Carpe diem - cz.9.

Carpe diem - cz.9.-Cathy… Jest wpół do dziewiątej. – Janet konspiracyjnie szepnęła, pochylając się nad stołem i prawie wywracając gęsto ustawione butelki piwa. Mark, trzymając rękę na jej udzie, odstawił kolejny pusty kufel.
-No i? Pieprzę to! – Cathrine przewróciła oczami i upiła łyk mohito.
-Tak ci tylko mówię, żebyś nie żałowała…  
-Już kurwa żałuję. Masz fajki? – Cathy nie nosiła przy sobie papierosów, ale zagadywania Janet doprawione alkoholem uświadomiły potrzebę, miesiącami wyciszaną gumami Nicorette.

-O czym gadacie, dziewczyny? – Tom wyszedł przed klub i z miejsca zawiesił ramię na Cathy. Szeroka dłoń fizycznego workera prawie oparła się o jej lewą pierś. Z wyrazem największego znudzenia na twarzy Cathrine zrzuciła jego rękę, jak lepką pajęczynę przy wejściu do piwnicy.
-O dupie Maryny! Spadaj! – Janet widząc rozdrażnienie przyjaciółki skutecznie zasugerowała koledze bezpieczne oddalenie się z pola rażenia.
-Na pewno nie chcesz jechać? To twój tydzień…
- I o z tego? Co ja mogę? Zaproszę go do restauracji, żebyśmy pomilczeli nad daniem za pół mojej tygodniówki? Bezsensu…  
-A klub?  
-Jakoś już nie mam ochoty…
-To na co masz ochotę?! Bo sorry, ale cię nie rozumiem! – Janet zadeptała niedopałek, ale czuła chęć na dalsze palenie.

Cathy spojrzała zdegustowana, jakby ostatnie kilka wieczorów nie wisiała na telefonie rozbierając przed przyjaciółką wydarzenia ostatniej soboty na części pierwsze.
-Zacznijmy od podstaw? Chcesz pójść z nim do łóżka? Kręci cię?
Podniesione do nieba oczy były dostateczną odpowiedzią.
-No to co za problem?! Zalicz go i będziesz miała spokój. – Janet wydęła usta. Przedłużająca i komplikująca się sytuacja zaczęła ją trochę wkurzać i wcale nie umniejszała ukłucia zazdrości.  
-Nic o nim nie wiem…
Cathy wyciągnęła z jej dłoni kolejnego papierosa i sama zaczęła go palić.  
-A od kiedy to jest problem? Nagle zrobiłaś się cnotliwa? Cathy… Problemem jest to, że ty chcesz coś o nim wiedzieć, bo interesuje cię jako człowiek. Nie tylko fizycznie, jako facet.  
-Nie dobijaj mnie! Jest czarujący, sympatyczny, szarmancki. Nawet dowcipny, gdy w końcu się odezwie. To, że przystojny, to tylko i aż wisienka na torcie…
Janet odebrała przyjaciółce papierosa. Zasyczał przydeptywany.
-To na co czekasz? Go and get it, girl! – zamachnęła na przejeżdżającą taksówkę. – Jest za piętnaście. Zdążysz!
***

Chociaż Jack nic nie wspominał o spóźnieniach, to jednak dziewczyna po cichu liczyła na tak zwany studencki kwadrans. Mężczyzna stał oparty o blat, nachylony nad atrakcyjną recepcjonistką. Diana w duchu przeklęła Janet. Miała zawrócić w miejscu, kiedy Jack dostrzegł ją katem oka, odwrócił się i uśmiechnął szeroko.
-Przyszłaś…
-Tak, przyszłam… - dziewczyna gorączkowo szukała wyjścia z niekomfortowej sytuacji.- Chciałam tylko zobaczyć, czy też przyjdziesz.  
Skrzyżowała ramiona i spojrzała spod byka.  

-Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. – zaśmiał się mężczyzna. – Proszę, oto jestem.  
Rozłożył dłonie w oczekiwaniu na dalszy rozwój wydarzeń.  

Brak planu na ciąg dalszy zezłościł dziewczynę. Odwróciła się na pięcie i wyszła przed hotel. Jack podążył za nią jak szczeniak za panią. Kiedy stanął z tyłu i dotknął talii dziewczyny, poczuła jak dreszcz podniecenia przebiega przez jej kręgosłup więcząc się natychmiastowym pomysłem.
-Jesteś głodny? – odwróciła się do mężczyzny.
-Dzięki Bogu… Już się bałem, że nie spytasz. – zaśmiał się i udając, że ściera pot z czoła odetchnął z ulgą.- Dokąd mnie zabierzesz?  
-Jak to gdzie? Do Tesco. – Diana ruszyła przed siebie w stronę niebiesko-czerwonego neonu.


Stojąc w kolejce do automatycznej kasy, Diana wysłała mężczyznę po wino i weszła na booking.com, Kilkadziesiąt sekund później zrealizowała przelew za wynajem apartamentu na jedną noc. Telefon zaświecił przychodzącymi wiadomościami na temat potwierdzenia rezerwacji, informacjami o kodzie wejścia, godzinach najmu i haśle WiFi.
„Wspaniale! Skoro, jak stare małżeństwo, i tak ze sobą nie gadamy…” – dziewczyna uśmiechnęła się sama do siebie.  
- Coś załatwiasz, skarbie? – Jack, jak zwykle szeroko uśmiechnięty, wrócił z dwoma butelkami Martini. Korciło go, by w końcu poznać plany na wieczór.
-Nasze gniazdko, kochanie! – zaśmiała się dźwięcznie i cmoknęła zdziwionego mężczyznę.  
***


-Nie mogliśmy wziąć chińczyka na wynos?  
-Nie! To mój tydzień, nie zapominaj!
-Zaraz mnie trafi! – Jack już przestał ukrywać złość. – To tak cholernie dobrze pachnie!  
Zlustrował stojącą się przy kuchence dziewczynę. Zgodnie z powitalną tabliczką na progu, czuła się jak u siebie w domu, krzątając się w samych majtkach i podkoszulce. Podszedł zniecierpliwiony i chwytając Dianę od tyłu w pasie, wtulił usta w jej włosy.  
-Albo zjem ciebie! – wbił zęby w szyję dziewczyny.
Nie przestając mieszać sosu, odsunęła ramię pozbywając się natręta.  
-Nie przeszkadzaj, bo będzie dłużej!  Zaraz dostaniesz, co chcesz.  
-Zaraz to mam nadzieję coś zjeść. A to co chcę dostanę później.
Diana odwróciła się ze śmiechem i pacnęła mężczyznę w nos drewnianą łyżką. Szybkim pocałunkiem zlizała pozostawiany ślad sosu pomidorowego.
-Nalej wina.  
-Gdzie kieliszki?
-Nie mam pojęcia! – zaśmiała się ciesząc się w duchu z szybkiego znalezienia w pełni wyposażonego apartamentu. Dostali wszytko, czego potrzebuje para. Wyposażenie kuchni, telewizję satelitarną, podwójne łóżko w sypialni. I sofę w livingu.



-Chyba pęknę! Musiałaś zrobić to takie dobre? – Jack wyłożył się na kanapie, kładąc głowę na kolanach Diany. Dziewczyna odstawiła kieliszek. Położyła dłonie na ramieniu i czole mężczyzny.  Powolnymi ruchami zaczęła przeczesywać włosy. Odwrócił głowę od telewizora. Spojrzał w oczy.

„Jack…. To jest popieprzone! Ty nawet nie jesteś żaden Jack…” – uśmiechnęła się delikatnie, nie przerywając pieszczoty.  

Jack chwycił leżącą na swoim ramieniu dłoń i zaczął się bawić drobnymi palcami. Splatał je ze swoimi, chował we wnętrzu dłoni, powoli całował jeden po drugim. Wreszcie podniósł się i bez słowa usadowił na kanapie. Diana z tajemniczym uśmiechem usiadła okrakiem na udach mężczyzny. Na moment przytuliła jego głowę do swoich piersi. Ponownie zaczęła bawić się włosami. Dłonie mężczyzny przesuwały się raz po raz po naprężonych plecach.  

-If I had you, that would be the only thing I'd ever need…” – zamruczał Jack za Adamem Lambertem, energetycznie wypełniającym wieczorną ramówkę MTV.
Wreszcie chwycił za skraj koszulki i uniósł ją w górę.  
-Nie… - Diana zatrzymała ręce w połowie drogi.
- Wolisz w ubraniu? – Jack uśmiechnął się zaskoczony.
-W ogóle nie. – ponownie przytuliła mężczyznę do siebie . – Dzisiaj nic z tego nie będzie…
-Co?! Dlaczego?!
-Żadnych pretensji, Jack. Śpisz dzisiaj na sofie. – zaśmiała się i ucałowała go w nos. Wyprężyła się jeszcze seksowniej, wbijając pośladki w jego uda. –To moja decyzja. To jest mój tydzień, pamiętaj!  
-Wali mnie to! – Jack jednym silnym ruchem przerzucił Dianę na sofę. Nachylił się nad śmiejącą się z niego dziewczyną. – Zasady są po to, by je łamać.  

angie

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 1277 słów i 7507 znaków, zaktualizowała 21 mar 2019.

2 komentarze

 
  • AnonimS

    Facet dał ciała. Sam zaproponował zasady i sam je złamał. Dla mnie to mało męskie... jak bedzie madra to zacznie go wodzić za nos. Ciekawie to piszesz droga Autorko, niespodziewane zwroty akcji itp. Pozdrawiam

    21 mar 2019

  • angie

    @AnonimS Można wodzić za nos, byleby mądrze. A emocje tylko przeszkadzają... Łatwo popełnić błąd. A wtedy, nawet nie wiadomo kiedy, jest się za nos wodzonym...

    21 mar 2019

  • Speker

    A to świnka jaka. To się robib co raz bardziej zakręcone i skomplikowane. Niby zasady, ale je łamią. Kim jest ten niby Jack?  
    Fajna część i intryguje mnie to z każdym rozdziałem bardziej i bardziej.

    21 mar 2019

  • angie

    @Speker Dowiesz się w swoim czasie :D Powoli dochodzimy do finału ;)

    21 mar 2019