Nigdy więcej! - 2/?

Żwawo pokonywałam przestronny korytarz. Chciałam do niego dotrzeć jak najszybciej. Po drodze miałam chwilowy przestój, bo doktor Jork akurat w takim momencie przypomniał sobie, że zapomniał uzupełnić dokumentacji z hipnozy. Powrót do gabinetu, przekazanie akt… kolejne minuty przeskakiwały na ściennym zegarze wskazującym piętnaście minut po pierwszej w nocy. Byłam jak w transie. Nie widziałam niczego, poza jasnym światłem i odczuciem, że otacza mnie chłodna energia, która przybiera na sile z każdym krokiem i pcha do celu. Już zapomniałam, jakie to uczucie, być w jej zasięgu. Za każdym razem, kiedy pracowałam z Davidem, niewidzialne zjawisko wypełniało pokój i relaksowało ciało. Umysł pracował inaczej – był zwinniejszy i dostrzegał detale, na które normalnie nie zwracałam uwagi albo po prostu ich nie dostrzegałam. Wyostrzony słuch, lepszy wzrok, intensywne zapachy; jakbym była poza sobą i odbierała wszystko przy pomocy kogoś innego, jednak podświadomość dobrze wiedziała, że to on wpływa na moje odczucia i stan umysłu.  
   Skręciłam w wąskie przejście, usytuowane w zachodnim skrzydle. Tutaj było zdecydowanie ciemniej. Mniej jarzeniówek – zapalona co trzecia – nikt nie krążył, nie zaglądał przez szparki do pomieszczeń. Pusto, jedynie płytki i zabudowane drzwi na samym końcu, obok których, na plastikowym krześle siedział Tom. Minę miał znużoną, głowę spuszczoną, a oczy wlepione w ekran tabletu. Oglądanie pacjentów szczególnego ryzyka, nikogo nie cieszyło. Jeden z nich znajdował się za jego plecami. Palec prawej dłoni trzymał na przycisku uruchamiającym alarm i czekał w ciszy na podejrzany ruch.
   Dzieliło mnie od niego zaledwie parę kroków. Rozciągnęłam usta w szerokim uśmiechu i już miałam zagadnąć, kiedy z bocznej odnogi wyszedł ordynator i spojrzał na mnie spode łba. Przystanęłam, kolana poszły na boki. Mogłam przewidzieć, że tamto odejście, to jedynie kamuflaż, aby nie pokazywać emocji przed personelem.  
   Nie wpuści mnie do niego, pomyślałam i opuściłam z rezygnacją ręce, które wcześniej spoczywały na piersi. Rozejrzałam się dokoła – na szczęście byłam w strefie kamer i mogłam odetchnąć z ulgą. Miałam nadzieję, że nie skieruje mnie tam, gdzie ich brak.
   – Masz.
   Wcisnął mi w dłoń białą teczkę. Zawiesiłam na niej wzrok, odczytując: David Reid. Źrenice poszły niżej – pieczątka zakładu ze wschodniego wybrzeża oraz trzy inne.
   – Nie wejdziesz – rzucił z sarkazmem i posłał mi lodowate spojrzenie. – Nie zostałaś do niego przydzielona. Odgórnie nikomu nie można do niego wchodzić, poza mną i Adamsem, który przyjdzie na poranną zmianę. Jednak mógłbym nagiąć zasady i pozwolić ci, chociaż na widok z daleka. Jednak… Co ja będę z tego miał?  
   – Moją dozgonną wdzięczność – wypaliłam.
   – Śmieszna jesteś, wiesz? Zresztą, pogadamy o tym później, teraz czytaj. Radziłbym posadzić tyłek, bo to, co tam znajdziesz, powali cię z nóg. To potwór, nie człowiek. Powinni mu usmażyć mózg, a nie przerzucać z miejsca na miejsce. Od dawna się zastanawiam, co ty w nim zobaczyłaś? Kreatura bez przyszłości z odklejoną jaźnią, na dodatek zabija bez dotyku.
   – Nic mu nie udowodniono – odpyskowałam ostrym tonem.
   – Czyżby?
   Oblał mnie zimny pot, serce przyspieszyło, a oczy zwiększyły objętość. Upłynęły cztery miesiące i miałam świadomość, że w tym czasie mogło się wydarzyć wszystko. Zacisnęłam palce na teczce i spojrzałam na ordynatora. Był zadowolony, wręcz wniebowzięty. Oczy mu błyszczały, kąciki ust poszły do góry, a ręce wylądowały na biodrach, potęgując pewność siebie.
   Nie powiedziałam ani słowa, chociaż rozczarowanie mną miotało. Williams uniósł rękę i wskazał rząd krzeseł przy izolatce. Poszłam przodem, czując na sobie świdrujący wzrok. Sapał i mruczał. Ogarniała go wściekłość.  
   – Co z Donaldem? – wydobyłam cicho gdzieś z głębi gardła.
   – Po oczyszczeniu ran, sytuacja nie wygląda źle. Zawiadomiłem Sterna, już jedzie. Po konsultacji podejmie decyzję odnośnie do jego dalszych losów. Nie krzyczał, co mnie w ogóle nie zdziwiło.  
   – Przyjął to na zimno?  
   Dyrektor był stanowczy i surowo karał za niedopatrzenia. Chociaż, jakby nad tym przysiąść i przeanalizować, zaszły w nim zmiany i niektóre przewinienia puszczał w niepamięć. Po pierwszym incydencie – zaraz po tym, jak przydzielono nam Davida – kiedy pacjent poszatkował sobie język, a następnie rozdarł długopisem skórę na szyi i uszkodził tchawicę, miał pretensje do wszystkich, że nie pilnują porządku i wchodzą do sali z zakazanymi przedmiotami. Była przepychanka, że niczego takiego nie wnoszą, ale były to jedynie słowa przeciwko słowom. Postawiony pod ścianą nakazał częściej zaglądać do pacjentów. Niektórzy byli odwiedzani co trzy, cztery minuty, jeśli nie byli skrępowani. Zaostrzenia nie przyniosły oczekiwanego skutku. Pacjenci nadal dokonywali samookaleczeń i w ciągu kilku miesięcy, zakład opuściło osiem trupów. Przedmioty zmieniały położenie, oświetlenie szalało, a pielęgniarki mówiły, że kiedy przechodzą obok sali Davida, odczuwają chłód, słyszą szepty i muszą mieć oczy wokół głowy, bo rzeczy, które powinny być pod kluczem, lądowały pod ich nogami.
   Pół roku trwało, zanim makabryczne zgony zaczęto przypisywać właśnie jemu. Psychokineza przerodziła się w coś więcej i nie można było nad tym zapanować. Nawet wprowadzanie w stan hipnozy, nie uciszało umysłu mężczyzny. Oddziaływał na ludzi, czytał w myślach, co było fenomenem trudnym do wyjaśnienia. Zakwalifikowano go do rodzynków z anomalną perturbacją i nie wnikano głębiej, bo z lekarskiego punktu widzenia, demony nie istniały. Pacjent był wprowadzany w stan śpiączki, aby dezaktywować funkcje mózgu, ale zjawiska nadal miały miejsce. Przypadek nadający się do „Archiwum X”. Diagnoza poza wytypowaną – brak odniesień do zachowania i umiejętności spoza znanych i zbadanych.
   – Wracamy do tego, co było, więc nie powinno cię dziwić, że nie podniósł alarmu. Na szczęście nie na długo – dopowiedział pod nosem.
   – Co?
   – Nic. – Poczułam palce na gardle. – To ścierwo zdechnie, rozumiesz?  
   – Obiecałeś… – wycharczałam; przycisnął mi głowę do ściany i dodał:
   – Został skazany na krzesło. Zbyt wielu ludzi zginęło, a jak dobrze wiesz, jego przypadek, pomimo prób, nie nadaje się do leczenia. Od samego początku stwarza problemy.  
   David trafił do więzienia po zabiciu przypadkowego faceta. Ba, przerobił go na miazgę. Dostał dożywocie, ale służby więzienne szybko zorientowały się, że z osadzonym jest coś nie tak. Wcześniejsze badania pod kątem zaburzeń niczego nie wykazały. Oddano go pod obserwację, przeprowadzono testy i zakwalifikowano do oddziału zamkniętego na terapię.  
   Wszystko we mnie krzyczało, jednak nie byłam w stanie wyrzucić tego na zewnątrz. Jeszcze on – cały czas mnie podduszał i szczerzył zęby. Zaatakował na rozwidleniu korytarzy – kamera akurat tego zakątka nie obejmowała. Czułam, jak tracę jasność widzenia; puścił.
   – Zapomnisz o tym gnoju szybciej, niż myślisz. Już ja o to zadbam. Jeśli nadal chcesz pracować w zawodzie, zrobisz wszystko, co nakażę. Spoufalanie się z pacjentami jest wbrew przepisom, a nagrania z waszych upojnych spotkań tylko czekają na „klik”, aby trafić tam, gdzie trzeba.  
   Jakieś dziewięć miesięcy temu Williams zaczął mnie baczniej obserwować. Był jak cień. Zakochałam się w Davidzie i z dnia na dzień było mi coraz trudniej to ukrywać. Na początku nie było żadnych niespodzianek, był łagodny, wyciszony, więc pracowałam z nim w cztery oczy. Na sesję – za zgodą góry – wybrałam pokój wyciszający; nie było tam kamer. Mężczyzna miał w sobie coś, co mnie do niego przyciągało jak magnes. Jego piwne oczy hipnotyzowały. Poza pracą spędzaliśmy w czterech ścianach upojne chwile, do czasu. Pewnego dnia ordynator poprosił mnie do siebie i odtworzył nagranie z ukrytej kamery. Zażądał uległości i seksu na zawołanie, w zamian za milczenie i niewyżywanie się na Davidzie. Jak miał w zwyczaju powtarzać: „Maszyna do tortur nadal stoi w piwnicy. Pamiętaj o tym”? Przystałam na propozycję; musiałam. Zwolnienie dyscyplinarne, konsekwencje niewywiązania się z kontraktu i oczywiście groźby, że ugotuje Davida, ale będzie to robił powoli.
                                                                                   ***

   – Siadaj! – warknął i pchnął mnie w stronę krzeseł, moszcząc tyłek obok. – Zacznij od strony czwartej. Pierwsze znasz.
   Chciałam się przesunąć, ale przypomniałam sobie, że siedziska są przytwierdzone do podłoża. Westchnęłam i zaczęłam odczytywać literki:
   „David Reid – pierwszy miesiąc spokojny. Pacjent wyciszony, układny współpracujący. Kolejne dni wzbudziły niepokój wśród personelu i lekarzy: znikające przedmioty, awarie prądu, pobudzenie pośród chorych przebywających na terenie zakładu. Trzydziestosiedmioletni mężczyzna stał się nerwowy i przejawiał agresję w stosunku do opiekunów i przeklinał wszystkich tutaj przebywających. Zachowanie tłumaczył tym, że słyszy myśli i są one na tyle brudne, że nie może obcować w ich towarzystwie. „Muszę posprzątać”, oznajmił na jednej z sesji. Doktor Winks nie wywnioskował z tych słów niczego niepokojącego. Pacjenci często próbowali oczyścić myśli, aby wypędzić wykreowane demony, które zamieszkiwały mózg.
   Dwa dni później pacjent z sąsiedniej sali dokonał samookaleczenia; wyciął kręgi na skórze strzykawką. Jak wszedł w jej posiadanie – nie wyjaśniono. Kolejnego dnia kucharka znalazła w garze z zupą pełno leków. Po inwentaryzacji stwierdzono, że zniknęły z magazynu.
   Trzy dni po zajściu, podczas hipnozy, fotel, wraz z terapeutą wzleciał w powietrze, a następnie uderzył z impetem w ścianę. Po przesłuchaniu doktora Orwella wyszły na światło dnia objawy, których wcześniej u pacjenta nie zauważono. Nie używał rąk do telekinezy, był bierny. Brak wysiłku psychofizycznego na twarzy, skrajne wycieńczenie nie miało miejsca, jakby to nie on wpłynął na przedmiot i jego pasażera.
   Kolejne dni – w odstępach co dwa – kolejne przypadki samookaleczeń, którym nie można było zaradzić. Kamery się wyłączały, światła gasły, drzwi blokowały. Szybka interwencja personelu spóźniona w każdorazowym przypadku.  
   Pacjent został wprowadzony w śpiączkę, dla ewentualnego potwierdzenia lub zaprzeczenia zjawiskom. Odgórna decyzja o przeniesieniu do obszaru, gdzie pacjenci nie przebywali.
   Kolejny dzień – dwa trupy; podcięcie gardła i wbicie widelca w zrosty czaszkowe. Odizolowanie Davida nie przyniosło efektu. Jego siła oddziaływania na przedmioty i ludzi rosła w moc, niezależnie od uśpienia intelektu.
   Kolejne dni. Wprowadzono całodobową obserwację wewnętrzną. Pacjent bez większych odruchów sugerujących, że używa mózgu do popełniania zbrodni, manipulacji nad innymi. Żelazna maska w mimice, praca mózgu w normie, zgony nie ustały – wybudzenie.
   Przeniesienie – te same zjawiska.
   Decyzja ostateczna. Po rozpatrzeniu nagrań, wyników badań i przesłuchaniu świadków; zamiana dożywocia na karę śmierci. Termin egzekucji; dwudziesty czwarty czerwca, dwa tysiące osiemnastego roku.
   Doktor Mick Franklin, Floryda; dwudziesty czerwca, dwa tysiące osiemnasty”.
   – To wszystko twoja wina – wyrzuciłam z nerwem. – Mówiłam, aby go nie przenosić. Przy mnie był spokojny, a zjawiska ustały.  
   – Ustały, bo nie miał już kogo kaleczyć – syknął i zacisnął palce na moim ramieniu. – Poza tym, nie wpisywałaś do akt wszystkiego. Tam zauważono objawy, o jakich ty nawet nie napomknęłaś. Chciałaś go kryć, czy widok przysłaniała ci myśl o jego rozporku?
   – Puść.
   Próbowałam wyszarpnąć ramię, nawet uniosłam rękę, ale zostałam zblokowana.  
   – Nie podskakuj, bo pożałujesz – oświadczył, zaciskając mięśnie szczęki. – Idziemy do mnie, już!
   Wstał i ruszył szybkim krokiem. Niechętnie poczłapałam za nim, lecz nie byłam w stanie go dogonić. Oddalał się w zaskakującym tempie albo to ja stałam w miejscu. Temperatura spadła, poczułam coś lodowatego przechodzącego przez ciało. Wzdrygnęło mną; to było dziwne uczucie. Williams szedł coraz szybciej. Dzieliła nas przepaść. Wysunęłam nogę do przodu, następnie drugą. Stopy ciążyły, jakby nie chciały, abym stąpała.
   – Szybciej – doleciało dobitnie, ale jakby z drugiego końca.  
   Znów ten zimny prąd. Tym razem pozostał we mnie na dłużej. Uchyliłam usta. Obłoczek pary wyleciał i zamazał widok ordynatora, chyba przystanął; nie byłam pewna. Coś zatrzeszczało, podskoczyłam. Oświetlenie zaczęło mrugać, krzesła podpierające ścianę lewitowały.  
   – Pierdolony świr! Za jakie grzechy?! – rozbrzmiało głośno, aż dostałam gęsiej skórki.
   Widoczność znikoma. Otaczał mnie ziąb, niewyraźne zarysy korytarza zwężającego się i rozrastającego. Wytrzeszczyłam oczy, bo odniosłam wrażenie, że coś krąży pod sufitem. Plastikowe osłony z jarzeniówek pękały i spadały na podłogę. Odsłonięte szkło iskrzyło, następnie kruszało i spadało pod nogi. Jeden odłamek wylądował na moim ramieniu – szybko go strzepałam, spinając rozdygotane mięśnie. Ktoś szarpnął mnie za ramię. Przechyliłam głowę; ordynator stanął przede mną i zaczął ciągnąć w stronę swojego gabinetu – nie protestowałam.
   Mijane drzwi tarabaniły, klapki w lufcikach podskakiwały – cisza. Williams przyspieszył kroku, o mało nie wyrywając mi ręki ze stawu. Coś mnie spowalniało, nogi nie współpracowały.
   – Jak on to robi, do cholery! Nafaszerowali go jak słonia, a on nadal działa. Przecież to przeczy logice. Szybciej!  
   Uciekaliśmy przed niewidzialną siłą. Wzburzone oddechy i przestrach rozproszył dźwięk alarmu oraz natarczywe uderzenia w drzwi. Echo niosło łomot hen w nieznane, najciemniejsze zakamarki murów.  
   – Jeszcze tego brakowało – syknął i stanął. – Prosiłem, aby go tutaj nie przywozili, ale nie. Najlepiej oddać balast i mieć z głowy.  
   – Pozwól mi do niego wejść – zasugerowałam delikatnie.
   Minęło nas czworo sanitariuszy wyposażonych w pasy. Pędzili jak strażacy do pożaru. Ordynator zmierzył mnie zimnym spojrzeniem spod ściągniętych brwi i zaczął prowadzić do źródła świdrującego uszy dźwięku. Nie czułam ręki; tak mocno ściskał. Był na mnie wściekły i wiedziałam, że słono zapłacę za bronienie Davida.
   – Zaraz zobaczysz go w pełnej krasie. Mam nadzieję, że go stłuką, a najlepiej zabiją. Przez takich jak on mamy więcej pracy. Ciekawe, kogo sobie upatrzył na kolejną ofiarę? Jak będzie trup, to przysięgam, że osobiście go usmażę i odmóżdżę.  
   – Przestań!
   Wiedziałam, że jest do tego zdolny. Miałam dość ciągłych gróźb i powtarzania, że David to diabeł. Nie był nim.
   Wkroczyliśmy na korytarz, w którym znajdowała się jego sala. Wokół żywej duszy, drzwi otwarte na oścież, a w środku cisza. Zaczęłam panikować. Już dochodziliśmy, kiedy wyszedł nam naprzeciw jeden z sanitariuszy. Miał dziwną minę.
   – Co tutaj zaszło? – zagadnął Williams cierpkim tonem.
   – Nie wiem – przyznał. – Tom twierdzi, że nagle coś zaczęło napierać na drzwi z taką siłą, że aż zawiasy powypadały. Nie był w stanie stwierdzić, co to, bo światła zgasły, a pacjent ponoć się nie przemieszczał. Leży, tak, jak go położyliśmy, a pasy nienaruszone.
   Oczy ordynatora i moje spoczęły na powykrzywianych drzwiach. Widniał na nich zarys olbrzymich rąk, palców wciśniętych w stal. Spojrzeliśmy na siebie, rozdziawiając usta. Z sali zaczęli wychodzić pozostali sanitariusze oraz pielęgniarka. Williams zajrzał do środka – półmrok.
   – Powysadzał żarówki – burknął bardziej do siebie, a ja na palcach, próbowałam coś dojrzeć zza jego barczystych pleców.
   – Śpi – zaczęła pielęgniarka. – Może i wyjdę na głupią, ale to nie jest człowiek. Otacza go coś nadprzyrodzonego i…
   – Dość! – przerwał ordynator. – Wracajcie do zajęć, a ty podaj tablet. Obejrzę nagrania, może coś przeoczyłeś.
   Tom wręczył mu urządzenie i usiadł na krześle.
   Wykorzystałam skupienie Williamsa na personelu i czmychnęłam do środka – drzwi zamknęły się za mną z hukiem, byłam w pułapce.
   – Kurwa mać! Wracajcie! – ryknął ordynator.

Shadow1893

opublikowała opowiadanie w kategorii horror, użyła 2802 słów i 16759 znaków, zaktualizowała 9 sie o 22:19. Tagi: #horror #weirdfiction

1 komentarz

 
  • Użytkownik Marigold

    Bardzo dobre! Nie zwlekaj tylko pisz dalej!

    20 sierpnia

  • Użytkownik Shadow1893

    @Marigold, dziękuję. Muszę mieć ochotę, aby przysiąść i pisać. Jak takowa nadejdzie, napiszę rozdział na raz i wrzucę. Mam nadzieję, że do końca tygodnia tekst będzie gotowy. Pozdrawiam. :)

    20 sierpnia