Las kości 8/8

Mick zostawił za sobą najbardziej zarośnięte tereny i wyszczerzał zęby na fakt, że niebawem wjedzie na główną. Głośniki charczały, a on w pozycji półleżącej wciągał dym do płuc. Wyciągnął rękę i sięgnął do plecaka, kiedy samochód stanął – uderzył głową w kierownicę.
   – Co do chuja! – syknął i podążył dłonią do czoła, krew ściekała po brwi i kapała na policzek, radio zgasło.
   Złapał za klamkę i otworzył drzwi. Niechętnie wywlókł tyłek z auta i zaczął je obchodzić – nic. Zdjął bluzę, wcisnął woreczek do przedniej kieszeni spodni i cisnął ciuchem na siedzenie od strony pasażera.
   – Pierdolony złom! – huknął i wyładowywał frustrację na tylnych drzwiach. Po paru kopniakach odszedł i uderzył czołem o zaporę.
   – Co to? – sapał i macał, widząc czerwone kropelki zawisłe w powietrzu.
   Naparł ciałem – blok. Kopnął – brzęk i mrowie w nodze. Uderzył pięścią – ani ryski.
   Szedł kawałek wzdłuż niewidzialnej bariery i burczał pod nosem. Widział szosę, jakąś spróchniałą chatę, jednak nie był w stanie tam dotrzeć.  
   – Naprawdę, będę musiał wrócić? Kurwa! Miało być tak pięknie.  
   Czarne oczy rozpoczęły bieg pomiędzy prześwitami, kiedy uszy wyłapały plusk. Ruszył w tamtym kierunku – biegł. Przystanął za pniem i wytężył wzrok. Przed nim woda, kamieniste podłoże i…
   Od razu miał lepszy humor. Sięgnął do kieszeni spodni, wysypał na dłoń trochę białego proszku i wciągnął. Oczy zalśniły, mięśnie drgały, gotowe do ataku. Z obłędem na twarzy pokonywał nierówne podłoże. Oddech cichutki, prawie niewyczuwalny, ręce kurczowo przyciśnięte do piersi… już – cios padł z lewej ręki.
   Głowa mężczyzny siedzącego na leżaku opadła, wędka wylądowała w wodzie. Mick złapał go za podbródek i otaksował zarośniętą twarz. Krew z pokiereszowanej głowy kapała na nadgarstek. Zwalił staruszka z krzesła, złapał za nogi i zaczął ciągnąć w stronę samochodu. Podskakiwał jak piłka, a gałęzie, ostra trawa i kamienie, pozostawiały na podłożu krwawe żniwo. Odzyskał świadomość, zaczął krzyczeć. Pięść wylądowała na krtani – zacharczał, zemdlał, a Mick ruszył dalej. Kiedy wreszcie przytaszczył chuderlaka przed wóz, otworzył bagażnik, pochwycił śpiącego za ręce i przewiesił przez otwór. Uniósł nogi, dopchał, zamknął klapę i zasiadł za kierownicą.
                                                                         ***

   Mia siedziała przy stole i zaciskała nogi – ból był nie do wytrzymania. Oprawca krążył wokół i milczał. Przestała zwracać na niego uwagę, bo gdy tylko ich spojrzenia krzyżowały bieg, przynosił coś, od czego dostawała mdłości: dłonie, oczy, flaki… Nie ruszyła niczego, leżało na kamiennym blacie i śmierdziało. Gospodarz w końcu przestał łazić, zamaszystym ruchem ręki zwalił ochłapy i pochwycił ją za ramiona. Uścisk był silny, wypuściła parę łez. Była głodna, ale jak miała mu wytłumaczyć, że nie jest kanibalem? Doznała olśnienia. Spojrzała na niego – puścił.
   Wyciągnęła rękę i wskazała na kupę ludzkich fantów: buty, ciuchy, plecaki… były tam również zapalniczki. Próbowała wstać – zawarczał; skapitulowała. Sam poszedł w tamtym kierunku i po chwili wszystko, co tam było, miała koło stóp.
   Podniosła zapalniczkę i odpaliła – zero reakcji z jego strony. Wskazała palcem uschnięte gałęzie leżące w rogu i niedźwiedzią skórę.  
   Przyniósł i to.
   Zaczęła gestykulować i tłumaczyć, że takie mięso zje. Chyba zrozumiał, bo ruszył w stronę wyjścia. Miała kolejną szansę. Niestety, wielki głaz osłonił drogę ucieczki. Westchnęła i sięgnęła po kubek z wodą. Kiedy zaspokoiła pragnienie, zacisnęła zęby i zaczęła szykować podkład pod ognisko. Męczarnie nie trwały długo, gałęzie były suche i już po chwili strzelały, wytwarzając ciepło.
   Szurgot, zamarła. Głaz zniknął, a w progu stanął on z oskórowanym zającem w dłoni. Krew znaczyła ścieżkę, wybałuszone oczy, jakby na nią patrzyły. Zasłoniła usta ręką, zawartość żołądka się nieco uniosła. Parę wdechów – ustało.
   Nie wszczął alarmu na widok ognia. Ominął go i rzucił jej zwierzę na kolana, po czym usiadł na ziemi i obserwował. Głowa poszła w bok, nos rozwarł nozdrza – hałas. Wstał i ruszył w stronę odgłosów. Mia również je słyszała.  
   Łup. Coś ciemnego spadło z pułapu – podskoczyła, stanęła na nogi, a demon zadarł głowę do góry. Śmiech. Kamyki zaczęły spadać na piach. Poczwara czmychnęła bliżej ściany. Kurz utrudniał widoczność. Mia stanęła bliżej ognia i pochwyciła nadpalony kawałek drzewa. Nogi się pod nią uginały, jednak dawała radę. Ponownie ten sam dźwięk. Krzyk – ktoś wskoczył do środka i wsparł ciało na rękach.
   – Mick – wydukała i wyrzuciła kopcącą gałąź.  
   Zaczęła kuśtykać w jego kierunku, jednak kiedy dźwignął głowę, zastygła.
   – Świeża dostawa – syknął przez zaciśnięte zęby i spiorunował demona wzrokiem; kulił ciało.  
   – Mick, co z tobą?  
   Cisza. Zerknęła na potwora, był jak małe dziecko, które boi się przyznać, że narozrabiało.
   – Patrzcie… patrzcie. Jeszcze żyjesz? – prychnął i wyprostował plecy.  
   – Mick! Zabij go! On zadźgał Rona, widzisz?! – Wskazała na zwłoki leżące za ogniem.  
   – Holly również, ale czy ma to teraz jakiekolwiek znaczenie? Nie! – ryknął i zacisnął pięści; Mia zrobiła krok w tył.
   – Raaaa heee – wybełkotał demon.
   – Zamknij się! Nie planowałem tutaj zaglądać, jednak jakaś siła nie chce mnie wypuścić – rzucił. – Chciał, nie chciał, wróciłem i potrzebuję ciała.  
   Monstrum ani drgnęło. Jedynie głowa podążyła w kierunku dziewczyny.
   – Spokojnie, ona mnie nie interesuje, to dziwka.
   – Mick! Znów za dużo wciągnąłeś? Dziwnie patrzysz. Dlaczego go nie zabijesz? On się ciebie boi. Mick!
   – Sklej wary, szmato i siadaj. Jak zwykle pierdolisz od rzeczy. Widzisz, nie mogę go zabić, bo on to ja i na odwrót.  
   Mia zgłupiała. Zaczynało do niej docierać, że Micka już nie ma, a chłopak, którego miała przed sobą, był… Właśnie. Kim?
   Nie usłuchała. Strach jej na to nie zezwalał. Zaczęła drżeć i szczękać zębami. Popuściła i jęknęła – szczypało i piekło.
   Mick zareagował natychmiast. Pochwycił ją za włosy i popchnął w stronę siedziska. Zachlipała i upadła na kolana. Grymas bólu wykrzywił usta.  
   – Siadaj, a ty poporcjuj mięso, zgłodniałem. Macie ogień. To dobrze.  
   Sięgnął do kieszeni i wyjął fajkę. Odpalił i patrzył, jak dziewczyna ostrożnie siada na krześle.  
   – Zawsze wiedziałem, że masz pizdę bez dna, ale że aż taką? – zadrwił i rzucił jej odpaloną używkę.  
   Wylądowała na piersi i spadła na piach.
   – Nie chcesz?
   Cisza.
   – Długo mam jeszcze czekać?! Tamtego padła na pewno nie będę jadł.
   Monstrum chwyciło nieprzytomnego za fraki i zaniosło na blat. Łupnął nim z taką siłą, że kamień podtrzymujący konstrukcję, wyturlał się spod niego. Starszy mężczyzna zabełkotał i otworzył oczy. Nogi zesztywniały, a rozchylone wargi rozwarły się do oporu. Pisk zahaczył o najcieńszą ze strun, świdrując uszy wszystkich, nawet potwór odstąpił i zaczął potrząsać głową.
   Czerwona od wysiłku twarz nadal odstraszała dźwiękiem. Mick nie mógł zebrać myśli.  
   – Ucisz go do cholery!
   Plask, trzask – błoga cisza. Do uszu dolatywały jedynie odgłosy charczącego stwora, który oblizywał kostki z krwi. Mia wstrzymała oddech i odwróciła głowę. Starzec miał zmasakrowaną połowę twarzy, a odłamki kości poleciały pod ścianę. To, co pozostało, zostało zmiażdżone, a polik zniknął we wnętrzu. Poczuła pieczenie w przełyku.  
   Demon stanął okrakiem, przygarbił plecy i zanurzył zębiska w szyi, zabierając za sobą wszystko, wraz z kawałkiem kręgosłupa. Zachrzęściło – połknął; głowa opadła na piach, twarzą ku dołowi. Dziewczyna zapiszczała. Potwór przejechał paznokciami po kamieniu, iskry spadały na targane spazmami ciało starca i gasły na ubraniu. Przybliżył dłoń do swojego nosa, ryknął i wcisnął ją w bebechy. Wlazła po łokieć, aby znaleźć ujście ponad żebrami. Spięcie mięśni – klatka piersiowa stanęła otworem, a krew obryzgała okolicę. Wcisnął głowę do wnętrza i grzebał jak świnia ryjem w korycie. Palce utkwiły w udach, rozcinając materiał i upuszczając strużki czerwonej farby. Wyprostował posturę, oblizał brodę i sięgnął po to, co jego odrzucona połowa lubiła najbardziej. Pulsujące serce spoczęło w zębach. Zrobił zwrot i umieścił organ w wyciągniętej dłoni Micka, który patrzył, jak gaśnie.  
   Chłopak wytarł nadmiar krwi o podkoszulek i zaczął rozgryzać mięśnie. Pierwszy kęs i niespodzianka. Organizm Micka nie przyjął posiłku – wszystko wylądowało na kolanach Mii. Poderwała tyłek z krzesła i uciekła pod ścianę, a serce legło kawałek od niej.
   Zaczęła płakać i potrząsać głową. Nadal nie wierzyła w to, co widzi. Była pośród potworów i nie wiedziała, jak długo wytrzyma.
   – Trudno nim sterować – oznajmił obcy, chrapliwy, gardłowy głos. –Miałem względem niego plany, jednak nic z tego. Łatwiej byłoby przeniknąć do takich jak on. Niestety. – Zaczął grzebać w kieszeni spodni, po czym zawiesił oczy na pokrwawionym podkoszulku. – Zabierz to ścierwo sprzed oczu!
   Demon skinął głową i zarzucił nieboszczyka na ramię, podszedł do leżących w pomieszczeniu zwłok i uwalił na nich. Zrobił wykrok i…  
   – Raaar ar? Raaaaar! – wycharczał.
   Znów przyjął pozycję przegranego. Na blacie leżały dwa czerwone kamyki i lśniły w płomieniach ognia. Zrobił krok w tył, następnie drugi i wsparł plecy o ścianę. Mia przykucnęła, następnie umościła zadek na futrach.
   – Obiecuję, że tym razem od czasu do czasu pozwolę ci porządzić – zaczął Mick i nakrył kamienie dłonią. – Nieźle się tutaj urządziłeś. Dziewczyna zostanie, nie będę odbierał ci przyjemności, skoro znalazłeś sposób, aby jej nie rozerwać. Zresztą, obaj na tym skorzystamy.
   Szyderczy uśmiech poleciał w jej stronę – spuściła oczy.
   Mick uniósł tyłek, wyszarpnął kartki z kieszeni spodni i rzucił do ognia. Wstał, wyjął papierosa zza ucha i odpalił. Spojrzał krzywo na ukorzonego potwora i głęboko odetchnął.  
   – Otwieraj – rzucił i ruszył w stronę wyjścia; chwila i głaz tarasował korytarz, a niedopałek spoczął w ognisku. Nie dosunął do końca, czego nie zauważył.
   Demon niechętnie odstąpił od ściany i stanął bliżej ognia. Zerknął na dziewczynę – patrzyła na własne stopy, a paznokcie wbijała w uda.
   Wyprężył pierś, biały poblask zaczął prześwitywać przez mięśnie i ścięgna. Ręce poszły na boki, po czym pochwyciły w okolicy mostka, palce weszły pod skórę, ryk – odgłos pękających spójności. Klatka piersiowa stanęła otworem, a w środku, poza jasną pustką, niekształtny, ukruszony, czerwony twór. Ręce opadły wzdłuż tułowia, głowa siedziała sztywno na szyi.  
   Mick uniósł kąciki ust, pochwycił kamienie i wcisnął do czeluści. Potwór zawył – ze sklepienia spadło parę odłamków. Zalśnił, para otuliła ciało. Połączone w całość serce ruszyło. Mia wcisnęła głowę pomiędzy nogi i narzuciła na nią ręce.  
   Miała dość. Jej myśli krążyły wokół noża, który Mick pozostawił na stole. Musiała tylko poczekać…  
   – Zaczynamy! – krzyknął i wybuchnął śmiechem.
   Stanął naprzeciw demona na odległość metra i zaczął trząść wszystkimi członkami, nie przestając rżeć. Narkotyk potęgował i nawet zło nie miało na to wpływu. Mia milimetr po milimetrze przesuwała tyłek po piachu.  
   Pomieszczenie wypełnił histeryczny śmiech. Monstrum odstąpiło od Micka i zerknęło na dziewczynę – zaprzestała podchodów i odwróciła wzrok. Jego rozharatana pierś i blask bijący z wnętrza, był ohydniejszy, niż powłoka. Niestety trafiła na jeszcze gorszy widok. Na jasnym ubraniu Micka, od szyi po kość ogonową widniała czerwona pręga, która grubiała. To samo było od frontu. Nieustający krzyk, trzask, chrobot, płaty głowy poszły na boki, a krew kapała na piersi. Kawałek naderwanego mózgu ześliznął się i wylądował na piachu. Walczyła ze sobą, niestety, zwymiotowała.  
   Nieustanny odgłos pęknięć, szpara szła ku dołowi, a rozpołowiona głowa opadła na ramiona. Ciałem bujało, a rozwarstwienie sięgnęło dolnych warstw mostka. Poszarpane mięso, mięśnie, żyły tryskające we wszystkich kierunkach, a pomiędzy tym wszystkim czarny kształt próbujący wyleźć na zewnątrz. Kręgosłup strzelił i zarzucił lewą połową – legła po długości nogi. Organy błyszczały, flaki falowały, aby po chwili chlupnąć i zawisnąć pomiędzy nogami. Pęknięcie dotarło do genitaliów, zwał drugiej połowy – rozpołowiona głowa dyndała tuż nad ziemią w asyście leżących na piasku rąk. Cień zaczął odchodzić od formy i przechodzić w bezkształt. Ciało chłopaka legło na piachu, dusza potwora wyszarpnęła końce i w formie owalu zawisła nad zwłokami.
   Mia nie miała zamiaru dłużej czekać. Zagryzła wargi, uruchomiła ręce i na czworaka, jak najszybciej umiała, dopadła noża. Chwyciła mocno za rękojeść i już kierowała ostrze w stronę serca, kiedy białe światełko oślepiło wnętrze. Zgasło, nóż zniknął, a demon stał obok niej i bełkotał po swojemu. Zguba tkwiła w czarnym kształcie, przytwierdzając go do ściany. Szamotanina, jasny blask właził do wnętrza i obkurczał.
   Mia zmrużyła oczy i zerknęła na monstrum spode łba. Stał nieruchomo i sapał. Ani na chwilę nie odwrócił wzroku od walczących. Miał nadzieję… umarła wraz ze światełkiem, które przestało rozświetlać czerń.  
   Cień przywarł do potwora i wcisnął formę do rozchylonej piersi. Słaby blask światełka dolatywał gdzieś spod piachu. Demon zacharczał, wyrzucił ręce do góry, po czym przyłożył do boków torsu i zacisnął wyrwę, którą wcześniej zrobił. Zgiął ciało w pół i uderzał pięściami w uda, nie przestając ryczeć.
   – Ja pierdolę – wydukała i zaczęła pełznąc w stronę wyjścia, kiedy nakryła ręką coś szorstkiego; kartka.
   Demon nadal nie podnosił głowy. Drżał i rozpaczliwie wył. Dziewczyna uniosła kartkę i wlepiła w nią oczy: rysunki, bełkot taki sam, jaki wylatywał z jego ust.  
   Miała chwilę zwątpienia. Czy da radę stąd uciec w takim stanie? Uniosła oczy, otaksowała monstrum i szybko podjęła decyzję. Tego już trochę znała, tamtego, co właśnie powstawał nie i nie chciała poznać. Musi zabić. Tylko wtedy będzie wolna. Teraz…
   „Coś twardego i szczelnego, światełko, zniszczyć serce…” – interpretowała w myślach.
   Demon cały czas tkwił w pozycji skulonej. Namierzyła nóż i ruszyła w jego stronę. Rozległ się dźwięk ostrzegawczy – zbagatelizowała i już po chwili zaciskała palce na rękojeści. Wstała, oparła plecy o ścianę i pisnęła. Stał przed nią i ziębił czerwonym wzrokiem.  
   Odgoniła strach i drżącą dłonią umieściła ostrze w piersi, przekręciła i wyszarpnęła. Demon stracił równowagę, upadł na kolana.  
   – Raaar! – huknął i podciął jej nogi, poleciała twarzą w piach.  
   Światełko, pomyślała i zaczęła rozgarniać piach. „Jest”. Ekscytacja dodawała sił. Przekręciła się na plecy i umieściła jasny punkcik w uszczerbku po nożu. Demon padł jak długi. Telepało nim na wszystkie strony – zwymiotował.
   Mia osłoniła usta i nos. Fetor był gorszy, niż wszystko to, co ją otaczało, do kupy wzięte. Przesunęła tyłek pod ścianę, nie wypuszczając noża. Wymiociny przestały parować, pokrył je szron… coś czerwonego traciło blask.
   Powiodła wzrokiem dookoła. Namierzyła pognieciony blaszany kubek leżący nieopodal starych ciuchów i butów. Demon pomimo prób, nie był w stanie dźwignąć cielska – czmychnęła i sięgnęła przedmiot. Ból, który promieniował w dolnych częściach ciała, dawał coraz silniejsze sygnały. Musiała wytrzymać i na kolanach podeszła do stwora. Patrzył na nią i rozchylał usta – zero dźwięku. Nakryła kubkiem to, co z niego wypadło, zagarnęła i wrzuciła do ognia. Monstrum zacharczało, spazmy ustały. Z rozchylonych warg wyleciało światełko i zniknęło w pułapie.  
   Demon rozchylił pierś i zaczął wyrywać nieproszonego gościa. Wszystko wewnątrz parowało. Szron wyłaził na zewnątrz. Wył i szarpał, napinając mięśnie – nic. Dusza stawiała opór.  
   Mia pomimo wcześniejszej decyzji, zaczęła kuśtykać w stronę wyjścia. Każdy krok był męczarnią, a łzy przysłaniały widoczność. Jęczała i parła naprzód. Słyszała dalszą walkę i ten przeraźliwy wrzask.
   Nastała głusza.
   Bała się zerknąć, jednak musiała mieć pewność. Demon leżał nieruchomo z zamkniętymi oczami. Odetchnęła z ulgą. Zdechł razem z tym, co próbował z siebie wyjąć.
   Ogień przygasał, więc nie widziała zbyt wiele.
   Rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu i poczłapała dalej. Pomieszczenie wypełnił krzyk… coś zimnego zacisnęło się wokół jej kostki.

Shadow1893

opublikowała opowiadanie w kategorii horror, użyła 3109 słów i 17458 znaków. Tag: #horror

Dodaj komentarz