów pocisk oderwał szczękę i przeszył szyję. Brann rzucił okiem na przyjaciela i wiedział, że Kaidan wraca do akcji. W szyku zastąpił go Odhan.  
     Przeklęci parli do przodu, a najemnicy cofnęli się do pokoi w głębi budynku. W pobliżu zupełnie sam działał Cień. Wgryzł się w gardło wysokiemu mężczyźnie, któremu skończyła się amunicja i rozpaczliwie próbował bronić się nożem. Drasnął nim nawet wilka, ale po chwili leżał już nieruchomo, bez życia. Kolejny, uciekając przed niosącym śmierć zwierzęciem, wyskoczył przez otwór po wysadzonym oknie, licząc, że zaskoczy atakujących od tyłu. Jednak taką możliwość Bardel przewidział i zabezpieczył się, montując podobną niespodziankę, jaką zrobił im Lopez. Mina pozbawiła uciekającego obu nóg i życie ulatywało z niego wraz z upływem czasu i krwi.  
        Brann i Odhan unicestwili kolejnych dwóch broniących się, po czym musieli zmienić się z Taranisem i Bardelem, gdyż i ich kamizelki przyjęły kilka pocisków.  Ból, który czuli był naprawdę duży. Przez moment nie wiedzieli, co się dzieje.  
        Jeden z najemników oparty o ścianę jeszcze żył i próbował sięgnąć do kabury po pistolet. Bardel mocnym kopnięciem zmiażdżył mu krtań. W jednym z pokoi otworzyły się drzwi i coś poturlało się po podłodze.

–  Granat – krzyknął Taranis, strzelając i raniąc rzucającego.  

     Przeklęci wpadli do pobliskich pomieszczeń. Nastąpił ogłuszający wybuch, tynk posypał się z sufitu i ścian, a część lamp zgasła.  

–  Wszyscy cali? –  ryknął Kaidan.

     Potwierdzili, przekrzykując ludzkie wycie. Gdy cała piątka rozbiegła się, szukając osłony, do rannego najemnika wpadł Cień. Wycie właśnie ucichło, a z pokoju wyszedł kulejący wilk. Oberwał, ale dopadł ofiarę.  
     Przeklęci byli coraz bliżej pokoju Lopeza. Tam też schronili się pozostali najemnicy. Szli wzdłuż ścian, jak najbliżej podchodząc pod pokój. Wiedzieli, że tamci czekają na nich z giwerą gotową do strzału, celując w wejście. Kaidan nacisnął kolbą broni na klamkę, a wtedy potężny strzał wyrwał dziurę w drzwiach.  

–  Odhan teraz – rozkazał Kaidan.

     Strzelba odezwała się ponownie dwa razy, a Odhan szybko wrzucił granaty hukowo-błyskowe. Weszli równo z dudnieniem flashbang'ów. Miliony kandeli i 180 decybeli sparaliżowało trójkę broniących się mężczyzn. To wystarczyło, by za chwilę leżeli podziurawieni. Nawet Cień do nich nie podbiegł – nie interesowały go trupy, tylko żywi. W pokoju nie było Lopeza. Było jasne, że schował się w kolejnym pomieszczeniu wraz z zakładniczkami, ale nie miał już, gdzie uciec.

–  Lopez! Już po wszystkim! –  krzyknął Kaidan.

–  Trzymam je na muszce. Zdążę strzelić, zanim mnie zabijecie! –  Było słychać zza drzwi.

–  Lopez, spokojnie. Wejdziemy teraz do ciebie. Nie rób nic głupiego – stanowczo odpowiedział mu Kaidan.  

     Weszli całą piątką. Lopez w podkoszulku i spodenkach stał za siedzącymi córkami ambasadora Stanów Zjednoczonych i trzymał lufy pistoletów przy ich przerażonych twarzach.  

–  Nie przyszliśmy tu po ciebie. Oddaj nam dziewczyny i będzie po sprawie.  

–  I skończę jak ci idioci za ścianą? Nie dam się nabrać! Masz mnie za takiego durnia, żołnierzyku? To ja  trzymam wszystkie asy.  

     Powoli, kulejąc, zza Przeklętych wyszedł Cień. Z zakrwawionym pyskiem, ze zjeżoną sierścią, szczerząc kły, krok po kroku zbliżał się do Meksykanina. Zaskoczony Lopez na moment spojrzał na przerażającą bestię. W tym momencie pociski 300 Blackout wystrzelone z pięciu Sig Saurerów rozerwały obydwa barki gangstera. Upadł, upuszczając pistolet. Tarzał się, wyjąc z bólu. Przeklęci oswobodzili zakładniczki.  

–  Wychodzimy. Brann, ulżyj panu Lopezowi w bólu, byle szybko – zakomunikował mu jego dowódca i przyjaciel.

     Brann posłusznie podszedł do leżącego, a pozostali wyszli z kobietami.  
– Nie wierzę w karmę, karę po śmierci. Jest tu i teraz. Zdychaj, gnido.

     Lopez czołgał się na plecach, próbując oddalić to, co nieuchronne. Brann szedł za nim powoli, aż ten oparł się o ścianę i nie miał już dokąd uciekać.

–  Proszę, nie zabijaj mnie! Mam pieniądze, dam ci wszystko, co zechcesz. Obiecuję, błagam – mężczyzna z przerażeniem patrzył na ogromnego mężczyznę, który nieubłaganie się do niego zbliżał.

     Brann usiadł mu na klatce piersiowej. Chwycił gardło gangstera dłońmi w kevlarowych rękawicach i coraz mocniej je ściskał. Duszony charczał, a oczy wyszły mu na wierzch. Po chwili było już po wszystkim.  
     Reszta stała  na zewnątrz: Przeklęci, Cień i dwie zakładniczki. Gdy Brann dołączył do grupy, Kaidan zdążył już wszystko wyjaśnić płaczącym kobietom.  

*

        Po udanej akcji odbicia dziewcząt z rąk potwora i oddaniu ich w bezpieczne ramiona najbliższej rodziny cała piątka plus wilk wróciła na Florydę, na wyspę Key West. W pięknym miejscu, bo tuż przy plaży, byli właścicielami ogromnej willi, gdzie każdy z nich miał skrzydło domu tylko dla siebie. Budynek stał w ustronnym miejscu więc mogli tu przebywać nie niepokojeni przez nikogo.  
         Rany, które otrzymali, nie były zbyt poważne i szybko się goiły, Cień również błyskawicznie się zregenerował. To, że byli nieśmiertelni, nie oznaczało, że nie chorują, czy nie odczuwają bólu. Po prostu każda rana się goiła, a choroba przechodziła.  
        Wieczorem, odświeżeni i po odpoczynku, który im się słusznie należał, spotkali się u Kaidana w kuchni. Chociaż był mistrzem gotowania, dzisiaj musieli zadowolić się odmrożoną pizzą, a wilk dziczyzną. Nikt nie narzekał, wręcz przeciwnie, głośno się zastanawiali, kiedy ostatni raz jedli gotową pizzę. Brann stwierdził, że zrobiły się z nich francuskie pieski.  

– A największym francuskim pieskiem jesteś ty! –  Wykrzyknął złośliwie Taranis.

     Brann nie zaprzeczył, tylko wzruszył lekceważąco szerokimi ramionami, jednocześnie sięgając po kolejny kawałek pizzy.  
     Każdy z nich był nieprzyzwoicie bogaty, więc stać ich było na jadanie najbardziej wymyślnych, najwykwintniejszych potraw w najdroższych restauracjach. Mieli piękne posiadłości, rozsiane po całym świecie oraz najdroższe modele samochodów, a mimo to byli ludźmi mocno stąpającymi po ziemi i więcej pieniędzy wydawali na pomoc potrzebującym niż na siebie. Doceniali luksus, ale potrafili cieszyć się ze zwykłych rzeczy jak gorąca pizza, czy zimne piwo.  
        Z owym zimnym piwem przenieśli się do ogromnego salonu, który łączył wszystkie skrzydła domu. Wielkie, przeszklone drzwi wychodziły na taras, z którego rozpościerał się piękny widok na morze. Gdy byli razem, co nie zdarzało się ostatnio zbyt często, bo każdy z nich prowadził odrębne życie, lubili te wieczorne spotkania. Stali się braćmi, których, zamiast więzów krwi, łączyła pełna tajemnic przeszłość.       Rozsiedli się wygodnie na kanapach, by nacieszyć się swoim towarzystwem. Cień, jak zwykle ułożył się  obok swojego pana.  
     Kaidan, Brann, Odhan i Taranis mogli uchodzić za rodzonych braci: wysocy, silni, o smukłych ciałach, ciemnych włosach i przystojnych twarzach. Jedynym jasnowłosym mężczyzną w tym towarzystwie był Bardel. Tylko w swoim gronie czuli się w 100% zrelaksowani i spokojni.  

– Kaidan, jak długo zostaniesz na Key West? –  zapytał Odhan. Wyciągnął przed siebie długie nogi i skrzyżował je w kostkach, a ręce splótł za głową. Spod na wpółprzymkniętych powiek patrzył na przyjaciela.

– Tuż po Nowym Roku lecę do Wilczego Serca –  poinformował braci Kaidan, ostatnio dużo myślał o tym miejscu.

     Poprzednim razem był tam 4 lata temu, kiedy to zatrudniał nowe małżeństwo do opieki nad zamkiem, który był jego własnością od 200 lat. Kochał to miejsce i nienawidził. To tam wszystko się zaczęło i tam, był tego pewien, się zakończy. Od jakiegoś czasu śnił o Arlene i  jej śmierci prawie co noc. Czuł, jak Wzgórze Potępionych go wzywa.  
     Kiedy to powiedział, wszyscy zamilkli, wesoła atmosfera sprzed kilku chwil momentalnie się ulotniła, a zamiast tego pojawiło się napięcie i powaga. Każdy z nich zdawał sobie sprawę, że godzina zero Kaidana się zbliża. Dziesięć wieków  nagle skurczyło się do pół roku. 21 czerwca zbliżał się nieuchronnie.  

– Nie wiem, czy to dobry pomysł –  stwierdzi ponuro Brann.  

     On najdłużej był  z Kaidanem. Wciąż pamiętał, jakie emocje targały przyjacielem, gdy pewnej nocy opowiedział mu, dlaczego stał się Przeklętym. Brann nigdy nie był wrażliwy, ale wtedy po raz pierwszy czuł czyjś ból, rozpacz, wściekłość, nienawiść do siebie i świata za to, co się stało. Te wszystkie emocje wryły się w Kaidana bardzo głęboko, wręcz do kośćca. Tamtej jednej, jedynej nocy mężczyzna pokazał swoją słabość. Od tamtej pory stał się jeszcze bardziej zamknięty w sobie, odległy i pełen goryczy.  

–  Co się ma stać, to się stanie, bez względu na to, gdzie będę przebywać, a nie mam zamiaru ukrywać się, zwłaszcza przed Nathairą. Chcę przeznaczeniu wyjść naprzeciw – Kaidan oparty o wielkie drzwi tarasowe wpatrywał się w księżyc, który pięknie srebrzył się na niebie. Wsłuchiwał się w szum fal, które łagodnie obmywały, mokry brzeg plaży. Jego wysoka sylwetka w białym T-shircie jaśniała na tle nocy.  

– Nikt nie mówi, że masz się ukrywać – uspokajająco wtrącił Bardel.  

     Wstał, bo nie mógł usiedzieć na miejscu. Na samą myśl, że Kaidana niedługo może nie być wśród nich, serce ścisnęło mu się z żalu. Dla każdego z nich był bratem, ojcem, wyrocznią, kimś, kto zebrał całą ich grupę i to dzięki niemu stali się rodziną. W geście desperacji przejechał palcami po swoich blond włosach, a w jego jasnoniebieskich oczach pojawił się smutek. –  Ale odrobina ostrożności nie zaszkodzi – dokończył zrezygnowany.  

     Kaidan parsknął ponurym śmiechem. –  Zachowujecie się jak trzęsące się nad swoim pisklęciem, kwoki.  

– Bo jesteś naszym ukochanym kurczaczkiem – odpowiedział mu złośliwie Taranis. Za tą drwiną kryło się jednak szczere uczucie, jakie żywili wobec siebie Przeklęci.  

     Kaidan odwrócił się i spojrzał na Taranisa. Tym razem na jego urodziwej twarzy widniał szeroki uśmiech. – Dzięki.  

– Może ustalimy jakiś plan działania? –  Milczący do tej pory Odhan włączył się do dyskusji. Niby swobodnie rozłożony na kanapie, ale ciało zdradzało napięcie.  

– Plan jest taki – zaczął Kaidan. Jego niski głos brzmiał spokojnie, nie słychać w nim było żadnych emocji. – Że po Sylwestrze lecę do Wilczego Serca. Chcę dokończyć porządkowanie naszego zbioru pamiątek, dokumentów, wszystkich cennych rzeczy, które przez lata się nagromadziły. A nie jest tego mało. Zależy mi, żeby przed śmiercią wszystko było skatalogowane. Brann, ty jako drugi wiekiem, staniesz na czele Przeklętych. – Kaidan podszedł do przyjaciela i z powagą spojrzał w jego czarne oczy. Położył mu rękę na  ramieniu i ścisnął, jakby w ten prosty sposób przekazywał nieformalne przywództwo. –  Chciałbym też, żebyście zadbali o zamek. Jest domem nas wszystkich.  

     Brann, mimo zła, jakie w sobie nosił, za Kaidana oddałby całe swoje życie. Strząsnął jego rękę. –  Jeszcze nie czas się żegnać – warknął. –  Żyjesz i zrobię wszystko, żeby tak zostało.  

– Na litość boską – wycedził Kaidan. Jego stalowe oczy zalśniły niczym dwa sztylety. –  A może już mam dość życia?! Tysiąc lat wydaje mi się, że to wystarczająco długo –  zauważył cierpko. – Do licha – mruknął. –  I to mają być najgroźniejsi wojownicy, którzy przez wieki siali postrach na wszystkich kontynentach. Za bardzo przyzwyczailiście się bycia nieśmiertelnymi. Od początku wiadomo było, że śmierć przyjdzie i po nas.  
     Gdy tak stał pośrodku pokoju, z założonymi na piersi rękoma, szeroko rozstawionymi, długimi nogami i z wilkiem u boku, widać było, że cały czas jest tym wojownikiem sprzed dziesięciu wieków, który gotów był rzucić wyzwanie samemu szatanowi.  

– Przestańcie lamentować jak stare baby, bo mnie to, szczerze mówiąc, wkurza – gdy to powiedział gwizdnął na Cienia i wyszedł.  

     Pozostała czwórka patrzyła na siebie w milczeniu. Prawda była taka, że nie bardzo wiedzieli, co robić. Trzeba było czekać na ruch wroga, a czekanie to było coś, czego nienawidzili. Brann westchnął ciężko. – Kaidan ma rację, nie ma co biadolić, tylko trzymać rękę na pulsie i reagować na ruch nieprzyjaciela. Nie wiem, co szykuje Nathaira, ale nie miała jeszcze do czynienia z Przeklętymi.  

        Odhan, Bardel i Taranis w zamyśleniu  pokiwali głowami. Przyjdzie czas, że wszystko będzie jasne, na razie powinni cieszyć się z własnego towarzystwa.  
     Boże Narodzenie i Sylwester upłynął im spokojnie i zdecydowanie za szybko. Tak beztroskich dni dawno nie mieli. Pływali, grali w siatkówkę, wylegiwali się na leżakach. Za to wieczory spędzali przy ognisku, wspominając co ciekawsze bitwy, pojedynki, walki, w jakich brali udział, albo niezliczone podboje miłosne. Piątka przyjaciół, których czas się kończył.  
     Chociaż starali się to ukryć, czuć było niepokój w związku z sytuacją Kaidana, który jako pierwszy z nich miał szykować się na spotkanie ze swoim przeznaczeniem. Właściwie to nie mógł się już doczekać konfrontacji z wiedźmą. Podchodził do tego spokojnie. Miał tysiąc lat, żeby o tym pomyśleć i się z tym pogodzić. Największy żal czuł na myśl o tym, że będzie musiał opuścić swoich braci. Tylko to mąciło jego spokój.

Marigold

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i przygodowe, użyła 4585 słów i 27411 znaków, zaktualizowała 19 kwi o 12:11. Tagi: #miłość #tajemnica #romans #przygoda

3 komentarze

 
  • Użytkownik nefer

    Szkoda, że koniec z odsłonami historycznymi. Obecny odcinek to swego rodzaju intermezzo, okraszone sceną "batalistyczną". Główna część to jednak przdstawienie sytuacji Kaidana przed spotkaniem (?) z wiedźmą. Dobry warsztat. Pozdrawiam.

    15 sierpnia

  • Użytkownik Marigold

    @nefer Nawet nie podejrzewałam, że część "historyczna" tak się spodoba (dopiero komentarze czytelników mi to uświadomiły).  Może wykorzystam ten pomysł, gdy będę pisać Taranisa. On jako ostatni dołącza do grupy, więc wędrówka przez stulecia może być długa  ;) Dzięki za przeczytanie i podzielenie się refleksją.

    15 sierpnia

  • Użytkownik nefer

    @Marigold Trafiają się  niekiedy czytelnicy zainteresowani opowieściami historycznymi.   ;)

    15 sierpnia

  • Użytkownik Marigold

    @nefer I ja jestem fanką powieści historycznych i historii, dlatego tak mi się spodobała Sofonisba i to w jakim stylu jest napisana. W niedługim czasie poczytam sobie resztę Twoich opowiadań.  
    Zauważyłam pewną zabawną rzecz, że rozdziały, które mi się wyjątkowo podobały, kiedy je pisałam, niekoniecznie aż tak spodobały się czytelnikom   ;)  Przykład - powyższy rozdział. Myślałam, że będzie wow a tu jakoś tak letnio  :D  Ale to może dlatego, że ja lubię takie akcje  :D  Dzięki za komentarze!

    15 sierpnia

  • Użytkownik nefer

    @Marigold Oczywiście, zapraszam, gdy znajdziesz  wolną chwilę i ochotę. Musze też chyba wrócić do Sofonisby, która troche  ostatnio zaniedbałem.

    19 sierpnia

  • Użytkownik elninio1972

    Fajne , choć przeskok duży w czasie ;)

    18 kwietnia

  • Użytkownik Marigold

    @elninio1972  tak naprawdę historia się dopiero zaczyna. Wcześniejsze rozdziały miały trochę przybliżyć czytelnikowi, co bohaterowie porabiali przez te tysiąc lat. Takie małe migawki z życia. Mam nadzieję, że mimo skoku w czasie nie jesteś mocno rozczarowany i będziesz śledził Przeklętego dalej  ;)  Dzięki za odwiedziny i komentarz.  :)

    18 kwietnia

  • Użytkownik elninio1972

    @Marigold nie jestem, wręcz przeciwnie. Śledzę każdą część, i czekam z niecierpliwością na kontynuację

    18 kwietnia

  • Użytkownik Marigold

    @elninio1972 Takie słowa to miód na moje pisarskie serce!  :) Dzięki!  ;)

    18 kwietnia

  • Użytkownik unstableimagination

    Wow, ale zmiana. Co za akcja :) Chłopaki wymiatają. Osobiście bym użył każdej nazwy broni tylko raz, szególnie Sig Sauery P320 pojawiają się często :) Fajny pomysł z współczesnością.

    17 kwietnia

  • Użytkownik Marigold

    @unstableimagination dzięki za radę! Skorzystam i poprawię. Przeklęci mają walkę we krwi więc nie było wyjścia i musieli zostać super komandosami, natury nie oszukasz  ;)  Nad akcją  mocno się napracowałam i ją pisząc i poprawiając!

    18 kwietnia

  • Użytkownik unstableimagination

    @Marigold Tak to bardzo pasuje, że wyewoluowali w tego typu grupę. Akcja wyszła bardzo dobrze :)

    19 kwietnia