Las kości 5/8

Mick z Trevorem przemierzali las, a pierwsze promienie słońca nieśmiało zaglądały na otwarte przestrzenie, pozwalając rozgrzać zziębnięte ciała – noc była chłodna i mokra. Mgła ustępowała, więc widzieli, po czym stąpają i niebezpieczeństwo skręcenia kostki zostało zażegnane. Na plus zasługiwał również fakt, że nie musieli patrzeć za siebie. Nowo poznany zaświadczył, że potwór urzęduje jedynie w nocy.
   – Jakim cudem żyjesz? – zagadnął Mick. – Nie wyczuł cię?
   – Mam to. – Wyjął z kieszeni bluzy odłamek czerwonego kamienia. – Ojciec mi go wcisnął, błagając, abym bez niego nie wchodził do tego lasu. Wziąłem, co mi zależało.  
   Mick wsunął dłoń do kieszeni bluzy i namacał swoje znalezisko. Wyjął – lśniło.
   – Pokaż.  
   Trevor przejął kruszywo i porównał ze swoim; wystrzępione miejsca idealnie do siebie pasowały.
   – Opowiedz, co tutaj zaszło? – Mick zabrał swoją część i schował; coś w nim o to zabiegało.
   Chłopak postanowił, że kiedy zobaczy, co takiego młodzik chce mu pokazać, przejrzy tkwiące w spodniach zapiski. Najgorsze w tym wszystkim było to, że żołądek bulgotał z głodu. Nowy znajomy zapewne miał w plecaku jakieś żarło, ale jakoś nie śmiał spytać. Było mu głupio, że wziął go za pojeba.  
   – Ojciec z paczką przyjechali na biwak – zaczął. – Popili, poćpali i ktoś wpadł na pomysł, aby wywołać ducha. Ściągnęli monstrum, które wykończyło wszystkich, poza nim. Mówił, że to dzięki temu kamykowi. Demon krążył wokół niego, ale nie wyczuł. Stary przesiedział noc w krzakach, zużył cały towar, a rano pojechał do domu. Jest wrakiem człowieka i boi się nawet własnego oddechu. Widział, jak potwór rozszarpuje znajomych.  
   – Skąd u niego ten kamień?
   – Monstrum go wypluło zaraz po przybyciu. Był jeszcze jeden. Stwór po dokonaniu rzezi przejrzał ich rzeczy, znalazł stary szkicownik kumpla ojca i nakreślił coś swoimi sokami. Ponoć wyciekały z palca. Nie powiem, to mnie najbardziej w tej historii rozbawiło. Kiedy skończył, schował wszystko do starej skrzynki na narzędzia, którą ojciec miał w bagażniku i zakopał pod drzewem, niedaleko, gdzie imprezowaliście. Zapomniałbym… tekst, z którego stary i inni korzystali podczas zabawy w wywoływanie, też tam wcisnął.  
   – Zgłosił to?
   – Tak, lecz nie znaleźli niczego poza śladami krwi. Zrobili mu test i kazali mniej ćpać. Ty byś uwierzył?
   – Wątpię. – Wyszczerzył zęby; nadal miał wątpliwości, ale to, co się z nim działo, nie było normalne. Znów czuł ciepło i miał mętlik w głowie.
   Uniósł rękę i wyjął fajkę tkwiącą za uchem. Odpalił i westchnął. Był zmęczony, powieki opadały, nogi ciążyły.  
   – Daleko jeszcze?
   – Za tym wzniesieniem, a… jesteś wrażliwy?
   Mick przystanął i zmierzył chuderlaka wzrokiem. Czy wyglądam na takiego, pomyślał?
   Nie odpowiedział.
   – Słyszę, jak ci burczy we flakach. Dałbym ci kanapkę, ale nie wiem, czy to będzie miało jakikolwiek sens. Może najpierw zobaczysz.
   Ruszyli dalej.
   – Poczekaj – wysapał Mick; zarzuciło nim. – Muszę doładować baterię, bo jeszcze chwila i zaliczę zgon. Od dwóch godzin prowadzasz mnie po tych krzakach i dupa. Masz wodę? – Pragnienie zwyciężyło ze wstydem. – Dziwne, że nas jeszcze nic nie pożarło. Właśnie. Zaczynam rozumieć, dlaczego ten las jest taki cichy. Potworek ukatrupił wszystko, co tutaj było, prawda?
   – Nie inaczej – potwierdził i rzucił butelkę wprost w ręce Micka.  
   Trevor usiadł na pniu, wyjął drugą i zwilżył gardło. Jego towarzysz również postanowił dać nogom odpocząć i legł na kamieniu. Wypluł kiep, zrobił parę łyków i zaczął szperać w tylnej kieszeni spodni. Wyjął woreczek z białym proszkiem i wysypał na dłoń.
   – Teraz wiem, dlaczego stwora nie może do ciebie dotrzeć. Ćpasz i ogłupiasz mózg.  
   – Czysty się odezwał – odfuknął Mick. – Twoje oczy temu przeczą i… słyszałem, jak wciągałeś, niby idąc na stronę.
   – Mnie wolno, a ty sobie odpuść.
   – Pierdolisz. Będę łatwiejszy – prychnął. – Ty nas obserwowałeś?
   – Tak. Robiliście taki hałas, że było was słychać na kilometr. Aż dziw bierze, że potworek przybył tak późno.
   Mick przypomniał sobie urwaną rozmowę telefoniczną z Ronem – to musiało być wtedy.
   – Widziałeś, jak ich podszedł?
   – Nie. Światełko ruszyło za tobą, a ja za nim.  
   Mick spojrzał kątem oka na młokosa i przybliżył dłoń do nosa. Poczuł uderzenie. Proszek spadł, a on wstał i pochwycił chłystka za fraki.
   – Pojebało cię?! Zmarnowałeś towar. – Uderzył go z pięści w twarz; cios wrócił. Był mocny, Micka zamurowało.
   – Wybrał cię, więc przestań mu to utrudniać – oznajmił Trevor wzburzonym tonem.
   – Komu?  
   – Cieniowi, który taszczysz w kieszeni. Nie widzisz go, co zdołałem zauważyć, ale nie umniejsza to faktu, że tam jest i próbuje przejąć nad tobą kontrolę. Kawałek ciała oderwanego od żywiciela.
   Mick puścił chłopaka i zaczął się macać po brzuchu – płasko; czuł jedynie mięśnie.
   – Ty tak na poważnie? Mam pasażera na gapę? – Zrobił rybią minę. – Kurwa. Co, jeśli mnie zabije? Dlaczego cię nie wybrał? Jesteś tutaj dłużej i na pewno sporo wiesz o jego właścicielu.
   Trevor westchnął. Wiedział, że chłopak ma jeszcze w czubie, więc przemilczał wkurwiające wypowiedzi. Miał ochotę go otrzeźwić, jednak zdusił zamysł w zarodku.
   – Obserwuję go od dłuższego czasu i coś tam wiem – przyznał. – Szukałem tego jebanego kufra, lecz na marne, mimo iż wiedziałem, gdzie mniej więcej spoczywa. Starczy tej dziecinady. Idziemy. Zobaczysz, to może zrozumiesz, że nie masz przed sobą idioty z wybujałą wyobraźnią.
   – Dobra, wyluzuj. – Mick był zmieszany.
   – Jak trafiłeś na skrzyneczkę?
   – Kumpel ją przytaszczył. Mówił, że leżała pod drzewem. Zrobił swoje i ją zabrał. Czekaj. Może to on…?  
   – Nie – odparł Trevor bez namysłu.  
   – Zanim na ciebie trafiłem, coś zmiażdżyło mi auto, a jakaś siła kazała odczytać jeden z zapisków. Ja pierdolę. To naprawdę miało miejsce?
   – Jak myślisz? – Uśmiechnął się krzywo. – Uruchomiłeś machinę. Wszystko ma swój czas.  
   Osłonił usta i nos – coś brzydko pachniało. Mick również poczuł – wziął z niego przykład.
   – Skąd to wszystko wiesz, skoro nie widziałeś, co było w skrzyni?  
   – Zauważyłeś, że towarzyszy nam ktoś jeszcze? – Trevor uniósł brwi. – Jasne światełko. Kawałek jego duszy. Przemawia do mnie i kieruje. Wiem, co zrobić, aby wyplenić zło, a ty mi w tym pomożesz i przestań robić takie głupie miny, jakbyś miał zatwardzenie. Zostałeś przekaźnikiem. Połączymy to, co demon utracił i wróci do piekła. Przy okazji, może zdołamy uratować któregokolwiek z twoich znajomych, jeśli nie trafili tutaj.  
   – Czyli co?
   – Serce – syknął; był poirytowany nieogarnięciem chłopaka.
   Byli na miejscu. Światełko rzeczywiście było i lśniło pomiędzy dwoma okazałymi pniami. Mick poczuł mdłości na samą myśl, że ma w kieszeni kawałek pikawy. Na szczęście szybko ustąpiły, a wzrok utkwił w czymś ciekawszym. Czy na pewno?
   – O ja pieprzę – Mickiem zatelepało. – Kurwa mać.  
   Przed nim widniała składnica trupów – gdzie wzrokiem sięgnął. Gnijące, poszarpane i rozczłonkowane ciała. Czerwono-brązowy kolor był na pierwszym planie, przysłaniając biel kości, porozrzucanych w oddali. Nad nimi gęste korony drzew, nieprzepuszczające światła i bzyk owadów latających bez celu. Robale włażące w otwory, nawet węże znalazły sobie obfitujące w żarło posłanie.
   – Powiedz, że śnię. Uszczypnij mnie. Tyle zwierząt. To on?  
   – Głupie pytanie – przyznał Trevor.
   Cisza. Mick zgiął ciało w pół i zaczął wydalać z siebie to, co pozostało po imprezie. Torsjom nie było końca. Trevor patrzył na niego spode łba. Podejrzewał taki obrót spraw. Kiedy trafił tutaj po raz pierwszy, robił dokładnie to samo i wiedział, że to trochę potrwa, a to jeszcze nie wszystko. Miał ochotę zapalić, ale fetor na to nie zezwalał. Usiadł, wsparł plecy o drzewo i przymknął powieki. Mick nadal walczył.
   Po jakimś czasie, kiedy był w stanie zaczerpnąć tchu, dźwignął głowę i beknął. Źrenice utkwiły w kończynach, tułowiach, głowach i wnętrznościach.
   – Idziemy dalej – doleciało do niego jak przez mgłę.
   Pokiwał głową z aprobatą.
                                                                                     ***

   Szli obrzeżami cmentarzyska. Mick dochodził do siebie, a do gardła cisnęło się mnóstwo pytań. Musiał zapalić i tak uczynił. Nos przywykł do smrodu, zresztą, to, co z niego wyleciało i zahaczyło o nogawki, nie pachniało ładniej. Dym jeszcze bardziej podrażniał ścianki przełyku, jednak nie przestawał się zaciągać. Potrzebował tego.  
   Kawałek dalej Trevor zaczął schodzić po stromym zboczu. Mick dotrzymywał mu kroku, ale miał złe przeczucia. Przed nimi była jaskinia. Przekroczyli obstrzępione wejście i podążali wąskim korytarzem prowadzącym w dół. Było coraz ciemniej i zimniej. Trevor wyszperał w plecaku latarkę, odpalił; od razu lepiej. Wilgoć i stęchlizna wchodziły głęboko w nozdrza. Po jakiejś pół godzinie spacerkiem, pośród nasilającego się fetoru utrudniającego oddychanie, przystanęli przed sporą grotą.
   Wyraz twarzy i pergaminowa cera Micka mówiła sama za siebie. Było identycznie jak na górze, z tą różnicą, że tutaj zwierzęta zastępowali ludzie i było ich zdecydowanie mniej. Jaskinia podchodziła wodą, więc niektóre z ciał dryfowały. Powtórka z rozrywki – paw.
   Czy tam byli? Czy jeszcze żyją? Trevor oszalał! Jak mam stanąć twarzą w twarz z czymś, co pozostawia po sobie taką wizytówkę? – Gonitwa myśli.
   Wśród tej całej zbieraniny wypatrzył świeże osobniki. Las był popularny i rzeczywiście, nieraz widywał wywieszki: „Zaginął” i temu podobne, ale kto by skojarzył, że mogą leżeć tutaj. Młodzież przeważnie wjeżdżała na tereny specjalnie przygotowane pod biwak. Oni też mieli taki zamiar, jednak Ron zapragnął pojechać nad jezioro, piętnaście kilometrów dalej. Jemu podobnych było więcej.
   – Jakim cudem nikt tego nie odkrył? – rzucił nagle, pomiędzy zaciągnięciami.
   – Skąd niby mam wiedzieć. – Trevor spojrzał przez ramię na chłopaka otwierającego usta. – Policja i inne służby znalazły tylko to, co nad nami. Są satelity, drony, ślepy by wypatrzył. Przeszukiwali to miejsce paręnaście razy i nic. Myślę, że jaskinie były zalane, a jak widzisz, są tutaj kołki, które tarasują przejście. Przez jakiś czas wojsko pilnowało okolicy. Nie było nowych ofiar od „szkieletowego misia”, jak go nazwano, więc zwinęli majdan. Powtykali tabliczki ostrzegawcze i tyle.
   – Żartujesz, prawda?  
   Mick nie dowierzał w to, co wylatywało z ust młokosa.  
   – Nie korzystasz z netu? – fuknął. – Było o tym głośno jakieś piętnaście, osiemnaście lat temu. Zwłok przybyło, ale mniejsza z tym. Teren jest daleko od głównej i tych pobocznych, więc rzadko kto się tutaj zapuszcza. Okolica obfituje w wilki i nawet niedźwiedzia można spotkać, chociaż rzadko. Zresztą teraz nie ma tutaj niczego. Jakiś przypadkowy koleś odkrył cmentarzysko i zgłosił. Kiedy dwoje mundurowych zniknęło w niewyjaśnionych okolicznościach, a ich ciała znaleziono nazajutrz pośród gnijących szczątek, teren zamknięto i tyle, zwalając na psowatych.  
   – Chore…
   – Jak walczyć z czymś, czego nikt nie widział? Wydano komunikat, aby unikać tej części lasu. Nieświadomi niczego balowicze, czasami tutaj zajeżdżają, bagatelizując ostrzeżenia. Długo nad tym myślałem i doszedłem do wniosku, że nieproszony gość nie spocznie, dopóki nie osiągnie celu.  
   – Dobre mi: „Czasami”. Wnioskuję, że znasz ów powód – stwierdził Mick i zaczął wyjmować zapiski z kieszeni spodni.
   – Już o tym wspominałem – rzucił przez zaciśnięte zęby. – Szuka partnerki. Może marzy o rodzinie? Monstrum, nie monstrum, swoje potrzeby ma. Nie wiem, czy zwróciłeś uwagę, że wśród szczątków były jedynie męskie osobniki. Nie wiem, gdzie kobiety. Może je więzi, torturuje, gwałci.
   – Nie widziałem niczego, poza sieczką. Jest nadzieja, że moi znajomi jeszcze żyją?
   – Dziewczyny być może, ale kumpel… śmiem wątpić. Ciekawi mnie, jak tutaj wjechaliście, skoro wokół stoi siatka naszpikowana drutem kolczastym?
   – Niczego takiego nie widziałem. Kurwa. Miało być tak miło. Urlop, a tutaj kicha. – Fajka spoczęła w ustach. Pstryk i dym uleciał nosem.
   Trevor zmarszczył brwi i dotlenił płuca. Podejrzewał, że jacyś żartownisie uszkodzili ogrodzenie albo zwinęli na potrzeby przejazdu. Mick zaczął przeglądać pożółkłe kartki formatu A4, lecz niczego nie rozumiał z tych bazgrołów.  
   – Może ty to odczytasz. – Podał mu jedną.
   – Wybacz, ale nie znam dialektu diabła. – Młokos zaczął kaszleć; niewłaściwa dziurka. – Poczekaj, może znów cię olśni.
   – Bardzo śmieszne. – Posłał mu ostre spojrzenie. – Znajomi walczą o przetrwanie, a ty każesz mi czekać? Ruszaj dupę i prowadź do jaskini zła. Żywy i tak stąd nie wyjdę, więc co mi szkodzi.  
   Trevor zauważył coś dziwnego w źrenicach chłopaka. Niedawno był obsrany, a teraz emanował opanowaniem. Spuścił wzrok – kieszeń bluzy Micka była pusta.

Shadow1893

opublikowała opowiadanie w kategorii horror, użyła 2290 słów i 13591 znaków.

Dodaj komentarz